Rzymska przepowiednia Jona Trace'a to nowy, escytujący thriller rozgrywający się w samym sercu Rzymu.
Kiedy w przedsionku rzymskiej bazyliki Santa Maria in Cosmedin przy Ustach Prawdy zostaje znaleziona odcięta ludzka dłoń, rzymska policja zostaje postawiona w stan gotowości. Niebawem na ulicy zostaje aresztowana piękna, młoda zakrwawiona kobieta, która twierdzi, że jest starożytną wieszczką, uciekającą przed złowrogą mocą... Były ksiądz Tom Shaman wraz z policjantką Valentiną Morassi stara się rozwiązać mroczną zagadkę. Ich przeciwnicy kryją się w cieniach rzymskich kościołów i gabinetach władzy. Tymczasem ktoś odtwarza okrutne legendy z przeszłości miasta...
Krwawe tajemnice sprzed wieków, spiski i akcja rozgrywająca się na gotyckich placach, w majestatycznych katedrach i posępnych katakumbach Rzymu. Zapraszamy do lektury premierowego fragmentu książki!
Nowo przyjęta pani kapitan w szeregach carabinieri wyślizguje się z odprasowanego w kant munduru i wchodzi pod prysznic w swoim ciasnym mieszkaniu. Sesja zdjęciowa dla „Vanity Fair” poszła nieźle. „Ciepłe, ale bez szaleństwa”, powiedział złośliwie o zdjęciach fotograf. Jedno w kapitańskim mundurze. Jedno na strzelnicy w kamizelce kuloodpornej.
I w końcu jej ulubione – w krótkiej, błyszczącej, srebrnej sukience koktajlowej, która leżała na niej tak doskonale, że pozwolono jej ją zatrzymać. Rzecznik prasowy żandarmerii jest zadowolony, magazyn jest zadowolony i nawet Valentina Morassi jest zadowolona.
Idealne zakończenie idealnego pierwszego tygodnia w nowej pracy. Dwudziestodziewięcioletnia policjantka pochyla świeżo awansowaną głowę pod strumień parującej wody. Długie, ciemne włosy przypominają w dotyku drut kolczasty, gdy spłukuje z nich lakier. Ludzie z „Vanity Fair” uparli się, żeby spryskać jej włosy lakierem „dla zachowania kształtu i głębi”. Irytuje ją również makijaż. Nałożyli jej na twarz taczkę pudru. Choć trzeba przyznać, że na zdjęciach wypadł nieźle. Ona też wypadła nieźle.
Ta myśl wywołuje u niej uśmiech. Do niedawna Valentinie trudno było wskazać choć jedną pozytywną rzecz w sobie i swoim życiu. Śmierć kuzyna Antonia w Wenecji ją załamała.
Pochodzili z licznej rodziny, z rodzaju tych, które zawsze spędzają razem wszystkie święta i spotykają się co niedziela na obiedzie. Pochodzili z rodziny, która spędzała ze sobą tyle czasu, że trudno było rozeznać się, kto jest czyim dzieckiem i rodzicem. Chodzili do tych samych szkół i na te same imprezy. Wybrali nawet ten sam zawód. Antonio był porucznikiem. Zginął na służbie. Valentina nie potrafiła się z tym pogodzić.
Próbowała pracować dalej. Udało jej się zamknąć sprawę morderstwa, a potem jej życie rozpadło się na kawałki. Wpadła w ciężką depresję i gdyby nie zdała egzaminów i nie przeniosła się do Rzymu, z całą pewnością wciąż tkwiłaby w objęciach rozpaczy.
Valentina zakręca prysznic, wychodzi na matę łazienkową i okrywa się grubym, białym szlafrokiem. Strząsa wodę z włosów jak pies. Matka miała do niej kiedyś o to wieczne pretensje. Antonio krztusił się ze śmiechu za każdym razem, gdy chodzili popływać i robiła to po wyjściu z wody. Wciąż o nim myśli. Często. Ale teraz nie czuje już takiego bólu.
Wyciera włosy w ręcznik i siada na skraju zapadniętego łóżka. Ściany pudełkowatego pokoju mają kolor brudnej bieli, a brudne okno jest tylko odrobinę większe niż w więziennej celi. To nie jest miejsce do życia na dłużej, ale na razie wystarczy. Pod koniec miesiąca poszuka czegoś ładniejszego – czegoś bardziej do niej pasującego. Stary disneyowski budzik na szafce nocnej wydaje z siebie brzęknięcie. Jest soczyście czerwony, ma czarne uszy Myszki Miki i budzi ją, od kiedy skończyła cztery lata. Ręce Miki mówią jej, że jest dokładnie dwudziesta trzecia. Valentina myśli o następnym dniu i o człowieku, z którym zamierza zjeść kolację. Niezwykłym człowieku. Bardzo niezwykłym. Spotkała go – i ostatni raz widziała – w bardzo dziwnych i bardzo niebezpiecznych okolicznościach. Gdyby sprawy potoczyły się inaczej – i gdyby w jego życiu nie było innej kobiety – być może zaiskrzyłoby między nimi. Ale i tak, pomimo całego tego gdybania, Valentina nikomu nie ufa tak, jak jemu.
Rozlega się dźwięk telefonu komórkowego, prawie przyprawiając ją o atak serca. Na wyświetlaczu pojawia się numer jej nowego szefa, majora Armanda Caesario.
– Pronto – mówi Valentina, odbierając połączenie. Starannie moduluje głos, osiągając dokładną równowagę między poufałością a chłodnym profesjonalizmem.
– Przepraszam, że zawracam ci głowę w piątek w środku nocy – mówi Caesario, a w jego głosie nie ma nawet odrobiny zakłopotania. – Dostaliśmy właśnie zgłoszenie i chciałbym, żebyś się tym zajęła. – Przerywa na chwilę, osłania słuchawkę dłonią i dodaje jakby mimochodem: – Potencjalne morderstwo w… jakby to powiedzieć… raczej niezwykłych okolicznościach. Porucznik Assante ci pomoże, już jest w koszarach.
Valentinie wydaje się, że w tle słyszy stłumiony śmiech. Za słabo jeszcze zna nowego szefa, żeby ocenić, czy ktoś się pod niego nie podszywa i nie usiłuje zrobić jej kawału.
– Przepraszam, panie majorze, ale czy to jest jakiś żart?
Caesario odchrząkuje.
– Nie, nie, skądże. Wybacz. Jestem tu z pułkownikiem, który ma raczej makabryczne poczucie humoru. Porozmawiaj z Assante, on przekaże ci wszystkie szczegóły i wtedy zrozumiesz, o co mi chodzi. Dobranoc.
Valentina uznaje telefon za prawdziwy. Prawie mogła poczuć dym z cygar w klubie oficerskim, gdzie wyżsi oficerowie popijają brandy z wielkich kieliszków. Miała nadzieję położyć się wcześniej. Może wypić kieliszek czerwonego wina i porządnie się wyspać. Ale wie, że nic z tego. Dzwoni do wydziału zabójstw i, podtrzymując ramieniem słuchawkę, wkłada mundur. Kiedy poznaje szczegóły sprawy, zaczyna rozumieć czarny humor pułkownika i powód, dla którego to jej przydzielono tę sprawę. Nowa musi dostać nauczkę. To ostrzeżenie udzielone jej przez tych, którzy jej awans uważają za sprawę czysto polityczną, ofiarę na ołtarzu poprawności. Słyszała to już nieraz. Morassi musiała awansować przez łóżko. Dała się przelecieć egzaminatorowi odpowiedzialnemu za awanse. Obciągnęła szefowi, żeby dostawać łatwe sprawy. A to były komentarze tylko żeńskiej części komendy. Oczywiście tych, które awansu się nie doczekały. Fakt, dwadzieścia dziewięć lat to naprawdę niewiele jak na kapitana, ale Valentina wie, że zasłużyła na swój stopień. Dzięki ostatniej sprawie i ona, i człowiek, z którym ma się jutro spotkać na kolacji, trafili na czołówki gazet i serwisów informacyjnych w całym kraju. Valentina zamyka drzwi wejściowe i idzie do swojego trzyletniego białego fiata punto. Ten samochód nie jest nawet w połowie tak szybki, jakby sobie tego życzyła, ale na ulicach Wiecznego Miasta, gdzie parkowanie jest wiecznym problemem, niewielki fiat sprawdza się doskonale. Kiedy w końcu udaje się jej wrzucić czwarty bieg, klnąc przy tym na ospałość samochodu, wraca myślami do sprawy, którą jej przydzielono. Niewątpliwie jest dziwna. Sprzątacz w bazylice Santa Maria in Cosmedin natknął się na makabryczną niespodziankę w portyku – odciętą kobiecą dłoń.