Szczury pustyni. Fragment książki „Srebrny łańcuszek"

Data: 2024-10-16 11:33:00 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 11 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Niezwykła historia wiejskiego chłopaka, którego rogata dusza zaprowadziła na drugi koniec świata.

Wojna, bohaterstwo i próba poznania historii – Srebrny łańcuszek to poruszająca opowieść autorstwa Edwarda Łysiaka, oparta na prawdziwych wydarzeniach.

Czternastoletni Adam, dręczony od najmłodszych lat przez ukraińskich kolegów oraz ojca, marzy o przyłączeniu się do wojska polskiego. Po wybuchu drugiej wojny światowej, w tajemnicy przed rodzicami planuje ucieczkę z rodzinnej wsi Rybaki. Swój plan realizuje z uporem, nie bacząc na konsekwencje…

Najpierw przedostaje się do Rumunii, a stamtąd na Bliski Wschód. Jako żołnierz Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich, a później Legii Cudzoziemskiej, walczy w północnej Afryce. Bierze także udział w bitwie pod Monte Cassino. Po wojnie postanawia w końcu ułożyć swoje życie osobiste. Na przeszkodzie staje mu jednak jego rogata dusza i kusząca perspektywa wyjazdu do Kanady…

Srebrny łańcuszek grafika promująca książkę

Do przeczytania książki Srebrny łańcuszek zaprasza Wydawnictwo Novae Res. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Srebrny łańcuszek. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii: 

Al Ghazala, Tunezja, 14 grudnia 1941

– Żołnierze – mówił kapitan Tednowski. – Wyznaczono nam zadanie zdobycia włoskich fortyfikacji w Al Ghazala. To wojna, niektórzy z was zginą, ale zadanie musimy wykonać. Do boju. Bóg niech będzie z wami.

Adamowi, oprócz jego osobistego karabinu, przydzielono ciężki karabin przeciwpancerny. Jego pociski były kilka razy większe od tych, którymi dotąd chłopak strzelał, a wystrzał odrzucał żołnierza o metr.

Natarcie Polaków przywitał silny ogień artyleryjski. Włosi strzelali ze wszystkiego, czym dysponowali. Żołnierze to biegli, to szli, to się czołgali, a to wszystko wśród kurzu i dymu wybuchów. Włosi nie dowierzali, że można kontynuować natarcie przy tak silnym ogniu zaporowym. Nie dowierzali i zaczynali wątpić w sens obrony.

– Pomóż mi! – krzyczał do Adama młody żołnierz, trzymając na muszce kilkudziesięciu jeńców.

Adam błyskawicznie ocenił sytuację. Włosi strzelali do Polaków, ale część ognia skierowali na prowadzonych jeńców. Piekło było i za nimi, i przed nimi, więc w gruncie rzeczy wszystko jedno, czy pójdzie z kompanią do przodu, czy z jeńcami do tyłu. Przeważyła jednak wojskowa dyscyplina.

– Nie mogę zostawić swojego oddziału! – krzyknął.

Włosi poddawali się masowo. Przed wpadającymi do ich stanowisk Polakami rzucali broń, splatali dłonie na karku, sami ustawiali się trójkami w kolumny i maszerowali ku polskim stanowiskom.

Po zapadnięciu zmroku kompania Adama otrzymała rozkaz pozostania na opuszczonych przez Włochów stanowiskach i oczekiwania na ich spodziewany kontratak.

– Co jest, do diabła! – zdziwił się rano kapitan Trendowski.

W odległości dwóch kilometrów duża grupa Włochów rozsypała się w tyralierę i zaczęła marsz w ich stronę. Z tyłu, w stronę Polaków, zaczęły strzelać karabiny maszynowe.

– Połącz mnie natychmiast z dowódcą batalionu, majorem Piłatem – rozkazał radiotelegrafiście. Muszę się dokładnie zapoznać z sytuacją. – Zapędziliście się za bardzo do przodu – mówił major Piłat. – W ciemnościach zostawiliście z tyłu kompanię Włochów. Tymi, co są za wami, zaraz się zajmą nasze carriery, ale z tyralierą musicie radzić sobie sami.

Carriery uciszyły włoskie karabiny maszynowe, ale tyraliera była coraz bliżej. Dla kompanii kapitana Trendowskiego nastała chwila próby. Praktycznie skończyła się amunicja. Żołnierze mieli po kilka, najwyżej kilkanaście naboi.

– Nie strzelać – rozkazał kapitan. – Przywitamy ich tym, co mamy, jak będą jakieś sto metrów od nas. Później pójdziemy na bagnety.

Słowa kapitana, powtarzane z ust do ust, obiegły kompanię lotem błyskawicy.

– Jak to „na bagnety”? – zastanawiali się przerażeni żołnierze. – Jeszcze nigdy tak nie walczyliśmy. Gdzie nasza artyleria? Dlaczego nie rozprawią się z nimi carriery?

Pytania pozostały bez odpowiedzi, a Włosi byli najwyżej kilometr od nich.

– Co to? – Adam padł na ziemię, gdy usłyszał świst pocisków. – Kto to strzela?

Odpowiedź otrzymał niemal natychmiast. Pociski eksplodowały pośrodku włoskiej tyraliery. Nasi – przemknęło mu przez głowę. – Dobrze, że zdążyli na czas. Druga salwa także była celna, kolejne też. Włosi rozbiegli się we wszystkich kierunkach i przestali stanowić zagrożenie.

– Walka na bagnety. – Adam się przeżegnał. – Dobrze, że jej nie będzie.

***

Radość Adama i żołnierzy z jego kompanii nie trwała jednak długo. W zajmowane przez nich stanowiska zaczęła się wstrzeliwać włoska artyleria. Armatnie salwy były tak celne, zabijały tak wielu żołnierzy, że śmierć wydawała się chłopakowi jedynie kwestią czasu. Huk wybuchów, świst kolejnych nadlatujących pocisków i niepewność, gdzie spadną, zupełnie zniszczyły psychikę młodego Polaka.

– Boże, ocal mnie i kolegów – modlił się Adam. – Jeśli nie możesz tego zrobić, to spraw, żeby pocisk uderzył w moje stanowisko. Słuchanie tego przeklętego wycia mnie dobija. Ty wszystko możesz, więc zrób coś. Proszę.

***

Po zdobyciu Al Ghazala Polacy przez jakiś czas pozostali w tym mieście. Odpoczywali po ciężkiej bitwie, regenerowali siły przed kolejnymi zadaniami, wspominali epizody z toczonych walk w obronie Tobruku, śpiewali, grali w karty.

– Kilkanaście kilometrów stąd Anglicy wybudowali dużą łaźnię – mówił kapitan Trendowski przed frontem kompanii. – Otrzymałem rozkaz, żeby każdy z was obowiązkowo się wykąpał. Mamy do dyspozycji dwa samochody, dlatego dzisiaj pojedzie połowa kompanii, a jutro druga. Dowódcy plutonów ustalą, kto pojedzie dzisiaj, a kto jutro.

Ustaleniom towarzyszyło spore zamieszanie, ale w końcu osiągnięto porozumienie. Adam miał jechać następnego dnia.

– Jest sprawa, Adamie. – Jeden z żołnierzy, inżynier Gajdeczka, mówił ściszonym głosem. Przegrywam w pokera duże pieniądze. Muszę się odegrać, a tu każą mi jechać do tej pieprzonej łaźni. Pojedź za mnie, a jutro ja pojadę za ciebie. Zgodzisz się?

– Załatwione. – Adam uścisnął dłoń pechowego pokerzysty. – Jaka to różnica, czy dziś, czy jutro?

Łaźnia mieściła się w ogromnym namiocie, jednak kąpiel była iluzoryczna.

– Dwa garnuszki wody? – dziwił się Adam. – Tylko tyle? Przecież tym nawet mydła nie da się spłukać.

Inżynier Gajdeczka pojechał następnego dnia. W drodze powrotnej, symbolicznie wykąpani żołnierze, broniąc się przed wzbijanym przez samochody pyłem i słońcem, opuścili plandeki.

– Ten cholerny pył wszędzie się wciska – mówił inżynier Gajdeczka, trąc przekrwione oczy. – Nie ma przed nim ratunku.

– Nie narzekaj. – Siedzący obok żołnierz trącił go ramieniem. – A jak poker? Odegrałeś się chociaż?

Inżynier Gajdeczka nie zdążył odpowiedzieć. Plandekę posiekały serie z karabinów maszynowych, samochodem zatrzęsło od pędu powietrza, a huk przelatujących mesersmitów i eksplodujących kanistrów z benzyną, na których siedzieli żołnierze, utworzyły śmiertelną kakofonię. Oba samochody stanęły w płomieniach.

***

Gdy wiadomość o śmierci połowy kompanii dotarła do Al Ghazala, kapitan Trendowski natychmiast zarządził zbiórkę.

– Żołnierze – mówił przejęty. – Niemieckie samoloty ostrzelały samochody, którymi wracali wasi koledzy. Wszyscy zginęli. Spalili się, a ciała są tak zwęglone, że identyfikacja jest niemożliwa. Teraz odczytam listę tych, którzy dzisiaj pojechali do kąpieli.

Dowódca kompanii, z odręcznie sporządzonej listy, wyczytywał kolejne stopnie wojskowe, nazwiska oraz imiona tych, którzy zginęli.

Adam obserwował zbiórkę z ukrycia, ale dobrze słyszał słowa kapitana. Chłopak był przerażony. Wiedział, że jego nazwisko zostanie wyczytane, a zamiana z inżynierem Gajdeczką stanie się powszechnie znana. Wprawdzie niektórzy żołnierze o niej wiedzieli, lecz dowódca plutonu i dowódca kompanii już nie. Jak by na sprawę nie patrzeć, to on oraz inżynier Gajdeczka dopuścili się samowoli. Inżynierowi już nic nie zrobią, ale jemu mogą. Na pewno nie odpuszczą. To wojna, a rozkaz jest świętością.

– Szeregowy Rostoński Adam. – Kapitan odczytał kolejne nazwisko, a wśród zebranych nastąpiło poruszenie. Żołnierze, jedynie na chwilę odwracając wzrok od dowódcy, wymieniali szeptem jakieś uwagi.

– Cisza! – Dowódca kompanii zrobił marsową minę. – O co chodzi?

– Bo, panie kapitanie, Adam żyje – odezwał się jeden z wtajemniczonych żołnierzy, niby patrząc na dowódcę, ale w rzeczywistości za niego. W tę sama stronę podążały też spojrzenia pozostałych.

Z baraku, do którego kapitan stał tyłem, wychodził przestraszony Adam Rostoński.

– Jak to „żyje”? – Kapitan Trendowski nic nie rozumiał. – Dlaczego żyje?

Adam przyspieszył kroku, minął kapitana i po chwili dołączył do kolegów.

– Bo, panie dowódco, zamiast mnie pojechał inżynier Gajdeczka – powiedział drżącym głosem.

Trudno opisać awanturę, jaką niespełna siedemnastoletniemu Adamowi zrobił zwykle opanowany kapitan Trendowski. Mówił podniesionym głosem, wręcz krzyczał i przeklinał. Nawiązywał do braku dyscypliny wojskowej, wspominał coś o areszcie i sądzie polowym.

Adam, chociaż przejęty, miał jednak spokojne sumienie, bo to nie on zaproponował tę tragiczną dla inżyniera Gajdeczki zamianę. Dalszych kąpieli jednak zaniechano, ponieważ Niemcy odkryli łaźnię, a ich samoloty ostrzeliwały ją każdego dnia.

Palestyna, luty 1942

Z Al Ghazala, przez Cyrenajkę, w której spędzili jakiś czas, zaprawieni w walkach Polacy dotarli do Palestyny. Zastali tam liczne oddziały wojska polskiego przybyłe ze Związku Radzieckiego. Wojsko to nie brało jeszcze udziału w walkach, ale panowała w nim surowa dyscyplina. Obrońcy Tobruku, przyzwyczajeni bardziej do improwizowania na polu walki niż oddawania honorów przełożonym, zostali zmuszeni do salutowania każdemu, kto miał wyższy stopień wojskowy.

– To dziecinada – oburzał się Adam. – Ciekawe, czy walcząc z nieprzyjacielem, też będziemy musieli salutować?

Weterani z północnej Afryki i przybysze ze Związku Radzieckiego zdecydowanie nie przypadli sobie do gustu.

– Nienawidzę ich – skarżył się Adam Kasperkowi.

– Nie ty jeden – usłyszał odpowiedź. – Ale oni też nas nienawidzą.

– Ale zobacz, jak o nich dbają. – Adam wsunął kciuki za parciany pas, luźno opinający bluzę. – Ci z Sowietów mają pasy skórzane.

***

Dwa tygodnie po przybyciu do Palestyny Adama i jego kolegów spod Tobruku oraz walk w Libii skierowano do szkoły podoficerskiej.

– Jesteście zaprawieni w bojach – mówił kapitan Trendowski. – Macie doświadczenie, jakiego nie mają ci ze Związku Sowieckiego. Po ukończeniu szkoły zrobią z was instruktorów i swoim doświadczeniem będziecie się dzielili z innymi.

Cyrenajka – kraina historyczna w północno-wschodniej Libii na wybrzeżu Morza Śródziemnego.

– Kurwa mać! – zaklął w jeden z takich dni Kasperek. – Zajebią nas na śmierć. Jak nie przestaną, to poderżnę gardło temu pieprzonemu sierżantowi.

Żołnierze cierpieli, narzekali, ale żadnych incydentów nie było i wszyscy ukończyli szkołę.

– Mam osiemdziesiątą czwartą lokatę. – Adam dzielił się z Kasperkiem uzyskanym wynikiem.

– Nieźle, jak na sto sześćdziesiąt osób. – Kasperek z uznaniem pokiwał głową. – Ale ja jestem lepszy od ciebie.

– Koledzy – mówił trzy dni później kapitan Trendowski. – Chcę wam podziękować za miesiące wspólnej służby w Egipcie i w Libii. Nie zawsze byliście zdyscyplinowani… – Spojrzał na Adama. To prawda, ale zawsze mogłem na was liczyć.

– Panie kapitanie – odezwał się Kasperek. – Dlaczego pan o tym mówi? Czy coś się stało?

– Tak. To nasze pożegnanie. Już nie będę waszym dowódcą, a was także rozdzielą. Jako instruktorzy traficie do różnych kompanii i batalionów. Nasza libijska przygoda właśnie się skończyła.

Po słowach kapitana oczy niejednego ze „szczurów pustyni” zwilgotniały i z niejednych popłynęły łzy.

Książkę Srebrny łańcuszek kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak 0
Okładka książki - Srebrny łańcuszek

Niezwykła historia wiejskiego chłopaka, którego rogata dusza zaprowadziła na drugi koniec świata. Wojna, bohaterstwo i próba poznania historii –...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Jak (nie) zostać królową
Katarzyna Redmerska ;
Jak (nie) zostać królową
Niewolnica elfów
Justyna Komuda
Niewolnica elfów
Lucek
Iwonna Buczkowska ;
Lucek
Mykoła
Michał Gołkowski ;
Mykoła
Jak ograłem PRL. Z gitarą
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Z gitarą
Faza kokonu
Joanna Gajewczyk ;
Faza kokonu
Bapu, opowieść o dobrym maharadży
Monika Kowaleczko-Szumowska
Bapu, opowieść o dobrym maharadży
Pokaż wszystkie recenzje