W tej historii sporo jest fikcji stworzonej na potrzeby powieści, ale ona wydarzyła się naprawdę. Gdzieś, komuś i dawno temu.
Jest rok 1941. Niespełna szesnastoletnia Helena wraz z dwójką przyrodniego rodzeństwa zostaje zabrana z domu rodzinnego, rzekomo na badania. Rzeczywistość okazuje się jednak bardziej brutalna, ponieważ cała trójka trafia do ośrodka Lebensborn mieszczącego się na terenie zachodniej Polski.
W ośrodku Helena zostaje pomocą kucharki, a jej młodsze rodzeństwo trafia do niemieckich rodzin. Młoda dziewczyna szybko wpada w oko pewnemu wysokiemu rangą oficerowi, którego żona nie może mieć dzieci. Mężczyzna postanawia, że właśnie piękna blondwłosa Helena będzie matką jego dzieci.
W ośrodku jest więcej kobiet zapłodnionych przez niemieckich oficerów, które rodzą dla dobra Rzeszy. Helena jednak odbiera to zupełnie inaczej, zwłaszcza gdy zakochuje się w młodym niemieckim kierowcy „jej” oficera.
W obliczu klęski Niemiec i w obawie przed śmiercią grożącą ukochanej Viktor pomaga Helenie uciec z ośrodka. Niestety, pomimo wielu starań, po wojnie nie potrafi jej odnaleźć.
Co się stało z Heleną? Czy potrafiła ułożyć sobie życie w nowej rzeczywistości? A może demony przeszłości nigdy jej nie opuściły?
Do lektury powieści Ewy Formelli Pamięć dla Heleny zaprasza Wydawnictwo Replika. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Pamięć dla Heleny. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Silvia z czułością spojrzała na zbliżającego się do niej rocznego chłopca, którego uśmiech potrafił rozjaśnić nawet najgorszy pochmurny dzień. Odłożyła trzymaną w ręku książkę na mały stolik i wyciągnęła ręce do malca.
– Chodź, chodź do Omy.
– Ooouma! – Chłopiec wesoło zapiszczał i jak mały piesek szybko podbiegł do kobiety. Próbował się wspiąć po nogach Silvii i stanął na swoich nóżkach, wyciągając rączki, aby babcia podniosła go i wzięła na kolana. Gdyby nie to małe dziecko, które pojawiło się w domu córki, Silvia nie wie, czy poradziłaby sobie z żałobą po stracie męża. Jej szczęśliwy dom z dnia na dzień zamienił się w puste pomieszczenia, po których snuła się, szukając Huberta. Przeżyli razem sześćdziesiąt lat, bo poznali się, kiedy oboje mieli po trzynaście. Ich szczęśliwe małżeństwo trwało ponad czterdzieści lat, ponieważ pobrali się bardzo szybko, właściwie kiedy pozwoliły im na to przepisy. Rodzice Silvii zmarli przed narodzinami Reni, nie doczekali wnuczki. Najpierw odeszła mama, a kilka miesięcy po niej ojciec. Chyba nie mógł pogodzić się ze śmiercią ukochanej żony, bo po jej nagłym zgonie – dość banalnym, ponieważ mama zmarła po złamaniu kości biodrowej – wpadł w taką apatię, że córce trudno było go z niej wyciągnąć. Ale za to ona, Silvia, doczekała się wnuków i liczyła na to, że jeszcze niejeden maluch zawoła do niej Oma.
Mieszkali w małym domku w dość odludnym, spokojnym miejscu nad jeziorem Eibsee w Niemczech, rzut kamieniem od austriackiej granicy. Ten dom należał jeszcze do babci Silvii – dostała go od swojego męża, bo zawsze o takim marzyła. To właśnie tu dziadkowie wychowali swoich dwóch synów – ojca Silvii i jego brata. Potem w tym domu wychowywała się Silvia, następnie jej dzieci, a teraz takie samo szczęśliwe dzieciństwo spędzi tu Karl i może, jak Bóg da, inne jej wnuki. Przytuliła malca do siebie i pomyślała, że nie pamięta, żeby ją babcia tak przytulała. Mama i tata owszem, nieba by przychylili jedynej córeczce, ale babcia była zawsze dość wyniosła – żeby nie powiedzieć „oschła” – wobec małej Silvii. Babcia od zawsze trzymała ją na dystans, co innego dziadek, który zabierał ją na długie spacery w okolice jeziora, opowiadając bajki o mieszkających w niedalekich górach ludziach i zwierzętach. Silvia uwielbiała dziadka, babcię podziwiała z daleka, ale raczej unikała jej towarzystwa.
Pamiętała dzień, kiedy przyszła o coś poprosić seniorkę. Wyrwała ją wtedy z głębokiego zamyślenia. Babcia trzymała w dłoni fotografię młodego mężczyzny w mundurze lotnika – był to jej drugi syn, który zginął na wojnie, kiedy jego samolot został zestrzelony. Silvię bardzo zasmuciło, kiedy babcia odepchnęła ją, cedząc przez zęby słowo der Bastard1. Nie wiedziała wówczas, co to słowo oznacza, ale była już na tyle duża, żeby zrozumieć, że Oma powiedziała je o niej i że nie oznacza ono niczego dobrego. Głównie wywnioskowała to z iskier bijących z oczu starszej pani.
Zapamiętała to słowo, jak echo brzmiało w jej głowie i wracało jak bumerang. Kiedy po kilku dniach zapytała ojca, co ono oznacza, Papa najpierw ją do siebie przytulił, a potem zapytał, gdzie je usłyszała. Nie wytłumaczył jej jednak jego znaczenia, odkładając rozmowę na później. Wieczorem słyszała, jak rodzice i dziadek kłócili się w kuchni, babcia głośno szlochała, a tata mówił niepodobnym do niego podniesionym głosem. Potem dziadek, jak gdyby nigdy nic, przyszedł do jej pokoju, usiadł na łóżku i zaczął opowiadać bajkę o lisku mieszkającym w tych górach, które widoczne były z okna jej pokoju. Szybko zapomniała o tej ostrej wymianie zdań, jednak to dziwne słowo nigdy jej już nie opuściło.
Dopiero po śmierci ojca, kiedy zabrała się za porządkowanie rzeczy po rodzicach, z którymi wciąż nie potrafiła się rozstać, tak naprawdę zrozumiała, co babcia miała na myśli. Odkryła prawdę ukrywaną latami przez bliskich jej ludzi. Długo nie mogła zrozumieć, dlaczego – skoro tak ją kochali – ukryli przed nią coś tak ważnego. Nikomu nie powiedziała o pamiętniku matki, który znalazła w bieliźniarce. Pamiętniku, w którym młoda kobieta pisała o strachu, miłości i szczęściu. Nieznane Silvii dotąd zdjęcia jej jako małej, może, trzy-, czteroletniej dziewczynki zrobione w miejscu, którego w ogóle nie pamiętała, były… takie jakieś smutne, chociaż młode kobiety stojące obok dziewczynki – prawdopodobnie pielęgniarki – uśmiechały się całkiem szczerze do aparatu.
– Mamo, położę go do łóżeczka – rozmyślania Silvii przerwał głos Reni, która z miłością popatrzyła na matkę i przytulonego do jej piersi synka. Sylvia nawet nie zauważyła, kiedy Karl zasnął, leżąc na niej. Z małych usteczek skapnęła kropelka śliny i w tym momencie chłopiec uśmiechnął się tak pięknie, że wzruszyły się i mama, i babcia. Renate delikatnie podniosła synka i wyszła z nim z pokoju. Silvia podeszła do okna i otworzyła je na całą szerokość, z radością wciągając rześkie powietrze. Upały skończyły się kilka dni temu i w powietrzu czuć już było zbliżającą się powoli jesień. Uwielbiała każdą porę roku, kiedy jezioro i góry zmieniały się pod wpływem słońca. Raz stało ono wysoko, jakby chciało oświetlić całą okolicę, a raz było na tyle nisko, że wydawało się, że zaraz schowa się za górami, które nawet latem błyszczały ośnieżonymi szczytami. Piękna, soczysta zieleń rozciągająca się wokół domu i jeziora działała na nią relaksująco.
Silvia spojrzała na rabatkę z kwiatami pod domem, na której mimo kończącego się lata pyszniły się różne kolory i zapachy. Wszystko to było głównie zasługą Reni, która z miłością pielęgnowała otoczenie. Kiedyś robiły to babcia, potem mama Silvii, po nich pałeczkę ogrodniczki przejęła ona, a teraz, kiedy stawy i kości pomalutku zaczęły odmawiać posłuszeństwa, najbardziej męczące prace wzięła na siebie jej córka. Renate lubiła grzebać się w ziemi i wcale nie ciągnęło jej do wielkiego miasta.
Chyba czuła się szczęśliwa na tym ich odludziu. Po śmierci dziadków, a potem po śmierci ojca Reni wpadła na pomysł, żeby wynająć część domu dla letników szukających ciszy i spokoju. Jej chłopak, Ingo, ojciec Karla, z którym nie zamierzała zawierać związku małżeńskiego – czego Silvia nie mogła zrozumieć – założył stronę internetową i obfotografował, co się dało. Razem zmienili wystrój kilku pokoi, zakupili nowe meble, przebudowali trochę piętro tak, aby każdy pokój miał oddzielną łazienkę, i na koniec zbudowali piękny duży taras z widokiem na jezioro i góry, osłonięty ogromną markizą, która chroniła od mocnego słońca oraz deszczu. Wszystko to pochłonęło sporo pieniędzy, ale Silvia po śmierci rodziców dostała dość pokaźną sumkę z ubezpieczenia i mogła ją zainwestować, wspomagając pomysł młodych. Nie uległa namowom, kiedy znajomi proponowali jej kupno domku, zachwalając życie w mieście:
– Pożyj trochę inaczej, po ludzku, a nie jak pustelnica. Masz jeszcze tyle życia przed sobą, skorzystaj z niego, a nie tylko gapisz się na wodę i góry. Pojedź gdzieś za pieniądze ze sprzedaży domu, zwiedź świat…
Ale ona nie chciała szukać innego miejsca na ziemi, bo miała ten mały domek w najpiękniejszym zakątku świata. Zdawała sobie sprawę z tego, że Reni może uciec z tego pustkowia, wówczas zostałaby tu sama jak palec, ale tego nawet sobie nie próbowała wyobrażać. Miała wprawdzie do towarzystwa dwa psy, ale kto by jej robił zaopatrzenie, kto by wezwał lekarza, gdyby coś się stało… Na szczęście jej córka nie zamierzała uciekać do miasta.
Prawie dwa lata czekali na pierwszych letników, zanim ktoś odkrył tę ich oazę spokoju. Nie było lekko, pieniądze w krótkim czasie stopniały, a z pracy, którą zdalnie wykonywała jej córka, nie było kokosów. Kiedy Renate wyjeżdżała z Ingiem i Silvia zostawała na kilka dni sama, nie czuła strachu, ale ogromną tęsknotę. Pierwsi turyści, którzy wynajęli u nich pokoje, byli zachwyceni do tego stopnia, że w kolejnym roku zrobili rezerwację kilka miesięcy wcześniej. Opłacało się tyle czekać. Teraz Silvia czuła się jak w niebie. Chwilowa przerwa między odjazdem jednych, a przyjazdem drugich była jej potrzebna, chociaż młodzi Austriacy, którzy spędzili u nich ostatnie dwa tygodnie, nie byli natrętni ani hałaśliwi. Wychodzili rano po śniadaniu, a wracali pod wieczór akurat na obiadokolację, którą przygotowywała Renate.
Słońce zaczęło przybierać kolor pomarańczy, zaraz miało schować się za szczytami gór. Zapowiadał się spokojny, bawarski wieczór z koncertem owadów mieszkających na łąkach. Silvia sięgnęła po książkę i próbowała skupić się na lekturze, ale szło jej to bardzo opornie. Myślami raz błądziła we wspomnieniach o dziadkach i rodzicach, a raz gdzieś daleko, do miejsca, które czasami pojawiało się w jej snach. Nie wiedziała, co to za miejsce, i tak właściwie nie mogłaby powiedzieć, czy to fantazja, czy wspomnienie. Był tam również mały dom, nie tak piękny jak jej, ale czuła, że ludzie mieszkający w nim są szczęśliwi. Nie widziała tych ludzi, tylko ten dom. Przez otwarte okna słychać było, jak jakaś kobieta śpiewa piosenkę. Nie potrafiła rozróżnić słów, pewnie były w innym języku, może po angielsku, może po czesku, a może po polsku.
Silvia nie znała obcych języków, mimo wielu starań Papy nigdy nie zapałała chęcią nauki do języka innego niż niemiecki. Tu, w Niemczech, czuła się szczęśliwa i nie ciągnęło jej do wielkiego świata.
Renate kilkakrotnie namawiała ją na wspólny wyjazd i kilka razy nawet poddała się tym namowom, ale każdy powrót do domu traktowała jak błogosławieństwo i cieszyła się, kiedy po rozpakowaniu walizki znów była u siebie.
Nawet po przeczytaniu pamiętnika matki nie czuła potrzeby pojechania i odwiedzenia miejsc, które teoretycznie powinny być jej bliskie. Nie wierzyła w to, że może żyć jeszcze ktoś, kogo chciałaby poznać, bo co by tej osobie powiedziała? Tu był jej dom, tu byli jej najbliżsi, których kochała, i tu czuła się szczęśliwa. Czy czegoś więcej należy oczekiwać od życia? Co było, to było, po co wracać do przeszłości, która mogłaby okazać się mroczna i bolesna.
– Mamo, zrobiłam lemoniadę, napijesz się?
A może wolisz coś innego, to ci przygotuję – ciepły głos młodej kobiety wyrwał Silvię z zadumy, w której się pogrążyła.
– Dziękuję, moja droga, chętnie wypiję lemoniadę. – Silvia uśmiechnęła się do córki i wyciągnęła rękę po ociekającą kropelkami wody szklankę. Upiła spory łyk i zerknęła na płyn, w którym pływały kostki lodu, kawałeczki pomarańczy, mango i listki mięty. – Pyszna, jak zwykle zresztą. Nikt nie robi takiej lemoniady jak ty, córeczko.
– Smutna jesteś ostatnio, mamo, dobrze się czujesz? Może trzeba wezwać doktora Schmidta?
– Dziecko, każda z nas ma lepsze i gorsze dni, ja również mam do takich prawo, nieprawdaż?
– Tak, wiem, ale martwię się, czy to nie coś złego?
– Dziękuję, ale nie musisz się o nic martwić, jutro będę jak skowronek, obiecuję. – Silvia odstawiła szklankę na stolik i złapała córkę za rękę. – No już, uśmiechnij się do starej matki.
– Jakiej starej, siedemdziesiąt lat, no z lekkim plusem, to nie starość.
Książkę Pamięć dla Heleny kupicie w popularnych księgarniach internetowych: