Nienawidziły, gdy piła. "Retorsja"

Data: 2021-10-11 08:50:03 | Ten artykuł przeczytasz w 20 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Jan Poniatowski i Anna Sass dokonują makabrycznego odkrycia. W jednym z pilskich mieszkań znajdują zwłoki młodego, znanego im osobiście mężczyzny. Wszystkie ślady wskazują na samobójstwo, które potwierdza policja. Do Poniatowskiego zgłasza się jednak osoba, która podaje w wątpliwość wynik pobieżnego śledztwa i prosi go o pomoc w dotarciu do prawdy. Czy Jan da się wciągnąć w ryzykowną grę? Czy dobrze przeczuwa, że to początek długiej, śmiercionośnej serii?

Obrazek w treści Nienawidziły, gdy piła. "Retorsja" [jpg]

Retorsja to po Implikacji kolejna część kryminalnych przygód pilskiego bankowca autorstwa Tomasza Brewczyńskiego. Wraz z Wydawnictwem Oficynka zapraszamy do lektury premierowego fragmentu książki:

ROZDZIAŁ 1

Piła, 16 stycznia 2004 roku, wieczór

Dziewczyna i chłopak

Nienawidziły, gdy piła. Już po pierwszych łykach alkoholu stawała się agresywna i głośna. Krzyczała. Bez przerwy krzyczała. Miała pretensje o wszystko. Choćby o to, że chwilami przestawały się do niej odzywać. A one milczały, bo się po prostu jej bały. Pojedyncze słowa, które przez przypadek wyskakiwały im z ust, były dla niej pretekstem do ciosów. Biła je. Coraz częściej i coraz dotkliwiej. Na oślep, z wściekłością, z dzikim wrzaskiem, bez opamiętania. Zupełnie jakby były treningowymi kukłami. Miękkimi, skórzanymi słupami bez duszy, wypchanymi słomą, z wrogimi twarzami upodobniającymi je do ludzkich. Ale one kukłami na pewno nie były. Były prawdziwe i żywe. Trzymały się mocno za ręce i drżały. Zaciskały do bólu powieki i modliły się w myślach, by kolejny cios nigdy nie nastąpił. Albo żeby ktoś wreszcie zdołał ją powstrzymać. Tylko kto? Sąsiedzi, policja, nauczyciel, bóg?

Nie kochała ich. Nienawidziła wszystkiego, co było z nimi związane. Rozwścieczało ją patrzenie na to, jak jedzą, odrabiają lekcje, śmieją się, biegają, tulą się wzajemnie, oddychają, mówią. A one widziały to w jej spojrzeniach. Obserwowały w gestach, które wyrażały więcej niż okrutne słowa nieustannie przez nią powtarzane. Wśród tych słów najbardziej wwiercały im się w pamięć bełkotliwe groźby dotyczące tego, że najważniejsza osoba w ich życiu kiedyś je odda lub sprzeda.

Czuły się zdradzone i oszukane. Przez życie, które wcześniej zabrało im ojca, i przez wódkę, która teraz zmieniła ich matkę w wyzutą z miłości, bezwzględną i zimną kobietę. Dlatego – kiedy nie musiały – nie zwracały się już do niej „mamo”. W jej obecności całkiem zamykały się w sobie. Podczas awantur przestawały mówić ze strachu, a każdego ranka, kiedy kobieta trzeźwiała, milczały ze złości na to, jaką krzywdę wyrządzała im oraz sobie. Zresztą ich zachowanie było jej wówczas na rękę. Miała spokój. Nie musiała zadawać sobie trudu, aby im tłumaczyć, jak bardzo wczoraj nie chciała ich skrzywdzić, jak nie była sobą, gdy brała do ręki poskręcany przewód od żelazka, że to wina stresu oraz że to się już więcej nie powtórzy. Musiała przecież mieć świadomość, że dzieci dawno przestały jej wierzyć, zatem dała sobie spokój z formułowaniem głupich tłumaczeń. Postąpiła słusznie, bo one już nie dawały się na nie nabierać. Po dziesiątkach niespełnionych obietnic poprawy doskonale wiedziały, że ich matka kłamie. A „to” powtarzało się teraz codziennie i za każdym razem przynosiło im nowe, rozleglejsze siniaki i zadrapania. Zabraniała im je pokazywać. Komukolwiek. Uczyły się kłamać, choć ich smutne spojrzenia błagały o pomoc. Dlaczego nikt się nie domyślił, że coś jest nie tak? Dlaczego nikt nie chciał patrzeć im prosto w oczy, w których malował się strach przed wykrzyczeniem światu najokrutniejszej prawdy? Nie, same nikomu o tym nie powiedzą. Matka, lęk i wstyd stały na straży drzwi do ich wyzwolenia.

Wczoraj dwunastolatka po raz pierwszy stanęła w obronie młodszego o rok brata. Uderzyła matkę pustą butelką po wódce i pierwszy raz w życiu poczuła, jak przez jej ciało przechodzi seria intensywnych dreszczy. Nie tych, które znała, generowanych przez strach. Przeciwnie. Aktualne dreszcze były wywołane przez nowe emocje. Wolę walki i determinację, które nakazały jej stawić opór swojej dręczycielce. W tym momencie mocno zapragnęła uderzyć tę jędzę ponownie. A potem znowu, jeszcze raz, do samego końca. Tyle że mocniej i celniej. Najlepiej w sam czubek głowy, tak jak w filmach, które w tajemnicy oglądała z bratem. 

Kiedy zaskoczona kobieta przestała zaciskać dłoń na szyi bezbronnego, opadającego z sił syna, odwróciła się, stęknęła zajadle i popatrzyła furiackim wzrokiem na stojącą za jej plecami córkę. Przerażona dziewczyna znieruchomiała. Bała się, a mimo to uśmiechała się lekko. Choć wiedziała, że za chwilę spotka ją sroga kara, wcale nie próbowała uciekać. Zresztą czy miałaby dokąd? Małe zaniedbane mieszkanie na poddaszu w starej kamienicy było zamykane na klucz, a chaotyczne bieganie w poszukiwaniu jakiegokolwiek schronienia jeszcze silniej rozjuszyłoby zdeterminowaną matkę. Pomysł, a wraz z nim nadzieja, które w tamtej chwili zawładnęły umysłem dwunastolatki, oszołomił ją do tego stopnia, że przestała myśleć o zagrożeniu, w jakim się znalazła. W wyobraźni zobaczyła przyszłość, która bardzo się jej podobała. Uśmiechnęła się jeszcze wyraźniej, bo właśnie zdała sobie sprawę, jak niewiele musiałby zrobić, aby dogonić tę przyszłość. Szczęście skrzywdzonych dzieci było przecież blisko, tuż obok, na wyciągnięcie ręki.

I wtedy podjęła decyzję. Pierwszą dorosłą w niedorosłym

życiu. Taką, która pociągnie za sobą nieodwracalne konsekwencje. W ciągu kilku sekund nakreśliła plan, którym – jeśli tylko dzisiaj uda im się przeżyć – jutro oczaruje kwilącego na podłodze brata. Tak. Nikt się nie dowie, a one w końcu odzyskają spokój.

Piła, 15 czerwca 2019 roku, ranek

Michał Konieczko

Podniósł spuchnięte powieki i od razu tego pożałował. Oślepiło go światło. Ostre promienie porannego słońca dosięgały go przez otwarte okno i na wylot przewiercały mu oczy. Dopadł go ból głowy. Tak mocny, jakby ktoś ściskał mu czaszkę żeliwną obręczą. Z minuty na minutę czuł się coraz gorzej. Przesunął się na podłodze i z trudem obrócił się na bok. Miał mdłości. Odbiło mu się na wpół przetrawioną wódką i zbyt tłustą pizzą, którą właśnie zwrócił. Nawet nie próbował powstrzymywać torsji. Nie miał siły pobiec do łazienki, tym bardziej że świat mocno wirował mu w głowie. Pizza… To pierwsza rzecz, o której sobie przypomniał. Jedli ją pod koniec imprezy. I chyba to on ją zamówił. Tak… Proponował przecież seks nastolatce, która przywiozła jedzenie. A potem? Impreza nabierała tempa. Morze procentów w plastikowych kubkach, jeden haust za drugim, bez opamiętania. Stracił panowanie nad sobą i przekroczył linię, za którą nie był już w stanie kontrolować swojego postępowania. Prochy, seks, alkohol – wszystko w zabójczej ilości, ale w najlepszym możliwym zestawie. Tylko kto za to wszystko zapłacił? Tej informacji Michał nie zdołał zatrzymać w pamięci.

Kiedyś trzeba to jeszcze powtórzyć – podsumował wspomnienia i uśmiechnął się lekko. Usiadł i rozejrzał się po pomieszczeniu. Takiego bałaganu nie widział już dawno. Nie, nigdy takiego nie widział.

– Kurwa mać – syknął i zmrużył piekące powieki.

Oparł się plecami o ścianę. Ból głowy i mdłości nie ustępowały, ale pocieszał się w myślach, że z każdą upływającą godziną będzie coraz lepiej. Kac zawsze odpuszcza, i ta świadomość dodała mu teraz nadziei. Minie kilka godzin i stan po przepiciu przejdzie do historii. Byle do wieczora. Położy się spać w swoim łóżku. Zaśnie, odpocznie i znów będzie sobą. Dlatego musi się zbierać. Jak najszybciej stąd wyjść, zamówić taksówkę i jechać prosto do siebie.

Wstał, podtrzymując się ściany. Była brudna i pomazana, jakby jakieś dziecko porysowało ją kredką.

– Ja pierdolę, co to? – zaklął, a potem znów go olśniło. – Ta dziwka – wybełkotał z trudem. – Miała ubranie z metalowymi ćwiekami i tańczyła, dotykając ściany. O, tak… – Wspomniał, jak rzuciła czymś w jego kierunku, a on wykorzystał chwilę.

Podniósł się z kanapy. Chwiejnym krokiem podszedł do rozebranej dziewczyny, żeby jej oddać koronkowe majtki. Szeptał jej świństwa do ucha. Zapragnął, żeby po występie ponętna blondynka była do dyspozycji jego, Kajetana i innych uczestników zabawy. Tancerka puściła mu oczko, rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu i spojrzała wymownie w stronę ochroniarza, który stał w przedpokoju i przez cały czas czuwał nad jej bezpieczeństwem.

Dryblas popatrzył gniewnie na zataczającego się imprezowicza, który ordynarnie gwizdał i coraz śmielej wymachiwał nad sobą czerwonymi stringami. Mężczyzna skinął głową na znak zgody, po czym wyszedł z mieszkania na klatkę schodową.

– Czekam na dole – rzucił, zanim zamknął za sobą drzwi.

Pierwszy miał być Michał. Chyba któryś z kumpli próbował się wepchnąć przed niego, ale Konieczko nie dał za wygraną. 

W końcu to on załatwił tę dodatkową rozrywkę, więc to właśnie jemu należała się palma erotycznego pierwszeństwa. Poszedł z prostytutką do ciasnej łazienki. Kazała mu z góry zapłacić.

Wyjął z portfela mały plik banknotów, a potem opadł bezwładnie na wannę. Chwycił dziewczynę za sterczące piersi, zamknął oczy i po chwili poczuł, jak oblewa go fala rozkoszy. Tak długotrwała i mocna, że ciągle ją pamiętał. W przeciwieństwie do tego, co się z nim działo po tym wszystkim. I jak to się stało, że spał na podłodze w zdemolowanym salonie żeniącego się wkrótce kolegi.

Podtrzymując się ściany, stawiał niepewne kroki na mocno zanieczyszczonym parkiecie, omijając przy tym przeszkody w postaci stłuczonych butelek, pogniecionych puszek po piwie, niedopałków, rozsypanych chipsów, a także własnych wymiocin.

Szczęście w nieszczęściu, miał na nogach buty. Przesuwał się z wolna, by wyjść z mieszkania, które wyglądało, jakby przetoczył się przez nie huragan. Ciekawe, gdzie Kajtek. Przeszedł go dreszcz niepokoju, kiedy wreszcie dotarł do drzwi. Były niedomknięte. Nie ma go? Krótki impuls gdzieś w zmulonym alkoholem mózgu kazał mu mieć wątpliwości, czy z kolegą na pewno jest wszystko w porządku. Obrócił się jeszcze za siebie, jakby chciał go znaleźć w nieuporządkowanej przestrzeni. Może śpi w łazience? – pomyślał, ale nie był w stanie teraz tego sprawdzić. W dalszym ciągu miał zawroty głowy i znów poczuł mdłości. Złapał za klamkę, ratując się przed upadkiem. Był gotów do wyjścia. Do Andrzejewskiego zadzwoni wieczorem. Nie zostawi kolegi w potrzebie i pomoże mu pozbyć się tego bałaganu. Ciekawe, czy zdążą, zanim wróci Julia.

Piła, 15 czerwca 2019 roku, przedpołudnie

Jan Poniatowski, Anna Sass

– Przestań zachrzaniać jak psychopata! Trzęsiesz nami tak, że mi rozpieprzysz fryzurę! – Anna Sass popatrzyła w lusterko i czym prędzej zapięła pas bezpieczeństwa. Nie dlatego, że bała się szybkiej jazdy autem. Sama zazwyczaj przekraczała dozwoloną prędkość, zwłaszcza rano, gdy się śpieszyła do pracy. Ilekroć jednak stawała się pasażerką jaskrawożółtej hondy Jana Poniatowskiego, zabezpieczała się z praktycznego punktu widzenia. Nie chciała po prostu wypadać z fotela na każdym ostrzejszym zakręcie, który Jan pokonywał, wciskając gaz do oporu. – Przypominam ci, że jestem na kacu i istnieje szansa, że ci zaraz przyozdobię furę – dodała, kiedy tylko samochód wyjechał na prostą. – I jeszcze jedno. Chciałabym doczekać w zdrowiu do popołudnia. Koleżanka mojej koleżanki dała mi cynk, że są mega promocje w galerii.

– A czy istniał dzień, w którym nie było w twoich ulubionych sklepach jakiejkolwiek obniżki, okazji albo wyprzedaży? – Poniatowski zahamował tuż przed skrzyżowaniem. W ostatnim momencie, jak zawsze. Kanarkowy pojazd zatrzymał się w odległości kilku centymetrów od przejścia dla pieszych. – Kurwa mać! – zaklął zniecierpliwiony mężczyzna. – Wciskają te przyciski na złość, jakby wiedzieli, że to właśnie ja siedzę za kółkiem i że bardzo się śpieszę. – Spojrzał z dezaprobatą na grupkę ludzi przecinających jezdnię. Odetchnął głęboko i odwrócił się w stronę przyjaciółki, którą poznał kilka lat temu przy okazji głośnej w mieście sprawy uprowadzeń i morderstw. Ta smutna historia bezpośrednio dotyczyła Jana, a także jego przyjaciół z czasów nastoletnich. Anna Sass, nazywana przez wszystkich Sasanką, całkiem przypadkowo została wciągnięta do jego prywatnego śledztwa, które również dzięki niezwykle przebojowej i optymistycznej kelnerce udało mu się rozwiązać. Ich współdziałanie pozwoliło ocalić od śmierci między innymi żonę i syna Jana Poniatowskiego.

– Nie istniał – odparowała dziewczyna. – A jeżeli nawet, to ja osobiście o takim dniu nie słyszałam. Wiesz przecież, że w sprawach wszelkich promocji jestem, jak nikt, na bieżąco – podkreśliła z dumą. – A właśnie! – Zaklaskała w dłonie. Wyjęła z torebki telefon, odblokowała ekran i czym prędzej uruchomiła internet. – Muszę sprawdzić, gdzie mają teraz najlepsze okazje. Słyszałam od jednej znajomej, że w Mohito, jeszcze tylko dzisiaj, wiklinowe torby plażowe mają taniej nawet o dwadzieścia procent, a w Esotiq zaczęli już przeceniać stroje kąpielowe z najnowszej kolekcji. – Dziewczyna się rozkręcała, co było dla niej typowe i naturalne. Poniatowski zdążył się już przyzwyczaić, że Sasanka musi się od czasu do czasu porządnie wygadać, bo w przeciwnym razie mogłaby umrzeć od nadmiaru myśli. Znał ją dostatecznie dobrze, aby wiedzieć, że gdy miała wiele spraw na głowie albo gdy była podekscytowana, mówiła więcej i szybciej. – À propos kostiumów! – zawołała. – Jeden z nich chętnie bym przygarnęła już teraz. Masz tu gorąco jak w saunie! Tyle razy ci już powtarzałam: kup sobie nowy samochód, a tego gruchota zepchnij do rowu pod Piłą albo utop w rzece. Można w nim ducha wyzionąć. Za tydzień zaczyna się lato! Czas na wielkie, sezonowe zmiany. – Odwróciła się w stronę kolegi, który z piskiem opon ruszył na zielonym świetle. Z żalem odłożyła komórkę. Zacisnęła dłoń na uchwycie zamontowanym w drzwiach samochodu i napięła mięśnie, przygotowując się do dalszej jazdy. – Od dziewiętnastu lat mamy dwudziesty pierwszy wiek – kontynuowała. – No i sam powiedz! Kto w dzisiejszych czasach ma samochód bez klimatyzacji? Bo tego, jaką siarę robisz sobie na mieście tą jaskrawą, żółtą jak cytryna hondą, nie będę ci znów uświadamiać. Jesteś bossem w europejskim banku? Masz dobre zarobki? Więc chyba stać cię na odrobinę luksusu. A życie jest krótkie. Zbyt krótkie, żeby oszczędzać na podstawowych zdobyczach cywilizacyjnych i wynalazkach, które powinny ułatwiać nam życie. I wiesz co? Ja ci dobrze radzę, Janek! Likwiduj lokaty i jedź z gotówką prosto do dealera! Albo nie, lepiej nie jedź. Idź! I nam wstydu oszczędź!

– Najpierw to ja muszę jechać do Andrzejewskiego. – Poniatowskiemu udało się wykorzystać moment, w którym przyjaciółka zamilkła. – Jeśli do godziny dwunastej – spojrzał na zegarek – Natasza nie będzie miała na biurku ostatecznej listy gości i gotówki potrzebnej do sfinansowania przyszłotygodniowej imprezy, huczne weselisko szlag jasny trafi.

– Jaki szlag, Janek? – zareagowała żywo Sasanka. – Wypluj od razu te słowa! To wesele po prostu musi się odbyć. Nie ma innej opcji, rozumiesz? Przecież ja już mam kupioną sukienkę i…

– I wygląda na to, że będziesz musiała ją zwrócić. – Jan nie pozwolił jej skończyć. – Bo ja to przyjęcie widzę w czarnych barwach. Kajetan się nie odzywa. Nie odbiera telefonów i nie odpisuje na wiadomości, a przecież w ubiegłym tygodniu umówił się ostatecznie z Nataszą, że dziś o dziesiątej przyjedzie do Wspaniałych Ślubów, wpłaci kasę i dopełni resztę formalności związanych z organizacją wesela – dodał Poniatowski, uśmiechając się lekko, mimo słów, które wypowiedział. Zawsze bowiem poprawiał mu się nastrój, ilekroć myślał o żonie i o prowadzonej przez nią z pełnym powodzeniem firmie, zajmującej się organizacją imprez okolicznościowych. Wciąż czuł satysfakcję, że to właśnie on namówił Nataszę do pracy na własny rachunek. Jego duma rosła z każdym kolejnym rokiem, w którym to Wspaniałe Śluby rozwijały się, zyskiwały w mieście coraz większe wpływy, rozszerzały zakres działalności, stając się jedyną firmą w regionie, która kompleksowo i sprawnie obsługiwała coraz pokaźniejszą liczbę klientów. Od dłuższego czasu Natasza współpracowała z restauracją Świteź, w której Anna Sass była kiedyś tylko kelnerką. Kiedy szef Sasanki okazał się seryjnym mordercą, dziewczyna postanowiła odejść z pracy i zapomnieć o przykrych doświadczeniach. Zatrzymał ją właściciel Świtezi, który zaproponował jej wakat, jaki był do wzięcia po aresztowaniu psychopatycznego zabójcy. Od tej pory Anka oprócz kelnerowania pełniła zaszczytną funkcję menadżerki sali, co pozwoliło jeszcze bardziej zacieśnić współpracę między firmą pani Poniatowskiej a najlepszą restauracją w mieście. – Zresztą. – Jan ocknął się z chwilowych przemyśleń. – Do ludzi solidnych to ani Kajetan, ani jego przyszła szanowna małżonka jakoś specjalnie nie należą. Od początku były z nimi problemy. O wszystko trzeba było ich prosić, i szczerze podziwiam Nataszę za cierpliwość do samego końca.

– Pojebało cię, Janek, do reszty? – Anka niemal się nie udławiła. Nie z powodu nadmiernej prędkości, lecz z wrażenia, które zrobiły na niej usłyszane przed chwilą słowa kolegi. – Jak to, zwrócić? Jak w ogóle możesz mówić o tym z takim stoickim spokojem? Przecież to była przeceniona szmatka, za którą i tak zapłaciłam krocie. Powinieneś już wiedzieć, że towar z obniżoną ceną… – Sass puściła na chwilę drzwi samochodu i zrobiła w powietrzu cudzysłów palcami – nigdy nie podlega zwrotowi. Siedem stów wyrzuciłabym w błoto – zauważyła kwaśno. – A Kajtek? – prychnęła. – Przecież on miał wieczór kawalerski. Na sto procent jeszcze śpi i tyle.

– No, a Węgorzewska?

– Julia? – spytała dziewczyna, a potem zamilkła na moment. Wróciła myślami do czasów i okoliczności, w jakich poznała swoją koleżankę. Nie dowierzała, że od tej pory minęły już ponad trzy lata. Anka pomagała wówczas Janowi w poszukiwaniu jego serdecznych przyjaciół, którzy zostali uprowadzeni przez dwóch nieobliczalnych przestępców. Pewnego dnia Julia, młoda recepcjonistka pierwszej w Pile kliniki medycyny estetycznej Cinderella Clinic, prawie wpadła pod koła mknącej również dzisiaj ulicami miasta z niedozwoloną prędkością kanarkowej hondy Poniatowskiego. Nazajutrz Węgorzewska również została porwana, lecz dzięki wrodzonemu sprytowi, wielkiej przebiegłości i szczęściu, które nigdy jej nie opuszczało, szybko uwolniła się z rąk psychopatycznych morderców. W Cinderelli Julia poznała Kajetana Andrzejewskiego, informatyka, który za tydzień miał zostać jej mężem.

– A znasz inną Węgorzewską? – zapytał bankowiec, obserwując dziwnie milczącą Sasankę.

– Oczywiście, że znam. – Dziewczyna otrząsnęła się z zamyślenia i z wyższością zadarła podbródek. – Alę Węgorzewską znam, diwę operową taką. Kiedyś była w Pile przejazdem i wyobraź sobie, Janek, jakie jaja. Zaczynam ja sobie popołudniową zmianę, wychodzę na salę i…

– Anka, proszę, nie teraz. Znam tę historię na pamięć.

– Dobra, spoko. I tak zawsze opowiadam ją w nieco inny sposób, aby cię nudzić. – Sass rozciągnęła usta w szczerym uśmiechu.

– A możesz teraz, w podstawowej wersji, opowiedzieć mi o tej mniej popularnej Węgorzewskiej? Nie o słynnej diwie, tylko o pielęgniarce z Piły?

– Dla ciebie wszystko, kolego, bo musisz wiedzieć, że ona, to znaczy Julia, dała sobie wczoraj ostro w palnik. – To mówiąc, Sasanka popukała się krawędzią dłoni w lekko naprężoną szyję. – Wychodziłam od niej około północy, a ona już była zalana w trupa! Normalnie dętka, mówię ci! Alkohol tam płynął strumieniami, a impreza dopiero się rozkręcała. Ja nie mogłam zostać do końca, bo dzisiaj musiałam być na ósmą w pracy. 

I szczęście, że musiałam, bo powiem ci szczerze, że wolę nawet nie myśleć, jak bym dziś wyglądała, gdybym balowała u Julii do białego rana. Pewnie w tej chwili również przypominałabym zwłoki… – Anka się wzdrygnęła. – A i tak nie najlepiej się czuję.

Przesadziłam troszeczkę z drinkami – westchnęła ciężko i przymknęła powieki. – Nie te lata, kochany, niestety. A do tego ty zachrzaniasz dzisiaj tym swoim kanarkiem jak wariat.

– Zachrzaniam, bo czasu nie mam – odparował Jan. – Jestem totalnie wkurzony. A to wszystko przez Andrzejewskiego. Nie sądziłem, że taki z niego nieodpowiedzialny dupek – skwitował. – Ale już ja go postawię do pionu. Na dobre zapomni o wczorajszej kawalerskiej orgii i od razu wyskoczy z gotówki. Ale najpierw muszę cię zawieźć do kwiaciarni.

– Wrzuć na luz z kwiaciarnią! – Sass machnęła ręką. – Nic się nie stanie, jak będę tam po południu. Tylko nic nie mów Nataszy. – Przyłożyła palec do ust. – Wcześniej chcę zobaczyć, jak stawiasz Andrzejewskiego do pionu – parsknęła. – Już to widzę, jak wytrząsasz z niego weselną gotówkę. I jak go wsadzasz do hondy i obwozisz po pilskich wertepach. Zajebisty efekt wytrząsania! – chichotała.

– Daj spokój – skrzywił się Poniatowski. – Mnie akurat wcale to nie bawi. Smacznie sobie spałem, kiedy Natasza zadzwoniła z biura, prosząc, żebym czym prędzej do tego gnojka pojechał.  No i jeszcze przy okazji po ciebie, do Świtezi – westchnął z udawaną ansą. – Bo żeś wczoraj tak zabalowała, że boisz się wsiadać za kółko.

– Nie boję się, tylko jestem odpowiedzialną, nowoczesną kobietą – zripostowała dziewczyna. – Piłaś, nie jedź! Mówi ci to coś? Zasada stara jak świat, której ja się trzymam.

– Jasne – prychnął cicho Jan. – Teraz to ty się lepiej trzymaj poręczy! – zawołał z uśmiechem i zwiększył obroty silnika. – Ostry zakręt, a potem próg zwalniający!

Książkę Retorsja kupić można poniżej:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Retorsja
Tomasz Brewczyński2
Okładka książki - Retorsja

Nadchodzi apogeum furii! Jan Poniatowski i Anna Sass dokonują makabrycznego odkrycia. W jednym z pilskich mieszkań znajdują zwłoki młodego, znanego im...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje