Słońce wpadnie do komina. Fragment książki „Okna z widokiem na Weronę"

Data: 2019-11-26 12:28:58 | Ten artykuł przeczytasz w 12 min. Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet

Dom, który zniknął.

Wiolonczelistka, która gra na uczuciach innych.

Sekrety, których nikt nie chce zdradzić.

Okna z widokiem na Weronę to nowa powieść z bestsellerowego cyklu o Zawrociu.

Nudny luty na prowincji? Nic z tego. Gdy tylko Paweł wyjeżdża w sprawach rodzinnych i zawodowych do Paryża, Matylda trafia na trop kolejnej tajemnicy. Należąca do Zawrocia Werona, pokryta bluszczem posesja wraz z jeziorkiem w kształcie podkowy, przyciąga ją jak magnes. Matylda szybko jednak pojmuje, że sekrety Werony nie będą tak łatwe do odkrycia, ani tak przyjemne, jakby sobie tego życzyła. Zmowa milczenia i ostrzeżenia nie są jednak w stanie powstrzymać Matyldy przed dociekaniem prawdy o wydarzeniach sprzed lat, które zmieniły życie bliskich jej osób.

Czy uda się jej odkryć prawdę, gdy nikt nie chce jej w tym pomóc?

Czy zdoła naprawić to, co zostało zniszczone?

Okna z widokiem na Weronę to przepiękna opowieść o zmaganiu się z rzeczywistością i splątaniu ludzkich losów oraz o tym, jak przeszłość nieodwracalnie wpływa na naszą teraźniejszość. W tej powieści ogień płonie nie tylko w kominku, gotowy niszczyć i spopielać. Zawrocie jednak pozostaje niezmiennie azylem, światem jak ze szklanej kuli, w której śnieg wiruje tylko przez chwilę.

„Okna z widokiem na Weronę" to opowieść o przeszłości, która wciąż żyje i jest wokół nas. To historia o tym, jak Matylda dorasta do nowych ról, jak stopniowo zakorzenia się w nowym miejscu, niejako wchodząc w rolę, którą pełniła niegdyś jej babka, jednocześnie jednak pozostaje sobą. Jak mierzy się z oporem ze strony otoczenia – także najbliższego. I jak stara się odkryć przeszłość, myśląc, że prowadzić to będzie do oczyszczenia. Nie wie tylko, że źródłem oczyszczenia bardzo często bywa ogień.

- recenzja książki „Okna z widokiem na Weronę"

Do lektury nowej powieści Hanny Kowalewskiej zaprasza Wydawnictwo Literackie. Dziś w naszym serwisie możecie przeczytać jej premierowe fragmenty:

Słońce w kominie

1

Ile razy patrzyłam przez to okno, babko? Pewnie setki. Patrzyłam i nie widziałam wszystkiego. Werandę, róże, łąkę, psy buszujące w trawie, zmierzch nad miasteczkiem, klucz wiolinowy bezwiednie wydeptany w śniegu przez zamyślonego Pawła, głogi, kwitnące wiśnie przy parkanie, sroki na balustradzie werandy — to tak. A tamtego nie, jakby było poza zasięgiem mego wzroku. Ale przecież nie było.

Kiedy to do mnie dotarło? Zaczęło się od słów Marty Jóźwiak. Choć początek tego nie zapowiadał. Ot, takie sobie gadanie przy wieszaniu firan. Jedno z wielu zdań rzuconych mimochodem.

— Słońce zachodzi za komin tej ruiny, co jest przy drodze do miasteczka. Myślałam, że tylko z mego okna to widać, ale stąd też. Chwilę tkwi w takim miejscu nieba, jakby za moment miało do tego komina wpaść. Aż dreszcz mnie przechodzi. O! Prawie się opiera o sczerniałe cegły… — Marta mocno wychyliła się po ostatnią żabkę, ale nie przestała gadać. — A wokół taki jakiś brudny fiolet. Czemu nie różowy, jak trzeba? Albo pomarańczowy! — Na szczęście wróciła do poprzedniej pozycji i przestałam się bać, że zleci razem z twoją najładniejszą firaną, babko. — W inne miesiące zachodzi normalnie, a gdy tylko zaczyna się luty, to znowu pcha się do komina. Jakby chciało przypomnieć o tamtym.

— O tamtym? — podchwyciłam zaintrygowana.

Marta drgnęła przestraszona, jak gdyby nagle dotarło do niej, że dzieli się tym wszystkim z nieodpowiednią osobą.

— A! Tak mi się tylko powiedziało. — Szarpnęła firanę, potem przesunęła ją na poprzednie miejsce. — Dzień niespokojny, to człowiek sam nie wie, co plecie. Wiatr z diabłem tańczy od samego rana. Chmury niby poprzeganiał, a i tak jakoś dziwnie na niebie, ciemnawo, jakby się coś rozwłóczyło czy rozlało — rzuciła tonem usprawiedliwienia, a potem złożyła drabinę i ruszyła ku drzwiom, choć wcześniej planowała jeszcze przetrzeć żyrandol.

Wyjrzałam przez okno i popatrzyłam na wszystkie odcienie fioletu w górze. Było tak, jak mówiła Jóźwiakowa, trochę złowieszczo. Czerwonawe słońce wiszące tuż nad kominem ruinki doskonale do tych barw pasowało.

Wiedziałam jednak, że nie to poruszyło Martę. Coś się tam kiedyś wydarzyło. To zresztą było oczywiste, jeśli owo miejsce obróciło się w ruinę zarośniętą chwastami i bluszczem. Tylko dlaczego ja o tym czymś nic nie wiedziałam?

Komin sterczał na małym wzniesieniu przy drodze do Lilowa. W lecie nie można go było zobaczyć z okien Zawrocia, bo widok zasłaniała zieleń. Teraz gdy drzewa były pozbawione liści, jego czubek widać było doskonale. To zresztą nie miało znaczenia. Tyle razy tamtędy przechodziłam, nawet kiedyś oglądałam z bliska resztki ścian i komina, ale nigdy nikogo nie zapytałam, co tam się stało. Czy to nie dziwne? Przecież to miejsce też należało do mnie. Powinnam wiedzieć, co odziedziczyłam razem z Zawrociem. Jóźwiakowa była taka spłoszona, że dałam jej na razie spokój. Ale wiesz, babko, że nie na długo! Dziś czy jutro wyciągnę od niej to, co miała do powiedzenia. Bo coś miała! Język ją świerzbił, żeby się tym ze mną podzielić. I tylko jakaś obawa czy zakaz nie pozwalały jej mówić.

Jakkolwiek było, miałam nadzieję, że mimo dziwnych słów Marty i nieprzyjemnego fioletu rozsnutego nad kominem, przede mną jest do odkrycia fajna tajemnica — intrygująca, lekka, taka, która wciąga, ale nie przygnębia.

* * *

Przypomniała mi się opowieść Jóźwiakowej.

— Wiesz coś o tej ruinie, która jest przy drodze do Lilowa?

Ewę zdziwiło moje pytanie

— Masz na myśli Weronę?

— Weronę?! — teraz ja się zdumiałam. — Mówisz o tym miejscu ze sterczącym kominem?

— Owszem, tym przy zarośniętym jeziorku.

— To chyba raczej stawy.

— Teraz już właściwie tak. Ale to w rzeczywistości pozostałość po jednym jeziorku. Twoja babka ponoć pozwoliła, by zarosło.

— Nie za wiele przypisujesz mojej babce? Jeziora nie zarastają ot tak sobie, przez czyjąś wolę.

Ewę rozbawiło moje oburzenie.

— Powtarzam, co słyszałam. Ktoś pewnie wie, jak było naprawdę. Do mnie dotarło jeszcze to, że jeziorko miało kształt podkowy, dlatego nazywano je Podkówką. Istniał przesąd, że jak się panna w nim wykąpie, to szybciej i szczęśliwiej wyjdzie za mąż. Babcia mi to opowiadała. Ta ze wsi obok Jezielska, więc to musiała być fama krążąca po całej okolicy. Babcia mówiła też, że wybierały się nad to jeziorko we trzy. Jej i przyjaciółce udało się pożyczyć rowery, a trzeciej nie. I ta trzecia została porzucona przed ołtarzem. Kawaler się nie zjawił. Uciekł do Ameryki. A tu panna z brzuchem.

— To nie wiem, jak dziewczyny z Lilowa i okolic mogły pozwolić, by Podkówka zarosła.

— Też nie wiem — zaśmiała się Ewa.

— I dlatego Werona?

— Właściwie Mała Werona. Przed wojną to był pensjonat. Trochę chyba szemrany. No wiesz, nikt nie sprawdzał, czy para naprawdę jest małżeństwem.

— Cudowne właściwości jeziorka pewnie były w ofercie razem z podwójnymi łóżkami. Ktoś to nieźle wymyślił.

— Być może, choć wolę bajkę babci Tusi. Zamykała ją puenta, że zła kobieta odcięła najpierw dopływ wody, potem przejęła to miejsce i tak skończyła się miłość w całej okolicy. Nie muszę ci chyba wyjaśniać, że ta zła kobieta, wręcz czarownica, to twoja babka.

— Ciekawe, czy to prawda?

— Nawet bardzo ciekawe.

— A pożar? — zapytałam, coraz bardziej zaintrygowana.

— To dużo późniejsza historia. Werona spłonęła kilka lat temu.

— Pamiętasz ten dom?

— Owszem. Był trochę dziwny. Z jednej strony wyższy. To była niemal wieża. Wiem, że mnie fascynowała. Komin, który częściowo się zachował, był właśnie w tej wyższej części. Pamiętam, jak się nieprzyjemnie zdziwiłam, gdy zobaczyłam, że zostały zgliszcza. Usiłowałam się dowiedzieć od Emili, co się stało, a ona burknęła tylko, żebym się zamknęła. Zamknij się, mały tłuściochu! Tak to brzmiało. Potrafiła dopiec. Inna sprawa, że nie znosiła Werony. Paweł zapraszał tam czasami znajomych, a ona nigdy. Jakby to miejsce nie należało do Zawrocia. Ale ja o tym mało wiem, bo przecież ten dom spłonął, gdy miałam z siedemnaście lat i bywałam tu rzadko. Stare czasy. Z Pawłem zaprzyjaźniłam się tak naprawdę dużo później, gdy byłam na studiach w Warszawie.

— Kurczę, tyle jeszcze nie wiem o Zawrociu i okolicy. Dopiero się tego miejsca uczę. Podeszłam do okna, popchnęłam już i tak odsłoniętą firanę i popatrzyłam na rozlewające się powoli różowości, choć słońce było jeszcze daleko od komina. Ewa stanęła obok mnie.

— Filmowa sceneria — mruknęła. — W lecie nie widać tej ruinki. Liście wszystko zasłaniają.

— Nie wiesz, kiedy babka Aleksandra przejęła Weronę? — zapytałam.

— Nie. Na pewno na długo przed pożarem. W Lilowie i Kapiskach zastanawiano się, czy twoja babka dostała pieniądze z ubezpieczenia. Ludzie dotąd nie wiedzą, czy tak się stało. Jesteś pewnie jedyną osobą, oprócz oczywiście Pawła, która może to sprawdzić. W domu pewnie przetrwały jakieś dokumenty.

— Nie trafiłam na nie. Ale też ich nie szukałam.

— Dużo było plotek na temat pożaru i powiem ci, że to powracające szeptanki. Może właśnie dlatego, że to się nigdy nie wyjaśniło. Tajemnice ludzi pociągają. Jeśli w dodatku znika takie miejsce, Werona z wieżyczką i cudownym jeziorkiem w kształcie podkowy, to nie ma co się dziwić, że zainteresowanie nim nie przemija.

— Za jakąś godzinę słońce wpadnie do komina — rzuciłam.

Zdziwiona Ewa podniosła do góry brwi.

— Wpadnie! — mruknęłam. — Wczoraj wpadło.

W naszym serwisie możecie już przeczytać kolejny fragment książki Okna z widokiem na Weronę. Powieść Hanny Kowalewskiej kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Okna z widokiem na Weronę
Hanna Kowalewska0
Okładka książki - Okna z widokiem na Weronę

  Nudny luty na prowincji? Nic z tego. Gdy tylko Paweł wyjeżdża w sprawach rodzinnych i zawodowych do Paryża, Matylda trafia na trop kolejnej tajemnicy...

dodaj do biblioteczki
Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Zły Samarytanin
Jarosław Dobrowolski ;
Zły Samarytanin
Pokaż wszystkie recenzje