Stracona królowa. Fragment książki „Pęknięte królestwo. Ostatni Jagiellonowie"

Data: 2020-02-24 12:10:13 | Ten artykuł przeczytasz w 29 min. Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet

Po śmierci Barbary Radziwiłłówny Bona Sforza ma nadzieję, że wkrótce powróci na Wawel, odzyska wpływ na Zygmunta Augusta i skojarzy nowe małżeństwo syna.

Obrazek w treści Stracona królowa. Fragment książki „Pęknięte królestwo. Ostatni Jagiellonowie" [jpg]

Królowa matka wciąż uważa Habsburgów za wrogów i pragnie połączyć dynastie Jagiellonów i Walezjuszy. Jednak trzydziestotrzyletni władca wbrew życzeniu matki wybiera na żonę Katarzynę Habsburżankę. Bona, nie widząc dla siebie miejsca w królestwie, postanawia udać się do swego dziedzicznego księstwa w Italii. Lecz powrót do Bari nie jest łatwy – wyjazdowi sprzeciwia się król. Gian Lorenzo Pappacoda, zaufany sługa królowej, dwoi się i troi, aby dopomóc swej pani w opuszczeniu Polski, a zgorzkniała i niedoceniana Bona nie dostrzega mrocznych sideł, jakie zastawia na nią dworzanin.

Renata Czarnecka ukazuje Bonę jako kobietę pełną sprzeczności: czułą i wrażliwą, ale jednocześnie nieprzejednaną i bardzo dumną.

- recenzja książki Pęknięte królestwo. Ostatni Jagiellonowie

Do lektury powieści Renaty Czarneckiej Pęknięte królestwo. Ostatni Jagiellonowie zaprasza Wydawnictwo Książnica. W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy Wam premierowy fragment książki Pęknięte królestwo. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii: 

ROZDZIAŁ 5

Stracona królowa

Był to jeden z tych kwietniowych poranków, kiedy niebo zasnuła cienka powłoka mgieł. Bona tkwiła w Warszawie, choć już wcześniej zapowiadała, że gdy nastaną cieplejsze dni, wyjedzie do Czerska. Tam, na zboczu góry zamkowej, ogrodnicy uprawiali na jej polecenie winorośl. Chciała wszystkiego doglądnąć własnym okiem i liczyła, że z końcem lata zbierze pokaźne plony. Zresztą, dość miała Warszawy. Czuła, jak mury tego zamku zakleszczają ją w sobie i wysysają z niej siły. Pora na zmiany – mawiała, lecz ciągle tkwiła w Warszawie. Nie kazała pakować skrzyń, ładować na wozy i zaprzęgać, co zastanawiało dworzan. Dociekali, co też trzyma tutaj królową. Niektórzy podsuwali myśl o Pappacodzie. Wyjechał zimą i spodziewano się, że wróci dopiero latem. Ale przecież Bona natychmiast wezwałaby go do Czerska. Zatem chodzi o króla. To na niego czekała. Miała wieści od marszałka Tęczyńskiego, że Zygmunt August zamierza zaraz po sejmie opuścić Piotrków i ruszyć do Gdańska. Gdańszczanie nie złożyli mu jeszcze przysięgi na wierność, a to nieposłuszeństwo godziło w powagę króla i budziło niepokój senatorów koronnych. Pomiędzy księgami rachunkowymi i doglądaniem mazowieckich spraw Bona zajmowała się ogrodem. Właśnie wysiewała nasiona lebiodki i nagietka, gdy na zamek warszawski przybył Hannibal Lanckoroński z listem od Izabeli. Królowa otrzepała zabrudzone ziemią dłonie i otworzyła pismo. Czytając wiadomość, uroniła parę łez, lecz śpiesznie je otarła, by Hannibal ich nie dostrzegł. Jednak jej zabrudzone ręce pozostawiły ślady na wilgotnych policzkach.

Lubię wszystkie oblicza Bony, bo była kobietą, królową z krwi i kości, kochała i nienawidziła, była łagodna, gdy trzeba była sroga i bezwzględna. Takie były kobiety jej epoki i takie były jej ciotki: Katarzyna Sforza i Lukrecja Borgia. Bona to postać złożona. Nie była niewiniątkiem, ale jej działaniom zawsze przyświecało dobro dynastii.

- wywiad z Renatą Czarnecką

 

Matko! Piszę do Was z Piotrkowa. Udało mi się zastać tu Augusta, lecz lada dzień ruszy on na północ. Oboje pragniemy ujrzeć Was i nasze siostry. Nie zwlekajcie i ruszajcie do Płocka. W katedrze msza za Barbarę w rocznicę jej śmierci zakończy żałobę po zmarłej. Modlę się gorąco, by wraz z tym dniem ustały między nami waśnie i by dobry Bóg nam dopomógł, żeby nasza rodzina się pojednała. Tymczasem wybaczcie mi moje milczenie. Powinnam się przed Wami wytłumaczyć. Jest we mnie rozpacz, matko, a jeszcze większy gniew na Habsburga, wreszcie na moją łatwowierność i naiwność. Dałam się wywieść w pole! Księstwo Opolskie, które należy się Janowi, zastałam w tak opłakanym stanie, w takiej ruinie, że sama zapłakałam nad losem moim i mego syna.

Zamek ożył wyrwany z drętwoty. Bona kazała pakować skrzynie. Ten nagły ruch, jaki zapanował na warszawskim dworze, wzbudził niepokój królewien. Lękały się, że matka znowu je opuszcza, coś przed nimi tai, nie mówi im prawdy. Dopytywały Lukrecję, lecz dama dworu nie chciała nic powiedzieć, jakby królowa wszystko trzymała w tajemnicy. Wieczorem Bona zaprosiła córki na wieczerzę. Zasiadły za stołem wedle starszeństwa i czujnie popatrywały na matkę. Jej rozpromienione oblicze i dobry nastrój budziły podejrzenia. Przecież niewiele było dni, kiedy na ustach matki widziały radosny uśmiech. Gdy im oznajmiła, że zabiera je do Płocka na spotkanie z bratem oraz z Izabelą, w sercach poczuły euforię, a zaraz potem lęk i nieufność. Uczucia te spiętrzyły się, podobne przypływom i odpływom, którymi rządzi księżyc. I żadna nie miała odwagi spytać matki, co to dla nich oznacza. Dopiero po chwili odezwała się Katarzyna, pytając, czy szybko wrócą do Warszawy.

– Kto wie, czy nie zatrzymamy się tam dłużej – odparła Bona.

– Kiedy wyjeżdżamy, matko? – odezwała się Zofia.

Królowa zatrzymała na niej wzrok i rzekła:

– Jak najszybciej.

Zofia uśmiechnęła się do matki, a nie mogąc znieść jej przenikliwych oczu, pochyliła się nad talerzem i sięgnęła po kawałek wędzonego kapłona. Bona bacznie obserwowała córkę, może rozmyślając o tym, że już wkrótce opuści ona Warszawę i uda się w daleką drogę do ojczyzny matki. Pobłogosławi jej tę podróż i będzie życzyć szczęścia w odległej krainie, która budzi tyle samo dobrych, co złych wspomnień. Jeśli wice­król Neapolu Pedro Alvarez de Toledo albo wicekról Mediolanu Ferdynand, syn Franciszka Gonzagi, albo też jego wnuk, Wilhelm, wyrazi zainteresowanie mariażem z Zofią, trzeba będzie jak najspieszniej sporządzić konterfekt i zasugerować malarzowi, by ukazał to, co najpiękniejsze w Jagiellonce. W oczach matki bowiem Zofia jest zbyt korpulentna. Ma trzydzieści lat, ale to nie powód, by się zaniedbać. Ma za to ładne ciemne oczy, włosy jak złoto muśnięte słońcem i miły uśmiech. Po wieczerzy królowa wróciła do gabinetu, by napisać list do Izabeli, z którym o świtaniu miał ruszyć Lanckoroński. Wieści o łajdactwach Ferdynanda mocno Bonę wzburzyły. Pisała do córki:

Nie obwiniaj się o klęski, Izabelo. Wytrwałaś wiele lat pomiędzy dwoma wilkami i wiele wycierpiałaś. Byłabyś silniejsza, mając u boku męża, lecz jesteś sama. Tymczasem patrz na syna, Izabelo! Zabrano ci koronę Węgier, pozostawiając jedynie tytuł królowej, ale ciągle masz przy sobie królewicza Jana Zygmunta. Pamiętaj o tym! Tymczasem napiszę do tego starego złodzieja i napomnę go, jaką niewdzięczność okazuje wdowie, dzięki której siedzi teraz w Siedmiogrodzie, przestrzegę go w najbardziej słodkich słowach, że Niebiosa nie będą patrzeć bezczynnie na niedolę sieroty. Wszystko jeszcze może się zmienić…

Nazajutrz o świcie Lanckoroński ruszył do Piotrkowa, a po kilku dniach orszak Bony opuszczał Warszawę. Kilkanaście zaprzęgów wiozło ze sobą wszystko, co rodzinie królewskiej było nieodzowne w nowej siedzibie, w której królowa zamierzała dłuższy pobyt, może licząc na to, że jej obecność zatrzyma w Płocku Izabelę i Zygmunta Augusta. Spoglądała przez okno karocy na równiny, na szare wzburzone wody Wisły, na niebo pełne białych obłoków. Podróż zaczęła się już królowej dłużyć, więc wkrótce przesiadła się na klacz.

Po kilku dniach orszak dotarł do Płocka. W oddali na wzgórzu porośniętym drzewami pysznił się zamek książąt mazowieckich. Wozy wspięły się po kamienistej drodze i wtoczyły na dziedziniec. Służba pownosiła skrzynie i kufry do zamku. Jeszcze tego samego dnia Bona posłała do Izabeli z wieścią, że stanęła w Płocku, zaś kolejne dni upływały na urządzaniu komnat. Nadszedł maj i zaczęły kwitnąć bzy. Królowa rozkazała zrobić z nich bukiety i wstawić do komnat. Wydawała dyspozycje co do pokoi, które zajmie królowa Węgier i jej syn, kazała także przygotować przestronne komnaty dla króla, rozłożyć w nich gobeliny, ściany udrapować jedwabiami, do lnianych woreczków włożyć ususzone kwiatostany lawendy i powtykać do poduszek. Dziewiątego maja, w samo południe, gdy Bona wysiewała w ogrodzie kwiaty, rozbrzmiały dzwony katedry. Królowa wyprostowała się i nasłuchiwała przejęta trwożną pieśnią dzwonów.

– Skończyła się żałoba po Barbarze z Radziwiłłów – oznajmiła Lukrecja, która jej pomagała. Królowa potaknęła i się zamyśliła. Było wiadomo, że August nie przyjedzie, zanim nie odprawi egzekwii w katedrze. Zatem jest już blisko. Na tę myśl królowa poczuła w sercu ciepło. Odtąd wyczekiwała ich oboje: syna i córki z coraz większą niecierpliwością, a każde rżenie koni na dziedzińcu, każde otwarcie bramy, spieszne kroki w korytarzach podrywały serce do szybszego bicia. Popołudniem Bona omawiała księgi rachunkowe ze swym podskarbim, panem Boguskim, który zajął miejsce Carmignaniego, gdyż ten ostatni powrócił z rozkazu królowej do Bari, by tam pilnować jej skarbca. Monarchini stała przy oknie i spoglądała na dziedziniec, obserwując uwijającą się tam służbę i jednym uchem słuchając dworzanina.

– Dochody z browarów i foluszy są wyższe, niż się spodziewaliśmy – rzekł Boguski.

Słowa podskarbiego nie wywarły na Bonie wrażenia, jakby było jej wszystko jedno.

– Najjaśniejsza pani – odezwał się znowu.

Spojrzała wyczekująco w jego stronę.

– Wasz trud, który włożyliście w księstwo mazowieckie, zwraca się z dużym procentem – powiedział.

Jego oczy błyszczały entuzjazmem, poczytywał sobie za zaszczyt, że to właśnie jego, szlachcica, o którym mało kto słyszał, królowa wybrała na zarządcę jej skarbca i każdego dnia starał się jej udowodnić, że zasłużył na ten urząd.

– Dobrze – potaknęła i zbliżyła się do stołu, na którym leżała otwarta księga rachunkowa. Prześlizgnęła się wzrokiem po zapisanych wierszach, gdy nagle dosłyszała rżenie koni i mocny tętent ich kopyt. Poderwała się do okna. Kilkunastu konnych pędziło od południowo-zachodniej bramy. Za nimi wtoczyły się karoce otoczone uzbrojoną po zęby eskortą. Serce królowej ścisnęło się, gdy rozpoznała barwy Zápolyów, i naraz zamarło, gdy oczy nie zdołały odnaleźć herbu Jagiellonów. Tak więc August nie przyjechał – myśli błądziły w głowie. Tymczasem karoce zatrzymały się i z jednej z nich wysiadła odziana w czerń kobieta.

– Izabela – wyszeptała królowa czule. Widok córki ją wzruszył, w pamięci powróciły dawne dobre czasy. Opuściła komnatę napędzana jakąś nową siłą, dotąd apatyczna, nagle poczuła w sobie moc. Mijała służbę zadziwioną pośpiechem królowej. Rzucano jej dociekliwe, ostrożne spojrzenia, chcąc wysondować, czy jej oblicza nie przesłoni nagle chmura gniewu. A gdy na jej drodze stanęła Lukrecja Alifio z wielkim bukietem bzów i dopytywała się, czy królowa życzy sobie, aby wstawić kwiaty do jej komnat, Bona rozkazała:

– Zanieś do pokoju królowej Izabeli!

Twarz Lukrecji rozjaśnił radosny uśmiech, w oczach zadrgała wesołość. Nim zdążyła coś powiedzieć, Bona już się oddaliła.

Gdy monarchini opuściła zamek, promienie słońca spłynęły na jej postać i ogrzały ciało zziębnięte od chłodu grubych murów, poraziły wzrok. Przyłożyła dłoń do czoła i po chwili oczy przyzwyczaiły się do rażącego światła. Ujrzała Izabelę, a przy niej stęsknione siostry. Ich radosne głosy przypominały ćwierkanie wróbli uradowanych nadejściem wiosny. Uprzedziły matkę. Bona przez moment przyglądała się powitaniu, gdy naraz poczuła na sobie spojrzenie córki. Królewny, jedna za drugą, skierowały oczy tam, dokąd podążył wzrok królowej Węgier. Ujrzawszy matkę, umilkły. Izabela ruszyła naprzód, zostawiając siostry w tyle. Po chwili się zatrzymała. Stanęły naprzeciw siebie: dwie kobiety w czerni, dwie wdowy, które utraciły swe królestwa, i tych, którzy byli ich ostoją. Bona wpatrywała się w córkę. Czujność, jaką miała na twarzy Izabela, wzbudziła w matce podejrzenia. Czegóż się boi? Czego się lęka? Że moje oczy ujrzą to, co pragnęłaby przede mną zataić? Czy mi powie, o czym rozmawiali z Augustem? Po czyjej stronie stanie moja córka, której dałam połowę serca, a drugą ofiarowałam synowi?

– Witaj, Izabelo – rzekła przez ściśnięte gardło. W spojrzeniach i gestach córki Bona odnalazła swą matkę sprzed wielu lat. Wspomniała ją udręczoną, zmarnowaną życiem, ale nie złamaną. Zawsze dumną. Duma była bowiem jej najcenniejszym klejnotem. Mogła utracić bogactwa, młodość, lecz tego jednego nikt nie był w stanie jej zabrać. I taka też była jej córka.

Izabela pochyliła się, by ucałować matczyną dłoń, lecz Bona na to nie pozwoliła, wysunęła rękę i złożyła pocałunki na policzkach królowej Węgier. Poczuła ciepło jej oddechu i zaraz dostrzegła, jak z oczu królowej Węgier spływają łzy. Naraz zza jej ramienia ujrzała wysiadającego z karocy chłopca. To on przyciągnął uwagę babki. Izabela odwróciła się, ukradkiem otarła łzy i rzekła do syna:

– Janie, podejdź do nas.

Chudy dwunastolatek o patykowatych nogach, w wypłowiałym płaszczu zbliżył się do matki i stanął obok niej.

– Twoja babka, królowa Bona Sforza d’Aragona.

Chłopiec spojrzał na babkę lękliwie i trwał w miejscu cały zesztywniały od jej przenikliwego wzroku i tylko pochylił w ukłonie głowę okrytą ciemnym biretem ozdobionym szafirem. Bona nie spuszczała z niego oczu. Wszystkiego się boi, to, co nowe, nieznane, budzi w nim lęk. Wzrok ma wyostrzony, czujny, który łagodnieje tylko wtedy, gdy jego oczy zatrzymują się na matce. Przy niej czuje się bezpieczny – myśli błądziły w głowie Bony, a współczucie nad losem tego dziecka napełniło jej serce. Obrazy wojny i okrucieństwa zalegają w jego pamięci, przesłonięte jedynie okruchami dobroci, jakiej zaznał, a najczęstszym obrazem stającym mu przed oczami jest twarz zapłakanej matki.

– Podejdź – rzekła królowa do wnuka łagodnym głosem.

Jan Zygmunt trwał przy matce i posłał jej uważne spojrzenie. Izabela potaknęła i dopiero wtedy ruszył do babki i stanął przed nią.

Bona pochyliła się nad nim i czule ucałowała go w czoło, po czym powiedziała:

– Dotąd twoja matka opiekowała się tobą najtroskliwiej, ale za kilka lat będziesz już dorosły i to ty roztoczysz opiekę nad królową Węgier.

– Moja matka nie jest już królową – rzekł stanowczo.

Oblicze Bony zasnuł ciemny obłok, lecz zaraz się rozpierzchł i jej twarz znowu pojaśniała.

– Zawsze nią będzie, tak jak ty zawsze będziesz synem króla. Pamiętaj, że Habsburgowie groźbą i szantażem odebrali ci koronę świętego Stefana, ale ona zawsze będzie należeć do Zápolyów – odpowiedziała i wejrzała w duże ciemne oczy wnuka, w których odnalazła spojrzenie jego dziadka, Zygmunta. Zrobiło jej się ciepło na sercu. Odniosła wrażenie, że lęk począł się w chłopcu rozpraszać. Uśmiechnęła się i pogładziła go po głowie w czułej pieszczocie. Naraz oderwała od niego wzrok. Jej oczy penetrowały karoce, jakby kogoś szukały, uśmiech zniknął z ust. Izabela dobrze pojęła to zatroskanie, a zarazem strach, jaki wyzierał z oczu matki, i pragnąc ją uspokoić, rzekła:

– August zatrzymał się z dworem w Gostyninie. Wkrótce tu dotrze.

Bona potaknęła uspokojona.

Z królową węgierską przybył pan Łobocki, marszałek jej dworu, z którym Bona rozmówiła się w cztery oczy, rozważając dalsze posunięcia wobec Habsburga. W końcu napisała list do Ferdynanda, wygrażając mu, że Bóg ukarze tych, którzy swoje zwycięstwo budują na krzywdzie wdowy i sieroty.

Po kilku dniach z Gostynina przybył posłaniec od Zygmunta Augusta z wieścią, że nazajutrz król przybędzie do Płocka. Ta nowina poderwała Bonę do działania. Rozkazała kucharzom przygotować najlepsze potrawy i z piwnicy wytoczyć beczki win.

Kolejnego dnia niebo zasnuła cienka powłoka chmur, przyćmiewając słońce. Na zamku od świtu wyczuwało się napięcie. Królowa wyczekiwała syna, a gdy pojawił się około południa, poszła go witać. Niewielki oddział zbrojnych otaczał Zygmunta Augusta, który wjechał na siwym cętkowanym koniu. Jagiellon zsiadł z wierzchowca i dostrzegł matkę. Szła niespiesznie od strony zamku. Koń zarżał, jakby przeczuwał jakąś nawałnicę, lecz łagodny dotyk króla go uspokoił. Bona zbliżyła się i pełna nadziei spojrzała na syna. Liczyła na to, że gniew w nim się wypalił, że złe wspomnienia zostały już zatarte przez to, co między nimi było dobre, że zmądrzał i odrzucił osobiste urazy w imię przyszłości królestwa. Właśnie po to się tutaj spotkali. I to on prosił o to spotkanie.

– Synu… Dziękuję Bogu, że jesteś tutaj. Ty i twoje siostry. Jesteśmy tu wszyscy, cała nasza rodzina…

Uniosła dłoń i musnęła jego policzek. Palcami przesunęła po rozgrzanych wargach. Pochwycił jej rękę i spojrzał w oczy. Ujrzał w nich wzruszenie. O, jakże on pragnął mieć przy sobie kogoś bliskiego, kogoś, komu mógłby zwierzyć się ze wszystkich myśli i lęków. W pamięci stanął dawny obraz matki, troskliwej i czułej, jej uśmiech i dobre słowo, jej pocałunki, gdy był dzieckiem. Jakże on ją kochał, jak wielbił i patrzył jak w obraz. Była jego życiem i jego ostoją. Ucałował jej dłoń niesiony dobrymi wspomnieniami i spojrzał w matczyne oczy. Odnalazł w nich miłość, ale była to miłość pełna zazdrości, nieustępliwa i zaborcza. Oderwał wzrok od Bony i skierował oczy na zamek. Na piętrze ujrzał wpatrujące się w nich siostry. Ich spojrzenia śledziły każdy gest matki i brata. Nagle od zamku poniósł się cienki głos:

– Stryju Auguście!

Król skierował tam wzrok. Dostrzegł biegnącego w jego stronę Jana Zygmunta. Monarcha otworzył ramiona, by go uściskać. Poczochrał mu włosy i się uśmiechnął.

– Chodźmy do zamku, stryju – rzekł chłopiec, posyłając ukradkowe, lękliwe spojrzenie babce. Mimo że każdego dnia okazywała mu życzliwość i zwracała się do niego łagodnym głosem, było w niej coś, co budziło lęk w królewiczu, jakaś stanowczość skryta pod maską dobrodusznego uśmiechu.

– Prowadź! – powiedział król.

Jan Zygmunt wyrwał się przodem i pokonawszy kilkanaście kroków, zatrzymał się i odwrócił. Spojrzał na stryja. Jagiellon posłał matce przelotne spojrzenie i podążył za siostrzeńcem. Weszli do zamku. W korytarzu na brata czekały siostry. Skinął im głową na powitanie i pozdrowił je powściągliwie, jakby nie mógł im zapomnieć, że w wojnie o Barbarę stanęły po stronie matki. Wyczuły dystans w jego słowach i gestach. Zapadło milczenie, które przerwał królewicz Jan:

– Stryju, zabierzcie mnie do Piotrkowa.

– Nie wracam do Piotrkowa – odrzekł król, spoglądając na chłopca.

– Nie? To znaczy, że zostaniecie tutaj, w Płocku, razem z nami? – Jan ucieszył się pewny twierdzącej odpowiedzi.

– Nie, Janie. Ruszę stąd na północ, do Gdańska – wyjaśnił król.

– Pojadę z wami, stryju. Tylko mnie zabierzcie ze sobą – rzekł królewicz.

August prześlizgnął się wzrokiem po Izabeli i uśmiechnąwszy się pobłażliwie, rzekł do siostrzeńca:

– Zostawisz matkę samą? Wypłacze za tobą oczy.

– Nie będziecie płakać, matko? – zwrócił się Jan do Izabeli. – Pozwólcie mi jechać ze stryjem, na krótko. Chcę zobaczyć Gdańsk.

Izabela wydała się skonsternowana tą prośbą. Wiedziała, jak bardzo Jan zżył się ze stryjem i jak bardzo poszukuje w nim ojca. Od pierwszego ich spotkania, a było to w kwietniu, zawiązała się między nimi nić wzajemnej sympatii.

– Wieczerza gotowa. Stół nakryty – łagodny głos Bony poniósł się po korytarzu.

Dopiero teraz dostrzeżono królową. Weszła cicho, niepostrzeżenie i przysłuchiwała się rozmowie. Na twarzy miała łagodność, którą Zygmunt August zapamiętał z czasów swego dzieciństwa. Owa łagodność obraz matki czyniła jasnym i dobrym. Król poczuł na sobie jej wzrok.

– Darujcie, ale czas mnie nagli – odparł, a wtedy ujrzał na jej obliczu rozczarowanie i żal. – Rad bym rozmówić się z wami i jeszcze dziś wyjechać z Płocka.

Zaległa cisza. Bona tylko potaknęła, uznając to za błahą odmowę, będącą w istocie marnym kłamstwem.

– Chodźmy – rzekła i ruszyła do komnaty w tak głębokiej ciszy, że królewny nie odważyły się jej zmącić choćby najcichszym westchnieniem.

Zeszli schodami do niszy, drewniane spróchniałe stopnie zaskrzypiały pod ich stopami. Bona i król weszli do środka. Królowa pierwsza zajęła miejsce za stołem, a widząc, że syn stoi, spytała:

– Czas tak bardzo cię nagli, że nawet nie usiądziesz?

Puścił mimo uszu ten przytyk i usiadł w milczeniu. Odrzucił na ramiona włosy. Ten gest wywołał w Bonie dobre wspomnienia, na jej ustach zabłąkał się uśmiech i stwierdziła:

– Pamiętasz? Kiedy byłeś dzieckiem, nie pozwoliłeś ściąć sobie włosów. Chciałeś być podobny do ojca. Taki jak on…

– Ojca nie ma, jesteśmy my oboje, matko, wy i ja – odrzekł chłodno. Nie chciał wspomnień, choćby najlepszych, najradośniejszych, nie czas na to, nie po to tu przybył.

Nalała wina do pucharów i jeden z nich postawiła przed synem. Pragnęła na wstępie złagodzić jego szorstkość.

– Może chociaż napijesz się wina? – spytała.

Sięgnął po kielich i już dotykał ustami jego brzegu, gdy zamarł. Uśmiech na twarzy matki był taki zastanawiający i nieszczery. A może to jego oczy pragnęły go takim widzieć? Słyszał głosy Radziwiłłów napominające go: Wasza miłość, strzeżcie się królowej matki. Uczona w sztukach trucicielstwa nie zawaha się uczynić wszystkiego, by powrócić na Wawel i rządzić. Najpierw oburzał się na te insynuacje, w końcu kropla po kropli wlewała się do jego duszy ostrożność. Powodowany nienawiścią do matki i rozpaczą za Barbarą łatwo uwierzył, że to Bona zabiła mu ukochaną. I teraz, pomny tych przestróg, odstawił kielich. Raptem coś zmąciło uśmiech na twarzy królowej. W jej źrenicach błysnęła podejrzliwość. Głowę zasnuły czarne myśli, że syn lęka się trucizny zadanej ręką matki. Poczuła ból w piersiach, jakby ktoś rozrywał jej serce.

– Co postanowiłeś w sprawie sióstr? – Przeszła do sedna sprawy.

Powiało chłodem. Gdy milczał, przypomniała mu:

– Sprawa ich małżeństw miała stanąć na sejmie w Piotrkowie. Ale skoro nic nie wskórałeś… Mam na oku korzystny mariaż dla Zofii. Potrzebna jest tylko twoja zgoda…

– Kogo miałaby poślubić? – spytał, bacznie obserwując matkę.

– Wicekróla Neapolu albo Ferdynanda Gonzagę.

Zesztywniał na tę propozycję.

– Wicekróla Mediolanu – dopowiedział.

Potaknęła i dumnie uniósłszy głowę, powiedziała:

– Twoja siostra powróci do kolebki waszego dziada, Giana Galeazza Sforzy.

– Zastanowię się nad tym – odrzekł wymijająco, jakby nie po myśli mu była ta propozycja.

– Byle nie za długo – ponagliła Bona. – Zofia ma swoje lata. Nie może czekać.

Ta matczyna niecierpliwość go rozjuszyła, bo rzucił gwałtownie:

– Jeśli chcecie szybką odpowiedź, dobrze! Więc wam odpowiem! Zofia nie poślubi ani wicekróla Neapolu, ani Gonzagi!

– Jakże to? – obruszyła się tą nagłą porywczością syna i wstała od stołu. – Czyniąc mi na złość, krzywdzisz swoje siostry! Pomyślałeś o nich? Nie! Myślisz tylko o sobie! O urazach, które nas dzielą! Nie widzisz światła, bo oglądasz się za siebie i patrzysz w mrok! Los daje ci szansę, lecz odtrącasz ją w imię nienawiści, którą rozpalili w tobie Radziwiłłowie! To ich sprawka, że mnie tak znienawidziłeś! Mnie! Która dałam ci wszystko!

– I wszystko mi zabraliście! – wtrącił rozjuszony jej napaścią. – Wszystkie dobre wspomnienia, miłość do was i wreszcie ją, Barbarę! To wyście ją zabili! Złym słowem, czarami! I!… – zamilkł, jakby ostatnie najcięższe oskarżenie zdusił w sobie. Spojrzał na matkę z żałością i dodał już łagodnie, jakby gniew niczego nie odmienił i nie ulżył cierpieniu. Pozostał w nim jedynie żal: – Moje życie uczyniliście wieczną żałobą…

Zbliżyła się do niego niespiesznie, jakby to wyznanie mocno ją ugodziło. Pohamował słowa, lecz wiedziała, domyślała się, co chciał powiedzieć. Zmarszczyła czoło i rzekła przez łzy:

– Barbara umarła z woli Boga. Nie przyłożyłam ręki do jej śmierci i nie otrułam Elżbiety. Zawsze pragnęłam jedynie twego szczęścia, a to szczęście oznaczało dobro dynastii. Teraz wybieraj mądrze, synu. Wszystko zależy tylko od ciebie.

Spojrzała mu w oczy z miłością i położyła dłonie na połach jego płaszcza. Rozjątrzyła go, bo wybuchnął gwałtownie, zrywając z siebie jej ręce:

– A więc przestańcie urządzać mi życie!

Zawrócił do drzwi, gdy usłyszał jej rozpaczliwy głos:

– Nie chcesz, bym się wtrącała w twoje życie! Dlaczego więc nie zezwalasz mi opuścić Polski? Czemu mnie tu niewolisz i czynisz nieszczęś­liwą, nie dając ani swojej miłości, ani wolności!

Odwrócił się i patrząc na matkę, wyrzucił z siebie:

– Nie dostaniecie mojej zgody na wyjazd! Nigdy! Choćbyście żebrali o nią u mych stóp!

– Są od ciebie potężniejsi! – krzyknęła rozeźlona jego uporem.

Spojrzał na nią czujnie, przygryzła wargi, jakby hamowała cisnące się na nie słowa.

Zygmunt August ostatkiem woli stłumił gniew. Odwrócił się i wyszedł, trzasnąwszy drzwiami. W sieni natknął się na siostry. Tylko Zofia i Katarzyna miały odwagę tu przyjść i podsłuchiwać pod drzwiami. Starsza królewna słuchała kłótni z przestrachem. I teraz, gdy August wyszedł od matki, spojrzał w zapłakane oczy Zofii. Żal do brata nagle napełnił jej serce, a przecież matka zapewniała, że August nie będzie przeciwny jej zamążpójściu. W milczeniu minął siostry i wypadł na korytarz. Zadudniły jego prędkie kroki, przyciągając uwagę dworzan i służby, ale nic nie mogło go zatrzymać, nawet głos Jana Zygmunta, który dobiegł go z dali. Król pospiesznie opuścił zamek. Tymczasem Jagiellonki uciekły do swej komnaty. Bona tkwiła u siebie. Gdy nieśmiało weszła tam Lukrecja, monarchini ją wyrzuciła. Żadna z królewien nie miała odwagi, by zajrzeć do matki, i dopiero późnym wieczorem, gdy zmierzch zakrył niebo, odważyła się na to Izabela. Cień jej smukłej sylwetki przesunął się po ścianie. Jedna z kilku świec zgasła i pokój pogrążył się w jeszcze głębszym mroku. Izabela dostrzegła matkę przy kominku, w którym dotąd nie napalono, nikt bowiem nie śmiał tu wejść. W komnacie panował chłód. Jagiellonka przypatrywała się matce. Zdało jej się, że Bona śpi, ale naraz z matczynej piersi dobyło się westchnienie. Królowa odwróciła się i spojrzała na córkę.

– Rozkażę napalić – rzekła Izabela, wchodząc do komnaty. – Zimno tu.

– Nie czuję chłodu, Izabelo, lecz ból, o, tu, w piersi. – Bona położyła piąstkę na sercu i wpatrywała się w zatroskane oblicze królowej Węgier.

Izabela zbliżyła się do matki i stanęła obok niej.

– Sprowadzę Valentina – zaproponowała.

Bona machnęła ręką i rzekła:

– Tylko August mógł mnie uleczyć, ale odjechał… Ciągle byłam pełna wiary, że można scalić naszą rodzinę i odbudować królestwo, umocnić. Myliłam się. To były złudzenia…

– Zawsze byliście uparci, dlaczego teraz okazujecie słabą wolę, matko? Musicie być silni – poradziła jej Izabela.

Zapadło milczenie. Bona wpatrywała się w córkę i po chwili rzekła: 

– Byłam silna, dopóki żył wasz ojciec, gdy odszedł, słabłam z każdym rokiem. – Nagle coś zmąciło jej myśli i wyznała: – Wiesz, August odmówił wydania Zofii za Gonzagę lub za signora Toledo.

Izabela zmarszczyła brwi.

– Dlaczego? – zdziwiła się.

– Zastanawiam się nad tym – rzekła Bona. – W pierwszej chwili zarzuciłam mu złośliwość.

– Nie zrobiłby tego przez złośliwość – zawyrokowała Izabela.

Naraz królowa ożywiła się i rzekła:

– Za kilka tygodni napisz do niego list, pokaż mu, jak nierozsądnie czyni, a przynajmniej niech się wytłumaczy, co nim powodowało… Dziś zrozumiałam, jak bardzo August mnie nienawidzi… – W oczach Bony wezbrały łzy i spłynęły po policzkach. Izabela przykucnęła przy matce i je otarła, a wtedy królowa powtórzyła: – Napisz do niego, napisz do Augusta, tylko ciebie usłucha, proś, by nie wzbraniał mi wrócić do Włoch.

Izabela zmieszała się tą prośbą, a widząc matkę w rozpaczy, rzekła:

– Dobrze, matko, napiszę.

Nagle oczy Bony się ożywiły.

– Pojedź ze mną do Warszawy! Jan Zygmunt daje mi tak wiele radości. Pragnę mieć was u swego boku. Tylko wy jesteście mi pociechą.

– Zamierzałam jechać do Krzepic – odparła Izabela niechętna pomysłowi matki.

– Do Krzepic? Po co? Dlaczego właśnie tam? – zdziwiła się. Naraz wszystkiego się domyśliła, bo stwierdziła: – August podarował ci Krzepice…

Izabela potaknęła, a wtedy królowa rzekła chytrze:

– Ode mnie dostaniesz starostwo wieluńskie. I nie tylko to…

Książkę Pęknięte królestwo kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Pęknięte królestwo. Ostatni Jagiellonowie
Renata Czarnecka1
Okładka książki - Pęknięte królestwo. Ostatni Jagiellonowie

Po śmierci Barbary Radziwiłłówny Bona Sforza ma nadzieję, że wkrótce powróci na Wawel, odzyska wpływ na Zygmunta Augusta i skojarzy...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje