Wyważone drzwi, ciało w salonie, krzyki w pokoju Lucy, czterech oprawców, pościg i... STRZAŁ!
W taki oto sposób w głowie Toma Harveya pojawiają się odłamki jego iPhone’a. Osadzone w mózgu mają niezwykły wpływ na każdą jego myśl. To dzięki nim chłopak nie tylko widzi więcej, ale ma realny wpływ na technologię, która otacza nas wszędzie i na każdym kroku.
Tom wie, widzi i może znacznie więcej zrobić niż jakikolwiek inny chłopak. Musi jednak podjąć decyzję: czy zgłosić się na policję z informacjami, które posiada, czy jednak wziąć sprawę w swoje ręce i odpłacić złoczyńcom za to, co zrobili Lucy…
„iBoy" to opowieść o walce ze złem. Ubranej w komiksowe kostiumy, bardzo filmowej (ekranizacja powieści dostępna była zresztą na Netflixie wcześniej niż polskie wydanie książki) i wstrząsającej.
- recenzja książki iBoy
Do lektury powieści Kevina Brooka iBoy zaprasza Wydawnictwo Zielona Sowa. W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy Wam premierowy fragment książki iBoy. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
10
W systemie binarnym (dwójkowym) wykorzystuje się tylko dwie cyfry: 0 i 1. Liczby wyraża się w postaci ciągów tych dwóch cyfr zamiast w postaci ciągów cyfr od 0 do 9 – jak w systemie dziesiętnym. W zapisie binarnym 2 to 10, 3 to 11, 4 to 100, 5 to 101 i tak dalej. Komputery przeprowadzają wszelkie kalkulacje w systemie dwójkowym, cyfry 0 i 1 odpowiadają dwóm wartościom, np. włączony lub wyłączony, tak lub nie. Ze stanów wł.–wył., tak–nie wynika wszystko inne.
Następną rzeczą, jaką pamiętam (a przynajmniej następną świadomie zarejestrowaną), była zakurzona lampa ze świetlówkami wisząca pod obcym białym sufitem, którą zobaczyłem, otwierając oczy. Głowa pulsowała mi piekielnym bólem, gardło zmieniło się w pustynię i miałem ogólne poczucie, że nie całkiem jestem tam, gdzie moje ciało, jakie zwykle ma się po przebudzeniu z bardzo długiego snu. Ale wcale nie byłem zmęczony. Ani senny. Ani otumaniony. Prawdę mówiąc, oprócz wrażenia, że jeszcze nie całkiem wróciłem do ciała, czułem się wyjątkowo przytomny.
Przez jakiś czas leżałem zupełnie bez ruchu, w całkowitej ciszy, irracjonalnie badając wzrokiem lampę pod sufitem, jakby kryła w sobie odpowiedzi na ważne pytania. Koniec oprawy był pęknięty, plastik stary i wyblakły, a w kurzu, który się tam z czasem nazbierał, leżały dwie zdechłe muchy…
Potem zamknąłem oczy i słuchałem.
Z niedaleka dochodziły mnie ciche piknięcia, jakiś słaby warkot i postukiwanie. W tle słyszałem pomruk cichej rozmowy, słaby odgłos wytłumionych drzwi, odległe dzwonki telefonów i pobrzękiwanie wózków…
Odwróciłem uwagę od napływających dźwięków i skierowałem ją na siebie. Co się działo z moim ciałem? W jakiej było pozycji? Gdzie się znajdowało?
Leżałem na plecach w nieznanym mi łóżku, z głową na poduszce. Wszędzie coś czułem: na skórze, w skórze i pod skórą. Miałem coś w nosie. I w gardle. W powietrzu unosiła się lekka woń środków odkażających.
Ponownie otworzyłem oczy i – nie poruszając głową – rozejrzałem się wokół.
Pomieszczenie było małe i białe. Przy łóżku stała jakaś aparatura. Przybory medyczne, pojemniki, kroplówki, pokrętła, wyświetlacze diodowe. Kilka maszyn połączono za pomocą przeźroczystych rurek z różnymi częściami mojego ciała: z nosem, ustami, brzuchem, ale nie tylko… Od innego aparatu biegły cienkie czarne kabelki, które najwyraźniej przyczepiono mi do głowy.
A więc byłem w szpitalu!
„To nic takiego” – powiedziałem sobie. „Żaden problem. Jesteś w szpitalu, spoko. Nie ma się czym martwić”.
Gdy zamknąłem oczy, próbując złagodzić pulsujący ból głowy, dobiegło mnie gwałtowne westchnienie – ten odgłos mógł wydać tylko człowiek. Otworzyłem oczy, obróciłem głowę i, ku swojej uldze, zobaczyłem babcię.
Jej strój i włosy były w nieładzie, co było dobrze mi znanym widokiem. Siedziała na krześle pod ścianą. Jej palce zawisły nad klawiaturą laptopa, który położyła na kolanach. W jej wzroku, utkwionym we mnie, można było dostrzec mieszaninę szoku, niedowierzania i zachwytu.
Uśmiechnąłem się.
– Tommy! – wyszeptała. – Och, dzięki Bogu!
I wtedy wydarzyło się coś naprawdę dziwnego.
Jak opisać coś nieopisanego? To znaczy jak można opisać coś, co wykracza poza granice ludzkiego pojęcia? Gdyby chcieć to wyjaśnić, od czego należałoby zacząć? Może od porównania ze sposobem, w jaki postrzega świat nietoperz? Otóż nietoperz wykorzystuje zmysł echolokacji: wydaje z siebie ultradźwięki i odbiera ich odbicia, dzięki czemu uzyskuje informacje o lokalizacji, wielkości i wyglądzie otaczających go przedmiotów. My, ludzie, rozumiemy mechanizm tego zjawiska i możemy sobie wyobrazić, jak to jest posługiwać się echolokacją, ale nie ma sposobu, żebyśmy jej osobiście doświadczyli, więc rzeczywiste wrażenie zmysłowe, które towarzyszy takiemu postrzeganiu świata, jest nam obce.
Przyglądałem się więc babci szepczącej moje imię, a w głowie działy się rzeczy tak odmienne od wszystkich dotychczasowych doświadczeń, że po prostu nie byłem w stanie ogarnąć ich umysłem. To coś, co się stało… a raczej działo się ze mną, we mnie… jednocześnie nie mogło mieć nic wspólnego ze mną.
To coś nie mogło istnieć!
A jednak istniało.
Chyba już wiem, jak to opisać. Wyobraźcie sobie miliard pszczół. A teraz wyobraźcie sobie brzęczenie miliarda pszczół. Postarajcie się zobaczyć ten ogromny rój, poczuć go. Wyobraźcie sobie miliard pszczół w ruchu, ich interakcje, łączące je więzi, ich istnienie. Spróbujcie sobie wyobrazić, że te pszczoły to wcale nie są pszczoły, a ich brzęczenie, wygląd i odczuwanie ich istnienia nie są wrażeniami zmysłowymi. Są czymś innym. Chmurą informacji. Faktami. Obiektami. Są po prostu danymi. Są słowami, głosami, obrazami i liczbami, niekończącymi się strumieniami zer i jedynek, a zarazem nie są żadną z tych rzeczy. W jakiś sposób są tylko ich reprezentacjami. Są reprezentacjami części składowych, cegiełek, konstrukcji, cząsteczek, fal… Są symbolami tego, co istnieje naprawdę. A teraz wyobraźcie sobie, że jesteście w stanie doświadczać nie tylko wrażeń związanych z tym miliardowym rojem pszczół – jego zbiorowego niebrzmienia, nieobrazu, niesensu – ale też wszelkich cech wszystkich pojedynczych pszczół… naraz. A przy tym, że obie te sfery doświadczeń są nie tylko natychmiast dostępne, ale też ciągłe i nierozdzielne.
Możecie to sobie wyobrazić?
Leżycie sobie w szpitalnym łóżku, uśmiechając się do babci, ona patrzy na was i wypowiada szeptem wasze imię: „Tommy, dzięki Bogu!”, gdy nagle w waszej głowie eksploduje budzący się do życia rój miliarda niepszczół!
Potraficie to sobie wyobrazić?
I to wszystko stało się poza czasem. W pewnym sensie cała ta nieogarniona natychmiastowa eksplozja szaleństwa w mojej głowie trwała krócej niż ułamek sekundy, krócej niż mgnienie oka. Ale w innym sensie, tym właściwszym, nie trwała nawet tyle. Wcale nie trwała.
Zdarzyła się bez czasu, poza nim… jak gdyby jej odwieczne trwanie i nieistnienie były jedną i tą samą rzeczą.
To niepojęte doznanie nie było bolesne, ale w szoku, w który mnie wprawiło, zacisnąłem oczy i wykrzywiłem twarz w takim grymasie, jakbym konał w męczarniach. Usłyszałem, jak babcia klnie pod nosem i zrywa się z krzesła, zrzucając przy tym laptopa na podłogę, dopada drzwi, otwiera je na oścież i krzyczy na całe gardło:
– Siostro! SIOSTRO!
– Nic mi nie jest, Gram – zapewniłem, otwierając oczy. – Wszystko w porządku. Ja tylko…
– Spokojnie, Tommy. – Podbiegła do mnie. – Pielęgniarka już tu idzie… wytrzymaj jeszcze chwilę.
Usiadła na brzegu łóżka i wzięła mnie za rękę. Uśmiechnąłem się do niej jeszcze raz.
– Naprawdę nic mi nie jest…
– Ćśśś.
Do sali weszła pielęgniarka, a po chwili lekarz w białym kitlu i zaczęli się wokół mnie kręcić. Sprawdzali aparaturę, zaglądali mi w oczy, osłuchiwali serce…
Wszystko było ze mną okej.
To znaczy nie było okej, ale było okej.
Leżałem w śpiączce siedemnaście dni. iPhone, którym dostałem w głowę, roztrzaskał mi czaszkę, wywołując – zgodnie z tym, co powiedział doktor Kirby, neurochirurg, który mnie operował – szereg poważnych komplikacji.
– Doszło do odłamkowego złamania czaszki – wyjaśnił nazajutrz po moim wybudzeniu. – A konkretnie tej kości, o tutaj… – Wskazał obszar wokół zaszytej rany z boku mojej głowy. – To miejsce nazywa się skrzydlak albo pterion i jest najsłabszym punktem czaszki, a u ciebie jest z jakiegoś powodu szczególnie podatne na uszkodzenia.
Gdy tylko powiedział „pterion”, w głowie mi rozbłysło: wyświetlił się ciąg symboli, liter i cyfr (a raczej niesymboli, nieliter i niecyfr), które – mimo że ich nie rozpoznawałem ani nie rozumiałem – miały sens.
„Pterion – ta myśl pojawiła się sama – punkt na złączu kości czołowej, skroniowej i ciemieniowej”.
Bardzo dziwne.
– Wszystko w porządku? – spytał doktor Kirby.
– Eee… tak. Wszystko okej – zapewniłem go.
– A więc – wrócił do tematu – iPhone’a zrzucono prawdopodobnie z najwyższego piętra wieżowca. Kiedy uderzył w twoją głowę w okolicy skrzydlaka, czyli w tym miejscu, kość pękła i rozprysnęła się do wewnątrz czaszki. Liczne fragmenty kości i roztrzaskanego telefonu wbiły się w mózg. Uszkodzeniu uległy też niektóre naczynia krwionośne. Zdołaliśmy usunąć wszystkie odłamki kości i większość fragmentów telefonu, a krwawienie z uszkodzonych naczyń najwyraźniej nie spowodowało trwałych szkód, ale…
Spodziewałem się jakiegoś „ale”.
– Niestety nie udało nam się usunąć kilku fragmentów telefonu, które w wyniku uderzenia wbiły się w twój mózg. Większość z nich ma bardzo małe rozmiary i zatrzymały się w obszarach mózgu, które są zbyt wrażliwe, by znieść operację. Oczywiście monitorujemy zachowanie tych odłamków, które – o ile nam wiadomo – obecnie nie przemieszczają się i raczej nie wywierają szkodliwego wpływu na mózg.
Spojrzałem na doktora.
– Raczej? Uśmiechnął się.
– Cóż, mózg jest organem bardzo złożonym. Mówiąc szczerze, dopiero zaczynamy rozumieć, jak działa. Zresztą sam zobacz…
Przez następne dwadzieścia minut oglądaliśmy zdjęcia i filmy z rentgena, tomografu i rezonansu magnetycznego, na których pokazywał mi malutkie fragmenty iPhona tkwiące w moim mózgu, opisywał operację, którą przeszedłem, i wyjaśniał, dlaczego tych fragmentów nie można usunąć. Mówił też, że w nadchodzących miesiącach powinienem się spodziewać bólów i zawrotów głowy oraz ogólnego zmęczenia…
– Oczywiście – dodał – prawda jest taka, że nie sposób przewidzieć, jak będzie wyglądał proces wychodzenia z takiej traumy, zwłaszcza u kogoś, kto spędził sporo czasu w śpiączce… Podkreślam też, że bardzo ważne jest, żebyś natychmiast zgłaszał nam wszelkie… niezwykłe objawy.
– Niezwykłe? W jakim sensie? Uśmiechnął się ponownie.
– W każdym. – Jego uśmiech zbladł. – Jest bardzo mało prawdopodobne, że pozostałe fragmenty telefonu przemieszczą się głębiej, ale nie można tego wykluczyć. – Obrzucił mnie spojrzeniem. – Odkąd tu jesteś, stale monitorujemy aktywność twojego mózgu i przez większość czasu wszystko było w porządku. Zdarzył się jednak dwudniowy okres – nieco ponad tydzień temu – w którym zaobserwowaliśmy szereg dziwnych wzorów aktywności. Możliwe, że były wynikiem reakcji obronnej na obecność obcych ciał. Stany odbiegające od normy nie były wprawdzie zbyt intensywne ani długotrwałe, ale te odczyty które nas zaniepokoiły, były dość… – urwał, próbując dobrać właściwe słowo.
– Niezwykłe? – podsunąłem. Kiwnął głową.
– Tak… Niezwykłe. – Obdarzył mnie kolejnym przelotnym uśmiechem. – Jestem przekonany, że nie ma szczególnego powodu do zmartwień… Ale zawsze lepiej trzymać rękę na pulsie. Dlatego – jak już mówiłem – jeśli zauważysz problemy, jakiejkolwiek natury, niezwłocznie zgłoś je komuś. Potrzymamy cię w szpitalu jeszcze około tygodnia, dla pewności, że wszystko jest w porządku. Jeśli w tym czasie poczujesz, że coś jest nie tak, cokolwiek – melduj! Mnie, pielęgniarkom, komukolwiek. A gdyby coś się działo po powrocie do domu, powiedz o tym babci albo zadzwoń do szpitala. – Przerwał, wpatrując się we mnie. – Rozumiem, że mieszkasz tylko z babcią?
Kiwnąłem głową.
– Mama umarła, gdy byłem mały. Wpadła pod samochód.
– Tak… twoja babcia wspomniała o tym. – Popatrzył na mnie przeciągle. – Kierowca się nie zatrzymał?
– Zgadza się.
– Policja go nie znalazła?
– Nie.
Pokręcił głową ze smutkiem.
– A twój ojciec? Wzruszyłem ramionami.
– Nigdy go nie poznałem. Mama przespała się z jakimś gościem i tyle.
– Więc od dzieciństwa zajmuje się tobą babcia?
– Tak. Mama musiała wrócić do pracy zaraz po tym, jak mnie urodziła, więc i tak przez większość czasu opiekowała się mną Gram.
Doktor Kirby się uśmiechnął.
– Gram?
– Mhm – mruknąłem trochę zawstydzony. – Nie wiem, skąd się to wzięło, ale tak ją nazywam. Od zawsze.
Znowu pokiwał głową.
– Twarda z niej sztuka. I wygadana.
– Wiem.
– Od siedemnastu dni nie opuściła cię ani na chwilę. Była tu w dzień i w nocy, mówiła do ciebie, opiekowała się tobą… dopingowała, żebyś się obudził.
Zdołałem jedynie kiwnąć głową. Bałem się, że jeśli coś powiem, zacznę ryczeć.
Uśmiechnął się ponownie, wstał i położył mi dłoń na ramieniu.
– No dobrze, Tommy… Dałem twojej babci bezpośredni numer na oddział neurochirurgii. W razie nagłej potrzeby, gdy już wrócicie do domu – dzwońcie. Jak mówiłem – natychmiast informuj o problemach babcię albo sam do nas zadzwoń. Masz komórkę?
Postukałem się w skroń.
– Mam – powiedziałem. – Tutaj. Doktor wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Nieco później, w szpitalnej toalecie, przyjrzałem się sobie w lustrze. Patrzyłem długo i uważnie. Nie za bardzo przypominałem siebie sprzed wypadku. Po pierwsze straciłem dużo na wadze, a ponieważ zawsze byłem dość szczupły, moja twarz wyglądała prawie jak czaszka z horroru. Oczy zapadły się w oczodoły, a matowa skóra przypominała brudny, szarożółty plastik. Moje półdługie brudne blond włosy zgolono przed operacją i teraz zastąpił je żenująco miękki, dziecinny jeż. Wyglądałem jak Szkieletor z He-Mana z odrobiną blond runa na czaszce.
Skóra okalająca ranę po operacji pozostała całkiem łysa, przez co wyglądałem jeszcze dziwaczniej. Sama rana – najeżona dwudziestoma pięcioma czarnymi szwami linia – biegła ukośnie w górę znad prawego ucha na czoło i kończyła się jakieś dziesięć centymetrów nad prawym okiem.
Nachyliłem się bliżej do lustra, delikatnie dotknąłem ranę… i natychmiast cofnąłem rękę, klnąc przy tym, bo w palec kopnął mnie prąd. Niby nic wielkiego, takie wyładowanie zdarza się czasami, kiedy dotykamy drzwi samochodu, ale jednak kompletnie mnie to zaskoczyło. Zupełnie się tego nie spodziewałem. To było…
Niezwykłe.
Spojrzałem na opuszkę palca, potem przyjrzałem się ranie w lustrze. Przez ułamek sekundy miałem wrażenie, że coś widzę… jakby blade migotanie skóry okalającej ranę albo… sam nie wiem. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem. Poblask czegoś, czego nie sposób objąć myślą.
Zbliżyłem głowę do lustra i spojrzałem ponownie.
Cokolwiek tam było, znikło.
Nie było żadnego migotania.
To wszystko z przemęczenia.
„Czyży?” – spytałem sam siebie. „A co z miliardem niepszczół i z definicją pteriona, która w niewyjaśniony sposób po prostu pojawiła się w twojej głowie? Czy to też ze zmęczenia?”
Nie odpowiedziałem sobie na to pytanie.
Byłem wycieńczony.
Wyszedłem z toalety, odnalazłem swoją salę i położyłem się do łóżka.
Powieść iBoy możecie kupić w popularnych księgarniach internetowych: