Siostry Raj na tropie mordercy z krzyżackiego zamku. Zapraszamy do Gniewu!
Siostry Raj, Tycjana – konserwatorka zabytków, i Angelina – charakteryzatorka, znowu wplątują się w kryminalną intrygę. Tym razem pojawiają się w Gniewie i trafiają w sam środek planu zdjęciowego. Historyczna sceneria krzyżackiego zamku i niezwykła opowieść o wielkiej miłości Sobieskiego do Marysieńki stają się tłem wyrafinowanej zbrodni.
Film miał opowiadać o miłości jak z bajki – choć ta wydarzyła się naprawdę, jednak trup w sali tortur gniewskiego zamku, choć wygląda jak część scenografii, jest prawdziwy. Podejrzani są wszyscy: wojujące z sobą aktorki, ambitny reżyser, wszechmocny producent, a nawet garderobiana i konsultant historyczny. Siostry Raj muszą działać, bo kręci się tam zupełnie inny, morderczy scenariusz.
Do lektury powieści Żony Gniewu – trzeciego tomu cyklu Siostry Raj, którego autorką jest Joanna Jodełka – zaprasza Dom Wydawniczy Rebis. Dziś na naszych łamach przeczytać możecie premierowy fragment książki Żony Gniewu.
Gniew nie zasypia.
Przynajmniej tak pomyślała Szewcowa, podnosząc głowę. W małym oknie, które opierało się o bruk chodnika, widziała przechodzące nogi. W tę i we w tę. W tę i we w tę. Nic dziwnego, noc była letnia i przyjemna. Na rynku ciągle jeszcze kręciło się sporo ludzi, a każdy na swój sposób. Zakapturzona młodzież jak zwykle, szurając wielkimi sportowymi buciorami, w których niejednokrotnie podklejała podeszwy. Adidasy kosztowały tyle, że podeszwa powinna ani drgnąć. Ale cóż…, westchnęła, patrząc na drewniany patyczek zanurzony w słoiku z klejem. Ten, który teraz miała, był niby najlepszy na rynku, żółtawy, gęsty, prawie bezzapachowy, ale gdzie mu tam do tego różowego, tego sprzed dwudziestu lat! Zapach miał taki, że niejeden zaciągał się głęboko, gdy tylko otworzył drzwi zakładu szewskiego. I to z jakim zadowoleniem! Każdy z zamkniętymi oczami mógł powiedzieć, że jest u szewca. A jak ten klej kleił…
Posmarować, zostawić na noc i jakby kto chciał, toby nie oderwał. Taki był mocny. A teraz… Beznadziejny, jak te buty. Wzruszyła ramionami, odłożyła patyczek i zakręciła słoik. A te fleki… Popatrzyła w górę, na stukające za oknem szpilki. Przecież kiedyś też spacerowały po bruku. Też się ścierały, ale żeby tak! Jeszcze dwa okrążenia po rynku, trzy razy do kościoła i znowu do niej trafią. Tak samo jak sandały popychającej wózek dziewczyny. Paski się zaraz poodrywają… poprują… powyłażą… Szewcowa pokiwała głową, raz po raz zerkając na chodnik.
Nie pamiętała, kiedy miała tyle roboty, a do tak późna pracować nie mogła. Pokręciła się na siedząco, poprzeciągała, aż krzesło zatrzeszczało. Kręgosłup na starość bolał i noga dokuczała, ale do renty dorobić trzeba, a poza tym co ma sama w domu siedzieć. Przynajmniej na ludzi popatrzy, pogada trochę, posłucha. Dobrze, że umie te buty naprawiać, choć przecież się nigdy nie uczyła. To mąż był szewcem, a ona szewcową, żoną szewca. Ale przez lata się napatrzyła, jak się zeluje, flekuje, zszywa cholewki, poleruje podeszwy. Nie raz, nie dwa z mężem. A i za niego buty reperowała. Po jego śmierci sama w zakładzie urzędowała. Ciągle jako Szewcowa. Ludzie się jej kłaniali na ulicy, bo prawie każdy coś u niej naprawiał i prędzej czy później schodkami do warsztatu schodził. Łatwo było trafić. Szyld się nie zmienił od dziesięcioleci, kartka „Zaraz wracam” ta sama od dwudziestu lat, a stara dobra szewska singerka zszywała buty pewnie od dobrych stu lat. Popatrzyła z czułością na maszynę. Ona też staruszka, potrafiła już kaprysić. Czasami dobrze szyła, czasami nie. Ostatnio, jak igła się złamała i wpadła do środka, to zaczęła nitki plątać, ale dzięki ludzkiej pomocy i to dało się naprawić. Bo co tu się może popsuć, jak pedał działa, koło się kręci, jedynie igły nowe, więc nie tak dobre jak kiedyś. Maszyna chyba też ich nie lubi.
Poprawiła fartuch, wzięła do ręki obcęgi i wyciągnęła dwa gwoździe wystające z podeszwy. Te buty zostawi na jutro. Dziś już i tak dużo zrobiła.
Na starym kontuarze stało kilka par do odebrania, jedne do zszycia i coś przyniesione w torbie. Wszystko od filmowców. Ci już od trzech tygodni zachodzili. To podkleić, to rozciągnąć, to naprawić. Kamasze, pantofelki, oficerki, a wszystko to niby na jeden raz. Podeszwa z tektury, skóra z plastiku, zamsz z materiału, wszystko się w palcach rozłaziło. Najtańsza tanizna. Świat zwariował.
– Po co robić buty na raz? – pytała Szewcowa. – Chyba że do trumny?
Miła dziewczyna z ekipy filmowej uśmiechała się tylko i prosiła:
– Pani Halino, na już, na teraz… nieważne, nie szkodzi…
Słuchała i kręciła głową, zastanawiając się, skąd dziewczyna zna jej imię, pewnie niektórzy na mieście nie pamiętali i nazywali ją zwyczajnie Szewcową.
– Pani Halinko, niech się rozklei… byle po zdjęciach powtarzała roztrzepana dziewczyna o włosach, których nie miała czasu porządnie rozczesać, tylko zwijała je w potargany kok na czubku głowy. – Te pantofle jutro mają zagrać, a potem nie będą potrzebne – powtarzała, pokazując na żółte kamasze. – Te buciory, tylko dla dragonów, w jednej scenie bitewnej grają. Potem do wyrzucenia. Niech się rozpadają, przecież i tak nikt w tym nie będzie chodził.
– Jo – przytaknęła Szewcowa, prorokując, że jak będzie padać, to i tej jednej sceny nie dadzą rady zagrać.
Ziewnęła i uznała, że czas poczłapać na górę do mieszkania. Poukładała na stole młotki, obcęgi, szydła, noże, nożyczki, szpilorki. Wszystko musiało być na swoim miejscu. Sprawdziła jeszcze kieszenie w fartuchu, czy czegoś nie wynosi do domu, a później będzie szukać. Ustawiła równiutko pary butów czekające do oddania. Zajrzała jeszcze do papierowej torby, choć zastrzegła, że dopiero jutro zajmie się nowym pakunkiem. Z ciekawością pociągnęła za długie żółte cholewki. Rajtary chyba, pomyślała, patrząc na stylizowane oficerki. Skrzywiła się, gdy tylko zobaczyła rozłażące się podeszwy. Wsadziła rękę do buta i wyciągnęła kilka dziwnych zapinek. Ozdoby? Może klamerki. Małe srebrne kwadraciki. Może centymetr na dwa? W środku tkwił czerwony kamyk wciśnięty w piramidkę. Wystający stożek otaczała plecionka z wijących się drucików udających listki na gałązkach. Dookoła płatki. Ładne to, pomyślała. Pewnie gdzieś do butów trzeba będzie przypiąć. Wrzuciła z powrotem do środka. Jedna z zapinek spadła na podłogę. Szewcowa schyliła się i podniosła, gdy do zakładu wpadła sąsiadka. Na szczęście dziurkę do paska może zrobić od razu. Znowu usiadła przy stole. Zapinkę przyszpiliła do fartucha, zaraz odłoży na miejsce. Wyjęła z szuflady dziurkacz, wykonała usługę na poczekaniu i poszła na górę.
Rano, gdy schodziła do warsztatu, szukając klucza w kieszeni fartucha, okazało się, że nie jest potrzebny. Drzwi były otwarte, a stary zamek wisiał na jednej śrubce.
– Co jest!? – Złapała się za głowę, wchodząc do środka. Buty były pozrzucane z półek. Drewniane prawidła walały się po podłodze. Młotki, obcęgi, szydła pospadały z przesuniętego pod ścianę stołu.
– Nic nie zginęło? – zapytała sąsiadka z przeciwległej pierzei rynku, która zaszła do warsztatu z samego rana. Z wrażenia utknęła w progu z parą różowych szpilek w ręku.
– A co by tu miało zginąć? Stare radio? Stare buty? Stuletnia maszyna? – Szewcowa zachodziła w głowę, sprzątając porozrzucane narzędzia. – Łobuzy pewnie jakieś…
Minęła dobra godzina, nim się zorientowała, że jednak czegoś brakuje. Po żółtych kamaszach z zapinkami w środku została tylko papierowa torba.
W naszym serwisie możecie już przeczytać kolejny fragment książki Żony Gniewu. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych: