Dziś budzę się i coś szepcze mi w głowie: pisz. Tak intrygująco zaczyna się książka Aleksandry Koniecznej Anyżowe dropsy. Ale nie jest to biografia, jakich wiele na rynku. Tu dzieje się coś magicznego. Efemeryczne sceny, kadry z życia wybitnej polskiej aktorki, która zasłynęła z niezapomnianych kreacji teatralnych i filmowych. Zaprasza nas do swego świata, ale nie pokazuje wszystkiego. Wprowadza za kulisy teatru, życia i duszy. Intrygujący język, niepowtarzalny styl. Sceny opowiedziane przez wrażliwą i nieodgadnioną kobietę.
Spotkanie Oli Koniecznej, to dla mnie, zawsze święto. Oglądanie jej w filmach, jest jak obracanie kolorowego kalejdoskopu. W każdym jest zupełnie inna, z ról drugoplanowych, od niechcenia, robi role pierwszoplanowe, bo ma wielki, widoczny z daleka aktorski talent. Hipnotyzuje nim od pierwszej, do ostatniej chwili filmu. W życiu jest wesołą wiewiórką, w pracy, profesjonalnym kameleonem. Bardzo polecam jej pełną zakamarków, szczerą jak autorka, książkę.
- Hanna Bakuła.
Ola, Oleńka... Kobieta kameleon... Wybitna aktorka, wspaniała kobieta... Radością ma jest poznanie Jej bliżej, zarówno zawodowo, jak i prywatnie...
- Aneta Hickinbotham
Do lektury zaprasza Wydawnictwo Harde. W ubiegłym tygodniu w naszym serwisie mogliście przeczytać fragment książki Anyżowe dropsy. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
A taka jedna dziennikarka… Jaka tam jedna! Magda Juszczyk. Taka więc jedna, jedyna Magda, cudowne flow – całowała mnie po rękach, to i ja ją, w czasie wywiadu – Magda Juszczyk z Anywhere.pl, gdzie ostatnio zrobili mi piękną okładkę. I ona właśnie przeprowadziła ze mną wywiad.
– Ty jesteś jak metafora. Co ja mówię – jak sanie metafor! Gdybym ja tak umiała. Oddałabym życie.
Aż się przelękłam. Co ona z tymi metaforami? Niech ich czasem nie bierze za moje przekonania, bo młoda jest jeszcze i się pogubi. Ja sobie przeczę, mylę tropy, ot zabawa. Płyną zdania metafory, jakie mi właśnie pasują. Jak nie pasują, płyną inne i zaprzeczają pierwszym. Byle skrzyło.
Sanie metafor. Ma rację, cholera.
Ach tak, przypominam sobie wczorajszą noc. Mój namiętny kochanek poszedł spać, a ja obejrzałam film Żona z genialną Glenn Close. Grała żonę pisarza. On w wieku lat osiemdziesięciu dostawał Nobla. On dostawał. Za swą ostatnią powieść. Leci więc z nim do Sztokholmu i na gali wręczania nagród, w czasie jego długiej dziękczynnej mowy do pary królewskiej i do niej, jego żony, bez której… I tu Glenn Close w swej cekinowej sukni doznaje rozpadu tożsamości. Rozpikselowuje się wręcz.
I wybiega z ceremonii. On biegnie za nią w deszcz i chce nakłonić, by wróciła do gości. W pokoju hotelowym Glenn pakuje walizkę i wtedy dowiadujemy się, że całe życie pisała za niego. Także tę ostatnią, Noblem odznaczoną powieść. W latach pięćdziesiątych była jego studentką, on profesorem literatury, i w czasie jakiegoś bankietu podprowadzono ją przed oblicze wybitnej pisarki tamtych lat. Pisarka nawalona i naćpana, w syreniej, brokatowej sukni odkręciła się nad głowami wielu panów – bardzo wysoka była – w stronę biblioteki stojącej za nimi i powiedziała: „Pokaż mi, mała, jedną książkę wśród tych tu, jedną jedyną, napisaną przez kobietę” i popłynęła brylować w oparach literatów. Mężczyzn literatów.
Lata pięćdziesiąte.
Trzydzieści lat później Glenn porzuca męża – tu i natychmiast porzuca męża – ten dostaje zawału, defibrylatory pojawiają się zaraz, nie pomagają. A ona wraca sama za ocean. Długi lot. Będzie wstępem do prawdy? Czy dalszą ściemą? O żonie pisarza.
Myślę w nocy: a może ja chowałam się za wszystkimi swoimi rolami jak ona za mężem? Może?
Kiedy następnego dnia w pierwszym słońcu na placu Zbawiciela dzielę się tą myślą z reżyserem, który mnie dla polskiego filmu zrodził, z Jankiem Matuszyńskim, i wybitnym pisarzem Szczepanem Twardochem, chłopaki śmiechem nade mną wybuchają. A ja słyszę w głowie słowa poety:
„Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając, gromadę błaznów koło siebie mając, na pokrzepienie dobrego czy złego”. Czy jakoś tak to leciało. I już więcej nie wychylam się z taką refleksją. To znaczy wiem, że Janek czuje całe stojące za mną przestworza, że ta reakcja była tylko chwilą zaskoczenia, gdy kot zmienia ci się nagle w wróbla albo kamyk pod stopą okazuje się żabką, a idziesz wolnym krokiem żwirową alejką, masz pewność siebie, spaceru, alejki, żwiru, a przede wszystkim swojej percepcji tych ingrediencji. I nagle coś zmienia ci się w coś innego, tracisz równowagę i ta znana alejka wyskakuje ci spod stóp, leci w powietrze dworek modrzewiowy za nią, prawie upadasz na trawnik z boku, nim skumasz: „A, to żabka była!”.
Przez krótką chwilę wirujesz w posadach, aż złapiesz pion i nową nazwę. O jaką nową nazwę tej aktorce chodzi? Siedzi w kawiarni z reżyserem filmowym i literatem. Zaraz zaczyna grać postać przez nich tworzoną i zadaje kuriozalne pytanie.
Może ja się za rolami całe życie ukrywałam? Tylko ukrywałam?
Albo utrata równowagi, albo śmiech absurdalny tu się należy. I taki się zdarzył.
Przypomina mi się ostatnia scena Wiśniowego sadu Antoniego Czechowa. Sad już sprzedany. Raniewska, brat, reszta towarzystwa czekają na kolej.
I brat nagle pyta: „A może pójdę do pracy?”. A Raniewska zdziwiona odpowiada: „Ty?! Siedź, jakeś siedział”.
Znana nam grzęda społeczna i ustalone na niej miejsca. To bezpieczne. A ja się wyrywam. Z pozycji aktorki do…?
No właśnie – kogo?
Nieważne, bo wiem od pierwszego spotkania z Jankiem, że jesteśmy dla siebie magiczną tajemnicą.
Owianą ciepłym wiatrem.
A wiatrem tym jest zaufanie. Tyle w temacie.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Anyżowe dropsy. Publikację Aleksandry Koniecznej kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Materiał powstał w ramach współpracy z Wydawnictwem Hardym.