Giza, półtoraroczne żydowskie dziecko, zostaje wyniesiona z warszawskiego getta w pielęgniarskiej walizce i trafia do rodziny Danuty Gałkowej (z domu Ślązak), gdzie przez kilka lat uchodzi za jej starszą siostrę. Rodzice Gizy giną w Treblince i Oświęcimiu. Po wojnie dziewczynka zostaje oddana dalszym krewnym, z którymi ucieka do Urugwaju. Kontakt między Gizą a Danutą ulega zerwaniu. Giza pozostaje nieświadoma swojej przeszłości i tego, że Danuta próbuje ją odnaleźć. Po 65 latach wreszcie udaje im się ponownie spotkać.
Giza narodziła się dwa razy. Pierwszy raz wydała ją na świat matka. Drugi raz przyszła na świat, gdy wynoszono ją w walizce. Choć miała tylko półtora roku, nie wydała z siebie głosu, gdy mijali strażnika przy bramie getta.
Giza mieszka w Urugwaju, prowadzi własną firmę, ma męża i dwie córki (starszą koniecznie chciała nazwać Stefania). Danuta, starsza o 16 lat, mieszka w Polsce. Ma jedno życzenie: odnaleźć ,,siostrzyczkę", z którą rozdzieliła ją wojna.
Do lektury książki Dziewczynka z walizki zaprasza Wydawnictwo Bellona. Na łamach naszego serwisu ukazała się także recenzja książki Davida S. Blanquera:
Dziewczynka z walizki to opowieść, która nie została jeszcze zakończona. Być może odnalezienie po latach pozwoli obu stronom w jakiś sposób uleczyć cierpienie, które było częścią ich życia przez długie dziesięciolecia. Rzetelnie opisana historia może być świadectwem tego, że do podobnych zdarzeń nie można już nigdy dopuścić
- możecie przeczytać w naszej recenzji.
Dziś w naszym serwisie przeczytacie także kolejny fragment książki:
Księgarnia „Virrey” i Modiano
Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat.
Te słowa Talmudu przenoszą mnie w czasy bohaterskich czynów Sanz Briza i Wallenberga oraz uratowanych przez nich 40 tysięcy Żydów i otwierają przede mną drzwi świata, do którego wprowadzał mnie Jaime Vandor w swym skromnym mieszkaniu w barcelońskiej dzielnicy Eixample Esquerre. Poznawał mnie z tym światem także w niewielkim, zagraconym gabinecie na Uniwersytecie Barcelońskim. Nie tylko pomógł mi zrozumieć znaczenie pojęcia „ocalały”, ale też przybliżał cały wszechświat ludzi, którzy poświęcili życie, aby nie zaginęła pamięć o ofiarach Zagłady. Sami przeżyli i to ich zobowiązywało wobec tych, którzy zginęli za drutami obozów, zagazowani, zagłodzeni, zakatowani. Musieli upamiętniać losy osób unicestwionych przez niewyobrażalne zło. Ten imperatyw dodawał im sił, choć zarazem prze śladowało ich pytanie: „Dlaczego właśnie mnie udało się przeżyć?”.
To jednak oddzielny temat, który poruszymy we właściwym czasie. A wracając do nowego konsula: rozmowa z nim utwierdziła mnie w przekonaniu, że się rozumiemy, że mówimy tym samym językiem i łączą nas te same punkty odniesienia. Po krótkim acz treściwym wywiadzie,a właściwie rozmowie, pognałem do księgarni przy hotelu w Pocitos, na ulicy 21 de Septiembre. Zamykali za 20 minut, lecz z konsulatu miałem blisko. Księgarnia „El Virrey” to oaza książek pośród najbardziej zeuropeizowanych sklepów, jakie widziałem w Montevideo, a właściwie w jego centrum, bo poruszałem się głównie po Starym Mieście. Starówka, w czasie moich pierwszych wizyt bardzo zaniedbana, teraz powoli się zmieniała, nieregularnie poddawana pracom konserwatorskim. Stopniowe powstawanie z martwych dodawało atrakcyjności tej podupadłej części miasta, a zwłaszcza okolicom Sarandi. Przy ulicy 18 de Julio otwarto nowe sklepy, niektóre bardzo eleganckie. Niestety, niespełna rok wcześniej przy Plaza Cagancha zamknięto moje źródło kultury, księgarnię „Puro Verso”, którą zawsze odwiedzałem. Gdy byłem w Montevideo poprzednim razem i zobaczyłem, że księgarnia zniknęła, popędziłem na Sarandi, gdzie na szczęście obok Museo Torres García zachowała się druga książnica, co z ulgą uczciłem herbatą, sączoną na ostatnim piętrze muzeum, w prawdziwej oazie spokoju.
Na uniwersytecie studiowałem spuściznę Torresa Garcii z powodu jego katalońskich przodków, dorobku literackiego i wpływu, jaki wywarł na awangardowych malarzy katalońskich. Był płodnym twórcą. Pięć lat wcześniej, badając dzieje emigracji republikańskiej w Urugwaju, natknąłem się na petycje w sprawie ułaskawienia więźniów skazanych w Barcelonie na karę śmierci, wystosowane do rządu frankistowskiego przez jego żonę, wspaniałą Manolitę Piña Rubies de Berenguer. Niestety, więźniów zgładzono na zamku Castell de Montjuïc w Barcelonie – tym samym, gdzie w czasie wojny domowej przetrzymywano mego dziadka Josépa Blanquera. Przeklęty zamek: w 1940 roku rozstrzelano tam Lluísa Companysa, przewodniczącego Generalitat de Catalunya. W mrocznych czasach po wojnie domowej gestapo aresztowało go we Francji i przekazało władzom frankistowskiej Hiszpanii.
Co ciekawe, właśnie w Montevideo w 1945 roku wzniesiono pierwszy pomnik upamiętniający tę zbrodnię zapomnianą przez prawo.
Wpadłem do księgarni „El Virrey” zdesperowany, z przekonaniem, że odnajdę ostatni zapewne egzemplarz Modiano, ukryty gdzieś w zakamarkach regałów idealnie rozstawionych i zapełnionych książkami ułożonymi tematycznie i według autorów. To mała księgarnia, ale klasa sama w sobie, z czego zdałem sobie sprawę od razu, kiedy tylko przekroczyłem jej próg. Nie musiałem się wysilać ani przeszukiwać półek, bo książki Modiano rzucały się w oczy od wejścia. Natychmiast opuścił mnie niepokój. Wrosłem w ziemię przed regałem, na którym stały. Sprzedawczyni o młodym, smukłym ciele spowitym w jedwabisty zielony strój obserwowała mnie ze zdumieniem i rozbawieniem. Zrobiłem porozumiewawczą minę.
– Chciałem spytać o Dorę Bruder, ale…
– Ale wpadł tu pan z takim impetem, jakby chciał zgarnąć wszystkie jego dzieła… – roześmiała się swobodnie, przekonana, że jej uwagi zostaną dobrze przyjęte przez odbiorcę płci męskiej.
Zawstydziła mnie. Ależ się ośmieszyłem tym niezdarnym pośpiechem. Jak jednak miałem jej wyjaśnić, że odbyłem rozmowę na jedenastym piętrze budynku przy plaży Mansa, po której bardzo pragnąłem poznać tę książkę? Nie było na to czasu, nie znajdowałem słów. Dlatego wiedząc, że zachowuję się niezbyt elegancko, ale nie mogłem inaczej, skupiłem się na tym, by wziąć do rąk Dorę Bruder.
Wydawało mi się, że ona czeka na mnie od tamtej rozmowy z José i Charlottą.
– Życzy pan sobie coś jeszcze? – spytała dziewczyna, z wystudiowaną kokieterią odrzucając do tyłu gęstą grzywę. – Mogę coś zaproponować?
– Dziękuję, wezmę też Ulicę ciemnych sklepików. Niedawno ktoś mi ją polecił.
Skierowałem się prosto do kasy. Dziewczyna nie próbowała już podtrzymać konwersacji, tylko sama z siebie opakowała książki Modiano tak, jakby były przeznaczone na prezent. Pewnie pomyślała, że nie zachowałem się wobec niej zbyt grzecznie, ale szczerze mówiąc, tak bardzo pragnąłem dotknąć tych dwóch tomów, że wszystko inne wydawało się nieważne. Wręczyła mi paragon, uśmiechnęła się sztucznie i padło nieuniknione:
– Podoba się panu u nas?
– Oczywiście! Inaczej nie wracałbym tu co rok…
Kiedy zamykałem za sobą drzwi księgarni „El Virrey”, czułem, że się uzależniam, że ogrania mnie ta najtrudniejsza do zniesienia obsesja. Miałem jednak tak napięty plan zajęć, że mogłem się zmierzyć z problemem dopiero dwa dni później, już w samolocie do Barcelony. Zżerała mnie niecierpliwość, jak zawsze, gdy człowiek myśli o czymś upragnionym, a siła wyższa każe mu na to poczekać. Oczekiwanie staje się równie długie, co podniecające. Tworzy wyobrażenia, które – choć niekiedy owocują rozczarowaniem i przygnębieniem – sprawiają zarazem, że uczymy się lepiej formułować nadzieje. Czasami specjalnie przedłużamy oczekiwanie, aby rozkoszować się nim i przeobrazić chwilę zaspokojenia w kulminację długiego okresu pełnego radości.
Książkę Dziewczynka z walizki kupić można poniżej: