Zakochani w sobie do szaleństwa Tomasz i Agata zaczynają marzyć o ślubie. Jednak tonący po uszy w długach młody fotograf ślubny oraz studentka psychologii mogą zapomnieć o wystawnym weselu. Jedyną szansą na urzeczywistnienie tego pragnienia jest udział w kontrowersyjnym reality show Szczęśliwe zakończenie, w którym grono specjalistów dobiera w pary poszukujących miłości nieznajomych. W tajemnicy przed Tomaszem Agata wysyła zgłoszenia do programu z nadzieją, że po przeczytaniu doskonale dopasowanych formularzy eksperci wytypują ją i Tomasza jako idealne małżeństwo, któremu stacja telewizyjna sfinansuje huczne wesele oraz zagraniczną podróż poślubną.
Jednak szybko okazuje się, że Szczęśliwe zakończenie to nie koncert życzeń. Tomasz ma ledwie miesiąc, by zawalczyć o ukochaną pod okiem kamer, a gotowa na wszystko producentka programu, Weronika, zrobi
wszystko, by jej show podbił serca publiczności.
W miłości i walce o widza wszystkie chwyty są dozwolone...
Do lektury książki Szczęśliwe zakończenie Pauliny Wróbel zaprasza Wydawnictwo Lira. Ostatnio mogliście przeczytać pierwszy fragment powieści, tymczasem już teraz zapraszamy do lektury kolejnej jego części:
— Kiedyś to były czasy — mruknął pod nosem Jerzy Zioło.
Tomasz westchnął, spodziewając się po raz setny usłyszeć tę samą historię. Owszem, pamiętał tamte czasy doskonale. Jego ojciec był jedną z ledwie trzech osób w mieście, które mogły wykonać zdjęcie do dowodu osobistego. Trzydzieści lat temu Jerzy Zioło założył niewielkie studio fotograficzne w samym centrum miasta, w budynku, gdzie prócz zdjęcia można było także zrobić pranie, naprawić buty lub wymienić baterie w zegarku.
Po parunastu latach zgrana ekipa zaczęła się wykruszać, aż ostatecznie Jerzy pozostał na posterunku jako ostatni. Działalność sąsiadów zastąpiły nowe biznesy — sklep z e-papierosami, cukiernia oraz punkt z chwilówkami, który podejrzanie często zmieniał nazwę.
— Kiedyś fotograf to był ktoś! — rozkręcał się. — Ludzie przychodzili do mnie, a nie, że ja musiałem jeździć po jakichś zamkach!
— Ale przecież w Pszczynie było bardzo ładnie. I wyszły naprawdę świetne zdjęcia — wtrącił Tomasz, wskazując na ekran komputera.
Przeczucie go nie zawiodło: przy Anicie i Kamilu nie miał zbyt wiele do roboty. Dawno nie trafiła mu się aż tak fotogeniczna para, a jedno ujęcie podobało mu się szczególnie. Anita oparła skroń o ramię świeżo upieczonego męża i zapatrzyła się w dal, lekko mrużąc oczy. Kamil obejmował żonę w talii, a prawą dłoń splótł z jej delikatnymi, długimi palcami, zupełnie przypadkowo eksponując złotą obrączkę. Spojrzał w tym samym kierunku co Anita, szczerze zainteresowany tym, co też mogło przykuć jej wzrok. W oddali majaczył skąpany w świetle zachodzącego słońca neobarokowy zamek, który odbijał się w lekko zmarszczonej tafli wody.
— Spójrz tylko na to. Przecież to reklama sama w sobie. Ludzie będą walili do nas drzwiami i oknami!
Jerzy nie wydawał się przekonany. W ciągu ostatnich dziesięcioleci branża nie szczędziła mu kolejnych rozczarowań. Najpierw pojawiły się aparaty cyfrowe, lecz ledwo się z nimi pogodził, one także odeszły do lamusa.
Dzisiaj każdy miał przy sobie aparat w telefonie i mógł cykać jedno zdjęcie za drugim, jednak nie przekładało się to wcale na zyski z wywoływania kilometrów klisz. Wręcz przeciwnie — biznes pana Zioły od kilku lat był na skraju bankructwa, a gwoździem do trumny zdawała się ta parszywa budka w centrum handlowym, automatycznie wypluwająca z siebie zdjęcia w formacie paszportowym.
— Rzeczywiście, niebrzydkie — przyznał po chwili. — Dzisiaj robicie sobie setki identycznych zdjęć i możecie wszystkie od razu przeglądać. Nie ma w tym za grosz magii! Kiedyś naciskałem spust migawki i nie wiedziałem, jaki będzie efekt. Na te kilka papierowych zdjęć czekało się jak na Gwiazdkę. I nie było oszustwa! Albo wyszedłeś dobrze, albo nie. A nie jakieś filtry, wyszczuplania i inne bajery. Nie możesz powiedzieć, że to to samo co kiedyś. — Jerzy zakończył tyradę, niedbale machając w stronę zdjęcia.
— Oj, to na pewno.
Tomasz pokiwał głową, ignorując triumfujący uśmiech ojca. Nawet na najsroższych torturach nie przyznałby się przed nim, że wcale nie tęsknił za dawnymi czasami.
Kiedyś co druga para nowożeńców w mieście miała sesję zdjęciową w Studiu Zioło: między dwiema gipsowymi kolumnami w stylu korynckim, na tle granatowego płótna z zakochanymi łabędziami (choć zdaniem Tomasza jeden podejrzanie przypominał gęś). Z kolei kilkuletni Tomuś często dostępował dość wątpliwego zaszczytu testowania kolejnych aranżacji ojca. Miał sesję na koniku bujanym jako kowboj, w niebieskim mundurku jako policjant oraz jedną w kosmosie, który imitowało czarne sukno z ponaszywanymi gwiazdkami. Tomasz mógłby się założyć, że żaden z tych rekwizytów nie wróci już do łask, lecz jego ojciec był niepoprawnym optymistą — i choć płótno z łabędziami dawno temu zjadły mole, to gipsowe kolumny wciąż kurzyły się na zapleczu.
By Studio Zioło nie trafiło śladem kolumn na śmietnik historii, Tomasz miesiącami przekonywał ojca do wprowadzenia kilku zmian. Na pierwszy ogień poszedł staromodny szyld oraz nazwa, choć Jerzy długo nie dawał sobie wyperswadować, że połączenie nazwiska z nową nazwą biznesu nie będzie w tym przypadku najlepszym pomysłem.
— Ale jak to tak: bez nazwiska? Działam już od trzydziestu lat!
Tomasz obawiał się, że szyld z napisem „Zioło: Magiczne Chwile” przyciągnie wielu klientów z innej grupy docelowej. Choć przez pierwsze tygodnie zjawiło się kilku delikwentów, którzy domagali się towaru spod lady, to na widok zakurzonych klisz do aparatu szybko się poddawali. Kolejną zmianą był wystrój studia, które zresztą obecnie pełniło zwykle funkcję biura. Ojciec skakał pod sufit z radości, gdy od czasu do czasu zjawiał się chętny na zdjęcie do dokumentów, lecz niestety zdarzało się to coraz rzadziej. Ostatnio na każdego klienta reagował takim wzruszeniem, że coraz częściej ofiarowywał w prezencie ramkę na zdjęcie. Tomasz obawiał się, że ojciec niedługo zacznie dopłacać każdemu, kto wybierze jego studio nad podobnie ledwo zipiącą konkurencję lub tę — tfu! — fotobudkę.
Wkrótce Jerzy pogodził się z tym, że jeśli grubo po pięćdziesiątce nie chce być zmuszony do szukania nowego zawodu, to musi posłuchać rad syna i otworzyć się na nowe. Na jego szczęście klientów nie brakowało — sesje stawały się coraz popularniejsze, a ludzie zdawali się wracać do korzeni i przy coraz błahszych okazjach prosili o pomoc fotografa specjalistę. Zaczęło się od sesji ślubnych, lecz po kilku miesiącach nie było chyba takiej życiowej okoliczności, której duet Ziołów nie miałby dokładnie obfotografowanej w swoim portfolio.
— Dużo ci jeszcze zostało?
— Nie, nawet nie. Z Kamilem i Anitą pójdzie szybko, ale mam jeszcze kilka zaległych zleceń.
— Dokończyłeś już tych z pierwszego kwietnia?
Jerzy uśmiechnął się pod nosem na samo wspomnienie tamtej farsy. Państwo młodzi nie mogli wybrać lepszej daty, cały ślub bowiem wyglądał jak primaaprilisowy żart.
Zaczęło się od tego, że niezdarna świadkowa zahaczyła o welon panny młodej. Ledwo widoczne uszkodzenie wywołało prawdziwą histerię. Państwo młodzi z naburmuszonymi minami składali sobie przysięgę, a na weselu pan młody z wyjątkowo podejrzanym zaangażowaniem pocieszał świadkową, która wciąż nie mogła dojść do siebie po awanturze przed ołtarzem. Choć Jerzy i Tomasz mieli z tego dnia dużo materiału, to trudno było znaleźć choćby jedno ujęcie, które potwierdzałoby tę rzekomą miłość do grobowej deski.
— Prawie. Termin zaczyna mnie gonić. Za parę godzin powinienem mieć to gotowe.
— Może zrobisz sobie przerwę? Dzisiaj pierogi na obiad — rzucił nonszalancko Jerzy. Tomasz postanowił, że tym razem nie da się zapędzić w pułapkę.
— Gratuluję.
— Ruskie, twoje ulubione.
— Zazdroszczę. U mnie pizza, ale nie narzekam.
— Tomuś, tak nie można. Znasz mamę. Dużo tych pierogów zrobiła, zmarnują się!
— Wyprowadziłem się ponad miesiąc temu, a mama nadal gotuje dla trzech osób?
— Ale czy ktoś cię wyrzucał? Żebyś jeszcze miał żonę, to rozumiem. Ja w twoim wieku byłem już dawno po ślubie!
— Mnie się jeszcze nie spieszy.
— Fotograf ślubny i kawaler w t y m wieku to trochę dziwne, nie? Sam bym pomyślał, że coś tu śmierdzi.
— Ale ja nikogo nie namawiam do małżeństwa, tylko uwieczniam te magiczne chwile — odburknął z przekąsem Tomasz.
— Tobie to bym zrobił sesję jak ta lala, synek! Pomyśl tylko! A tak to siedzisz sam w tym mieszkaniu i co ci z tego życia…
Tomek przewrócił oczami. Owszem, zdarzało mu się tęsknić za dawnym, wygodnym życiem, w którym nie musiał nigdy w panice nastawiać prania, gdy wyczerpał mu się cały zapas czystych majtek. Codziennie cieszył się pysznym, ciepłym obiadem, a jeśli zdarzyło mu się pochłonąć jakiś fast food, to tylko w towarzystwie kolegów jako zaprawę przed zakrapianą imprezą. Jednak po ukończeniu studiów życie na garnuszku rodziców coraz bardziej zaczynało mu doskwierać. Większość kolegów z mniejszym lub większym powodzeniem zasmakowała już życia na własną rękę i Tomasz zaczął zazdrościć im tej niezależności. Dwa lata po ukończeniu studiów wziął kredyt na trzydzieści lat i kilka tygodni temu kupił dziewiczo nowe mieszkanie, które w ślimaczym tempie uzupełniał o kolejne sprzęty. Tęsknił czasem za pierogami mamy oraz wiecznie pełną lodówką, ale radości z własnego kawałka podłogi nie mógłby porównać z niczym innym. Zdarzało mu się zapraszać przyjaciół, ale najlepiej czuł się po prostu sam, gdy mógł wrócić do domu, kiedy mu się żywnie podobało, by niczym Jaś i Małgosia znaczyć drogę do łóżka rzuconymi byle gdzie ciuchami. I nikt nie suszył mu głowy o walające się wszędzie skarpetki.
— Innym razem, dobra? I tak za często u was bywam. Może wpadnę w niedzielę?
— A nie miałeś się spotkać z tą swoją Agatką? — Jerzy zmarszczył nos i skrzywił się lekko.
Choć Tomek spotykał się z Agatą już od kilku miesięcy, jego rodzice wciąż nie mogli się do niej przekonać. Nigdy nawet nie nazwali jej po prostu po imieniu, lecz zawsze określali pobłażliwie „ta twoja Agatka”.
— Owszem. Mogę zabrać ją ze sobą. Jedzenia na pewno wystarczy, Agata dba o linię.
Jerzy Zioło nie ufał ludziom, którzy odmawiali dokładki jedzenia od jego wyjątkowo uzdolnionej kulinarnie żony, a ponieważ Agatka nie dość, że odmawiała, to jeszcze prosiła o połowę porcji, wszystkie dzwony w jego głowie biły na alarm.
— No, skoro musisz… Uprzedzę mamę — mruknął na odchodnym.
Tomasz spędził przed komputerem jeszcze kilka godzin, zanim uznał, że zlecenie od primaaprilisowej pary trzeba spisać na straty. Nie chciał uciekać się do oszustwa, unosząc w Photoshopie kąciki ust nowożeńców lub wklejając naburmuszoną pannę młodą w miejsce świadkowej, za którą pan młody wodził maślanymi oczami. Gdy wyłączył komputer, za oknami zapadał mrok. Choć zwykle był nocnym markiem, obiecał sobie, że tym razem pójdzie spać tuż po powrocie do domu.
Książkę Szczęśliwe zakończenie kupić można poniżej: