Nie uciekam na koniec świata. "Szukając nadziei"

Data: 2021-09-27 11:03:29 | Ten artykuł przeczytasz w 16 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Basia pracuje w biurze projektowym i zawsze może liczyć na najbliższych, jednak jej codzienność wcale nie jest idealna. Podobnie jak Konrada, który z pasją prowadzi wieczorną audycję radiową, a w ciągu dnia swoje myśli przelewa na papier i płótno.

Los sprowadza ich latem z Poznania na urokliwą wieś. Ona zaczyna wyczekiwany urlop, a on dowiaduje się o niespodziewanym spadku. Wspólnie spędzone wakacje przynoszą nie tylko rodzące się uczucia, ale również wiele życiowych zawirowań i rodzinnych sekretów.

Oboje skrywają w sobie niełatwe historie i oboje... potrzebują siebie, by odnaleźć zagubioną nadzieję na lepsze jutro. Czy wykorzystają szansę na prawdziwą miłość? Czy uda im się pokonać przeszkody?

Obrazek w treści Nie uciekam na koniec świata. "Szukając nadziei" [jpg]

Adrianna Klara Kłosińska powraca z ciepłą i wzruszającą opowieścią, która pozostaje w sercach na dłużej! Do lektury Szukając nadziei zaprasza Wydawnictwo Szósty Zmysł. Ostatnio zachęcaliśmy do przeczytania prologu oraz pierwszego rozdziału powieści, tymczasem już teraz zachęcamy do lektury drugiego rozdziału książki:

W kuchni roznosił się zapach powoli piekącego się drożdżowego ciasta z wiśniami. Lekko kwaśny aromat zrywanych o poranku owoców docierał do każdego zakamarka pomieszczenia z wiklinowego koszyka, ustawionego pod wiekowym kredensem. 

Maria skrupulatnie, ale i z ogromną delikatnością obchodziła się z każdą z wisienek, których uprzednio nie wykorzystała przy przygotowywaniu słodkości na najbliższą niedzielę.

Co tydzień piekła coś innego dla swoich najbliższych, eksperymentując z tym, co mogła znaleźć we własnym ogrodzie, na pierwszy rzut oka ciągnącym się w nieskończoność. Nie brakowało w nim krzewów, które pokryte owocami wyglądały naprawdę imponująco. Jedynie maleńka jabłonka tuż przy wejściu do domu kwitła tylko co jakiś czas, dość zresztą nieregularnie.

Jakby wyłącznie na specjalne okazje, które nie chciały często nadchodzić.

Kobieta podniosła gwałtownie głowę, kiedy usłyszała trzask szklanych drzwi. Zabrzmiały tak, jak gdyby ledwo się trzymały w białych, nieco odrapanych futrynach.

– Dobrze, że jesteś – powiedziała do młodszej z córek, widząc ją w korytarzu. – Pomożesz mi przy drylowaniu.

Uniosła pokazowo garść ciemnobordowych kulek i uśmiechnęła się ciepło.

Emilka w tym czasie pospiesznie włożyła dżinsową kurtkę, którą z impetem ściągnęła z cherlawego wieszaka, nie do końca solidnie przymocowanego do ściany. Następnie w szafce poszukała swoich ulubionych czarnych tenisówek i nie spojrzała nawet przy tym na zdezorientowaną matkę. Maria milczała, przyglądając się tej nerwowej krzątaninie.

– Pomogę ci, ale jak wrócę, dobrze? – rzuciła jedynie dziewczyna, stojąc przed lustrem.

Poprawiała niedbale zapleciony warkocz, grymasząc, gdy któryś z jasnych kosmyków nieposłusznie wymknął się spomiędzy rozdygotanych palców.

– Już gdzieś wychodzisz? Przecież dopiero wróciłaś – zapytała Maria, podnosząc się z niskiego krzesła, na którym siedziała przez ostatni kwadrans.

Czuła te minuty w kościach, które zdążyły nieco ścierpnąć.

Śmiała się zawsze w takich sytuacjach, że wiek już nie ten, że powoli zamienia się w starszą panią, której do pełni szczęścia brakuje tylko zestawu do szydełkowania. Zresztą jeden dostała już od sąsiadki w prezencie na ostatnią Gwiazdkę, ale schowała go na dnie szafy.

– Ale umówiłam się z Adrianem. – Emilka westchnęła, wywracając lekceważąco błękitnymi jak ocean oczyma.

– Znowu?

Imię tego chłopaka każdorazowo działało na Marię jak płachta na byka. I to taka o najbardziej szkarłatnym odcieniu.

– Mamo, proszę cię… – Dziewczyna skrzywiła się, wyraźnie niezadowolona z kolejnego dowodu dezaprobaty.

– Martwię się o ciebie, to źle? – zapytała Maria, biorąc nastolatkę pod włos.

Córka posłała jej wymuszony uśmiech. Wzruszyła bezwiednie ramionami, przy okazji ściągając z nich zaplątaną nitkę.

– Nie musisz, naprawdę. Nic złego się nie dzieje.

– Wcale nie powiedziałam, że dzieje się coś złego, tylko…

– Nie uciekam na koniec świata – odparła i szybko pocałowała Marię w ubrudzony cukrem pudrem policzek.

Zniknęła po chwili na prawdopodobnie kolejne długie godziny. Kobieta zatopiła wzrok w zamykających się drzwiach.

Wzięła parę głębszych oddechów, jakby na uspokojenie zszarganych nerwów. Coraz donośniej dochodziły do głosu. Ale nie mogła nic poradzić na to, co wyprawiała nastolatka, w której najwyraźniej zaczęły buzować hormony. Odkąd Basia wyprowadziła się do Poznania na studia, Maria starała się poświęcać Emilce jeszcze więcej uwagi niż dotychczas, a mimo to miała wrażenie, że niechybnie się od siebie oddalają.

Emilka odnajdywała własne ścieżki, wolny czas wolała spędzać z przyjaciółmi nad pobliskim jeziorem albo na różnych spotkaniach organizowanych w gminnym domu kultury. Tam opiekuńcza moc mamy nie była już potrzebna, stawała się wręcz czymś obciachowym, jak to zwykła nazywać dziewczyna.

Ale fakt, że od dwóch miesięcy niemalże nie rozstawała się z tym o rok starszym Adrianem, przyprawiał Marię o zawroty głowy. Poznali się w ubiegłym roku podczas wakacyjnej pracy w sadzie, potem jakoś o sobie zapomnieli, mijali się jedynie na ulicy z uśmiechem, ale teraz ich relacja nagle eksplodowała.

Matczyny niepokój nie pozwalał choć na chwilę przestać myśleć o tym, co mogła w danej chwili robić ukochana blondwłosa gwiazdka, świecąca najjaśniej na świecie.

W końcu dla niej Emilka zawsze pozostanie kruszyną, którą trzeba pilnować przez większość czasu. Może właśnie to, że druga córka też pomału wyfruwała z rodzinnego gniazda, było najbardziej gryzące? Świadomość, że jednak jest już dorosła i ma własne plany?

– Ja ci chętnie pomogę, skoro młodzież znowu uciekła. Nie wiem, co ona widzi w tym szwendaniu się po wsi. Co tam jest takiego ciekawego?

Z piętra zszedł jej ojciec, Feliks, nestor rodziny, w swoim ukochanym szarym kaszkieciku na głowie, spod którego wystawały pojedyncze siwe loczki. Podsunął wyżej na orlim nosie duże, okrągłe okulary w ciemnych oprawkach i zaśmiał się radośnie jak rozbudzony na wiosnę skowronek. Mimo szwankującego zdrowia humor go nie opuszczał. To był właśnie jeden z sygnałów, który Maria postrzegała jako oznakę całkiem dobrego stanu zdrowia. Bo skoro ojciec nadal potrafił żartować i rozweselać innych, to chyba nie mogło być z nim aż tak źle, prawda? Chociaż czasami takie podejście usypiało jej czujność.

Wiedziała, że powinna bardziej zwracać uwagę na pewne symptomy, dosyć wyraźne i trudne do przeoczenia.

– Powoli nie mam na nią siły – wydusiła ciążące w gardle słowa.

Przycupnęła przy stole, dopijając rozpaczliwymi łyczkami zupełnie zimną już kawę. Bladobrązowe resztki osiadały na jej wygiętych ustach, na których malowała się bezradność.

– Są wakacje, chce się zawczasu wyszaleć – zaczął Feliks, próbując bronić wnuczki. – To chyba normalne w jej wieku. – Położył wątłą dłoń na plecach córki.

W odpowiedzi tylko wzruszyła ramionami, jakby bez większego przekonania. Tak, to było normalne, przytakiwała sobie w duchu. Przecież doskonale pamiętała własne wakacyjne wypady z koleżankami ze szkoły.

– Po prostu boję się, że on zawróci jej za mocno w głowie, a przecież niedługo zaczyna studia. – Spuściła potulnie wzrok.

Studia, odwieczna bolączka. Pragnęła dla swoich dzieci łatwiejszego życia, dobrostanu, na który sama musiała ciężko pracować. Bezpieczeństwa, aby nigdy nie musiały się zastanawiać, co do garnka włożyć, jak dawniej jej rodzice. Nie chciała, aby Emilka przez jakiejś letnie zauroczenie zaprzepaściła taką szansę.

– Jest rozsądna, a poza tym do października jeszcze daleka droga – dodał mężczyzna, zabierając ukradkiem z koszyka kilka wiśni.

Właśnie, do października, pomyślała. W duchu skarciła się za nadmierną opiekuńczość, ale nie potrafiła nad nią zapanować.

– Ależ to ciasto genialnie pachnie – powiedział Feliks, zaglądając przez drzwiczki piekarnika. – Rezerwuję sobie pierwszy kawałek, najlepiej z prawego brzegu. Wygląda na razie na najmniej przypieczony.

Maria się roześmiała na widok ojca, wpatrzonego w przybrudzoną szybkę piekarnika jak malutkie dziecko, które wyczekuje swojego urodzinowego tortu.

Oparła ciężką głowę o tył bujanego fotela z miękkim beżowym obiciem, które było jej ostatnim krawieckim dziełem. W domu połowa firanek wyszła spod jej igły, chociaż zawsze uważała, że absolutnie nie ma talentu do takich zabaw. Od dziecka nie potrafiła uwierzyć w siebie i nigdy jakoś nie mogła z tego wyrosnąć.

Zamknęła dokończoną właśnie książkę, której finałowy rozdział zostawiła sobie na dziś. Przyjemne ciepłe światło, przebijające się przez koronkowy abażur nocnej lampki, idealnie oświetlało pożółkłe kartki starego egzemplarza. Przeleżał kilkanaście lat w piwnicy, aż postanowiła ponownie wziąć się do czytania i odkrywania poszczególnych fragmentów powieści, która niegdyś była jej ulubioną.

Za oknem panowała późnowieczorna szaruga, przełamywana jedynie srebrnym blaskiem wybijającego się z trudem zza chmur księżyca. Na zegarze, wiszącym nad komodą zasypaną ramkami ze zdjęciami Basi i Emilki, było już grubo po dwudziestej trzeciej. Odłożyła książkę na zaścielone równo łóżko i zgarnęła z narzuty w grochy telefon.

Miał popękany ekran, pamiętający zbyt bliskie spotkanie z ubiegłoroczną lodową pokrywą, która skuła prawie całe podwórko. Ale ani trochę jej to nie przeszkadzało, przywiązywanie się do przedmiotów nigdy nie leżało w jej naturze. Dopóki dawał radę do kogoś dzwonić, to nie potrzebowała wymiany na nowszy model.

– Cześć, skarbie. Co u ciebie? – zapytała, gdy tylko usłyszała

urywający się dźwięk sygnału w słuchawce. – Dawno się nie odzywałaś, więc pomyślałam, że sama zadzwonię. Nie obudziłam cię? – Zachichotała nieśmiało pod nosem.

To pytanie właściwie powinna zadać jako pierwsze, więc na jej twarzy pojawiło się lekkie zawstydzenie, bo jednak pora była już późna. Wcześniej, niestety, nie miała czasu, by ze spokojem porozmawiać. Prace na kilkuhektarowym polu, pomoc schorowanej sąsiadce przy jakichś zakupach i przede wszystkim obowiązki we własnym domu. Na brak zajęć w ciągu dnia nie mogła narzekać.

– Nie, kończyłam poprawiać jeden z dodatkowych projektów. – Basia parsknęła, a Marii stanął przed oczyma widok córki energicznie potrząsającej głową.

– Tak późno siedzisz nad pracą? – wtrąciła zaskoczona.

W zamian otrzymała głośnie westchnienie, przerywane piskiem kółek obrotowego fotela i pstrykaniem długopisu.

– Niestety, ale na dziś już fajrant. – Basia próbowała zabrzmieć optymistyczniej.

– Mam nadzieję, nie chcę, żebyś mi się wykończyła.

– A poza tym jest dobrze. Olek zaproponował mi wczoraj podwyżkę, taką… nie najgorszą.

Maria prawie podskoczyła. Ucieszyła się, na jej ustach od razu pojawił się uśmiech zadowolenia i tak prozaicznej dumy.

Każda dobra wiadomość od Basi sprawiała, że rosły jej kolejne piórka na skrzydłach, nieco przerzedzone ostatnimi czasy.

– To świetnie! – odparła radośnie.

– Też jestem bardzo zadowolona.

– Zawsze wiedziałam, że wypuszczam w świat zdolnego pisklaka. – W oczach czuła łzy, z którymi nie zamierzała walczyć. Naturalny odruch, bezwarunkowy.

– No już nie takiego pisklaka – powiedziała z rozbawieniem Basia.

– Dla mnie do końca życia będziesz dzieckiem, pamiętaj – dodała nieświadomie patetycznym tonem.

– Pamiętam, pamiętam. – W głosie dziewczyny nadal dało się wyczuć rozbawienie. – Niedługo zaczynam urlop, więc…

– Możesz przyjechać do nas. Dziadek się stęsknił.

Zapadła cisza. Jedynie klaksony aut przejeżdżających po ulicach poznańskiego Grunwaldu dziurawiły narastającą niezręczność. Maria odniosła wrażenie, że za szybko się narzuciła, przecież Basia miała własne życie, płynące zupełnie innym rytmem niż to w rodzinnej wsi.

– Nie chciałabym zawracać wam głowy.

– Przestań, nawet tak nie mów. To nadal twój dom, do którego możesz w każdej chwili przyjechać, choćby i na stałe – oburzyła się mimowolnie. – Poopowiadasz nam, co się wydarzyło w wielkim mieście.

– Zapewniam cię, że o żadnych cudach raczej nie usłyszysz, co najwyżej przywiozę ci kolejne plotki.

Maria oczyma wyobraźni widziała malującą się w tęczówkach Basi ironię. Roześmiały się jednocześnie. Prawda była taka, że to Feliks nie mógł się doczekać przyjazdu Basi bardziej niż ona sama.

Z roku na rok córka zaglądała w stare kąty coraz rzadziej, a po rozstaniu z Kamilem przez pewien czas wręcz unikała kontaktu z rodziną. Maria usprawiedliwiała to przeżywaniem w samotności zawodu miłosnego, ale w duchu wyczuwała, że tak naprawdę cała ta sprawa miała drugie dno.

Brakowało jej śpiewnego głosu dziewczyny, roznoszącego się echem po domu. Brakowało zwyczajnej rozmowy, takiej jak dawniej. I choć przeprowadzkę na studia przyjęła ze stoickim spokojem, to nigdy nie przypuszczała, jaką spowoduje to wyrwę w jej sercu. W końcu jakaś jego cząstka przepadła bezpowrotnie.

– Mogę posłuchać nawet o tym – przytaknęła, tupiąc nogą.

Rozmawiały jeszcze prawie przez pół godziny, żartując z opowieści Marii o sąsiadce, z której mieli nie lada pociechę.

W rozmaitym tego słowa znaczeniu. Dla Marii każda pogawędka z Basią była niezwykle ważna. Mogły przedyskutować wszystkie istotne kwestie, choć akurat o Emilce wolała nie wspominać. Jeszcze tego by brakowało, żeby nastolatka miała pretensje o obgadywanie jej, jak to zwykła wyrzucać Marii w złości.

Kiedy się rozłączyła i odłożyła telefon z powrotem na pościel, usłyszała donośny kaszel dochodzący z pokoju Feliksa.

Martwiła się o ojca, bo takie dźwięki, jakby pochodzące z najdalszych zakątków płuc, nie wróżyły niczego dobrego. W dodatku uskarżał się na serce, a w jego wieku ze zdrowiem nie było już żartów.

– Wszystko w porządku? – spytała, zaglądając do niego.

Chyba nie mogłaby zasnąć, gdyby nie sprawdziła, co się dzieje u taty. Feliks tymczasem siedział sobie przy stoliku, na którym świeciła słabo stara lampka. Czytał wczorajszą gazetę, ani na chwilę nie odrywając od niej skupionego wzroku.

– A dlaczego miałoby być nie w porządku? – Pochylił się nad papierem, na którym pewnie ledwie widział kolejne zdania.

– Tak kaszlesz, że aż serce pęka.

– Jak zwykle przesadzasz. – Spojrzał na Marię znad okularów. – Kaszel jak kaszel. Sam przyszedł i sam pójdzie.

„Sam przyszedł i sam pójdzie” to było jego ulubione wytłumaczenie wszelkich chorób, które z każdym miesiącem irytowało ją coraz bardziej. Niejednokrotnie namawiała ojca na jakieś szersze badania, ale on zbywał ją swoim standardowym tłumaczeniem. Miał trudny charakter i był niezwykle uparty, a to powodowało, że jakiekolwiek jej prośby zduszał już w zarodku.

A mimo to się nie poddawała. Może dlatego, że od lat bawiła się w okoliczną Matkę Teresę, pędzącą do wszystkich z pomocą?

– No tak, zapomniałam. – Pokręciła ironicznie głową. – Bóg na razie mnie nie chce u siebie, także spokojnie. Miałby ze mnie raczej mały pożytek.

Zaśmiał się donośnie i ponownie się rozkasłał. Dokładnie tak samo żartował, kiedy zmarła Aniela, jej matka. „Bóg będzie miał trudności, żeby spełnić jej wymagania i wytrzymać niekończące się narzekanie”. Nadal słyszała w uszach jego głos, który jednak był przesiąknięty niewyobrażalnym bólem. Byli w końcu małżeństwem ponad czterdzieści lat.

Odkąd tylko pamiętała, mówił jej, żeby się nim nie przejmowała. Nie lubił, gdy ktoś się nad nim litował, wolał sam sobie ze wszystkim poradzić, choćby miał nad jakimś zadaniem spędzić cały dzień.

– Chociaż większe światło mógłbyś sobie zapalić. Szkoda wzroku dla marnej gazety.

– Ja wszystko doskonale widzę – dodał od razu, drapiąc się po wystających kościach policzkowych. – Idź spać, muszę jeszcze raz przeczytać ostatni akapit. Przez ciebie zgubiłem się w akcji. Wcale nie takiej marnej, uwierz mi. – Postukał palcem w blat. Uniosła ręce, nieco rozbawiona, i wycofała się z pokoju.

Żałowała jedynie, że sama nie otrzymywała tyle wsparcia, na ile w rzeczywistości zasługiwała. Ale dobre serce tak naprawdę nie było interesowne.

Książkę Szukając nadziei kupić można w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Szukając nadziei
Adrianna Klara Kłosińska2
Okładka książki - Szukając nadziei

Adrianna Klara Kłosińska powraca z ciepłą i wzruszającą opowieścią, która pozostaje w sercach na dłużej! Basia pracuje w biurze projektowym i zawsze...

dodaj do biblioteczki
Recenzje miesiąca
Z pamiętnika jeża Emeryka
Marta Wiktoria Trojanowska ;
Z pamiętnika jeża Emeryka
Obca kobieta
Katarzyna Kielecka
Obca kobieta
Katar duszy
Joanna Bartoń
Katar duszy
Oczy Mony
Thomas Schlesser
Oczy Mony
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Rok szarańczy
Terry Hayes
Rok szarańczy
Pokaż wszystkie recenzje