Jezioro wyrzuca na brzeg martwe ciało zgwałconej dziewczyny. Wkrótce bez śladu ginie kolejna. Obie pracowały w położonym na pustkowiu luksusowym hotelu Odonata na Mazurach, którego gośćmi byli wpływowi mężczyźni, spragnieni rozrywek tylko dla wtajemniczonych.
Gdy właściciel hotelu Jan Rej zatrudnia nową, atrakcyjną pracownicę, nie wie, że ukrywa ona swoją prawdziwą tożsamość. I że gotowa jest poświęcić wszystko, żeby poznać prawdę i ukarać sprawców zbrodni.
Kim jest kobieta, która błyskawicznie zdobywa władzę w Odonacie i zyskuje zaufanie jej właściciela? Kim są ludzie, którzy podążają jej śladem i podają się za hotelowych gości? Czy zaginiona dziewczyna żyje?
Zorganizowana grupa przestępcza. Śmiertelnie niebezpieczny trójkąt miłosny. I kobieta ryzykująca własne życie, by przerwać krąg zbrodni...
Do lektury powieści Malwiny Chojnackiej Demeter zaprasza Wydawnictwo Lira. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki:
OLGA 14 grudnia — Żoliborz (Warszawa)
Kroki na schodach ustały na półpiętrze. Nasłuchuję, coraz bardziej spięta. Mokra od potu, który spływa mi lodowatymi strużkami po plecach. Ktoś jest tuż za drzwiami wejściowymi. Stoję oparta o framugę drzwi do pokoju, spoglądając na pogrążony w półmroku przedpokój. Wsłuchuję się w każdy szelest, wściekła na swoją głupotę. Dlaczego nie zamknęłam zasuwy?! Dlaczego zapaliłam światło w pokoju?! Czy ktoś zauważył je z ulicy? Wcześnie zapada zmrok, a mieszkanie jest na pierwszym piętrze.
Jestem tu pierwszy raz. Dopiero poznaję to wnętrze, szukając jej śladów. To już miesiąc, od kiedy moja siostra zniknęła. Właścicielka mieszkania pożyczyła mi klucze, gdy opowiedziałam jej, co się stało, i zapłaciłam za dwa miesiące, za które Iga była jej winna. Pytała, czy rodzina zawiadomiła policję. Nie odpowiedziałam. Przecież dopiero co odkryłam, że zniknęła. Zdarzało się to już wcześniej. Potrafiła nie odzywać się miesiącami.
Wciąż nasłuchuję. Szuranie. Szybko zsuwam kozaki. Przemknę boso do przedpokoju i cicho zamknę tę cholerną zasuwę. Nie wiem, czego się boję. Iga pewnie podróżuje po Polsce albo po Europie i ma mnie gdzieś. Dlaczego ma liczyć się ze starszą siostrą, której życie jest jedną wielką porażką?
Znów szuranie. Może to złudzenie? Ta stara kamienica, tuż przy placu Wilsona, wygląda dość porządnie. Żadnych żuli szczających w bramie, żadnych graffiti.
Gdy dotykam dłonią zasuwy, ktoś nagle popycha drzwi wejściowe, uderzając mnie w ramię. Próbuję zatarasować wejście, ale mężczyzna jest silniejszy. Popycha mnie na przeciwległą ścianę i chwyta za poły płaszcza.
— Gdzie ona jest?!
Puszcza mnie, a ja osuwam się na podłogę. Spanikowana zastanawiam się, czy jak będę krzyczeć, to mnie uderzy. Gdzie mój telefon?! Próbuję macać kieszenie płaszcza.
— Nie bój się! — Próbuje spojrzeć mi w oczy. — Myślałem, że wróciła… Zobaczyłem światło. Kim jesteś, do cholery? Znasz Igę Bernard? Znasz ją?!
— Nie! — kłamię.
Mam straszną chrypę. Chcę, żeby mi uwierzył. Domyślam się, że moja siostra ma kłopoty, ale nie pozwolę, żeby ją znalazł, kimkolwiek jest. Mężczyzna chwyta mnie za łokieć i pomaga wstać. Jest ode mnie wyższy o głowę, po czterdziestce, ma siwoczarną brodę, półdługie zaczesane do tyłu włosy.
— Wynajęłam to mieszkanie! Nie znam poprzedniej lokatorki!
Mam nadzieję, że nie wejdzie do pokoju, gdzie w kilku małych pudłach są rzeczy mojej siostry. I jej dowód osobisty, paszport, ulubione książki.
— Szukam Igi od kilku tygodni i dziś zobaczyłem tu światło. Myślałem…
— Nie wiem, kim jest Iga, ale ja naprawdę nie mam czasu. Myślałam, że jest pan włamywaczem! Przestraszyłam się…
— Przepraszam.
Wyciąga z kieszeni dżinsów wizytówkę. Wsuwa mi w dłoń.
— Gdyby Iga tu się pojawiła, daj mi znać. Odwdzięczę się.
Kiwam głową ze sztucznym uśmiechem. Gdy wychodzi, z głuchym trzaskiem zamykam drzwi na zasuwę. Słyszę, jak powoli schodzi po schodach. Ciekawe, czy będzie obserwował wejście do kamienicy, bramę, ulicę? Zobaczy mnie obładowaną pudłami z rzeczami mojej siostry! Domyśli się, że kłamię! Podbiegam do okna w chwili, gdy unosi na moment głowę. Cofam się gwałtownie. Zza firanki widzę, że wsiada do jeepa zaparkowanego po drugiej stronie ulicy i odjeżdża.
Boję się o nią. Zabrała tylko telefon, dlaczego nie wzięła dokumentów? Zostawiła ukochane książki, z którymi nigdy się nie rozstaje. Mahabharata, Czarodziejska góra i Miłość to piekielny pies Bukowskiego. Jej komórka od tygodnia jest poza zasięgiem. Nie znam jej znajomych. Byłego chłopaka Igi udało mi się namierzyć prawie cudem. Pamiętam, że kiedyś śmiała się, że jej facet pracuje jako barman w klubie, gdzie zepsuty neon przypomina kopulującą parę. Znalazłam ten neon na Starej Pradze. Na szczęście chłopak był rozmowny i tęsknił za Igą tak jak ja. Chociaż zabrała swoje rzeczy z jego mieszkania pół roku temu. Podał mi adres tej żoliborskiej, wynajętej kawalerki. Ale jej już tu nie ma.
Chciałabym się napić, ale nie mam czasu, żeby zejść na dół do maleńkiego sklepiku pełnego alkoholi ze wszystkich stron świata. Muszę spakować resztę rzeczy i oddać klucze. Zaglądam do starej szafy śmierdzącej kulkami na mole. Jedynie cienki zielony sweter na dnie, który zsunął się z wieszaka. Wrzucam go do pudła razem z książkami.
Mój telefon wibruje w torebce tak głośno, że zamieram ze strachu. Zapomniałam, że w każdy wtorek wieczorem umawiam się na seks. Z mężczyznami, których twarze błyskawicznie zapominam. Nie powtarzam tego, choćby nie wiem, jak było pięknie. Ale nigdy nie jest pięknie. Zwierzęco i szybko albo nieporadnie i nudno. Nie chcę jeszcze stąd wychodzić. Chcę sprawdzić każdy kąt tego mieszkania. I nie chcę być sama. To mnie przeraża. Chcę się napić i z kimś pogadać. Może być seks, ale nie musi. Odpisuję i podaję adres. Każę mu kupić dwie butelki dobrego wina. Nie wiem, kim jest. Na niezbyt wyraźnym zdjęciu ma ciemne okulary i krótkie włosy. I sporo gwiazdek, czyli ogier. Pożyjemy, zobaczymy. Na tym portalu wystawiamy sobie gwiazdki za seks, jakby był transakcją bardziej lub mniej udaną. Może być też recenzja, opinia, nie tylko gwiazdka lub dwie, trzy, nawet pięć. Tak jak inni oceniają książki i filmy. Mam kiepską średnią, ale mam to w dupie. Od czasów szkoły nie obchodzą mnie oceny, chociaż skończyłam studia z wyróżnieniem. Teraz piszę książki dla dzieci. Mam spotkania autorskie w przedszkolach, czytam głośno dzieciakom swoje bajki, bo mam donośny głos i świetną dykcję. Potem lubię się zeszmacić. Ale tylko raz w tygodniu.
Dziś jest ten dzień. Wyjmuję lusterko z puderniczką. Dobrze, że w pokoju jest niewielka lampa. Kiedy przyjdzie, nie zapalę górnego światła. Bez przerwy myślę o mojej siostrze. Za dziesięć dni Wigilia. Jeżeli jej nie znajdę, to spędzę święta samotnie. Mój były mąż zabiera naszego syna w góry. Taka była umowa. Wymieniamy się świętami, a Leon kocha narty, których ja nienawidzę. Ma trzynaście lat, uwielbia swojego ojca, mówi o nim bez przerwy, mnie ledwo toleruje. To ojciec wozi go na treningi, to z ojcem ogląda mecze.
Po półgodzinie słyszę dzwonek do drzwi. Zrywam się błyskawicznie i chowam pudła z rzeczami Igi pod stół. Jej kawalerka wygląda przygnębiająco, ale nie chcę stąd wychodzić, czuję tu jeszcze jej energię, za którą tak tęsknię. Wycierając policzek wierzchem dłoni, otwieram drzwi. To on. Trochę po trzydziestce, starannie ogolony, bardzo elegancki. Chce mi się śmiać, że wystroił się tak, jakby szedł do teatru. Te gwiazdki musiały być chyba za jego elegancję, a nie za umiejętności łóżkowe. Jasne włosy, piegi, szeroki uśmiech.
— Jesteś Kora? — pyta i unosi do góry dwie butelki drogiego wina. — Przyniosłem to, co chciałaś.
— Super. — Nie znamy swoich imion. I nigdy nie poznamy. Na seksportalu panuje dyskrecja. I za to płaci się sporym przelewem co miesiąc. — Danton?
— Zgadza się. Masz otwieracz do wina i kieliszki?
Chwilę później miotam się po kawalerce mojej siostry, zaglądając do szuflad. Znajduję tylko jej zieloną gumkę do włosów. Danton nie pyta, dlaczego chodzę boso, w samych rajstopach, i mam na sobie płaszcz oraz skąd ślady łez na policzkach. Idę za nim do małej, ślepej kuchni za zasłonką. Odrapane szafki, stara kuchenka gazowa. Na górnej półce żeliwny garnek, żadnego otwieracza do wina, żadnych kieliszków. I jeszcze gruby, spleciony dziwnie sznur na blacie.
— O, to się przyda! — Śmieje się.
Nie wiem, dlaczego jest tak radosny. Może coś brał, zanim tu przyszedł, bo nie czuję od niego alkoholu.
— Do czego?
Cała ta sytuacja wydaje mi się teraz żałosna. Marzyłam, żeby spędzić z kimś ten ponury wieczór w mieszkaniu mojej zaginionej siostry, ale nie chciałam, żeby to był ktoś taki. Nie jakiś idiota, który marzy tylko, żeby mnie zerżnąć i zniknąć z mojego życia. Dziś wolałabym chyba wyłącznie z kimś pogadać.
— Czy nie jest piękny? — Rozciąga i napina sznur w swoich mocnych, wypielęgnowanych dłoniach. — Wiedziałaś, prawda? Musiałaś wiedzieć?
— Co?!
— Że chcę cię związać. — Rozgląda się z błyskiem w oku po obskurnej kuchni, jakby była nagle źródłem czarodziejskich skarbów. Zupełnie jak mały chłopiec, który otwiera magiczną skrzynię.
— Spierdalaj! — Próbuję go wyminąć.
Nagle chwyta mnie za włosy tak, że czuję potworny ból skóry na skroniach, napiętej do ostatnich granic. Nie jest już radosny. Jest wściekły. Zepsułam mu nastrój.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Demeter. Powieść Malwiny Chojnackiej kupicie w popularnych księgarniach internetowych: