Rozwiń skrzydła i leć ku przygodzie! „Chłopiec, który latał" Fleur Hitchcock

Data: 2020-03-24 12:06:06 | Ten artykuł przeczytasz w 13 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Anglia, XIX w., początek ery przemysłowej. Spełnienie ludzkich marzeń o lataniu jest na wyciągnięcie ręki, wynalazcy ścigają się, kto pierwszy skonstruuje latającą maszynę.

Athan, spragniony przygód chłopiec z biednej rodziny, także śni o lataniu. Jest pomocnikiem pana Chena, wynalazcy i naukowca, z którym w sekrecie buduje latającą maszynę. Kiedy pan Chen zostaje zamordowany, Athan postanawia, że nie może dopuścić, by bezcenne projekty i elementy maszyny wpadły w niepowołane ręce. Tym samym jednak Athan sprowadza na swych bliskich i przyjaciół ogromne niebezpieczeństwo. Staje przed wyborem: marzenia o lataniu czy rodzina? Co wybierze? Kto zamordował pana Chena? Komu pierwszemu uda się wznieść w przestworza?

Obrazek w treści Rozwiń skrzydła i leć ku przygodzie! „Chłopiec, który latał" Fleur Hitchcock [jpg]

Szybkie tempo opowieści, sprawnie opowiedziana fabuła, kryminalna zagadka i wyraziści bohaterowie składają się na atrakcyjność tej książki, która trzyma w napięciu do ostatniego rozdziału. Do lektury powieści Fleur Hitchcock Chłopiec, który latał zaprasza Wydawnictwo Zielona Sowa. Dziś w naszym serwisie możecie przeczytać premierowe fragmenty książki: 

Prolog

To się mogło zdarzyć. Albo dzieje się teraz, w jakimś równoległym wszechświecie.

Wyobraź sobie, że krążysz nad miastem. Widzisz jego nowe, złociste oblicze, które wyrasta z niechlujnych podwalin i wznosi się ku niebu. Na dole kłębią się ludzie, światła, szczury, życie i śmierć. Miasto jest jak rój – oddycha, rośnie, pulsuje.

Ale nie całe miasto jest nowe. Po jednej jego stronie stare, obdrapane domy trwają w oczekiwaniu.

Skup się na jednym z nich, tym smukłym. Jadeitowy smok owija się wokół świecznika, lampa z czerwonym abażurem ćmi w salonie, za to w piwnicy świeci jasne światło. Spójrz raz jeszcze. Obleć dom dookoła, aż znajdziesz się w ogródku, skąd można zajrzeć do środka.

Nie jest całkiem ciemno; w kuchni świecą lampiony. Skieruj lunetę na jedną z malutkich szyb. Tam mnie znajdziesz.

ATHAN WILDE

Rozdział 1

BUM!

Owoc granatu zmienił się w czerwoną, eksplodującą gwiazdę. Sok ochlapał ścianę i zaczął powoli spływać po nierównym gipsie, aż na kamiennych płytach u moich stóp utworzyła się kałuża.

– Ha! – zawołał stojący obok mnie pan Chen, wykonując triumfalny taniec.

Podniosłem z podłogi mały dysk i oblizałem palce z soku.

– To – powiedziałem – była magia, totalna magia! Najlepsza, jaką do tej pory widziałem.

Bim!

Bam!

Bim!

Bam!

Zegar na kościelnej wieży zaczął wybijać północ, słychać go było z drugiego końca ulicy. Uderzenia dzwonu wstrząsały ścianami starego domu.

Pan Chen złapał oddech i nagle spoważniał. Pochylił się nad silnikiem, z którego dysk wystrzelił prosto w środek owocu, i zaczął mu się przyglądać. – To nie była magia, Athanie, nie magia. Żadne hokus-pokus ani inne zabobony. To dzieło człowieka. Nasze dzieło, mój chłopcze.

Pan Chen przygładził swoje lśniące, siwe włosy.

– Zrobiliśmy to własnymi rękoma.

– Bardziej pana niż moimi – zauważyłem, po czym złapałem za szmatkę i zacząłem wycierać sok z podłogi. Jest pan geniuszem.

Pan Chen cicho się przysunął i delikatnie wziął mnie za rękę.

– Nie, mój chłopcze, nie jestem. Nie udałoby mi się to bez ciebie. Bez twoich pomysłów. Twoich umiejętności. Na swój sposób jesteś w tym tak dobry jak ja. – Ścisnął mnie za ramię i dodał: – Spójrz, jak wiele dokonaliśmy przez te pół roku! – Pan Chen rozejrzał się dookoła, dotykając kolejno wszystkich mechanizmów, które zbudowaliśmy. Małych i dużych: zbieraczki do jabłek i pułapki na szczury, parasolki i obieraczki do marchwi, lampy, pompy i w końcu samego silnika: – Spójrz na to wszystko i miej trochę więcej wiary w siebie.

Zakaszlał cicho, zasłaniając przy tym usta chusteczką.

– A teraz, zanim cię odeślę do domu, chciałbym spróbować czegoś jeszcze. Nie możemy czekać do jutra. Jutro jest niedziela, a sam wiesz, jakie podejście do niedzieli ma twoja matka i wszyscy ci bogobojni ludzie wokół. Jednak wciąż trwa sobotnia noc, przynieś więc skrzynkę elektryczną. Jest ciężka, sam nie dam rady.

– Naprawdę? – Zamrugałem, nagle czując się całkiem rozbudzony. – Wypróbujemy naszą ptaszynę?

– Jeszcze nie. – Pan Chen uśmiechnął się, a jego oczy zniknęły wśród zmarszczek. – Zrobimy to innym razem. Któregoś ranka, kiedy dni będą dłuższe.

– Aha… – Wytarłem dłonie o spodnie i poszedłem w stronę komórki przy kuchni. Próbowałem ukryć rozczarowanie. Niby wiedziałem, że jest środek nocy, ale mimo wszystko miałem nadzieję.

Znalazłem szczelinę między ciężkimi zasłonami z aksamitu odgradzającymi schowek i przecisnąłem się na drugą stronę. Powietrze w komórce było ciężkie od różnych zapachów.

Siarka i imbir.

Pomarańcze i ocet.

Cynamon i smoła.

Uwielbiałem to miejsce. W każdym innym domu byłaby to zwykła spiżarnia, ale w przypadku pana Chena nic nie było zwyczajne. Owszem, znajdowały się tu gałki muszkatołowe, goździki, szynki i gruszki, ale między tymi wszystkimi zwyczajnymi produktami stały dziwne pudła i butelki w jaskrawych kolorach. Niektóre z nich były oznaczone rysunkiem czaszki i skrzyżowanych kości, inne zostały opatrzone szczegółowymi opisami.

Właśnie wchodziłem na stołek, aby sięgnąć wyżej, kiedy do komórki wszedł pan Chen, po czym nucąc pod nosem, zaczął szperać wśród butelek na półce. Moje włosy dotknęły pajęczyn, gdy sięgnąłem po skrzynkę z prądem znajdującą się na najwyższej półce. Skrzynka stała między słoikiem kwasu siarkowego a paczką rodzynek. Była cięższa, niż na to wyglądała, więc bardzo powoli zacząłem ją zsuwać: najpierw oparłem ciężar o brodę, a następnie o klatkę piersiową. Starałem się przy tym nie przechylać zbytnio pojemnika, jednak i tak czułem, jak w środku przelewa się płyn.

Wielki pająk przeszedł z ładunku prosto na moje ramię i powędrował po łokciu na niższą półkę. Nie odważyłem się go strącić – skrzynka była zbyt ciężka.

– Proszę – powiedziałem, podając ją panu Chenowi. Jego stare palce wygięły się pod ciężarem pakunku.

– Znakomicie, znakomicie – wymamrotał pod nosem i z trudem poczłapał do kuchni, gdzie z hukiem położył skrzynkę na stole i uniósł jej pokrywę.

Po pomieszczeniu rozniósł się ostry zapach, od którego natychmiast zaczęło mnie drapać w gardle, ale pan Chen nawet nie zwrócił na niego uwagi. Odkorkował butelkę i zaczął nalewać z niej do skrzynki przezroczysty płyn.

– Jesteśmy już prawie gotowi na wypróbowanie naszej ptaszyny, jednak aby zrobić to stamtąd, gdzie się znajduje, potrzebujemy naprawdę silnego wiatru. I to wiejącego z północy. – Pan Chen na moment zapatrzył się w przestrzeń. – Albo to, albo wymyślimy inny sposób, żeby rozpędzić ją do odpowiedniej prędkości. To zadanie dla ciebie, Athanie: wymyśl urządzenie, które wprawi naszą ptaszynę w ruch. – Mężczyzna uśmiechnął się do mnie szeroko.

– Użyjemy do tego kół? Konia? – zasugerowałem, biorąc od niego butelkę. – Albo możemy zataszczyć ją na wzgórze w Lansdown, skierować w dół zbocza i poderwać z ziemi jak latawiec. Wie pan, biegnąc odpowiednio szybko i ciągnąc ją za sobą.

– Być może – pan Chen zaśmiał się i odchrząknął. Są to pomysły warte rozważenia, jednak musimy mieć na uwadze, kto może nas wtedy obserwować. – Utkwił we mnie wzrok, a jego głos zabrzmiał wyjątkowo poważnie: – Musimy dbać o naszą ptaszynę. Pamiętaj, że latająca maszyna może zmienić życie tysięcy ludzi. Niekoniecznie na lepsze. – Pan Chen zaczął majstrować przy metalowych płytkach w środku pojemnika.

– Ale jak to? Przecież latanie jest czymś dobrym, prawda?

– A jak byś się czuł – zapytał pan Chen, reorganizując przy tym wnętrze skrzynki przy pomocy długiej pęsety gdyby twój wróg niespodziewanie nadciągnął z nieba?

– Tak jak mewa, gdy kradnie mi jedzenie?

– Tak – zaśmiał się mężczyzna. – Raczej jak mewa zrzucająca swoje bomby. Gdyby jednak te bomby były zrobione ze smoły i siarki, a dachy zajmowałyby się od nich ogniem? Co wtedy?

– Ale przecież możemy podzielić się naszym wynalazkiem z dobrymi ludźmi i wtedy byłby użyty dobrze, prawda?

– Właśnie. I dlatego musimy uważać na to, kto o tym wie.

Słuchałem dziwnej melodii nuconej przez pana Chena i próbowałem zrozumieć, co robi. Uczył mnie, od kiedy przybył do miasta. Pojawił się niczym zimorodek – w mokry zimowy dzień zeszłego roku – razem z tymi wszystkimi pudłami, butelkami, kolorem, śmiechem i hałasem. Nigdy wcześniej nikt nie zdołał mnie niczego nauczyć, ale pan Chen był inny. Jakby wszystko wiedział, znał prawdę i istotę każdej rzeczy. Oczywiście od razu zirytował moją babkę, nie tylko tym, że wiedział więcej od niej. Przede wszystkim umiał wyjaśniać i demonstrować różne rzeczy, a także śmiał się z jej przesądów.

Babka była wściekła i z miejsca nazwała go diabłem. Ale ten diabeł wybrał mnie. Akurat schodziłem z dachu, gdy mnie zauważył. Kiedy byłem już na dole, spojrzał mi w oczy i powiedział: – Ty się nadasz. Dokładnie kogoś takiego potrzebuję.

Od tamtego czasu pracowałem dla niego za całkiem dobre pieniądze.

– Znakomicie – wymamrotał pan Chen i klasnął w dłonie. – A teraz, mój chłopcze, przed nami kolejna próba.

– Czy tym razem możemy postarać się nie popsuć żadnej rzeczy mojej mamy?

Pan Chen pokręcił głową, najwidoczniej przypomniał sobie, jak wściekła była, gdy w zeszły wtorek zniszczyliśmy kurnik. Myślałem, że uderzy pana Chena, a jest przecież od niego dwukrotnie większa.

– Twoja matka ma cięty język – zaśmiał się pan Chen. – Ale tym razem wszystko pójdzie dobrze, a jeśli nie, zrekompensujemy jej to, podarowując trochę bananów. A teraz przynieś mi duży silnik.

Pogrzebałem w jednym ze schowków i po chwili wyciągnąłem z niego zlepek mosiężnych rur na kółkach. Konstrukcja była ciężka, mniej jednak, niż na to wyglądała, bo rury w większości były puste. Postawiłem silnik na stole, odkręciłem pokrywkę słoika, który służył za zbiornik, i wlałem do środka odrobinę przezroczystego płynu z wyłożonej smołą beczułki. Zakręciłem pokrywkę z powrotem.

– Banany – zaczął mówić pan Chen, wyginając kawałek drutu i wkładając go do rury – są wyjątkowe, tak samo jak nauka jest wyjątkowa. Dzisiaj nauka jest też głośna. Trzymaj, zatkaj tym uszy.

Mężczyzna podał mi dwa kawałki waty i kucnęliśmy za stołem.

Pan Chen zetknął ze sobą końce drutu.

STUK STUK STUK STUK STUK STUK STUK STUK Silnik zaczął trzaskać, łomotać, stukać i trząść się mechanicznym pulsem, od którego rozbolały mnie oczy. Coraz szybciej i szybciej, ale też coraz bardziej miarowo, łomotał i mruczał, aż nagle te wszystkie dźwięki stały się tak krótkie i regularne, że zaczęły brzmieć jak szum.

– Śmigło! – Pan Chen sięgnął po smukłą drewnianą łopatkę i spróbował wetknąć jej trzon w otwór motoru.

Jednak śmigło, złapane przez wir silnika, wyrwało się z ręki mężczyzny, przeleciało przez pokój tuż nad naszymi głowami i wyleciało prosto przez otwarte okno. Po chwili odbiło się od bruku i zniknęło. Wyciągnąłem watę z uszu i zacząłem nasłuchiwać odgłosu uderzenia.

Brzdęk!

Szkło.

Witryna naszego sklepu.

Pan Chen zmrużył krótkowzroczne oczy i wyjrzał przez okno w stronę budynku naprzeciw. Trzy szyby przy wejściu były strzaskane, przez co dwie suknie na manekinach zostały wystawione na łaskę pogody wśród stosów migoczącego szkła.

– A więc jednak, żegnajcie moje cenne banany westchnął pan Chen i wręczył mi koszyk z żółtymi owocami. – Jeśli twój wuj będzie tak miły, by zająć się naprawą szkód, niech po wszystkim wyśle mi rachunek.

– Dobranoc, proszę pana – odpowiedziałem. – Dziękuję za banany.

– To ja dziękuję za twoją pomoc. Proszę. – Pan Chen sięgnął do sakiewki przy pasku, wyjął z niej cztery złote monety i podał mi je.

– Ale to za dużo – zaprotestowałem. Monety odbijały się od grubych szkieł jego okularów.

– Weź je. Na wszelki wypadek – powiedział i machnął ręką, odsyłając mnie do domu. Nagle wydał mi się bardzo zmęczony.

W naszym serwisie możecie już przeczytać kolejny fragment książki Chłopiec, który latał. Powieść Fleur Hitchcock kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Chłopiec, który latał
Fleur Hitchcock0
Okładka książki - Chłopiec, który latał

Anglia, XIX w., początek ery przemysłowej. Spełnienie ludzkich marzeń o lataniu jest na wyciągnięcie ręki, wynalazcy ścigają się, kto pierwszy skonstruuje...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy
Recenzje miesiąca
Kalendarz adwentowy
Marta Jednachowska; Jolanta Kosowska
 Kalendarz adwentowy
Grzechy Południa
Agata Suchocka ;
Grzechy Południa
Stasiek, jeszcze chwilkę
Małgorzata Zielaskiewicz
Stasiek, jeszcze chwilkę
Biedna Mała C.
Elżbieta Juszczak
Biedna Mała C.
Sues Dei
Jakub Ćwiek ;
Sues Dei
Rodzinne bezdroża
Monika Chodorowska
Rodzinne bezdroża
Zagubiony w mroku
Urszula Gajdowska ;
Zagubiony w mroku
Jeszcze nie wszystko stracone
Paulina Wiśniewska ;
Jeszcze nie wszystko stracone
Zmiana klimatu
Karina Kozikowska-Ulmanen
Zmiana klimatu
Pokaż wszystkie recenzje