W książce Moniuszko Sławomir Koper ukazuje nieznane oblicze wielkiego kompozytora, poświęcając wiele miejsca życiu prywatnemu Moniuszki. Pisze o długach i czterech kanarkach, a także o życiu rodzinnym dyrygenta. Do lektury publikacji zaprasza Wydawnictwo Harde.
Dziś w naszym serwisie prezentujemy kolejny fragment książki Moniuszko:
Teatralni oszuści z Galicji
Chociaż bezpośrednio przed powstaniem styczniowym i w jego trakcie zawieszono benefisowe koncerty Moniuszki, to jednak w późniejszych latach kompozytor mógł ratować domowy budżet tego rodzaju imprezami. Z reguły organizowano dwa koncerty rocznie, dzięki czemu Moniuszkowie spłacali zaległe długi i na jakiś czas mieli „ciszę w przedpokoju” ze strony wierzycieli.
Głównym kierunkiem aktywności koncertowej w tych latach były jednak rożnego rodzaju koncerty dobroczynne, szczególnie na „rzecz niezamożnych studentów”. W tym czasie kompozytor zajmował się także inną dziedziną twórczości scenicznej – pisał ilustracje muzyczne do przedstawień teatralnych. Trudno powiedzieć, czy traktował to z całą powagą, czy tylko szukał dodatkowych pieniędzy. Rozpoczął od Zbójców Schillera, potem opracował ilustracje do Kupca weneckiego i HamletaSzekspira oraz Fedry Conrada. Muzyka Moniuszki spotkała się z życzliwym przyjęciem publiczności, jego dodatki uznano za ważne urozmaicenie inscenizacji.
Natomiast honoraria kompozytorskie nie były zbyt oszałamiające: za Fedrę i Kupca weneckiego Moniuszko zainkasował po 50 rubli (1250 euro), za Zbójców – 25, a za Hamleta zaledwie 6. Być może kwestię wysokości tej ostatniej należności wyjaśnia fakt, że muzykę napisał na prośbę Heleny Modrzejewskiej, z którą był zaprzyjaźniony. Próbując odnaleźć się w niewesołych dla teatru czasach, Moniuszko zajął się także muzyką baletową. Jako pierwsza światło dzienne ujrzała oprawa muzyczna do baletu Monte Christo, którego akcję oparto na powieści Dumasa. Pod względem muzycznym była to typowa składanka, w partyturze znalazł się nawet mazur ze Strasznego dworu. Lepiej przedstawiał się balet Na kwaterze, który doczekał się ciepłych recenzji w prasie, ale i on nie był chyba zbyt udaną fuzją muzyki i tańca, skoro pojawiła się też opinia, że przedstawienia znacznie lepiej się słuchało, niż oglądało…
W tym czasie do kompozytora dotarły informacje, że w Krakowie przygotowywana jest inscenizacja Halki. Wprawdzie Moniuszko nie mógł wówczas wyjechać pod Wawel, prowadził jednak na ten temat korespondencję z krakowskim teatrem. Interesowały go nie tylko sprawy artystyczne, lecz także finansowa strona przedsięwzięcia. Wreszcie – mimo braku formalnego zaproszenia – zdecydował się na wyjazd, licząc, że w ramach rekompensaty będzie miał tam benefis, a dodatkowo zorganizuje koncert. Pod Wawelem pojawił się w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia 1867 roku i szybko zrozumiał, że właściwie nikt nie zamierza się z nim rozliczyć. „Wyjechałem – tłumaczył w jednym z listów – (…) do Krakowa w celu porozumienia się z Dyrekcją tamtejszego teatru, która na kilkukrotne moje dopominanie się o należne mi według poprzedniej umowy honorarium za prawo przedstawienia opery Halka stanowczym odpowiedziała milczeniem. W Krakowie dziesięć dni mojego urlopu spełzło na niczym. Operę znalazłem w zupełnym nieporządku, ostatecznym niedostatku, tak że przez wzgląd na jej smutny stan naglić mi nie wypadało, a tylko ratować swoją stratę urządzeniem koncertu”. Wydaje się, że wcześniej złożono muzykowi pewne obietnice, lecz koszty wystawienia Halki przerosły możliwości krakowskiego teatru.
Sprawa benefisu stała się nieaktualna, a nie były to czasy obowiązywania prawa autorskiego i właściwie każdy mógł dowolnie wystawiać to, na co miał ochotę. I nie przejmować się osobą twórcy. Moniuszce udało się jednak zorganizować koncert, na którym zaprezentował Bajkę i Widma. Impreza okazała się tak udana, że niebawem została powtórzona, a następnie miał miejsce dodatkowy koncert z nieco zmienionym programem. Połowę dochodu przeznaczono na cel dobroczynny, a łączny zysk wyniósł około 600 rubli (15 tysięcy euro), co w pełni zadowoliło kompozytora. Nie zmienia to jednak faktu, że dyrekcja krakowskiego teatru wystawiła jeszcze Verbum mobile, ponownie nic nie płacąc kompozytorowi. Obie opery zresztą niebawem spadły z afisza – bowiem mimo zainteresowania publiczności przedstawienia okazały się zbyt kosztowne.
W marcu tego samego roku wystawiono Halkę także we Lwowie, a zarząd tamtejszego teatru również „zapomniał” o honorarium dla autora. Rozdrażniony Moniuszko poprosił o pośrednictwo zaprzyjaźnionego lwowskiego księgarza, chcąc, by ten porozmawiał z dyrektorem tamtejszego teatru, Adamem Miłaszewskim. „Chciałbym raz wiedzieć – pisał zirytowany kompozytor – jakie to honorarium dla mnie za Halkę przeznaczył, bo dotąd ani grosza dla mnie nie był łaskaw przysłać, a będąc w Warszawie, wcale nie zadał sobie nawet fatygi rozmówić się ze mną w tym przedmiocie”. Dyrekcja lwowskiego teatru jednak kompletnie nie przejęła się pretensjami kompozytora i nadal grała Halkę, nie płacąc autorowi żadnego honorarium. Wprawdzie w czerwcu urządzono benefis, ale na rzecz jednej ze śpiewaczek, Filomeny Kwiecińskiej (!), którą kompozytor znał zresztą z jej występów w Warszawie. Gdy lwowski zespół wykonywał latem Halkę w Lublinie, odbył się kolejny benefis. Ponownie na rzecz Kwiecińskiej…
Inaczej wobec Moniuszki zachowywał się natomiast następca Miłaszewskiego, Stanisław Niedzielski. Na początku 1872 roku nawiązał kontakt z kompozytorem, prosząc o prawa do wystawienia jego oper. Zaznaczył jednak, że sprawa dotyczy tylko tych „nieznanych we Lwowie”, najwyraźniej uznał, że posiada prawa do partytury Halki. Kompozytor nie miał większego wyboru i podał swoje warunki finansowe, które zapewne zostały zaakceptowane, gdyż rozpoczęto przygotowania do premiery Verbum mobile. Niestety, odbyła się ona już po śmierci autora.
Książkę Moniuszko kupicie w popularnych księgarniach internetowych: