Służyła ku mojemu zadowoleniu... Fragment książki „Służące do wszystkiego"

Data: 2018-10-23 00:20:54 | Ten artykuł przeczytasz w 11 min. Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet
News - Służyła ku mojemu zadowoleniu... Fragment książki „Służące do wszystkiego

Sprzątały, zmywały, froterowały, prały. Gotowały, cerowały, szyły. Współczuły, przytulały, kochały, ratowały. Ocierały łzy i nosy, bandażowały kolana i składały złamane serca. Bez nich zniknąłby niejeden dom, załamało niejedno życie. Służące. Polskie „białe niewolnice” – zapomniana grupa kobiet z najniższej warstwy społecznej z pierwszej połowy XX wieku: niedoceniona, wykorzystywana, upokarzana i przemilczana do dziś. Wiejskie dziewczęta zaczynające służbę najczęściej w wieku lat piętnastu. Pozbawione prawa do urlopu i wypoczynku, na nogach od świtu do nocy. Zarabiające grosze.

O ich losach opowiada Joanna Kuciel-Frydryszak w swojej książce Służące do wszystkiego. Koniecznie przeczytajcie poruszający wywiad z autorką, która opowiada o tym, dlaczego zdecydowała się w swej książce podjąć tak trudny temat. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Marginesy, a w naszym serwisie możecie dziś przeczytać premierowy fragment publikacji:

Pani dobra, to i służba dobra.
ANONIMOWA SŁUŻĄCA W ANKIECIE MINISTERSTWA PRACY, 1919 

Wiktoria Boguszówna boi się drewnianych parkietów. U niej w domu chodzi się po ubitej ziemi. Opuszcza dom w Baryczy na Podkarpaciu, bo jej koleżanka Maryśka szuka służącej do domu państwa Udzielów w Krakowie. Seweryn Udziela, wybitny etnograf, założyciel krakowskiego Muzeum Etnograficznego, mieszka z rodziną w pięciopokojowym mieszkaniu zajmującym całe piętro kamienicy przy ulicy Lwowskiej 52 i potrzebuje właśnie dziewczyny do wszystkiego. Jest rok 1924, gdy zjawia się Wiktoria. Zdejmuje buty i powoli wchodzi na parkiet. „Chodziła boso, ku oburzeniu mojego ojca, aby się nie przewrócić. Bo to było coś strasznego podobno dla niej: wejść na podłogę parkietową, to było przeżycie” – zapamiętała wnuczka Seweryna Udzieli, Zofia Sulikowska-Zegan.

Wiktoria nie umie pisać ani czytać. W czteroklasowej szkole powszechnej w rodzinnej wsi skończyła dwie klasy, ale potem poszła do roboty w polu i wszystkiego zapomniała. Teraz ma dwadzieścia trzy lata, jest nie tylko analfabetką, ale też nie potrafi  sprzątać ani gotować. To znaczy gotuje, ale tak, jak się gotuje w wiejskich rodzinach, przede wszystkim grule – tak się nazywa ziemniaki na Podkarpaciu, zwykle podawane z kwaśnym mlekiem.

Śmieje się radosnym, zaraźliwym śmiechem na cały dom. Zachwyca Udzielów od pierwszego wejrzenia. Zofia Sulikowska-Zegan: „Miała okrągłe kształty, oczy jak bławatki, rumieńce na buzi. Sama krew z mlekiem – tak babcia Udzielowa zawsze o niej mówiła”.

Babcia Helena uczy Wiktę gotować, a reszta rodziny – sami pedagodzy – biorą ją w obroty i zaganiają do nauki pisania i czytania. Wikta od elementarza woli książeczkę do nabożeństwa, ale uczy się krok po kroku. Oraz gotuje, choć początki są trudne. Aż nadchodzi dzień, gdy Helena Udzielowa nakazuje Wikcie, aby wreszcie samodzielnie ugotowała zupę pomidorową. Pomaga jej przygotować składniki. W osobnych garnkach: wywar z mięsa, pastę pomidorową, ryż. „A teraz, Wiktusiu, połączysz te wszystkie składniki, dodasz śmietany, zalejesz ryż i podgrzejesz” – mówi służącej i wychodzi z domu. Kiedy wraca, każdy składnik jest ugotowany. Osobno. „Z przeproszeniem starszej pani, nie miałam sumienia zrobić takiej papy z tych dobrych rzeczy” – oświadcza Wikta.

„Starsza pani” i „starszy pan” oznaczają głównych gospodarzy, „młodszą panią” dla Wikty jest ich córka. W najmłodszym pokoleniu są jeszcze „mała Zosia” oraz Tadzio, o którym Wikta mówi wyłącznie „dziecko Tadziu”. Ma swoich faworytów, a na ich czele stawia gospodarza Seweryna Udzielę. „Stosunek Wikty do dziadzia był bardzo ciekawy, mianowicie bałwochwalczy. Wikta była zapatrzona w dziadzia. Mówiło się, że dla Wikty na pierwszym miejscu stoi Pan Bóg, na drugim «pan starszy». Wszystko, co polecił, obowiązywało bezdyskusyjnie” – opowiadała wnuczka Udzieli.

Któregoś dnia służąca rodziny Bornsteinów z tej samej kamienicy opowiada Wikcie, że jej gospodyni wyraziła się tak: „Inspektor Udziela to nie jest zwykły człowiek. To jest kryształ”. Wikta słucha zachwycona, a potem wszystkim wkoło o tym opowiada. Że nawet Bornsteinowie, którzy mają swoją pozycję w kamienicy, uważają za zaszczyt mieszkać w sąsiedztwie jej pana starszego.

Jednak nie rozumie, dlaczego Seweryn Udziela dla swojego muzeum wydaje pieniądze na takie rupiecie, których u niej na wsi jest pełno. „My takie łyżki używamy na co dzień! My taki ser robimy na tej prasie, a pan zabiera tą starą prasę, której chcą się pozbyć, i jeszcze płaci pieniądze” – dziwi się. Pewnego dnia dyrektor Udziela zabiera Wiktę do Muzeum Etnografi cznego. Pokazuje swojej służącej te drewniane przybory i opowiada jak o muzealnych eksponatach. A potem stroje: kaftany, gorsety, hafty. I wtedy Wikta, patrząc na te kobiece ubrania, które uważa za piękne, wszystko rozumie.

Od tego momentu inaczej patrzy na otoczenie. Kiedy idzie na rynek do Podgórza, spotyka tam chłopów na furmankach, z których sprzedają nabiał, kobiety ubrane w kaftany i haftowane chustki. Któregoś dnia wpada na świetny pomysł. Boi się o nim powiedzieć Udzieli, więc idzie do jego córki i zdradza, że spotkała na rynku kobietę w najpiękniejszym gorsecie, jaki kiedykolwiek widziała, i namówiła ją, żeby przyszła do pana Udzieli, to on od niej ten gorset kupi. Rodzina Udzielów jest wniebowzięta, że i Wikta stała się w tym domu etnografem.

Seweryn Udziela, poważny i zdystansowany, docenia ogromną rolę służącej w domu, zwłaszcza że po trudnych początkach stała się doskonałą kucharką. Nazywa ją Wiktusią. Codziennie rano przed wyjściem stoi przed drzwiami nieruchomo, czekając, aż Wiktusia wyszczotkuje na nim dokładnie jego ubranie, obejrzy z góry na dół, czy nie wisi jakaś nitka, i dopiero pozwoli wyjść do pracy.

Gdy umiera pani Udzielowa, a młodsze pokolenie wyprowadza się na swoje, Seweryn Udziela wynajmuje mniejsze mieszkanie, dokąd przenosi się z niezamężną córką Dusią i z Wiktą. Od śmierci „pani starszej” to ona trzyma cały dom, szczególnie dbając o coraz słabszego gospodarza. Aż pojawia się kandydat na męża. Dobry i poważny. Dusia Udziela, żyjąca samotnie, namawia Wiktę na ślub. „Pana starszego chorego nigdy nie zostawię, aż go włożę do trumny” – mówi Wikta.

Wnuczka Seweryna Udzieli: „Pamiętam zapłakaną Wiktę nad otwartą trumną”. Seweryn Udziela umiera 26 września 1937 roku. Rok później Wikta wychodzi za mąż za cierpliwego adoratora. Wyprowadzają się do Bronowic, pracują jako dozorcy. Wikta ma trzydzieści osiem lat, nie urodzi już dziecka. Najlepsze lata życia spędziła na służbie u Udzielów. 

(…)

„Żyliśmy w skrajnej nędzy. Rodzina nasza liczyła jedenaście osób. Gdy głód i choroby dokuczały nam coraz mocniej, czuliśmy żal do matki, że nas tyle miała, a nie mogła dać nawet chleba. Wówczas odpowiadała nam, iż Pan Bóg daje dzieci, więc nas nakarmi. Trzeba go tylko o to prosić i czekać cierpliwie, aż prośbę usłyszy. Tak pocieszała nasze zgłodniałe żołądki” – wspominała Etla Bomsztyk, której rodzina mieszkała we wsi Lipsko nad Wisłą, sto pięćdziesiąt kilometrów od Warszawy.

Ojciec Etli tylko czasem ma pracę, nie jest w stanie wyżywić rodziny. Dwoje jego dzieci umiera z głodu. „Z wycieńczenia zachorowaliśmy na oczy, z braku mydła i strasznego brudu toczył nas świerzb. Zaczęłam myśleć o wyjeździe do dużego miasta, by znaleźć pracę, najeść się do syta i pomóc rodzinie. Ale jak jechać, gdy nie ma pieniędzy na podróż, na ubranie?” – opowiadała po latach Bomsztyk. Jej starszy zdolny brat, jedyny, który chodził do szkoły, wyjeżdża do Warszawy i zarabia, ucząc dzieci. Wynajmuje pokój, na co wydaje większość zarobionych pieniędzy. Kiedy przyjeżdża do Lipska, wszyscy zapominają o nędzy. Opowiada im o Warszawie, o kinie, w którym był zaledwie raz, śpiewa piosenki zasłyszane na warszawskich podwórkach. Przywozi gazety i czyta na głos. „Wiele ludzi przychodziło posłuchać. Tłumaczył, opowiadał, lecz ja nic z tego nie zrozumiałam. W miasteczku mówiono, że jest fi lozofem i bezbożnikiem. Rodzice, chociaż byli bardzo pobożni, jakoś nie przejęli się tym. Przeciwnie, stał się chlubą naszej rodziny” – wspominała Etla.

Gdy brat postanawia zabrać ją do Warszawy, płyną statkiem, tak jest taniej. Etla ma czternaście lat i trzyma się kurczowo marynarki brata. Jak zawsze wstydliwa i smutna, z opuszczoną głową.

„Warszawa zrobiła na mnie oszołamiające wrażenie. Weszliśmy do dwupokojowego mieszkania parterowego przy ul. Muranowskiej 24. Niska młoda blondynka pokazała mi mieszkanie i w obecności brata powiedziała, że będzie mnie traktowała jak własne dziecko. Zaraz przystąpiła do wyliczenia moich obowiązków, a więc rano iść po mleko i pieczywo, oczyścić panu buty, froterować podłogi i prać całą bieliznę. A jak to wszystko zrobić – pokaże, bo jest przecież w domu, a gotować mnie nauczy. O pensji nawet mowy nie było. Czyż nocleg i jedzenie nie wystarczy? Tak zaczęłam nowe życie”.

Dla Etli, wciąż jeszcze dziecka, słabego i mizernego, rozłąka z matką i rodzeństwem staje się nie do zniesienia, a praca okazuje się ponad jej siły. Szczególnie męczy ją pranie ręczne. Skarży się bratu. Ten mówi jej, że może wrócić do domu. „Wolę umrzeć, a do poprzedniej nędzy nie wrócę”– odpowiada.

Gdy wybucha pierwsza wojna światowa, brat Etli zostaje zmobilizowany, a miasteczko rodziców spalone. Etla nie zobaczy już brata. Wstąpi on do partii bolszewickiej i zginie w 1918 roku. Jej chlebodawcy popadają w biedę i oszczędzają na niej. Mają jednak na tyle litości, że przekazują Etlę rodzinie, która prowadzi sklep galanteryjny. Jej rodzice wracają do Lipska i na gruzach budują nowe życie. Etla wspomni po latach: „Żyli z tego, co posyłałam ja lub siostra z Radomia. Było to za dużo, by umrzeć, i za mało, by żyć”.

Osiemnastoletnia córka pracodawców zapada na tyfus. Zamykają ją w pokoju, unikają kontaktu, żeby się nie zarazić. Opiekuje się nią Etla. Niedługo potem dostaje wysokiej gorączki. Ale to nie tyfus, to hiszpanka o ciężkim przebiegu. Leży przez kilka tygodni w malignie. „Gdy wstałam słaba, niezdolna do pracy, przestali mnie nawet żywić, mimo że pracowałam u nich trzy lata”. Traci wiarę swoich rodziców.

Wielkie było moje rozczarowanie w to, co czytałam w modlitewniku, i w to, co opowiadała mama. Zaczęłam filozofować, rozmyślać, szukać odpowiedzi na dręczące mnie kwestie. Poczęłam czytać książki. Potem zapisałam się do czytelni przy ul. Mariańskiej. Gdy szłam po zakupy, wkradałam się do czytelni po książki, które czytałam po kryjomu w nocy, bo co to za służąca, co czyta książki?

Jej rozgoryczenie rośnie.

„Poniżanie i upokarzanie, kaprysy «madame», które trzeba było znosić, synalkowie i «kształcone» córeczki, lekceważący stosunek szejne Jidn (pięknych Żydów, w znaczeniu – «elity») do panien służących wpływały na wiele z nas przygnębiająco, powodowały niewiarę w to, że własnymi siłami możemy poprawić nasze położenie”.

Niedługo potem Etla zetknie się z ruchem robotniczym. A on ją porwie i zaprowadzi do więzienia.

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Służące do wszystkiego
Joanna Kuciel-Frydryszak2
Okładka książki - Służące do wszystkiego

Najlepsza książka na zimę 2018! Sprzątały, zmywały, froterowały, prały. Gotowały, cerowały, szyły. Współczuły, przytulały, kochały, ratowały. Ocierały...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy