To, co ważne, jest tuż obok nas. „Tylko to, co ważne" Agnieszki Stec-Kotasińskiej

Data: 2022-06-15 00:23:30 | Ten artykuł przeczytasz w 17 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Natalia i Alex przygotowują się do nadchodzącego ślubu. Z pomocą im przychodzi Marcelina, która sama emanuje szczęściem, odkąd dowiedziała się, że jej największe marzenie ma szansę się spełnić. Wreszcie zostanie mamą pewnej uroczej czterolatki. Mogłoby się wydawać, że nic nie jest w stanie zburzyć tej sielanki.

Jednak na horyzoncie już zaczynają gromadzić się czarne chmury.

Niespodziewane pojawienie się kogoś z przeszłości, stare tajemnice oraz strach o życie najbliższych sprawią, że bohaterowie zrozumieją, jak kruche może być szczęście i ile wysiłku trzeba włożyć, by go nie stracić.

Czy wyjdą z tej próby zwycięsko i będą umieli odpowiedzieć sobie na pytanie, co tak naprawdę w życiu się liczy?

Obrazek w treści To, co ważne, jest tuż obok nas. „Tylko to, co ważne" Agnieszki Stec-Kotasińskiej [jpg]

Urokliwe miasteczko Henley-on-Thames, znane z powieści Siła przeznaczenia, znów staje się miejscem, w którym grupie przyjaciół dane będzie przeżyć pełen wachlarz emocji. Do lektury powieści Tylko to, co ważne, której autorką jest Agnieszka Stec-Kotasińska, zaprasza Wydawnictwo Replika. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment książki:

1

– Ale jak to? Jeszcze nic nie macie? Powiedz, że żartujesz! Zostało raptem pięć miesięcy! I to niecałe, biorąc pod uwagę fakt, że jest już koniec lutego, a wasz dzień wypada w twoje urodziny.

– Marcelka, wyluzuj. Ze wszystkim zdążymy.

– Ciekawe kiedy. Przecież tego wszystkiego nie załatwia się ot tak, zapomniałaś już? Musisz wybrać, zastanowić się, poprzymierzać… no sama wiesz.

– Spokojna głowa. Ty mi lepiej powiedz, dlaczego dzisiaj nie rozmawiamy przez Skype’a tylko przez telefon? Kamerka ci się popsuła czy co?

– Nie zmieniaj tematu, Talka! Ja tu się stresuję za ciebie.

– Ależ nie ma czym. Wieczorem pojadę do Alexa, to obgadamy temat. No chyba że, wiesz… będziemy mieć ciekawsze rzeczy do robienia. Na razie czekam, aż ciocia Basia wróci z warsztatów.

– Jakich warsztatów? Ona nie może nigdzie chodzić sama.

– Przecież ma opiekunkę. Chodzą sobie razem albo ona wozi ją wszędzie samochodem i na nią czeka. Na razie tak to wygląda i powiedzmy, że jest w porządku. Marcela, a czy ty gdzieś po ulicy chodzisz, że ja jakieś głosy w tle słyszę?

– E tam, nie. To tylko telewizor.

– Ponawiam pytanie. Co z twoją kamerką? Myślałam, że pokażę ci pierścionek, a tak to lipa. Poczekaj, bo ktoś do furtki dzwoni. Nie mam pojęcia kto to o tej porze. A teraz, w to zimno, zanim się ubiorę, miną wieki.

– Aż tyle nie będę czekać. Pospiesz się lepiej. Natalia jedynie na chwilę odłożyła telefon na małą szafkę przy wieszaku w przedpokoju, włożyła buty, kurtkę, i nie dbając o jej zapięcie, udała się w kierunku furtki.

– Niespodzianka! – krzyknęła Marcelina radośnie, a jej głos rozniósł się echem najpierw po Bell Street, następnie z lekkim opóźnieniem w telefonie Natalii, który na nowo trzymała przy uchu.

– Co tu robisz, wariatko?! – Nie mogła uwierzyć, że jej przyjaciółka – ta sama, którą oczami wyobraźni przed momentem widziała siedzącą w jednym z pokoi w Gaworzycach – właśnie stała przed nią. – Jak się tu dostałaś?

– No samolotem przecież.

– I tak sama przyleciałaś?

– Sama to nie. Z pilotem, załogą i chyba milionem innych takich głupich, co to im się w taką pogodę latać zachciało. Wpuścisz mnie, czy będziemy tak stać?

Natalia zamaszystym ruchem chwyciła za jej bagaż i po chwili obie wchodziły już do domu cioci Basi. Tak samo jak osiem miesięcy wcześniej przy innej pogodzie, w innych okolicznościach.

– To ci się udało. Zaskoczyłaś mnie, jak nie wiem co. Przyjrzała się przyjaciółce, gdy ta, jeszcze w kurtce, usiadła na szafce pod wieszakiem.

– Wykończona jestem – przyznała, wzdychając. – Samolot opóźniony, taksówek jak na lekarstwo, dobrze że autobus podjechał na czas. I gdyby nie to, że po drodze wstąpiłam do Mary i Arthura i napiłam się u nich gorącej czekolady, to jutro w drodze do pracy znalazłabyś mnie gdzieś na ulicy zamarzniętą na sopel lodu. No, pokazuj wreszcie to cudo – dodała i chwyciła Natalię za lewą dłoń. – No no no. Ma chłopak gust, nie powiem. I oświadczyny w walentynki. No proszę, jaki z pana doktora romantyk.

Natalia spojrzała na przyjaciółkę z nieukrywanym podziwem. Jej Marcelina, ta sama, która jeszcze nie tak dawno prawie bała się własnego cienia, przez tydzień, podczas którego czekała aż dołączy do niej Natalia, nie wychodziła z domu bez asysty, wstydziła się wypowiedzieć słowa w obcym języku, dziś zachowuje się jak stary podróżnik – obieżyświat. I w dodatku potrafiła pojawić się u cioci Basi, nie informując wcześniej o tym nikogo z domowników.

– Powiedz mi jedno – Natalia zawiesiła obydwie kurtki na wieszaku – kiedy tak po prostu postanowiłaś przyjechać?

– Praktycznie zaraz po twoich zaręczynach pomyślałam sobie, że choć sama się do tego nie przyznasz, to na pewno będziesz potrzebowała pomocy w ogarnięciu tego wszystkiego, skoro wyznaczyliście już datę.

Natalia przewróciła oczami.

– Ale gdy zaczęły mi się śnić koszmary – Marcelina mówiła dalej, wnosząc rzeczy do swojego dawnego, przydzielonego dziewczynom jeszcze podczas wakacji, pokoju – z tobą w roli głównej, jak idziesz do ślubu w powyciąganych dżinsach i adidasach, to wtedy Paweł po prostu zabukował mi bilety. I oto jestem! Talka, czy ciocia nie będzie miała nic przeciwko, że znowu się zatrzymam w tym pokoju?

– No coś ty! Na pewno nie. A do pracy jutro nie idę, więc nawet jakbyś zamarzła na sopel lodu, to pewnie nie znalazłabym cię prędko. Mam wolne.

– Wspaniale! – Marcelina klasnęła w dłonie. – To oznacza, że mamy cały dzień na poszukiwanie sukni ślubnej. Obiecaj mi, Talka – dodała szybko, widząc że Natalia nabiera powietrza, aby najpewniej zaprotestować – że przez ten mój tydzień z tobą, załatwimy przynajmniej ten temat.

– No, niech ci będzie, obiecuję. Ale… – zawahała się na moment. – Tydzień to z jednej strony całkiem sporo, a z drugiej niekoniecznie. Może zostaniesz trochę dłużej, co? Twój mąż pewnie powiedział, że jesteś potrzebna w domu, zgadłam? Jak ogarniemy kieckę, czy co tam jeszcze wymyślisz, to trochę pojeździmy, pozwiedzamy. Jeśli chcesz, mogę nawet znowu zadzwonić do Pawła i – Natalia odchrząknęła znacząco wpłynąć na to, by dał ci więcej swobody.

– Daj spokój. Paweł nie ma z tym nic wspólnego. To znaczy w pewnym sensie ma, ale o tym później. Powiem ci, dlaczego nie mogę zostać ani dnia dłużej, ale tylko wtedy, gdy przyniesiesz jakieś grzane wino. Zmarzłam na kość, tarabaniąc się tu do ciebie. Masz?

– No pewnie! Pytanie.

Natalia poszła do kuchni, a Marcelina położyła się wygodnie na łóżku i wreszcie poczuła, że zaczyna odpoczywać po trudach podróży. Zrobiła to. Przyleciała samolotem, pojechała pociągiem, autobusem, następnie przeszła kawałek na piechotę, targając za sobą walizkę i wstępując na chwilę do Sweetie-Pie. Pokonała tę samą trasę, którą w tamtym roku w lecie bez większych trudności przemierzyła Natalia, a dla niej samej był to wyczyn godny pokłonów i owacji na stojąco. W tym wszystkim w dodatku nie uszło jej uwadze, jak pięknie wygląda miasteczko o tej porze roku. Zaśnieżone uliczki, pokryte dywanem z białego puchu, sprawiały wrażenie jakby specjalnie wystroiły się na jej wizytę. Aż miała ochotę po nich biec przed siebie i pewnie nawet tak by zrobiła, gdyby nie bagaż oraz możliwość poślizgnięcia się gdzieś i złamania nogi. Wtedy pewnie nie byłoby jej do śmiechu. Brytyjscy synoptycy zapowiadali rychły koniec zimy, więc tym bardziej cieszyło ją to, że zdąży jeszcze w tym roku jej trochę doświadczyć.

Zmieniła się. Czuła to nawet ona sama. Nie była już wystraszonym dziewczątkiem bojącym się wszystkiego, a najbardziej tego, co może pomyśleć lub powiedzieć o niej jej własny mąż. Nie doceniała Pawła. Nie doceniła tego, jak on sam również się zmienił i jak bardzo się starał. I choć po dziś dzień nie wiedziała, co takiego dokładnie nagadała mu pewnego razu przez telefon Natalia, była pewna, że zawsze będzie czuła z tego powodu bezgraniczną wdzięczność. Tak samo zresztą, jak zawsze, będzie jej trochę wstyd, za to…co planowała zrobić. W stosunku do Natalii, jak również do swojego męża.

Otrzepała się jak po wyjściu z zimnej wody i wyrzuciła z głowy natrętne myśli. Nie po to tu przyjechała. Przyjechała, by zobaczyć szczęście i by dzielić się szczęściem. Wiedziała, że to, co ostatecznie miało wydarzyć się za tydzień, systematycznie dodawało jej sił, energii i nadziei na coraz piękniejsze jutro. Nadchodzi koniec Marceliny Lej – wiecznej malkontentki, od rana do nocy szukającej dziury w całym. Od teraz będzie emanować jedynie pogodą ducha. Nie mogło być inaczej.

– Zapraszam do salonu, pani Marcelino Lej. – Natalia stała w drzwiach, trzymając w dłoniach dwa brązowe, gliniane kubki. Aromat unoszący się z nich natychmiast wypełnił całe pomieszczenie. – Gorące, słodkie i z procentami, czego można chcieć więcej?

– Już idę, pani Natalio Babiarczuk. – Marcelina wstała z łóżka tak gwałtownie, że aż zakręciło jej się w głowie. – Choć może powinnam mówić już pani Natalio Butler, aby się powoli przyzwyczajać.

– Mam déjà vu – przyznała Natalia, gdy usiadły obie na dywanie, a kubeczki z winem postawiły obok siebie na podłogowych płytkach. – Przecież zaledwie kilka miesięcy temu siedziałyśmy w tym samym miejscu, również piłyśmy wino, tylko zimne, i też rozmawiałyśmy o nazwiskach, pamiętasz? Nazwałaś mnie „Natalią Sabałą”, a ja zaczęłam rzucać piorunami. – Uśmiała się, słysząc swoje własne słowa, i przyznała w duchu, że czuje się cudownie, gdy ma do wszystkich wydarzeń z przeszłości właśnie taki dystans.

– Nasze życie zatoczyło krąg – przyznała Marcelina, na odmianę z dość poważną miną.

– Zgadza się. A ja czasem zastanawiam się, czy przypadkiem chwilowo nie jest za pięknie?

– Co masz na myśli?

Natalia westchnęła. Nie było to do niej podobne, ale ostatnio zauważyła, że pomimo wrodzonego optymizmu i przekonania, że przecież wszystko prędzej czy później się ułoży, ta bardziej pesymistyczna i mroczna część jej charakteru od czasu do czasu wychodziła z głębokiej nory na światło dzienne. Przecież to niemożliwe, żeby nagle w jej życiu wszystko układało się tak idealnie. Świetna praca, mieszkanie w miejscu, w którym odnalazła nie tylko samą siebie, ale też grono cudownych ludzi, tak dobrze rokujący na przyszłość związek… Czy aby nie jest tego wszystkiego za dużo? Czy los któregoś dnia nie upomni się o jej szczęście, dochodząc do wniosku, że nieopatrzenie rozdał jej zbyt wiele dobrych kart? A może powinna wziąć na siebie więcej pracy, obowiązków, bo z powodu zbyt dużej ilości wolnego czasu przychodzą jej do głowy tak absurdalne obawy? – zastanowiła się w myślach.

– No wiesz. Czasem jest tak wszystko super, że człowiek aż się zastanawia, kiedy nagle wydarzy się coś, co sprawi że nasze poukładane „tu i teraz” pryśnie jak bańka mydlana.

– Przestań, głupia! – Marcelina szturchnęła ją w ramie, aż o mały włos nie wylała swojego wina. – Napij się, bo zaczynasz opowiadać dyrdymały. Ja tam się nie zastanawiam i nie czekam, aż coś się wydarzy. To znaczy, nic złego w każdym razie. Bo na resztę to i owszem. No chcesz wreszcie wiedzieć jaki to powód, że nie zostaję u ciebie dłużej?

– No pewnie. Mów.

– Uleńkę zabieramy do siebie. Już na stałe.

– Naprawdę? To już? – Natalia przyłożyła ręce do policzków i poczuła jak bardzo są gorące. Trochę z wina, trochę z ekscytacji na wiadomość od przyjaciółki.

– No już, już. Najwyższy czas. Przeszliśmy kurs, znaleźli dziecko, był okres zapoznawczy, odwiedziny i takie tam różne… a z dniem pierwszego marca oficjalnie zostajemy rodziną. Mamy cholernie dużo szczęścia, Talka. Procesy adopcyjne w naszym kraju najczęściej trwają w nieskończoność. A nam udało się tak szybko. Może to taka mała nagroda za wcześniejsze lata niepowodzeń. – Zamyśliła się nad ostatnim zdaniem, wypowiadając je bardziej do siebie niż do przyjaciółki.

– Boże, Marcela. Tak się cieszę.

Obydwie wstały z dywanu i Natalia uścisnęła ją z całej siły.

– Będziesz mamą.

– Tak.

– A Paweł tatą.

– Zgadza się. Będziemy rodzicami – odpowiedziała zdecydowanie, nie zająknąwszy się ani na ułamek sekundy.

– Oj, widzę, że nie skończy się tylko na tym jednym winie dzisiaj – powiedziała Natalia i podbiegła do kuchni sprawdzić, czy aby na pewno ma jeszcze jakieś zapasy.

– A ty, Talka, może byś zadzwoniła do swojego irlandzkiego narzeczonego i zasugerowała mu dyskretnie, że z powodu niezapowiedzianej wizyty pewnej znajomej z daleka, masz dzisiaj trochę inne plany na spędzenie wieczoru niż te, jakie zapewne dla ciebie wymyślił?

– Napisałam mu już esemesa – odpowiedziała Natalia, stojąc w drzwiach. W ręce trzymała dowód na całkiem miły wieczór w postaci kolejnej butelki grzanego wina. – Pewnie zadzwoni za jakiś czas, ale teraz mają istny młyn w lecznicy. Zresztą w ogóle, Marcela, trafiłaś całkiem nieźle z tym tygodniem. Alex popadł w lekki pracoholizm, wykorzystując fakt, że Suzie kilka kolejnych dni spędza z… Sarą – powiedziała z lekkim przekąsem. – Ja natomiast mam trochę wolnego do wybrania i skoro nadarzyła się okazja, to wykorzystam właśnie w tym terminie. Co ty na to? I niech ci będzie. Pochodzimy za jakąś suknią. – Wspaniale! Nie za jakąś suknią, tylko za najpiękniejszą ślubną kreacją dla przyszłej pani doktorowej… od zwierząt. Czy to oznacza, że zostajesz na Bell Street aż do mojego wyjazdu?

– Hm… być może będę musiała podskoczyć do mieszkania Alexa po kilka moich rzeczy… Ale to całkiem możliwe.

– To cudnie. To faktycznie miałam nosa, kiedy przyjechać. Cieszę się, że mam cię dla siebie i ukrócę wam trochę tego życia na kocią łapę, młoda damo. – Marcelina pogroziła żartobliwie palcem i poczuła, że wino zaczyna przyjemnie uderzać jej do głowy. Natalia parsknęła śmiechem.

– À propos kota… – Marcelina zaczęła rozglądać się po pokoju, nagle coś sobie przypominając. – Talka, gdzie jest Snowy?

Natalia westchnęła i usiadła z powrotem na dywanie.

– Snowy nie żyje od jakichś dwóch tygodni. Mniej więcej od naszych zaręczyn. Pewnego razu po prostu się nie obudziła. Ona miała już prawie szesnaście lat, Marcela.

– Mój Boże – zasępiła się Marcelina. – Przecież na święta było z nią jeszcze wszystko w porządku. Jak znosi to ciocia?

– No średnio – przyznała Natalia. – Sama wiesz, ciocia kupiła Snowy wtedy, gdy…

– Gdy zginął wujek Leon – dokończyła za nią Marcela.

– Raz jest lepiej, raz gorzej. Do tego zaniki pamięci wcale jej w tym nie pomagają. Snowy pojawia się teraz dość często na obrazach.

– Talka, może by tak sprawić cioci jakiegoś zwierzaka, co? Natalia uśmiechnęła się tajemniczo. – To teraz słuchaj, co ja mam do powiedzenia, bo to nie koniec wieści.

– Zamieniam się w słuch.

– Od lata zamieszka z nią Bala.

– Bala? To znaczy, że zamierzacie zamieszkać z Alexem na Bell Street? Talka, no coś ty. Przecież to jest mały dom. I jeszcze wasza trójka i pies? A jak kiedyś powiększy się wam rodzina?

– Marcela, spokojnie – przerwała jej Natalia. – Daj mi powiedzieć. Na wiosnę zaczynamy z Alexem robić dobudówkę do domu. Dwa pokoje i łazienka. I wyprzedzając twoje pytanie, to ciocia nie tylko się na to zgodziła, ale sama nam to zaproponowała. I Mark się ucieszył, bo wiesz, to oznacza że wreszcie zostanę na miejscu. Jest mi ciężko krążyć między Bell Street a mieszkaniem Alexa, a ciocia tak naprawdę nie powinna być ani chwili bez opieki. Byłoby tym ciężej, gdybyśmy po ślubie zamieszkali już całkowicie w mieszkaniu na Baltic Court. Czy też w jakimkolwiek innym miejscu. Owszem, do cioci przychodzi Betty – właśnie ta opiekunka – ale tym sposobem będzie każdemu z nas po prostu łatwiej.

Marcelina przysłuchiwała się temu wszystkiemu w milczeniu i z wypiekami na twarzy. Faktycznie w życiu ich obydwu szykowały się niemałe zmiany. Nie uwierzyłyby w żadną z nich, gdyby ktoś przepowiedział je jeszcze jakiś czas temu.

Poderwały się z miejsca, gdy usłyszały chrobot przekręcanego w drzwiach klucza.

– Mam dość tej zimy. Przecież to już prawie marzec. Usłyszały głos Betty. – Nie było takiej chyba od lat. – Chodź – szepnęła Natalia do Marceliny i pociągnęła ją za rękę w stronę przedpokoju. – Będzie w siódmym niebie, gdy cię zobaczy.

– Oddaję panią Barbarę całą i zdrową, a sama uciekam, bo inne obowiązki mnie wzywają – mówiła dalej Betty, po czym faktycznie rzuciła krótkie „do zobaczenia” i zniknęła za drzwiami. Marcelina, wciąż nie ujawniając swojej obecności, stała w drzwiach do salonu.

– Nakarmiłaś Snowy, Natusiu? – zapytała ciocia Basia. Natalia, spoglądając w stronę przerażonej Marceliny, machnęła ręką, jakby chciała powiedzieć: „to normalne, jeszcze jej się tak zdarza”.

– Ciociu, Snowy niestety już z nami nie ma, pamiętasz, prawda? – zapytała i nie czekając na odpowiedź dodała: Zobacz za to, kto przyjechał do nas z daleka. I to zupełnie bez zapowiedzi.

Marcelina zrobiła kilka kroków do przodu i stanęła oko w oko z przebierającą się w przedpokoju ciocią Basią.

– Marcelinka! – powiedziała tamta, nie wahając się ani przez pół sekundy. Dziewczyny odetchnęły z ulgą. – Co tu robisz, dziecko? Co za cudowna niespodzianka! Ale nie stało się nic złego, prawda? Jak dobrze, że jesteś. Nie było cię… od lata chyba, prawda?

– Od świąt! – odpowiedziały obie jednocześnie.

– Ach, no tak, od świąt. Ale to już i tak zbyt długo. Jak bardzo się cieszę. Chodźcie do kuchni, zrobimy sobie coś do jedzenia.

Natalia spojrzała na Marcelinę, a ta uśmiechnęła się znacząco. Jeśli wcześniej miała jakiekolwiek wątpliwości dotyczące wprowadzenia znacznie większej ilości tętniącego życia do domu na Bell Street, to właśnie odeszły w niepamięć.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Tylko to, co ważne kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Tylko to, co ważne
Agnieszka Stec-Kotasińska6
Okładka książki - Tylko to, co ważne

Natalia i Alex przygotowują się do nadchodzącego ślubu. Z pomocą im przychodzi Marcelina, która sama emanuje szczęściem, odkąd dowiedziała się że jej największe...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Zły Samarytanin
Jarosław Dobrowolski ;
Zły Samarytanin
Pokaż wszystkie recenzje