Dyplomowany dziennikarz i niespełniony pisarz, Leon Kornas, otrzymuje książkę, która pochłania go bez reszty. Postanawia dowiedzieć się czegoś więcej o jej autorze – Jaredzie Strayu, Amerykaninie, którego całe życie otaczał nimb tajemnicy.
Szczątkowe informacje, które udaje mu się odnaleźć, wskazują na niewielkie Wilowice na Roztoczu. Tutaj, w Dworze Horoweckich, Leon Kornas i właścicielka dworu, atrakcyjna pani doktor Barbara Horowecka, zagłębiają się w historię jej przodków i odkrywają fakty, które niczym zadra tkwiły w świadomości okolicznych mieszkańców. Rodzinne tajemnice budzą demony przeszłości…
Podążając za opowieścią, Czytelnik przeniesie się do lat 20. XX wieku. Doświadczy traumy wojny, prześladowań i zwyczajnej ludzkiej zawiści. Świat realny zetrze się ze światem magii, a konsekwencje tego starcia zdominują wybory i decyzje bohaterów.
Wydawnictwo: Lira
Data wydania: 2021-07-07
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
ISBN:
Liczba stron: 352
O książce dowiedziałem się z czyjegoś profilu na instagramie (jak Cię zlokalizuje to mamy do pogadania), zasadniczo okładkowy zarys fabuły nawet mnie zainteresował.
Żeby było jasne, jest to powieść obyczajowa i gdzieś jakieś wkrętki kryminalne może i są, ale kryminałem czy thrillerem to bym tego nigdy nie nazwał.
Niestety ta początkowa ciekawość szybko ze mnie uleciała, bo w powieści jest zbyt dużo opisów i będąc szczerym, czytając o wysoko porastających lipach już wewnętrznie czuje, że mój zapalnik jest gotów wystrzelić mnie w kosmos.
Sama historia miała spory potencjał tylko to zostało jakoś dziwacznie poprowadzone i ogólnie rzecz biorąc poczynania pewnej guwernantki jakoś pozbawiły wiarygodności całą tą historię. Miałem świadomość, że jakiś wątek magiczny się pojawi jednak to co mnie spotkało to hmmm powiedzmy, że następuje sytuacja, gdy do przedszkola wpada tęczowa zebra rozdaje dzieciom tik taki podsypane mefedronem, a wtedy zaczyna się jazda: rodeo na koniku na biegunach, topienie przedszkolanki jak marzanny, ostrzenie kredek zębami kucharek, woźny kręci zrazy z plasteliny, a pani logopeda skreczuje na płycie chodnikowej śpiewając przy tym ,,Fasolki-Fantazja", no iście Dantejskie sceny.
Nie popisał się główny bohater, bo jego nazwijmy to ,,towarzyszka" w zakresie śledztwa była na spokojnie do przygruchania, ale niestety ciamajda wolał grzebać w starych papierach.
Żeby nie było, że tylko się czepiam to bardzo ciekawie ukazano historię miłości, a w zasadzie to, że od miłości do nienawiści bardzo niewiele potrzeba, a następstwa mogą być katastrofalne.
Ludzie lubiący obyczajówki mogą się z tą powieścią polubić jednak fani kryminałów czy thrillerów nie mają tu czego szukać, lepiej udać się na nocny spacer do paśnika i walczyć z jeleniami o ostatnią bryłkę soli.