Przemyt. Przyjaźń. Przygoda. „Antarabhawa" Przemysława Szulgita

Data: 2020-02-06 12:01:47 | Ten artykuł przeczytasz w 6 min. Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet
News - Przemyt. Przyjaźń. Przygoda. „Antarabhawa

Przebywam poza światem statystycznych ludzi. Właściwie przebywam w antarabhawie. Tak to się nazywa w sanksrycie. W międzyświecie pomiędzy światami...

Kontrowersyjny powrót polskiej powieści przemytniczej ponad osiemdziesiąt lat po Kochanku Wielkiej Niedźwiedzicy Sergiusza Piaseckiego. Antarabhawa to inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, epatująca groteską i bawiąca się literackimi konwencjami opowieść osadzona w azjatyckich realiach lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku.

Obrazek w treści Przemyt. Przyjaźń. Przygoda. „Antarabhawa" Przemysława Szulgita [jpg]

…w tamtych czasach Polacy co najwyżej wypuszczali się do RFN-u na wykopki albo handlowali salami i lakierami do włosów z NRD. A w RPA, Emiratach i Singapurze żyły sobie miliony cwanych Hindusów. Wysyłały swoim do kraju złoto i towary (…). India potrzebowała nas jak krwinek do roznoszenia tlenu w żywym organizmie, potrzebowała przemytników.

My jesteśmy jak gwiazdy filmowe. Kreujemy postaci, za które chcemy uchodzić, ale w przeciwieństwie do kreacji wielkich aktorów nasze odnoszą sukces tylko wtedy, gdy nikomu nie zapadają w pamięć. Jedynie wtedy możemy robić to, co robimy (…). Nie tolerujemy żadnych tatuaży, żadnych widocznych blizn, biżuterii, dziwnych ubrań i znaków szczególnych. Nic, co pozwoliłoby nas zapamiętać. Chcemy być jak ludzie bez właściwości…

Jest Antarabhawa powieścią przemytniczą, którą czyta się jak dobrą książkę przygodową. Choć fabułę oparto na prawdziwych wydarzeniach, akcja toczy się tu wartko, a bohaterowie okazują się niezwykle barwni i autentycznie interesujący. Szulgit odtwarza też częściowo ich język i sposób mówienia, początkowo nieco egzotyczny dla przeciętnego czytelnika, jednak oswaja się go na ponad 500 stronach powieści. Wszystko to nadaje tej historii znamion autentyczności i wiarygodności.

- recenzja książki Antarabhawa

Do lektury powieści Przemysława Szulgita zaprasza Wydawnictwo Papierowy Motyl. W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy Wam premierowy fragment książki Antarabhawa. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii: 

Mały Marek zgodnie z dyspozycją Ryszarduchny poleciał rano do Delhi. Liniami Aerofłot z dużą kamerą video, małą elektroniką, butelką whisky i kilkoma sztabkami w butach. Leciał z oryginalną wizą indyjską w szwajcarskim paszporcie o danych, które wiekiem, kolorem oczu i wzrostem z grubsza odpowiadały jego danym. Oryginalne zdjęcie z paszportu usunął Stachu Kredka, chłopak Izy. Za zrobienie tego paska oboje dostali pracę w firmie Ryszarduchny. Stachu Kredka, odkrywszy w sobie zdolności manualno-plastyczne, starannie wkleił do szwajcara przyciętą fotografię Małego Marka i wykałaczką maczaną w tuszu ręcznie domalował fragment okrągłej pieczątki brakujący w prawym dolnym rogu zdjęcia.

– To damski pasek! – parsknął jednak Mały Marek, oglądając przed startem jaskrawoczerwony certyfikat swojej tożsamości, wystawiony w Lozannie na nazwisko Rose Maria Zachanassian, opatrzony na okładce białym krzyżykiem jak negatyw czerwono

-białej apteczki.

– Dzicy nie będą wiedzieć, że damski! – starał się go uspokoić Henio Druto.

– Jak to nie?! – zawołał Mały Marek. Palcem obmacał stronę ze swoimi personaliami. – Przecież jest Maria! – wskazał.

– Skoro był Erich Maria Remarque… – przekonywał Druto, bo ukończył w Polsce różne szkoły – i Karl Maria Weber, to może być i Rose Maria!

Mały Marek na damskim pasku wystartował do Delhi. Kółko zapowiadało się na bezpieczne. Deklaracja kamery to rutyna, elektroniczny szajs nie przekraczał dozwolonego limitu wwozu, a żeby celnik zajrzał białemu do butów, Mały Marek musiałby dać ku temu jakiś powód, choćby powłócząc nogami. Ale nie było mu dane dojść do celników. Zatrzymano go na linii immigration.

– To nie jest twój paszport! – usłyszał. – Ty nie jesteś Szwajcar! Oficer sprawdzający dokument opuścił stanowisko odpraw, pomówił chwilę z kierownikiem zmiany. Obaj zabrali Małego Marka do pokoju służbowego. Nie kwestionowali jego imion i płci. Ich uwagę przykuł jedynie inny odcień tuszu pieczątki na zdjęciu i inny na stronie. Oficerowie wezwali na linię odpraw białą dziewczynę pracującą dla linii Swissair. Dochodziła trzynasta, wszyscy pracowali na lotnisku w pełnym składzie. Kiedy starannie uczesana dziewczyna przybyła w zapiętej pod szyję białej krochmalonej bluzce, okazano jej przestraszonego Rosę Marię Zachanassiana. Nieco zmieszana obejrzała jego paszport.

– Dlaczego masz tak na imię? – spytała po angielsku.

– Tato mi dał… – odpowiedział Rose Maria. Angielski znał słabo i nie powiedział w tym języku nic więcej, czego dziewczyna nie wiedziałaby już od oficerów. Ci kazali dziewczynie porozmawiać z Rose Marią po szwajcarsku. Dziewczyna zwróciła się doń najpierw po niemiecku, potem po włosku. Rose Maria zrozumiał jeszcze mniej, ale patrzył na dziewczynę tak, jak jeszcze żaden mężczyzna na nią nie patrzył.

– Paszport wystawiono w Lozannie – powiedziała wtedy dziewczyna. – To kanton francuskojęzyczny. Ja nie znam francuskiego.

– Ale czy on mówi po szwajcarsku? – chcieli się dowiedzieć oficerowie.

– Jest z Lozanny. Może mówić… – potwierdziła dziewczyna ze Swissaira. Oficerowie podziękowali jej za pomoc i deportowali Rosę Marię Zachanassiana tym samym samolotem Aerofłotu, którym przyleciał. Po kilku godzinach, kiedy Rose Maria w ustalonym czasie nie odezwał się z Delhi, Ryszarduchna w Singapurze odchodził od zmysłów, obliczając w myślach, ile zajmie mu odrobienie straty. Późnym wieczorem jego ręczny telefon jednak zadzwonił.

– Halo? – zabrzmiało w słuchawce. – To ja, Mały Marek!

– Serce mi z kamienia spadło… – westchnął z ulgą szef. – Bałem się, że już po tobie. Co robiłeś tak długo?

– Jestem w Moskwie.

– Gdzie!? – nie uwierzył Ryszarduchna. – Co ty tam, kurwa, robisz?!

– Przyczepili mi się do paska w Delhi i deportowali do Moskwy… – Rose Maria pokrótce opisał historię swojej deportacji. – Co ja mam robić? Tu jest listopad. Wszędzie śnieg! Głupio wyglądam w tych krótkich spodenkach…

Książkę Antarabhawa kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Antarabhawa
Przemysław Szulgit0
Okładka książki - Antarabhawa

„Przebywam poza światem statystycznych ludzi. Właściwie przebywam w antarabhawie. Tak to się nazywa w sanksrycie. W międzyświecie pomiędzy światami…”...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje