To przesłuchanie? Fragment książki „Egzamin na ojca"

Data: 2024-10-31 15:13:40 | aktualizacja: 2024-10-31 15:13:41 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 22 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Egzamin na ojca Danki Braun to kryminał obyczajowy opowiadający o Monice Szostak, samotnej matce dwóch synów, która wreszcie znajduje odrobinę szczęścia, gdy w jej życie wkracza Marcin Karski – skromny czyściciel dywanów. Mężczyzna szybko staje się częścią rodziny, budując silną więź z jej sześcioletnim synkiem, Grzesiem. Gdy wydaje się, że wszystko idzie w dobrym kierunku, Monika odkrywa szokującą prawdę – Marcin nie jest tym, za kogo się podaje. Zraniona, zrywa z nim kontakt, ale jej koszmar dopiero się zaczyna. Kobieta zostaje aresztowana pod zarzutem morderstwa, a niedługo potem w niejasnych okolicznościach znika jej synek. Prywatny detektyw Mirek Filer stara się oczyścić ją z zarzutów i trafić na trop dziecka, lecz dochodzenie utrudniają mu własne problemy rodzinne.

Czy Monika zdoła udowodnić swoją niewinność i czy mały Grześ się odnajdzie?

Egzamin na ojca grafika promująca książkę

Do przeczytania powieści zaprasza Wydawnictwo Prozami. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Egzamin na ojca. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:

ROZDZIAŁ 4

Na początku Monika nie wiedziała, jak traktować odwiedziny Karskiego. Sprawiał wrażenie, że powodem jego wizyt nie jest ona, lecz Grześ. To z nim najwięcej rozmawiał, czytał mu komiksy, a Monikę traktował jak… matkę Grzesia, a nie kobietę, do której smali się cholewki. Nigdy nie przyniósł kwiatów ani wina, tylko książeczki, płyty z filmami albo ciastka lub lody. Monika na początku była trochę zdziwiona zachowaniem mężczyzny, później nieco skonsternowana, a  po pewnym czasie zaniepokojona. Nie wiedziała, co mają oznaczać te dziwne odwiedziny. Chcąc się zrewanżować, zapraszała go, by zjadł z nimi kolację, ale jej niepokój powiększał się z każdą wizytą. Nawet jej mama, która często ją odwiedzała, w miejsce początkowego zachwytu mężczyzną zaczęła mieć obawy.

  – Cudaczny z niego człowiek – stwierdziła kiedyś. – Sprawia wrażenie zainteresowanego wyłącznie Grzesiem. Nawet z Krystianem więcej rozmawiał niż z tobą. Może to pedofil.

  – Mamo, nie przesadzaj, na tym świecie nie ma aż tak dużo pedofilów – mruknęła Monika, ale słowa matki jeszcze bardziej ją zaniepokoiły.

  Zamierzała nawet zapytać Karskiego wprost, co mają oznaczać jego wizyty, gdy nieoczekiwanie nazajutrz, kiedy odprowadzała go do drzwi, spojrzał jej niepewnie w oczy i zapytał:

  – Pani Moniko, czy mogę zaprosić panią na kolację? Tyle już razy panią objadałem, że najwyższa pora się zrewanżować.

  – Hmm, więc z góry mnie pan uprzedza, że to jedynie rewanż, a nie randka?

  – Niezręcznie to zabrzmiało. Po prostu myślałem, że pani nie ma z kim zostawić synka, ale teraz już wiem, że chłopcy mają dyspozycyjną babcię.

  – Krystian jest już dorosły, często zostaje z  Grzesiem w domu. – Wzruszyła ramionami.

  – No to gdzie i kiedy?

  – W sobotę o osiemnastej pod Adasiem.

  – To znaczy? Spojrzała na mężczyznę ze zdziwieniem.

  – Mieszka pan w Krakowie i nie wie, co oznacza określenie „pod Adasiem”?

  – Znowu pojawiło się uczucie niepokoju.

  – W Krakowie mieszkam dopiero od pół roku.

  – Jakim więc cudem prowadzi pan firmę czyszczącą dywany?

 – Nie rozumiem pani zdziwienia, akurat czyścić dywany można wszędzie, również w Krakowie.

  – Gdzie pan mieszkał wcześniej?

 – W różnych miejscach. – Widząc jej zmarszczone brwi, szybko dodał: – Ostatnio w Warszawie. To co, spotkamy się w sobotę? Może po prostu przyjadę po panią?

  – Nie, pod Adasiem. – Uśmiechnęła się. – Chcę się wyrwać z Bieżanowa. Jeśli chce się pan ze mną spotkać, musi wykazać się inwencją i sprytem.

  W sobotę Monika wybrała się do fryzjera i manicurzystki, potem zrobiła wieczorowy makijaż i wystrojona w nową sukienkę, stanęła przed dużym lustrem. Jasne pasemka rozjaśniły jej bujne ciemnoblond włosy opadające na ramiona, przez co czekoladowe oczy podkreślone make-upem nabrały interesującego wyglądu. Prezentowała się całkiem dobrze. Oderwała wzrok od swojego odbicia i wyszła z łazienki, by wydać matce ostatnie instrukcje.

  – Monika, nie przesadzaj, przecież nieraz zostawiałaś mnie z Grzesiem.

  – Ale dzisiaj mogę nie wrócić na noc.

  – Po pierwszej kolacji od razu do łóżka? Nie bądź puszczalską. Co by ten czyściciel o tobie pomyślał.

  – Mamo, tak dawno nie byłam z facetem w łóżku, że muszę wykorzystać nadarzającą się okazję – drażniła się z  matką. – Może się więcej ze mną nie umówi.

  – Nie umówi się, gdy od razu się z nim prześpisz.

  – Żyjemy w XXI wieku. – Widząc minę matki, uśmiechnęła się. – Niech będzie, jeśli mnie zaprosi do siebie, to powiem, że mama mi nie pozwoliła. Hmm, nie wiadomo, czy w ogóle trafi pod Adasia.

  Trafił. Mimo że przyszła pięć minut wcześniej, już tam na nią czekał.

  – Kogo pan zapytał, co oznacza „pod Adasiem”?

  – Wujka Google. – Uśmiechnął się.

  Chwilę później siedzieli w ogródku Ratuszowej na płycie rynku i sączyli zimne piwo.

  – Czy w Warszawie też czyściłeś dywany? – zapytała.

  – Taaak – odparł z pewnym wahaniem. – Ale robiłem też inne rzeczy.

  – To znaczy?

  – To przesłuchanie? – Mówiąc to, uśmiechnął się, ale wyczuła, że był nieco rozdrażniony jej wypytywaniem.

  – Nic o tobie nie wiem oprócz tego, że lubisz komiksy i kreskówki dla dzieci  – mruknęła.  – Jesteś bardzo tajemniczy. A przecież przychodzisz do naszego domu. Każda matka ze względu na dzieci powinna wiedzieć, kogo wpuszcza pod swój dach – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy.

  – Przede wszystkim wiedzieć, czy nie jest pedofilem?  – Uśmiechnął się, mrużąc przy tym oczy w rozbawieniu. – Co za czasy nastały. Kiedy mężczyzna, chcąc zdobyć fory u  kobiety, stara się pozyskać sympatię jej dzieci, od razu staje się podejrzewanym o pedofilię. – Mówiąc to, kręcił głową.

  Wzruszyła ramionami.

  – Nic nie wskazywało, że jestem obiektem twojego zainteresowania. Bardziej odpowiadało ci towarzystwo mojego pięcioletniego syna niż moje. Nie wyglądasz na faceta, który nie wie, jak poderwać kobietę.

  – Nie wiedziałem, czy taka kobieta jak ty da się poderwać czyścicielowi dywanów. Odniosłem wrażenie, że moje zajęcie nie przypadło ci do gustu.

  – Co takiego?!

  – A nie mam racji?

  – Oczywiście, że nie!

  – Zresztą to nieważne. Cieszę się, że moja skromna osoba przykuła twoją uwagę, nawet… za przyczyną niefajnych podejrzeń w kwestii moich preferencji seksualnych. – Znowu zawiesił na niej wzrok. – Tak dla uspokojenia zszarpanych nerwów, zarówno twoich, jak i twojej mamy: jeśli miałbym powiedzieć, kogo się brzydzę najbardziej, to pedofilów. Nie mam żadnych uprzedzeń w kwestiach łóżkowych, jeśli dorośli ludzie robią to z innymi dorosłymi ludźmi za obopólną zgodą. Ale w przypadku pedofilów jestem za chemiczną kastracją takich zboczeńców, powiem więcej: kastracją nawet niekoniecznie chemiczną…  – Słowa okrasił uśmiechem.  – Gdybym zauważył u  siebie takie skłonności, sam bym poprosił o ten zabieg, a potem pojechał do seraju ubiegać się o etat eunucha.

  – Uspokoiłeś mnie… – powiedziała, zawieszając głos.

  – Hmm, ale nadal nie wiesz, z kim masz do czynienia, tak? – Sięgnął do portfela i wyciągnął dowód osobisty. – To potwierdzenie, że naprawdę nazywam się Marcin Karski.

  – Ale oprócz twojego PESEL-u niczego więcej się nie dowiem. No i  że urodziłeś się czterdzieści dwa lata temu w  Warszawie i masz polskie obywatelstwo.

  – Co jeszcze chcesz wiedzieć?

  – Na przykład kiedy się rozwiodłeś?

  – Cztery lata temu.

  – Dlaczego przyjechałeś do Krakowa?

  Na jego twarzy na moment pojawiło się jakby wahanie.

  – Chciałem zacząć wszystko od nowa. W Warszawie nic mnie nie trzymało. Nie mamy jeszcze podziału majątku, a mieszkanie zostawiłem żonie. A od kiedy ty jesteś rozwódką?

  – Od pięciu lat.

  – Myślałem, że krócej, biorąc pod uwagę wiek Grzesia. Chyba że on nie jest synem twojego byłego męża?

  – Oczywiście, że Grześ jest jego synem – oburzyła się. – Zresztą dajmy sobie już spokój z tym wypytywaniem.

  Wieczór upłynął szybko i w miłej atmosferze. Dzięki wypitym trunkom było dowcipnie, odprężająco i bardzo przyjemnie.

  – Trzeba wracać do domu – powiedziała Monika. – Zamówię dla siebie ubera.

  – Możemy wziąć jedną taksówkę. Też mieszkam w Nowym Bieżanowie. W tych nowych blokach przy Telimeny.

  No tak, po sąsiedzku – mruknęła w duchu, nieco zawiedziona. Gdyby mieszkał w innych rejonach Krakowa, nie fatygowałby się odwiedzać pięciolatka z Bieżanowa.

  Nie zaproponował jej drinka w  jego mieszkaniu, tylko odwiózł ją od razu pod jej blok.

  – Czy mógłbym wpaść do was jutro wieczorem z pizzą, żebyś nie musiała robić kolacji? – zapytał, gdy odprowadził ją pod klatkę, nakazawszy taksówkarzowi chwilkę poczekać.

  – Sama nie wiem. Chłopaki się ucieszą, ale będę mieć wyrzuty sumienia, że karmię swoje dzieci fast foodami.

  – Karmisz nie ty, tylko ja, a więc nie ma mowy o wyrzutach sumienia – odparł, po czym pocałował ją w policzek.

ROZDZIAŁ 5

Karski nadal przychodził do mieszkania Szostaków, ale teraz więcej czasu poświęcał Monice. Często przynosił słodycze albo owoce. I zawsze jadł z nimi kolację. Nigdy nie dostała wina, ale za to kilka razy wręczył jej kwiaty, mówiąc, że to podziękowanie za gościnę.

  Do łóżka poszli po trzeciej randce, miesiąc od ich pierwszego spotkania na parkingu.

  Kiedy wyszli z lokalu i czekali na taksówkę, Karski zaproponował:

  – Mika, może obejrzysz moje mieszkanie? Nigdy u  mnie nie byłaś.

  – Z chęcią – odparła bez wahania.

  Wynajęte mieszkanie z częścią dzienną i dwoma sypialniami było nowocześnie zaprojektowane i urządzone.

  – Ładnie tu  – podsumowała.  – Sporo miejsca jak dla jednej osoby.

  – Tylko to mieszkanie było wolne, mniejsze mają większe wzięcie ze względu na niższy czynsz. Czego się napijesz?

  – Poproszę lampkę białego wina.

  A potem poszli do łóżka.

Monika Szostak się zakochała. Nigdy nie przypuszczała, że motylki znowu zaczną harcować w jej brzuchu, a lędźwie dopominać się o  pieszczoty. Niebawem miała przekroczyć graniczną czterdziestkę, tymczasem była zakochana jak czternastolatka. Ku jej radości Marcin okazał się nie tylko wspaniałym kochankiem, lecz także dobrym partnerem. Niekonfliktowy, inteligentny, pomocny, opiekuńczy, i co dziwne, z biegiem czasu nie tylko nie tracił nic ze swej atrakcyjności, lecz odsłaniał coraz więcej pozytywnych cech. Największą jego zaletą, stawiającą go na piedestale doskonałości, była więź, którą potrafił stworzyć z jej synami. Grześ od pierwszej chwili był nim zauroczony, a po każdej wizycie mężczyzny lubił go coraz bardziej. Również Krystian, z początku nieco zdystansowany, szybko go zaakceptował. Również matka Moniki dołączyła do grona sympatyków Marcina Karskiego, a  nawet zgodziła się być jego menedżerką  – jak ją nazywał żartobliwie Marcin  – to znaczy odbierać telefony od klientów i umawiać ich na usługę czyszczenia dywanów. Dzięki temu pani Wanda mogła dorobić, a Marcin nie musiał odrywać się od pracy. Jego firemka coraz lepiej prosperowała, grafik pęczniał od zleceń, a terminy usług stawały się dla klientów coraz bardziej odległe.

  Monika nie mogła uwierzyć we własne szczęście. Czy to możliwe, że ten przystojny i inteligentny mężczyzna z tłumu innych dużo ciekawszych kobiet wybrał akurat ją? Nie była brzydka, ale nie należała do piękności, za którymi oglądał się każdy facet. Była niegłupia, ale nie zaliczała się do wykształconych erudytek błyszczących intelektem w gronie rozmówców, bo jej edukacja zakończyła się na drugim roku licencjatu. Wciąż się zastanawiała, co takiego dostrzegł w niej Marcin, że włączył ją do swojego życia.

  Zżerała ją ciekawość, jak wyglądała jego eksżona, ale nigdy nie pokazał jej zdjęcia, ciągle mówiąc, że nie chce wracać do przeszłości, tylko budować przyszłość.

  Po pół roku znajomości Marcin zamieszkał z  Moniką i  jej synami. Propozycja ta wyszła od Grzesia, a  Krystian szybko ją poparł. Kiedy Karski został domownikiem, stał się bardziej „swojski”, jak określiła to Wanda, i  mniej „tymczasowy”, jak uważała Monika. Przestała się już obawiać, że pewnego dnia nie pojawi się w ich mieszkaniu, żeby powrócić do swej warszawskiej przeszłości.

ROZDZIAŁ 6

Monika zajechała na parking przed firmą. Coraz częściej się zastanawiała, czy nie zmienić pracy. Kiedy po odejściu Darka i po uporaniu się z problemami zdrowotnymi w rodzinie jedynym źródłem utrzymania były alimenty eksmęża, z radością przyjęła propozycję pracy w  Zasadkopolu  – spółce zajmującej się wywozem odpadów zarówno komunalnych, jak i przemysłowych. Prezes firmy, Kuba Zasadka, dawny wspólnik Darka, zaoferował Monice dość dobre warunki. Jej CV nie było zbyt interesujące dla pracodawców, nie miała tytułu magistra ani dyplomu licencjata, ani nawet doświadczenia zawodowego, a jej angielski był wyjątkowo ubogi. Jedyne, co jej dotychczas proponowano, to pracę telemarketera lub sprzedawcy w sklepie spożywczym, bo już na stanowisko przedstawiciela handlowego nie miała wystarczających kwalifikacji. W Zasadkopolu zaoferowano jej etat sekretarki i specjalistki do pozyskiwania klientów, ale wkrótce stała się „kobietą do wszystkiego”. W biurze pracowało jeszcze pięć osób. Dysponowali dziesięcioma śmieciarkami i zatrudniali dwudziestu pięciu kierowców. Wśród pracowników rotacja była dość duża, bo Zasadka nie należał do miłych szefów.

  – Nareszcie jesteś – przywitał ją chłodno Kuba. – Powinnaś przychodzić do pracy o  siódmej, bo firma cię wtedy bardziej potrzebuje.

  – Umówiliśmy się, że będę miała ruchomy czas pracy. Przecież wiesz, że mam małe dziecko. I zapominasz, że często zostaję po godzinach, kiedy zachodzi taka potrzeba.

  – Dobrze, już dobrze. – Machnął ręką. – Załatw te reklamacje, bo ludzie dzwonią od samego rana. Znowu nawalił nasz kierowca i nie wywieziono śmieci o czasie. Pamiętaj, że nie możemy stracić następnego klienta.

  Dopiero o dwunastej Monika miała czas wypić kawę. Kubek z napojem przyniosła również Grażyna Glenda, koleżanka z sąsiedniego biurka. Zostały same w biurze, bo Zasadka gdzieś pojechał, a inne pracownice były w terenie.

  – Niebawem będziemy miały jeszcze więcej roboty  – westchnęła Grażyna.

  – Dlaczego? – zapytała Monika.

  – Bo Patrycja dostała wypowiedzenie.

  – A czemuż to? Czyżby nie wypełniała należycie swoich drugich obowiązków?

  – Możliwe. Podsłuchałam, że powodem jest jakaś nowa dziewczyna.

  – O Boże, kiedy w końcu temu facetowi jego mały zastrajkuje i powie „dość tych zmian”?

  – Może mu staje tylko do nowych dziewczyn.

  Kuba Zasadka był znany ze swoich romansów. Pierwszy rozwód niczego go nie nauczył. Spał chyba ze  wszystkimi swoimi pracownicami – oprócz Grażyny, bo dobiegała sześćdziesiątki, i Moniki, bo była matką dwójki dzieci i miała około czterdziestki. Wszystkie jego przyjaciółki musiały spełniać jeden podstawowy warunek: nie mogły mieć więcej lat niż ich poprzedniczka.

  – Może zatrudni kogoś na jej miejsce. Nie powinien mieć problemu ze znalezieniem jakiejś młodej dziewczyny, bo płaci dość dobrze – mruknęła Monika. 

  – Tylko takie głupie młode desperatki wytrzymają tu dłużej. Gwarantuję ci, że nie zatrudni nikogo nowego, bo sama wiesz, że firma chyli się ku upadkowi. – Grażyna spojrzała z ukosa na koleżankę. – Możesz mówić, co chcesz, ale Dariusz był dużo lepszym szefem, i to pod każdym względem. To on postawił firmę na nogi, wiem coś na ten temat, bo pracuję tu trzydzieści lat.

  Rzeczywiście, Glenda należała do tych pracowników, którzy nie lubią zmieniać miejsca pracy. Zatrudniła się tutaj, kiedy jeszcze szefem był teść Kuby, bardzo miły i kulturalny człowiek. Niestety ze względów zdrowotnych musiał przekazać dość dobrze prosperującą firmę w młodsze ręce. Jego jedyna córka, Gabriela, wolała uczyć cudze dzieci, niż bawić się w bizneswoman, dlatego obowiązki zarządzania scedował na swojego zięcia. Zięć pierwsze, co zrobił, to zmienił nazwę i firma Wywóz Śmieci przeistoczyła się w Zasadkopol. Drugim posunięciem Kuby było znalezienie odpowiedniego wspólnika, który potrafiłby robić to, czego nie umiał robić on – a więc wszystko. Trafiło na Dariusza Szostaka, ówczesnego pracownika krakowskiego MPO, człowieka zaradnego, przedsiębiorczego i  pracowitego. Dodatkowym plusem, żeby wziąć go do spółki, był testament dziadków Darka, którzy zostawili wnukowi dom i dwie dziesięcioarowe parcele. Darek mógł więc spieniężyć swoje dziedzictwo i zasilić fundusz spółki Zasadkopol. Wszystko dobrze się układało, dopóki Darek nie postanowił czmychnąć od żony i dzieci do Berlina, gdzie od lat mieszkali jego rodzice i siostra.

  – Kiedy Kuba siedem lat temu rozstał się z Arletą, wybierając żonę, myślałam, że w końcu zmądrzeje. Tymczasem nie upłynął rok, a znowu uwikłał się w romans – stwierdziła Grażyna. – Znałaś Arletę Wars?

  – Ze słyszenia.

  – Była niegłupia, według mnie dużo lepsza niż ta Julita, dla której się rozwiódł z Gabi.

  – Grażynko, bądź precyzyjna. Przecież to Gabi zażądała rozwodu. I tak długo tolerowała jego zdrady, mogła mu wybaczyć jeden romans, ale nie następne  – mruknęła Monika i  szybko wróciła do poprzedniego tematu: – Jaka była Arleta? Słyszałam o niej niezbyt pochlebne opinie.

  – Wiem, że przyjaźniłaś się z Gabi, dlatego nie lubisz, gdy się dobrze mówi o Arlecie. – Grażyna wzruszyła ramionami. – Ale obiektywnie mówiąc, Arleta była w porządku. Owszem, wdała się w romans z żonatym szefem, można jednak było ją lubić. No i była inteligentna. Na pewno byłaby dobrą szefową, bo nadawała się do zarządzania. Znalazła nam kilka osiedli do obsługi. W kontekście tego, że Darek wyszedł ze spółki, lepiej by było dla firmy, gdyby Kuba rozwiódł się z pierwszą żoną dla Arlety, a nie dla Julity.

  – Co się teraz dzieje z tą Arletą?

  – Nie mam pojęcia. Kontakt z nią całkiem się urwał, do nikogo z  biura nie dzwoni ani nie pisze. A  ty kontaktujesz się z pierwszą żoną Zasadki?

  – Nie.

  – Dlaczego? Przecież się przyjaźniłyście.

  – Przyjaźń to za duże słowo, po prostu się lubiłyśmy. Nasi mężowie byli wspólnikami, często się odwiedzaliśmy. Skończyła się spółka, skończyła się znajomość.

  – A co myślisz o Julicie?

  – Prawie jej nie znam. Widziałam ją tylko kilka razy. Kiedy zaczęłam tutaj pracować, ona już nie pracowała i  z  sekretarki przeistoczyła się w żonę szefa.

  – Myślałam, że bywasz u nich w domu.

  – Dlaczego tak uważasz?  – zdziwiła się Monika.  – Przecież bym ci powiedziała. – Grażyna nie skomentowała jej słów, tylko wzruszyła ramionami. – Myślałaś, że jestem wtyczką Zasadki? Takim biurowym szpiegiem?  – Czoło Moniki pofalowało z niezadowolenia.

  – No nie… Ale przecież przyjął cię do pracy. I inaczej traktuje niż pozostałych pracowników. Myślałam, że utrzymujecie kontakty towarzyskie.

  Przerwały pogawędkę, bo do pokoju wszedł Zasadka. Miał czterdzieści trzy lata, które coraz bardziej odciskały się na jego wyglądzie. Gabaryty jego brzucha wciąż były w  rozmiarach sprzed kilku lat, ale miał coraz mniej włosów na głowie, a więcej zmarszczek na twarzy. Był wysoki i dość przystojny, ale nie w typie Moniki. Nadal podobał się kobietom – czego Monika ciągle nie mogła zrozumieć.

  Zasadka spojrzał wymownie na dwa kubki kawy i  zmarszczył brwi.

  – Może dość tego plotkowania, praca czeka – warknął. – Monika, musisz zrobić listę płac, bo Patrycja już u nas nie pracuje.

  Monika musiała zostać dłużej w  biurze. Dobrze, że miała Marcina, bo to on przeważnie odbierał Grzesia z  przedszkola, więc nie musiała trudzić matki, tak jak to robiła w  poprzednich latach. Na myśl o  partnerze uśmiechnęła się ciepło. Jak dobrze, że ciebie mam, panie Karski – powiedziała do siebie szeptem. 

ROZDZIAŁ 7

– Dzisiaj nie będzie mnie na kolacji – oznajmiła Nela.

  – Dlaczego? Zapomniałaś, że przyjdą babcie z  Igorem? Ma wpaść również wujek Jacek.  – Mirek zmarszczył brwi z niezadowolenia.

  – Tatusiu, twój szwagier, Jacek Florkowski, to nie mój wujek. Nazywam go wujkiem tylko z kurtuazji.

  – Kurtuazji? Myślałem, że go lubisz.

  – Oczywiście, że lubię, ale muszę się przygotować do klasówki z matmy, a tylko Krystian potrafi mi wytłumaczyć, co to jest rachunek prawdopodobieństwa. Potem idę do mamy, więc na mnie nie czekajcie. Przeproście babcie i Igora. I Jacka też.

  – Odkąd to uczysz się w soboty? – zauważył sceptycznie Mirek. – Myślałby kto, dopiero wrzesień, a ty taka zapracowana.

  – Tatusiu, chyba chcesz, żebym miała dobre świadectwo?

  – Nie wiedziałem, że do wkuwania matematyki jest potrzebny makijaż i krótka spódniczka.

  – Tato, zachowujesz się jak boomer, a  jesteś dopiero milenialsem.

  – Nie rozumiem twojego żargonu. Oświeć mnie – mruknął Mirek, chociaż znał te określenia.

  – Zajrzyj do Google’a albo zapytaj babcię Małgosię, ona jest na bieżąco nie tylko z młodzieżową modą, lecz także z naszym słownictwem. Pa, lecę.

  Godzinę później w domu Filerów pojawili się goście.

  – Mamo, czy wiesz, co oznacza określenie „milenialsi”? – zapytał Mirek matkę, ciekawy, czy Nela ma rację.

  – To pokolenie Y, urodzeni między 1980 rokiem a 1994 – wyrecytowała Małgorzata.

  – A boomerzy?

  – Osoby urodzone w czasie wyżu demograficznego. – Przesłała synowi zaczepne spojrzenie. – Ale ja nie jestem typowym boomerem, znam się na współczesnej technologii. Mam konto na Facebooku i Instagramie. A o co chodzi?

  – Sprawdzam, jak dobrze zna cię twoja starsza wnuczka.

  – Ona jest zoomerem, należy do pokolenia Z.

  – A ja, babciu? – dopytywał Adaś.

  – Ty i Mira jesteście pokoleniem Alfa.

  – O  czym wy mówicie? Jakie pokolenia?  – zapytała matka Małgorzaty, zwana przez prawnuków „starszą babcią”.

  – Babciu, nieważne  – odparł Mirek.  – Lepiej siadajmy do stołu, bo kolacja czeka. Magda znowu nas uraczy jakimś fitpaskudztwem. – Widząc minę żony, szybko dodał: – Żartowałem. W jakiej postaci zaserwujesz nam dziś cukinię, Magdalenko?

  – Pieczeń z  cukinii faszerowana kaszą gryczaną, a  na deser tort z cukinii.

  – O Boże, nie. Jacek, wpłyń na swoją siostrę, bo zamieni nas w małpy.

  – Wątpię, czy małpy jedzą cukinie. – Florkowski wzruszył ramionami. – Wszystko, co wychodzi spod rąk mojej siostrzyczki, jest przepyszne.

  – Mówisz tak, bo jesteś starym kawalerem. Tobie smakuje wszystko, co nie jest chińską zupką lub fasolką z  puszki. O Boże… – Mirek głośno westchnął.

  – Nie wzywaj Pana Boga nadaremno – powiedziała jego babcia. – Kiedy byłeś ostatnio na mszy świętej?

  – Nie mam na to czasu, babciu.

  – Niektórzy młodzi chodzą co tydzień do kościoła – ciągnęła babcia. – Na przykład mama Krystiana, chłopaka Neli. Widzę ją na mszy w każdą niedzielę rano. Przychodzi z tym swoim… panem i młodszym synkiem, bo ten starszy już z nimi nie przychodzi. Przedtem przychodził, ale ostatnio przestał. A tak w ogóle to gdzie Nela?

  – Na randce ze starszym synem owej kobiety, która regularnie chodzi na mszę – powiedział z przekąsem Mirek.

  – Ten ojczym wygląda na poczciwego człowieka. Bogobojny, pracowity i opiekuńczy, bo zawsze, gdy przechodzą przez jezdnię, trzyma chłopczyka za rękę – stwierdziła starsza babcia.

  – Ojczym Grzesia przestał być już jego ojczymem – oświadczył Adaś.

  – Taak. Dlaczego? – Wszystkie głowy zwróciły się w stronę dwunastoletniego Adasia.

  – Bo mamusia Grzesia pogniewała się na wujka Marcina  – wtrąciła sześcioletnia Mira. – I Grześ jest teraz bardzo smutny. I Krystian też jest smutny.

Książkę Egzamin na ojca kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Egzamin na ojca
Danka Braun 1
Okładka książki - Egzamin na ojca

Jest to kryminał obyczajowy opowiadający o Monice Szostak, samotnej matce dwóch synów, która wreszcie znajduje odrobinę szczęścia, gdy w jej życie wkracza...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo