Słowiański realizm magiczny. „Kołatanie" Artura Żaka

Data: 2024-03-14 09:37:06 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 6 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Fascynująca powieść obyczajowa w nurcie realizmu magicznego, oddająca klimat słowiańskich wierzeń i zabobonów, które przeplatają się z wiarą chrześcijańską.                                          

Lata dziewięćdziesiąte XX wieku. Dziewiętnastoletni Piotr przygotowuje się do egzaminu na studia, spędzając czas na wsi, u babci, która niedawno została wdową. Zauważa, że staruszka stawia na stole trzy nakrycia, tłumacząc że w domu wciąż przebywa duch jego ukochanego dziadka Bronka i jemu też należy się talerz. Piotr bierze to za dziwactwo. Podobnie podchodzi do wierzeń babci. Boginki, strzygi, wilki, wilkołaki i zmory traktuje niczym wymysły. A jednak nadchodzi dzień, kiedy Piotr słyszy wycie wilka przyprawiające o dreszcze. I już nie sprzeciwia się babci, gdy ta zapala gromnicę.

Bronek po śmierci dostrzega ludzi i rzeczy, których za życia nie widział. Przywołuje wspomnienia pomagające zrozumieć sens wielu wydarzeń. Jego dusza pozostaje blisko rodziny. Wszak tyle jest do zrobienia. Do ustrzeżenia. Bo przecież Piotr właśnie się zakochał. A Bronek - jako dusza - już wie, że będzie z tego nieszczęście.

I jest jeszcze Cień...

Kołatanie Artur Żak grafika promująca książkę

Kołatanie jest powieścią mocno osadzoną w historii, będącej ważnym tłem dla wydarzeń. Artur Żak przenosi nas do małej wioski w województwie łódzkim, odsłaniając rzeczywisty obraz polskiej wsi i jej mieszkańców z czasów wojny, powojennych i komunistycznych. Pokazuje transformację ustrojową i zagubienie ludzi, którzy nie potrafili odnaleźć się w nowej rzeczywistości. 

„Kołatanie" Artura Żaka to znakomity debiut, wyjątkowo pięknie wydany.

- recenzja książki „Kołatanie"

Do lektury zaprasza Wydawnictwo Dobra Literatura. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki Kołatanie:

Nie wiem, dlaczego wszyscy samobójcy w promieniu dziesięciu kilometrów wybierali to właśnie drzewo na rozstaju dróg. Rozłożysty buk naszpikowany był przybitymi krzyżami, które miały upamiętniać przerwane nagle życie. Gdy jako kilkuletni dzieciak pierwszy raz przyjechałem latem na wieś do dziadków, było ich dwadzieścia dwa. Później dwadzieścia trzy, cztery… Dwudziesty piąty znalazłem sześć lat temu wspólnie ze Zbyszkiem. Wracaliśmy z  grzybów. Robiło się już ciemno. Las powoli wypełniały cienie, które żarłocznie wgryzały się w dziecięcą świadomość i budziły wszystkie usłyszane historie o  duchach, wilkołakach i  zmorach. Nie zdziwiłbym się, gdyby moje włosy stanęły z przerażenia na baczność. Koszyk grzybów ciążył mi coraz bardziej. Zniknęła duma zebrania smukłych koziarków i  prawdziwków. Zbyszek, choć o  dwa lata starszy, szedł przygarbiony, czujny, jakby za chwilę coś miało wypaść z lasu. To „coś” na pewno tam było. Czaiło się i śledziło każdy ruch. W starych lasach mieszają się ze sobą światy żywych i  umarłych. Tak mówiła babcia. Tak mówiły inne stare kobiety ze wsi. Przysięgały na Matkę Boską i Jezusa, że mówią prawdę, gdy niemal posikany ze strachu próbowałem odrzucić od siebie ich słowa, skryć się przed nimi w zapewnieniach rodziców, że duchów nie ma, że to jedynie wiejski zabobon. Tłukły mi do głowy, że poskręcane korzenie głęboko w lesie tworzą podziemne królestwo, gdzie człowieka czeka zguba. Stare lasy nie boją się siekier ani drwali. Niejeden raz szedł człowiek z siekierą, aby ściąć dorodny dąb, a wracał bełkocąc i bez rozumu. One to widziały. Widziały to ich matki, ich babki, ich prababki. Dziadek powtarzał jedynie: „Och, wy głupie baby, dzieciaka straszycie swoim gadaniem, lepiej obiad byśta ugotowały!”, ale nigdy wprost nie zaprzeczył ich słowom.

Te wszystkie obrazy pełzły nieustannie wraz z gęstniejącym mrokiem. Wsłuchiwaliśmy się w odgłosy kniei, próbując wyłuskać z niej zbliżające się niebezpieczeństwo. Może dlatego tak późno dostrzegliśmy wisielca. Buk ma tak gęste liście, że i w ciągu dnia utrzymuje się pod nim ciemność. Byliśmy od niego może siedem, może pięć metrów, gdy ujrzeliśmy dziwny, zwisający z konara nad drogą kształt, który kolebał się jednostajnie. Stanęliśmy jak wryci. Strach mnie sparaliżował. Choć nie wiedziałem, co wisi przede mną, i na pewno nie chciałem wiedzieć, co to jest, gdzieś w głębi przeczuwałem bliskość czegoś złego. Miałem ochotę uciec. Wszystko we mnie wrzeszczało, abym zaczął biec, ale nie mogłem tego zrobić. Aby dojść do wsi, trzeba było minąć buk, skręcić w prawo, gdzie zaczynała się asfaltowa droga, minąć mostek i przejść nie więcej niż sześćset metrów. Nie było drogi na skróty, gdyż brzeg lasu porastały gęste krzaki jeżyn, przez które nawet w ciągu dnia nie dało się znaleźć przeprawy. Ciągnęły się aż do rzeki i dopiero przy brzegu można było próbować je ominąć.

– Musimy iść! – powiedział drżącym głosem Zbyszek.

Wolno ruszyłem za nim. Powtarzałem sobie, aby nie patrzeć do góry, ale ciekawość zwyciężyła. W  momencie, gdy podniosłem wzrok, mrok rozjaśniły światła nadjeżdżającego samochodu. Zobaczyłem twarz wykrzywioną bólem i  wytrzeszczone z przerażenia oczy, które wpatrywały się we mnie. To był syn organisty, czterdziestoletni Karol. Wyszedł rok temu z więzienia. Jedni mówili, że siedział za kradzież, inni, że za pobicie. Odkąd wyszedł na wolność, pił każdego dnia. Od rana siedział obok remizy i wypatrywał, kogo naciągnąć na butelkę taniego wina. Właściwie nie trzeźwiał. Wiele razy widziałem go, jak spał nieprzytomny pod jabłonką obok przystanku autobusowego albo rozwalony na trawie. Kilka razy podglądałem, jak jego ojciec szarpał go i próbował dobudzić, jednak nigdy mu się to nie udało. Karol miał kiedyś żonę, ale odeszła od niego i zabrała dzieci, bo nie chciała patrzeć, jak wraca codziennie pijany.

Te wytrzeszczone oczy utkwiły we mnie. Gdzie patrzył przed śmiercią? Może zobaczył diabła, który rechotał ze szczęścia, że udało mu się złapać kolejnego głupca. A może zamiast diabła pojawił się anioł, który uroczystym głosem powiedział, że skoro cierpiał całe życie i próbował ten ból zapić wszystkimi świństwami, jakie tylko człowiek wyprodukował, na czele z bimbrem, denaturatem i winami za cztery złote, które robią ze zgniłych i robaczywych jabłek, to zostały mu darowane wszystkie winy i może iść do nieba. Ale najpewniej zobaczył zmorę.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Kołatanie. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Kołatanie
Artur Żak4
Okładka książki - Kołatanie

Fascynująca powieść obyczajowa w nurcie realizmu magicznego, oddająca klimat słowiańskich wierzeń i zabobonów, które przeplatają się z wiarą chrześcijańską...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Grzechy Południa
Agata Suchocka ;
Grzechy Południa
Stasiek, jeszcze chwilkę
Małgorzata Zielaskiewicz
Stasiek, jeszcze chwilkę
Biedna Mała C.
Elżbieta Juszczak
Biedna Mała C.
Sues Dei
Jakub Ćwiek ;
Sues Dei
Rodzinne bezdroża
Monika Chodorowska
Rodzinne bezdroża
Zagubiony w mroku
Urszula Gajdowska ;
Zagubiony w mroku
Jeszcze nie wszystko stracone
Paulina Wiśniewska ;
Jeszcze nie wszystko stracone
Zmiana klimatu
Karina Kozikowska-Ulmanen
Zmiana klimatu
Szepty jeziora
Grażyna Mączkowska
Szepty jeziora
Pokaż wszystkie recenzje