Dyplomowany dziennikarz i niespełniony pisarz, Leon Kornas, otrzymuje książkę, która pochłania go bez reszty. Postanawia dowiedzieć się czegoś więcej o jej autorze – Jaredzie Strayu, Amerykaninie, którego całe życie otaczał nimb tajemnicy.
Szczątkowe informacje, które udaje mu się odnaleźć, wskazują na niewielkie Wilowice na Roztoczu. Tutaj, w Dworze Horoweckich, Leon Kornas i właścicielka dworu, atrakcyjna pani doktor Barbara Horowecka, zagłębiają się w historię jej przodków i odkrywają fakty, które niczym zadra tkwiły w świadomości okolicznych mieszkańców. Rodzinne tajemnice budzą demony przeszłości…
Podążając za opowieścią, Czytelnik przeniesie się do lat 20. XX wieku. Doświadczy traumy wojny, prześladowań i zwyczajnej ludzkiej zawiści. Świat realny zetrze się ze światem magii, a konsekwencje tego starcia zdominują wybory i decyzje bohaterów.
Do lektury powieści Tajemnica Jareda Straya Adama Szabata zaprasza Wydawnictwo Lira. Tymczasem już teraz zachęcamy do lektury pierwszego rozdziału powieści:
Rozdział 1
Wszystko zaczęło się 17 maja 1986 roku, kiedy Daryl Ellis — ciemnoskóry listonosz — zatrzymał swój samochód przy podjeździe do niewielkiego, parterowego domu przy Merchand St. 346 w Rockdale.
Dzień był parny, bez odrobiny wiatru. Samochodowe radio listonosza — jak co dzień od miesiąca — trąbiło o amerykańskich nalotach na Libię. Wypowiadali się głównie zatroskani mędrcy z całego świata, zaniepokojeni przebiegiem operacji „El Dorado Canyon” i prognozujący jej negatywne skutki, które miały niechybnie nadejść. Poza tym nawiedzony komentator sportowy z ogromnym podnieceniem w głosie podawał najnowsze wiadomości z boisk National League, a paniusia z kanadyjskim akcentem informowała o nadchodzących koncertach Manhattan Transfer, uhonorowanego chwilę wcześniej nagrodą Grammy.
Daryl niespiesznie wysiadł z samochodu, zarzucił torbę na ramię i skierował się w stronę tarasu, na którym siedział przygarbiony mężczyzna po siedemdziesiątce. Dla listonosza najważniejsze były dziś urodziny jego córki, która kończyła sześć lat.
Jeszcze kilka domów… — powtarzał sobie. Potem chwyci Monicę w objęcia, a ona zawoła: „Zrób samolot!”. I będzie kręcił piruety, naśladując warkot silnika awionetki, po czym wyląduje bezpiecznie na trawniku za domem, gdzie grill już czeka na rozpalenie. Jeszcze kilka domów, kilka paczek…
— Dzień dobry, prze pana! — przywitał się, wchodząc na taras. — Upał dziś niemiłosierny!
— Yhm — zgodził się mężczyzna, kiwając głową.
Siedział na starym, sfatygowanym fotelu, pamiętającym zapewne jeszcze prezydenta Kennedy’ego. Na głowie miał czapkę z napisem „Big Boss”, a w ręku trzymał paczkę zawiniętą w szary papier i zaadresowaną zamaszystym, nieco pochylonym pismem.
— Znów mam dla pana te listy — powiedział Daryl, grzebiąc w torbie. — Wydawnictwo jakieś tam. Zostawić, czy odsyłamy jak zwykle?
„Te listy” należały do gatunku korespondencji niechcianej. Pierwszy przyszedł do starszego pana wiosną ubiegłego roku. Na kopercie widniał stempel z LA. Mężczyzna obejrzał wówczas kopertę, po czym poprosił Deryla, aby ten zwrócił przesyłkę z adnotacją, że nie zastał odbiorcy. „A najlepiej napisz: »Nie żyje!«” — powiedział wtedy. Listonosz poprzestał jednak na: „Adresat odmówił przyjęcia”. Potem pojawiły się kolejne listy. Część nadawana nawet z Europy. Deryl konsekwentnie zwracał je wszystkie do nadawców, nigdy nie zadając staruszkowi zbędnych pytań. Mężczyzna nie należał zresztą do ludzi specjalnie rozmownych. Listonosz zdążył się zorientować, że w domu przy Merchand St. 346 mieszkał sam. Niekiedy pojawiał się u niego — najpewniej tylko na jedzenie — rudo-biały kot, na którego tamten wołał John. Latem starszy pan większość czasu spędzał na tarasie z książką w dłoni, zimą krył się za drzwiami swojego domu. Praktycznie zawsze można było go tu zastać — poza jednym, bodajże miesięcznym okresem w 1983 roku.
— Niedługo przestaną przesyłać te listy — mruknął teraz jakby do siebie. Doręczyciel schował więc koperty z powrotem do torby.
— Mam prośbę… — zaczął już głośniej mężczyzna. — Chciałbym wysłać tę paczkę.
Podał Derylowi zawiniątko w szarym papierze.
— Oczywiście, nie ma problemu! — Listonosz zerknął jedynie, czy paczka ma potrzebny znaczek. — Upał niemiłosierny! — powtórzył jakby w zastępstwie pożegnania, przecierając jednocześnie czoło zdjętą z głowy czapką, po czym odwrócił się na pięcie i zszedł po dwóch stopniach schodów tarasowych z powrotem na podjazd.
— Deryl!
Listonosz zatrzymał się i odwrócił raz jeszcze w stronę starszego pana, który teraz stał lekko przygarbiony z rękoma założonymi za plecami i wpatrywał się w niego jakby nieobecnym wzrokiem.— Tak, prze pana?
— Dziękuję ci… — Mężczyzna chciał jeszcze coś dodać, ale najpewniej się rozmyślił. Powtórzył więc tylko: — Dziękuję. — Po czym odwrócił się i zniknął za drzwiami swego domu.
Deryl pokiwał głową z uśmiechem, co miało oznaczać: „Nie ma sprawy!” i wrócił do samochodu.
Jeszcze kilka domów! — kiedy to zdanie znów przemknęło mu przez myśl, niemal ujrzał Monicę biegnącą do niego z rozłożonymi szeroko ramionami.
Listonosz położył torbę na siedzeniu pasażera i sam wgramolił się za kierownicę. Gdyby przekręcił kluczyk w stacyjce sekundę wcześniej, pewnie nie usłyszałby huku wystrzału. Ale kluczyki wymsknęły mu się ze spoconych palców i spadły gdzieś pod pedał sprzęgła. Schylił się po nie i wtedy w domu na Merchand St. 346 padł strzał. Starszy pan osunął się po skórzanej kanapie, a rewolwer Smith & Wesson wysunął się z jego martwej dłoni.
Książkę Tajemnica Jareda Straya kupić można w popularnych księgarniach internetowych: