Świat Maskotek wita!

Data: 2011-02-28 01:18:19 | Ten artykuł przeczytasz w 7 min. Autor: Magdalena Galiczek-Krempa
udostępnij Tweet
News - Świat Maskotek wita!

 

"Dziewczynki ze Świata Maskotek" - powieść Anji Snellman, która narobiła sporego zamieszania w sieci i spotkała się z bardzo pozytywnym odbiorem recenzentów, na rynku dostępna jest już od dłuższego czasu. Jeśli umknęła Wam ona, zapraszamy gorąco do przeczytania obszernego fragmentu książki. Zapraszamy też do wysłuchania fragmentów audiobooka, które dostępne są na stronie internetowej powieści - KLIK!

 

Zaginęłam dwanaście lat temu w pierwszym tygodniu grudnia w mieście O. Po raz ostatni mnie i moją przyjaciółkę, która zaginęła w tym samym czasie co ja, widziano na pewno – tak uznała policja i taką informację przekazano mediom – na klatce schodowej jej domu w piątek pierwszego grudnia około godziny osiemnastej trzydzieści.

 

Powiedziano, że najprawdopodobniej mam na sobie niebieskie, wyblakłe na udach dżinsy, białą, sięgającą do bioder koszulkę z krótkim rękawem i różową bluzę z kapturem z wizerunkiem czarnej, roześmianej małpiej twarzy na plecach. Na bluzie mam szeroki, nabijany ćwiekami brązowy pas z dużą sprzączką. Na szyi długi, różowy szal, a pod nim najprawdopodobniej kilka serbrnych łańcuszków, w uszach kolczyki z perełkami i srebrne kółka. Mogę mieć przy sobie turkusowy, satynowy plecak i niewielką, biało-niebieską sportową torbę z białym logiem Nike. Mierzyłam sobie wówczas sto sześćdziesiąt dziewięć centymetrów i w opinii mojej matki byłam drobnej budowy ciała, miałam jasne proste włosy sięgające nieco poniżej szyi i niebieskoszare oczy. Czysty typ skandynawski. Dosłownie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Wypełniająca rubryki policjantka wklepywała do komputera wszystko jak leci, taki mają zwyczaj. Więc później także to, że moje włosy sprawiały wrażenie brudnych, a na lewym policzku miałam zaogniony pryszcz, a w każdym razie dość duże, podobne do niego zaczerwienienie. Nigdy nie wątpiłam we wścibstwo sąsiadów Lindy.

 

Zgłoszenie z trzeciego grudnia, czyli z niedzieli wieczorem, policja uznała za mało wiarygodne; oczywiście i ono zostało spisane, lecz niestety – zdaniem policji nie dawało ono podstaw do dalszych działań. Przy zaginięciach doniesień jest zawsze mnóstwo i dwie trzecie z nich pochodzi od świadków „etatowych”, którzy dzwonią zawsze, bez względu na to, czy zaginie dziewczyna, samochód czy papuga.

 

Niedzielne doniesienie złożył właściciel kiosku, który był już znany policji, gdyż podejrzewano go kiedyś o upozorowanie włamania do własnej budki. Policja nie potrafiła mu niczego udowodnić, ale atmosfera podejrzeń została. Uważano go zresztą za pedała, mieszkańcy okolicznych bloków często skarżyli się na niego i zabraniali dzieciom kupować u niego cukierki i bilety. Kiosk przypominał mały wagon i był otwarty od rana do nocy, kiedy to facet sprzedawał z drugiej strony wagonika ciepłe przekąski, frytki, bułki z parówką i zapiekanki z mięsem. Zdaniem okolicznych mieszkańców w pobliżu kiosku po godzinach kręciło się głośne towarzystwo, głównie młodzi mężczyźni.

 

Dziewczyna o moim wyglądzie miała wejść do tego właśnie kiosku późnym wieczorem trzeciego grudnia tuż przed północą w towarzystwie mężczyzny w średnim wieku. Okryta była męskim ulsterem z wielbłądziej wełny i przyciskała do piersi jasne, puszyste zwierzątko, prawdopodobnie szynszylę. O jej ubiorze właściciel kiosku nie potrafił powiedzieć nic więcej ponad to, że byłam bez czapki i włosy miałam w nieładzie. Towarzyszący mi mężczyzna miał na sobie ciemny garnitur i kapelusz z szerokim rondem, rzucającym głęboki cień na twarz, brązowy kraciasty szal, dość długie, lekko kręcon kasztanowe włosy i czarną, z wyglądu bardzo drogą teczkę. Sprzedawca zapamiętał też, że dziewczyna o moim wyglądzie sprawiała wrażenie zapłakanej i jakby zamroczonej, miała obtartą lewą skroń i podkrążone oko.

 

Zeznanie właściciela kiosku bardzo rozgniewało moją matkę, która kategorycznie je podważyła za brak jakichkolwiek cech prawdopodobieństwa. Dziwne, że zignorowała nawet szynszylę, choć dwa dni wcześniej dowiedziała się od matki Lindy, że wszędzie się z nią obnosiłyśmy. To absurd, nonsens, niemożliwe, śmiała się matka do słuchawki, gdy zadzwonili z policji, żeby ją powiadomić o tym zgłoszeniu. To absurd, nonsens, niemożliwe – tymi słowami matka miała jeszcze wielokrotnie skwitować komentarze i pytania policji. W tamtym okresie nie była sobą, rozsądną i analityczną panią doktor. Dużo płakała i dużo się śmiała, najczęściej jednocześnie.

 

Po powołaniu do wyjaśnienia tej sprawy tak zwanej „Grupy Jasmin” jej szef powiedział matce wprost, że jeżeli w ciągu pół roku nie zacznie się nic dziać, przyjdzie jej radykalnie skrócić listę życzeń. Po odnalezieniu Lindy przyszedł do niej osobiście i bez ogródek powiedział, że teraz jego ekipa ma już znacznie mniej owej nieśmiertelnej nadziei. I zaraz przedstawi suche fakty: mamy do czynienia z zabójstwem dwóch dziewcząt bądź zabójstwem jednej i brutalnym uprowadzeniem drugiej w niewyjaśnionych okolicznościach, a do rozwiązania podobnej zagadki potrzebny jest zawsze szczęśliwy traf.

 

Matka powiedziała, że nie boi się suchych faktów. Z czasem polubiła tego dochodzeniowca w czarnej dokerce na głowie, który mówił o moim przypadku zawsze przez „my” i do czytania zakładał jaskrawoczerwone okulary swojej żony, a w młodości był jednym z najlepszych hokeistów kraju. W policyjnych kręgach mówiono o nim „Krążek” i matka również zaczęła go tak nazywać. Dziwiła się bardzo jego brodzie, bo nigdy wcześniej nie widziała u żadnego policjanta brody, a do tego jeszcze hiszpańskiej. Krążek obiecał matce, że ją zgoli, jak tylko Jasmin się odnajdzie.

 

Z upływem lat policja otrzymywała sporadyczne doniesienia, że ktoś gdzieś widział dziewczynę o moim wyglądzie. Koleżanka z klasy widziała mnie w wesołym miasteczku z małym dzieckiem. Dawny nauczyciel jeździectwa wpadł nieomal na mnie w windzie domu towarowego. Po powrocie z urlopu w Malezji pewne małżeństwo zgłosiło, że mieszkałam w tym samym hotelu co oni. Parę razy Krążek miał też nieprzyjemne telefony; ktoś podał się za porywacza i zażądał za mnie sześciocyfrowego okupu. O pierwszym takim telefonie Krążek powiedział matce, którą już wcześniej ostrzegał, że prędzej czy później zaczną się zgłaszać ześwirowani kidnaperzy wszelkiej maści i będą próbować coś dla siebie ugrać. To normalne. Mimo to matka przeraziła się nie na żarty i zażądała, by policja przystała na warunki porywacza. Powiedziała, że sprzeda mieszkanie, że jej rodzice spieniężą papiery wartościowe i tak dalej. Krążek dobrze wiedział, przez jakie piekło przechodzą rodziny osób zaginionych, więc potem nie dręczył już matki informacjami o kolejnych telefonach. Miał nosa do naciągaczy i kilku zresztą potem przyskrzynił.

 

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje