Olaf Limba otrzymuje za swoją książkę Nagrodę Nobla. To książka będąca zapisem dziennikarskiego śledztwa, w której autor ujawnia wiele tajemnic i zbrodni z poprzedniego systemu. Po sukcesie zgłasza się do niego tajemniczy milioner Bernard, człowiek z przeszłością w komunistycznych Służbach Bezpieczeństwa, obecnie zajmujący się biznesem oraz prowadzeniem badań nad zjawiskami paranormalnymi. Namawia Olafa do współpracy... To spotkanie uruchamia całą lawinę zdarzeń, która wciąga bohatera w niebezpieczną grę. Po seansie u hipnotyzera Wady i spotkaniu się z badaczem zjawisk paranormalnych Olaf próbuje pojąć znaczenie zdjęć znajdujących się w przekazywanych mu kopertach. Dokąd zaprowadzi go to śledztwo? Co dzieje się naprawdę, a co jest tylko mistyfikacją?
„Trzecia strona medalu” to mroczna opowieść o tym, kto rządzi społeczeństwem i jak naprawdę wygląda struktura władzy. Opowieść uniwersalna, choć osadzona w Polsce, która wciąż toczy boje o rozliczenie się z mroczną przeszłością czasów PRL.
- recenzja książki „Trzecia strona medalu”.
Do lektury powieści Trzecia strona medalu zaprasza Wydawnictwo Lira. W naszym serwisie możecie przeczytać wywiad z Dariuszem Grochalem, autorem książki. W ubiegłym tygodniu w naszym serwisie zaprezentowaliśmy premierowy fragment Trzeciej strony medalu. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
— Moim i państwa gościem jest zdobywca tegorocznej Nagrody Nobla w dziedzinie literatury, reporter, dziennikarz śledczy, fotograf Olaf Limba — wykrzyczała słodkim głosem dziennikarka.
— Ciekawe, co powie… — odezwał się Grzesiek, który siedział na fotelu w bibliotece, podczas gdy jego szef w skupieniu szukał jakiejś książki.
— Pewnie nic ciekawego. Będzie pierdolił o niczym przez godzinę i ubierze to w takie słowa, że ta wrzeszcząca cipa z radia się posika — odparł Bernard, cały czas skupiony na poszukiwaniach.
Grzesiek tym razem nie wytrzymał — parsknął śmiechem, wypluwając przy okazji na perski dywan whisky, którą właśnie popijał. Spojrzał w kierunku Bernarda i głosem dziecka, które stłukło szybę, powiedział:
— Przepraszam.
Reakcja pogrążonego w poszukiwaniach Bernarda była podejrzanie spokojna.
— Uważaj, kurwa. Idź po Gośkę, niech to posprząta — powiedział zamyślony, cały czas powtarzając pod nosem słowa skierowane bardziej do siebie niż do rozmówcy. — Gdzie ja to, kurwa, dałem, gdzie ja położyłem tę jebaną knigę… Aaa! Jest, kurwa! Mam cię! — wykrzyczał radośnie.
— Czego szef tak szukał? — spytał Grzegorz, który zdążył już zawołać Gośkę, sprzątaczkę i kolejną kochankę Bernarda.
— Nieważne. Dobra, cicho teraz. Posłuchamy, co ten pismak za dychę ma do powiedzenia.
4
— Nagroda Nobla to najwyższe z możliwych wyróżnień, jakie może otrzymać pisarz — powiedziała dziennikarka.
Słuchacze nie mogli tego zobaczyć, ale młoda prowadząca wodziła zalotnie wzrokiem po rozmówcy i coraz bardziej wyprężała biust.
Olaf, przyzwyczajony do tego, że działa na kobiety jak magnes, nie zwracał na to zupełnie uwagi, koncentrując się na wypowiadanych słowach.
— Tak, to prawda — odpowiedział. — Jestem szczerze zaskoczony tym, iż otrzymałem Nobla za Swołocz. Nie sądziłem, że ten zapis mojego reporterskiego śledztwa zyska aż takie uznanie.
— Ja też nie sądziłem, że ten twój zasrany gniot się komuś spodoba — wtrącił słuchający w skupieniu Bernard.
Grzegorz wolał nie narażać się szefowi i nie skomentował wypowiedzianych przez niego słów.
— Porozmawiajmy zatem o twojej książce — zaczęła dziennikarka, nieco rozczarowana tym, że rozmówca nie zwraca uwagi na jej wdzięki. — Przeprowadziłeś najobszerniejsze jak dotychczas śledztwo na temat mrocznego okresu polskiej historii. Dotarłeś do wielu dokumentów, a także osób odpowiedzialnych za mordowanie opozycji niepodległościowej po czterdziestym piątym roku. Badałeś także dalsze losy sprawców. Wielu z nich żyje do dziś i nie tylko nie poniosło żadnej odpowiedzialności, ale otrzymują jeszcze wysokie emerytury. Uważasz, że po twojej publikacji, a zwłaszcza po tak wielkim jej sukcesie, coś się zmieni w tej kwestii? — zapytała prowadząca rozmowę.
— Już dużo się zmieniło — zaczął Olaf. — Po pierwsze, dziś ludzie mają podane czarno na białym imiona, nazwiska, stopnie wojskowe, a także częściowo obecną sytuację życiową funkcjonariuszy komunistycznej bezpieki. To, czego nie zrobili politycy, zrobiłem ja w swojej publikacji — odpowiedział z dumą Olaf.
— Żeby mu klata nie pękła i nie rozwaliła im tego studia, bo puszy się jak paw na wystawie — wtrącił znów Bernard.
— Dlaczego, twoim zdaniem, politycy nie zrobili do tej pory nic, aby pociągnąć do odpowiedzialności sprawców tych zbrodni? Wszak po osiemdziesiątym dziewiątym roku komuniści stracili w Polsce władzę.
— Stracili władzę, ale nie wpływy. Zresztą Solidarność zawarła pakt z komunistami, skądinąd częściowo słuszny, w którym gwarancja nietykalności dla funkcjonariuszy reżimu była pierwszym punktem. To zostało ustalone na rozmowach w Magdalence i jest dziś powszechnie znanym faktem. Obecne partie, można powiedzieć, zachowują się niejako honorowo, dotrzymując danego słowa — stwierdził Olaf.
— W twych ustach taka wypowiedź brzmi jak próba obrony dawnego reżimu. Ty, naczelny łowca ubeków, bronisz tych ludzi?
— Nie bronię. Popełnili zbrodnie i powinni ponieść karę. Inna sprawa, że wymierzanie sprawiedliwości po pięćdziesięciu latach ma już chyba tylko wymiar symboliczny. Nie widzę większego sensu w tym, aby dziś ciągać po sądach dziewięćdziesięcioletnich staruszków i skazywać ich na więzienie.
— Naprawdę po przeczytaniu twojej książki nie sądziłam, że usłyszę dziś od ciebie takie słowa — wtrąciła. — Chyba wielu czytelników jest zaskoczonych twoją postawą.
— Jestem dziennikarzem śledczym. Chciałem zbadać okres lat czterdziestych i pięćdziesiątych PRL-u. Poznać zbrodnie, nazwiska, losy oprawców. Nie jestem prokuratorem. Ja tylko dałem ludziom wiedzę na ten temat. Każdy wedle własnego sumienia osądzi, co należy dziś zrobić. Nie zdziwi mnie, jak któryś z wymienionych w mej książce katów zostanie pobity czy opluty na ulicy. Być może przez swą byłą ofiarę. Wszak nie wszystkie procesy kończyły się karą śmierci i wiele ofiar tamtych czasów żyje do dziś. Ja uważam, że tych ludzi osądzić mogą już tylko Bóg i historia. Pomogłem tej drugiej. To mnie w pełni zadowala. Nie szukam odwetu ani zemsty — powiedział spokojnym stonowanym głosem Olaf.
— Nie sposób cię teraz o to nie zapytać. Z twojej wypowiedzi wynika, że przebaczyłeś oprawcom swojej rodziny? — zapytała dziennikarka.
— Nie przebaczyłem. Przebaczenie to jedno, a szukanie zemsty to drugie. Żywię dla tych ludzi całkowitą pogardę, ale nie widzę sensu w zrobieniu jakiejś krzywdy fizycznej Mieczysławowi Wybrańcowi, bo to on znacznie przyczynił się do śmierci mojego dziadka bestialskimi metodami przesłuchań.
— I możesz spokojnie patrzeć na to, jak ten morderca przechadza się po ulicy? — spytała prowokująco.
— Nie mogę. Ale nie sądzę, aby mój nieżyjący już prawie pół wieku dziadek był dumny z tego, że wnuk posłał do piachu jego mordercę, który już jedną nogą jest w grobie. I tak czeka go sąd ostateczny, na którym role się odwrócą, i to mój dziadek będzie oskarżycielem.
— Wszystko zostawiasz zatem boskiej sprawiedliwości?
— Sprawiedliwość to pojęcie względne. Nie wierzę w sprawiedliwość sensu stricto. Coś takiego nie istnieje, świat jest stworzony w niesprawiedliwy sposób.
— Zaczynasz mówić trochę jak filozof — przerwała wypowiedź Limby dziennikarka.
W tym samym czasie Bernard, który przeglądał trzymaną w rękach książkę, mruknął pod nosem:
— Powiedział pierwsze zdanie z sensem, a ta pinda mu przerywa.
— Wróćmy jednak do książki. Jak już poruszyliśmy temat twojego dziadka, może przybliżysz naszym słuchaczom jego losy.
— Losy mojej rodziny są splecione z trudną historią polsko-niemieckiego pogranicza, rozbiorów, obu wojen. Mój prapradziadek przybył z okolic Lipska do będącego wówczas niemieckim Koła. Podjął pracę w słynnej fabryce fajansu. Moi przodkowie z pokolenia na pokolenie coraz bardziej asymilowali się z miejscową ludnością. Do tego stopnia, że w naszym domu nie mówiło się już po niemiecku. A co do mojego dziadka to urodził się jeszcze przed pierwszą wojną. W momencie wybuchu drugiej miał trzydzieści osiem lat. Nie został wcielony do wermachtu ze względu na problemy ze wzrokiem. Musiał za to podpisać volkslistę. Został zaliczony do kategorii trzeciej — Eingedeutschte. Przez całą wojnę zachowywał się biernie. Nie pomagał nazistom w żaden sposób. Z opowieści babci wiem, że rodzina dzięki volksliście miała dobrą pracę i znacznie wyższy status materialny od polskich sąsiadów. Dziadek był głęboko wierzącym luteraninem, ale mimo to pomagał materialnie polskim sąsiadom, katolikom. Nie chcę robić z mojego świętej pamięci dziadka wielkiego bohatera. Był po prostu bardzo przyzwoitym człowiekiem, który solidaryzował się bardziej ze społecznością, w której żył, niż z wizją nazizmu. Udzielał pomocy poprzez dzielenie się żywnością, pieniędzmi, tylko tyle i aż tyle. Po wojnie pozostał wraz z całą rodziną w Kole. Przeważyło to, iż w czterdziestym czwartym roku urodził się mój ojciec i dziadkowie nie chcieli uciekać z małym dzieckiem, zresztą i tak nie mieli gdzie, bo tu, w Kole, byli u siebie. Lokalna polska społeczność dobrze pamiętała jego przyzwoite zachowanie z czasów wojny i starała się nam pomagać. Jako że dziadek podpisał volkslistę, nie mógł długo dostać żadnej pracy. W czterdziestym szóstym roku niespodziewanie został zabrany przez UB. Miejscowa ubecja nie potrafiła postawić mu żadnego zarzutu, a chciała się czymś wykazać. Samo podpisanie volkslisty to było trochę za mało. Ostatecznie po śledztwie został odesłany do więzienia aż w Lublinie, to była częsta praktyka, aby kierować więźniów na drugi koniec Polski, by utrudnić im kontakt z rodziną. Tam trafił pod skrzydła Wybrańca. Wyszedł na mocy amnestii z pięćdziesiątego szóstego roku. Już jako wrak człowieka. Zmarł przed moimi narodzinami w sześćdziesiątym ósmym, w wieku zaledwie pięćdziesięciu siedmiu lat.
Trzecią stronę medalu kupicie w popularnych księgarniach internetowych: