Nadkomisarz Sławomir Ożegalski ma już dosyć policyjnej roboty, procedur i faktu, że sprawcom tak wiele uchodzi na sucho.
Postanawia więc skorzystać z oferty dawnego kolegi i zająć się... sprzątaniem mieszkań po zmarłych. I tak trafia do lokalu pewnej staruszki, której córka Janina zaginęła przed laty w tajemniczych okolicznościach. Ożegalski nie może przejść obojętnie obok takiej sprawy...
Do lektury powieści Iwony Mejzy Spadek nieboszczyka zaprasza Oficynka. To pierwszy tom cyklu Komisarz Ożegalski na tropie. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki Spadek nieboszczyka:
Od zakończenia sprawy „podwójnego nieboszczyka” minęło pięć lat. Pięć lat intensywnej policyjnej roboty, pięć lat sukcesów i porażek. Zdarzało się, że sukcesy zmieniały się w porażki, gdy kolejny raz sąd miał własne zdanie na temat winy oskarżonego albo okazywało się, że brak jednego świstka, który zaginął w trudny do sprawdzenia sposób, pozwala na wypuszczenie na wolność zdeklarowanego przestępcy. Gdybyż jeszcze taka sytuacja dotyczyła jednej sprawy, może dwóch, wtedy potraktowałby ją jak wypadek przy pracy. Trudno, zdarza się, nie na wszystko można mieć wpływ. Jednak coraz częściej okazywało się, że ich praca nikomu nie jest potrzebna. Przestępcy, wiadomo, woleli mieć święty spokój, prokuratura miała zgoła inne sprawy na głowie, zwierzchnicy wymagali, ale jednocześnie nie doceniali, skupiając się na sprawach całkiem innego kalibru. Świat się zmieniał, ludzie niby ci sami, ale już nie tacy sami. Idealiści przegrywali w przedbiegach.
Sławomir Ożegalski od kilku minut siedział w samochodzie, obserwując z daleka pracę policjantów, bo wciąż nie chciało mu się wysiąść z auta i przyłączyć do ekipy. Zwłaszcza że nie była to sprawa, do której rozwiązania potrzebny by był funkcjonariusz jego rangi. Ale braki kadrowe nadal dawały się we znaki, dopił więc kawę i przyjechał. Widział kręcącego się na miejscu Maciejaka, który udawał, że nie dostrzega prywatnego wozu szefa. Zygmunt Maciejak, który awansował na podkomisarza, rozumiał Ożegalskiego jak mało kto, ale wpływu na to, co serwowało im życie, nie miał żadnego.
– Bierz się, chłopie, za siebie i do roboty – zmobilizował się werbalnie Sławomir Ożegalski, który także w ciągu ostatnich pięciu lat zdążył awansować, na nadkomisarza. I jak przypuszczał, był to jego ostatni awans w szeregach policji. Odpiął pasy, wyjął w końcu kluczyk ze stacyjki i przeciągnął się, aż mu chrupnęło w kościach. Zastał się, zasiedział. Westchnął przeciągle, od serca i zbierając całą energię, żeby to jego wysiadanie wyglądało profesjonalnie, otworzył drzwi samochodu.
– Co mamy? – zapytał zwięźle podkomisarza Maciejaka, gryzmolącego coś w notesie.
– Tyle co widać. – Maciejak skrzywił się, wskazując dłonią na zdewastowane drzwi do apteki, wygięte żaluzje i błyszczące w promieniach porannego słońca odłamki szkła.
– Tyle to i ja widzę! Ofiar brak, jak rozumiem. Co zginęło?
– To, co zawsze. Przecież wiadomo, kto to wszystko podpierdzielił! – warknął rozeźlony podkomisarz.
Nadkomisarz Ożegalski skrzywił się zniesmaczony. Ostatnio Zygmunt Maciejak, zwany przez współpracowników Zygą, zbyt często dawał upust swoim emocjom w sposób, cóż, raniący uszy. Inna rzecz, że Ożegalski coraz częściej miał ochotę porzucić długoletnie nawyki i też przekląć ze smakiem. Ale się powstrzymywał, świadomy, że nic mu to nie pomoże, a działania, które musi podjąć, należą do dużo bardziej radykalnych.
– A skąd wiadomo? Wróżka ci powiedziała, złodziej liścik zostawił, może maila nam przysłał? – rzucił kąśliwie i nie czekając na odpowiedź naburmuszonego podkomisarza Maciejaka, ruszył w kierunku wejścia. – Można? – zapytał technika z ociąganiem zabezpieczającego ślady. Ten kiwnął głową, potakując.
– Tak, my już kończymy. Znowu ten sam odcisk buta, wiedzieli dokładnie, gdzie i czego szukać. Ale czego chcieć, trzeci raz się tutaj włamują, jak do siebie prawie. Właścicielka powiedziała, że się na składki za ubezpieczenie nie wypłaci. Teraz to już ochronę zamówi. Jedyny sposób na tych… sam pan wie.
– Dokładnie, mówiłem jej przy pierwszym włamaniu, żeby zainwestowała, ale twierdziła, że ubezpieczenie pokryje, to ona nie będzie się takimi pierdołami przejmowała. Zwłaszcza że wtedy straty policzyła na kilka tysięcy.
– Fakt, pamiętam, ale teraz obrobili ją na grubo. Siedzi na zapleczu i liczy. Na moje oko będzie kilkadziesiąt tysi i już na pewno część zdążyli przehandlować. Ze śladów wynika, że to grupa Farmaceuty, ale i tak wpadną płotki, on będzie miał niezbite alibi, prokuratura umorzy sprawę i wszystko rozejdzie się po kościach do następnego razu. – Technik kryminalistyki zwany Loleczkiem snuł własne przypuszczenia, wkładając pety po papierosach do woreczków strunowych. Identyczne pety, tej samej marki papierosów, zbierali z każdego miejsca włamania i mimo wyodrębnienia śladów nie byli w stanie namierzyć palacza. Nie mieli jego danych ani DNA w policyjnej bazie danych. A jednak ta powtarzalność powinna w końcu doprowadzić do schwytania osobnika. Czy to był ktoś stojący na czatach, czy może nadzorujący przedsięwzięcie? Tego jeszcze nie wiedzieli, ale z uporem godnym lepszej sprawy zabezpieczali wszystkie dowody, pewni, że kiedyś nadejdzie chwila, gdy się przydadzą i pomogą powiązać konkretną osobę z miejscami włamań.
Nadkomisarz Ożegalski skinął technikowi głową na pożegnanie i wszedł w świat pachnący lekami, w tym świeżo użytą walerianą. Po rozmowie z właścicielką apteki był przekonany, że trzecie włamanie nie było przypadkowe. Ale też dojrzewała w nim pewność, że to już nie jest jego problem. Niech się Maciejak męczy. Gdy wyszedł, wokół było już pusto, ekipa zabrała sprzęt i ewakuowała się do komendy. Postanowił pójść w ich ślady. Niespodziewanie dla siebie podjął decyzję.
Nie było na co czekać.
Już kilka miesięcy temu otrzymał trzy interesujące propozycje, z których mógł skorzystać po przejściu na emeryturę. Teraz tylko musiał przejść przez emerytalną papierologię i zastanowić się, którą z nich przyjąć. Lekiem na policyjne wypalenie zawodowe miała być praca, która dałaby mu poczucie radości i sensu życia. Był prawie pewien, z której propozycji skorzysta, ale szczegóły musiał uzgodnić z żoną.
Odetchnął pełną piersią, po raz pierwszy od miesięcy nie odczuwał stresu po przekroczeniu progu komendy.
Jednego był pewien, szykowało mu się całkiem inne życie.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Spadek nieboszczyka. Powieść Iwony Mejzy kupicie w popularnych księgarniach internetowych: