Adam został poczęty 1 września 1939 roku, kiedy jego ojciec Andrzej Borowy był już w drodze na front, a następnego dnia poległ pod Pszczyną w masakrze polskich batalionów, rozjechanych przez niemieckie czołgi.
Od tej pory Teresa Borowa prowadziła prywatną wojnę z Hitlerem, Stalinem i całym światem, nie wyłączając własnej rodziny, walcząc najpierw o urodzenie, a potem ocalenie syna. Toczyła ją w rodzinnym Tarnowie, gdzie został aresztowany i wywieziony do Oświęcimia jej ojciec, w okupowanym Krakowie, gdzie trafiła do obozu w Płaszowie, w partyzanckiej ziemiance w Gorcach, gdzie mały Adaś omal nie padł ofiarą polskiego policjanta, wreszcie, już po wojnie, w odebranym Niemcom Zabrzu, gdzie nowi władcy zaprowadzili nowy "porządek".
Po latach Adam stara się uporać z upiorami dawnego życia i wybrać własną drogę. Tłem dla losów Adama i jego matki są mniej znane, niekiedy przemilczane fragmenty naszej historii, wymykające się jednoznacznym ocenom ludzkie postawy, które determinują dramatyczne wybory, przed jakimi stają bohaterowie.
Do lektury najnowszej powieści Marka Harnego Dziecko września zaprasza Wydawnictwo Prószyński i S-ka. Ostatnio mogliście przeczytać pierwszy fragment powieści, tymczasem już teraz zachęcamy do lektury drugiej jego części:
Myśli o bliskim ślubie z Andrzejem towarzyszyły Teresie przez całą noc. Kiedy zasypiała, śniła o nim, a kiedy się budziła, leżała w ciemności i rozmyślała. Wcale nie chciała zaskakiwać rodziców swoją decyzją. Przecież próbowała ich stopniowo przygotować. Ale oni nie chcieli wierzyć, że to naprawdę poważne. Mieli nadzieję, że jej przejdzie. Może za bardzo przejmowała się tym, co powiedzą. Pewnie nadal by jeszcze przez jakiś czas odwlekała decyzję, ale czasu już nie było.
Musiała znów postawić na swoim, na nic nie zważając. Tak jak zrobiła ponad rok wcześniej, kiedy pojechała do Zakopanego niby to na plener malarski dla amatorów, a naprawdę po to, żeby być blisko Andrzeja. Na początku tamtych wakacji odnowili dawną znajomość. Właśnie zrobił dyplom i chodził po Tarnowie w nimbie prawdziwego już malarza, ścigany tęsknymi spojrzeniami panien z kursów plastycznych pani Adler. Marzyły o wyrwaniu się z prowincji w świat sztuki, a Borowy wydawał się im wysłannikiem z owego świata. Otaczała go sława tego, który bywał w Paryżu. Teresa nie była tak naiwna jak tamte dziewczęta, ale jej także spodobało się jego nowe wcielenie. A i do Paryża ciągnęło ją od dawna.
Słabo pamiętała, jaki był Andrzej, zanim wyjechał na studia do Warszawy. W tamtych latach wciąż o wiele bardziej imponował jej kuzyn Stanisław. Od dzieciństwa oswojony z końmi, już w gimnazjum popisywał się brawurową jazdą i przepowiadano mu, że zrobi karierę w ułanach. Nadzieje zniweczył wypadek podczas amatorskich wyścigów. Koszycki z konieczności został oficerem piechoty i od tamtej pory utrzymywał, że to właśnie ona jest królową broni. Borowy, jako nastolatek, wydawał się Teresie przemądrzałym lalusiem. Sama się sobie dziwiła, jak mogła być kiedyś taka ślepa. Teraz odkryła, że jest nie tylko przystojniejszy od Staszka. Coraz bardziej podzielała też jego poglądy. I w ogóle nie widziała się już w roli pani oficerowej.
Pod koniec lipca tysiąc dziewięćset trzydziestego ósmego roku, kiedy podczas uroczystości na tarnowskim Rynku porucznik Koszycki w gronie innych oficerów uroczyście odbierał dwa przeznaczone dla tutejszego pułku piechoty ciężkie karabiny maszynowe, ufundowane przez społeczeństwo Tarnowa, Teresa nie dotrzymała mu towarzystwa, choć wcześniej obiecywała. Od paru dni była z Borowym na plenerze w Zakopanem. Znów musiała o to walczyć z rodzicami. Postawiła na swoim, ale tydzień później wciąż nie była pewna, czy ze strony malarza może liczyć na wzajemność.
W pogodne dni Borowy prowadził całą grupę na Halę Gąsienicową i kazał malować okoliczne widoczki, a sam urywał się na wspinaczki z kolegami po otaczających dolinę szczytach. Wieczorami przy ognisku opowiadał o Paryżu, a uczestniczki kursów pani Adler słuchały go z rozdziawionymi ustami. Niektóre od niego po raz pierwszy dowiadywały się, że tacy malarze jak van Gogh, który obciął sobie ucho, czy Renoir, portretujący gołe kobietki, różowe i tłuste, to już dawno zapomniana historia. Teraz modny jest mały Hiszpan nazwiskiem Picasso, który wywrócił malarstwo do góry nogami.
Pewnego deszczowego dnia, który z konieczności spędzali w pensjonacie, dla rozrywki naszkicował im z pamięci kopię portretu kobiety autorstwa tego jakiegoś Picassa. Niektóre z dziewcząt sądziły, że stroi sobie z nich żarty. Nie mogły zrozumieć, dlaczego tej kobiecie nos wyrasta z boku głowy, a palce przypominają kurze pazury. Najśmielsza z nich wyraziła opinię większości, mówiąc, że wydrapałaby oczy malarzowi, który tak by ją zohydził.
– No a panna Tereska co o tym sądzi? – zapytał Borowy.
Wzruszyła ramionami.
– Wolę, jak pan Andrzejek maluje.
Śmiał się, a ona poczuła, że się czerwieni.
Każdego dnia myślała, jak zwrócić na siebie jego uwagę. Nie miała złudzeń, malowaniem nie była w stanie mu zaimponować. Jej nieudolne pejzażyki traktował łagodnie, ale i bez tego domyślała się, co o nich sądzi. Wreszcie się odważyła.
– A może pan Andrzejek zabierze mnie kiedy na wspinaczkę?
– Jeśli panna Tereska się nie boi…
Bała się. Poprzedniego lata z rówieśnikami z gimnazjum kilka razy próbowała łatwych wspinaczek, ale na każdej z trudem ukrywała strach. Myślała, że już nigdy do takich prób nie wróci. Ale teraz była gotowa na wszystko.
– No wie pan Andrzejek! Z panem miałabym się bać?
Uśmiechnął się i obiecał, że kiedy pogoda się poprawi, poprowadzi ją nietrudną drogą przez widoczną sprzed schroniska północną ścianę Świnicy. Wiedziała, że to najłatwiejszy sposób wejścia na szczyt od tej strony, ale kiedy przyszedł ten dzień, nie była w stanie przełknąć śniadania. Na podejściu kilka razy była o krok od rezygnacji. Miała ochotę wymówić się chorobą, jak kiedyś w szkole. Powstrzymywała ją tylko obawa, że wtedy straciłaby u niego szanse na zawsze.
Pod pierwszym spiętrzeniem ściany posiedzieli chwilę i wypili trochę herbaty z termosu.
– Umie panna Tereska związać się liną czy mam pokazać? – zapytał Borowy.
– Oczywiście, że umiem – obruszyła się.
Najwyraźniej jednak słabo zapamiętała, czego przed rokiem nauczyli ją koledzy. A może oni sami było słabo obeznani. Borowy z uśmiechem obejrzał węzeł na linie, którą obwiązała się w pasie.
– Co, niedobrze? – spytała zaczepnie.
– Jeśli panna Tereska chce sobie zrobić krzywdę, to w sam raz. Ale jeśli nie, to może pomogę?
Ze złością potrząsnęła ramionami, choć nie zaprotestowała. Rozplątał jej niezgrabny węzeł, przesunął linę pod pachy i zawiązał ponownie, z szelkami. Po raz pierwszy poczuła wtedy na sobie dotyk jego dłoni. Może przypadkowy, a może nie. Chyba zadrżała, bo szybko cofnął ręce.
– Tak lepiej – powiedział.
– I tak nie mam zamiaru spadać – rzuciła z gniewem.
Zanim zdążył zaprotestować, ruszyła pierwsza w górę łatwymi, poprzetykanymi trawą skałami. Złość sprawiła, że mniej się bała. Z Borowym za plecami czuła się pewniej niż podczas wspinaczek z kolegami. Początek trasy nie był zresztą zbyt wymagający, a później Andrzej przejął prowadzenie. Kiedy godzinę później stanęli na trawiastej półce, przecinającej w poprzek ścianę, niemal wpadła w euforię. Mieli przed sobą trudniejszy odcinek, wiodący w stronę szczytu, ale nie wydawał się już tak straszny jak jeszcze w nocy, gdy sama myśl o tej wspinaczce nie pozwalała jej zmrużyć oka. Teraz coś samo pchało ją dalej do góry.
Tymczasem Borowy właśnie w tej chwili nieprzyjemnie ją zaskoczył.
– Wie panna Tereska co?
Myślała, że chce ją pochwalić.
– Słucham? Co mi pan Andrzejek powie?
– Na dziś koniec zabawy. Zwiewamy stąd.
Jakby odebrał jej prezent, który już uważała za swój.
– A właściwie dlaczego pan Andrzejek tak nagle zmienił plany? – zapytała gniewnie.
– To nie ja. To niebo. Idzie burza.
Pokazał kciukiem w górę. Nie uwierzyła. Było gorące lipcowe południe. Niebo wydawało się niemal bezchmurne. Ledwo jeden obłoczek zawisł nad granią. Nic, tylko Borowy ocenił, że na trudniejszym odcinku Teresa sobie nie poradzi.
– Ja niczego na niebie nie widzę – powiedziała.
– A jednak zwiewamy. I to szybko – powtórzył. – Niech mi panna Tereska zaufa.
– Nie ufam panu za grosz! – fuknęła. – Na drugi raz poszukam sobie innego towarzystwa.
Zaśmiał się na cały głos.
– Na drugi raz panna Tereska może sobie robić, co zechce. Ale dziś ja odpowiadam za panny Tereski bezpieczeństwo, więc proszę mnie słuchać.
Nie mówiąc nic więcej, poprowadził ją za sobą łatwą półką i kilkanaście minut później stanęli na przełęczy. Rozplątała węzeł i ze złością rzuciła swój koniec liny na kamienie. Już chciała się obrazić i podziękować mu za towarzystwo, kiedy odwróciła głowę i zobaczyła, że po drugiej stronie grani niespodziewanie pojawił się ciemny wał chmur. Kilka chwil później rozległy się pierwsze, dalekie jeszcze grzmoty. Borowy szybko zwinął linę na zgiętej w łokciu ręce i gestem wskazał jej ścieżkę. Już bez protestów pierwsza ruszyła w dół.
Zanim dotarli do pierwszego stawu w dolinie, lunęły na nich strumienie deszczu, a pioruny zaczęły bić po grani. Kilka minut później gęsta chmura spłynęła z przełęczy do doliny, pogrążając wszystko w mroku. Tylko błyskawice raz po raz przecinały otaczające ich ściany deszczu i mgły.
Grzmoty zlewały się w niemal jednostajny huk. Pioruny biły teraz wszędzie, ponad nimi i dookoła. Teresie wydawało się nawet, że błyska się poniżej ich stóp.
Borowy chwycił ją za rękę i pociągnął ze ścieżki w dół po stromych trawach wśród głazów, poprzez płytką skalną rynnę zamienioną teraz w rwący strumień. Wiedziony znajomością terenu, a może jakimś niedostępnym jej zmysłem, odnalazł w gęstej mgle schronienie, płaski odłam skalny spoczywający na wielkich głazach i wraz z nimi tworzący płytką niszę. Nawet teraz było tu jeszcze prawie sucho. Wepchnął Teresę pod okap, a sam wcisnął się obok, uważając tylko, żeby nie przysuwać się zbyt blisko.
To ona przylgnęła do niego, zamykając oczy. Dygotała z zimna i zdenerwowania, czując spływające po całym ciele lodowate strużki. Buty miała pełne wody. Przesiedziała tak, szczękając zębami, prawie godzinę, dopóki grzmoty nie ucichły, chmury nie podniosły się, a nad granią nie zaczęło chwilami znów przebłyskiwać słońce.
– Przepraszam cię, Andrzejku – wybełkotała zdrętwiałymi wargami. – Ja myślałam… Przepraszam…
Nie pozwolił jej mówić dalej, tylko przygarnął mocno do siebie.
Wieczorem, jakby chciał wynagrodzić zawód w górach, zabrał ją na tańce do Morskiego Oka. Upiła się, ale dobrze później pamiętała tango, które tańczyli, a wystylizowana na Polę Negri pieśniarka śpiewała na przemian po niemiecku i polsku. Teresa znała ten tekst, więc w tańcu podśpiewywała cicho do wtóru.
Mein Herz ist aufgewacht,
weil der Tango Notturno
eine zärtliche Kunde
Deiner Liebe mir sang…
Ośmielona wypitym szampanem prowokowała Andrzeja, choć nie była pewna, czy on na tyle zna niemiecki. Zrozumiał najwyraźniej, bo zaraz potem objął ją i przycisnął niemal nieprzyzwoicie, nie zważając na ludzi. Zaśmiała się i dokończyła po polsku:
Żeś ty jest właśnie mym
Szczęściem i przeznaczeniem
Moim snem i marzeniem
Powiedziała mi pieśń…
Do pensjonatu wracali dorożką, w której znów posunął się o krok dalej.
– Nareszcie się zdecydowałeś – wyrzuciła z siebie oszołomiona. – Już myślałam, że to nigdy nie nastąpi.
– Mało brakowało – przyznał. – Robiłaś takie nieprzystępne miny.
– Ja robiłam nieprzystępne miny? To ty mnie w ogóle nie zauważałeś.
Od tamtej pory minął zaledwie rok, a jakże to wszystko było dalekie. Jak nienawistny stał się język, z którym wcześniej kojarzyło się jej wspomnienie romantycznych chwil w Morskim Oku. Naiwne wydawało się teraz tamto szukanie w górach sztucznych niebezpieczeństw, żeby przysporzyć sobie emocji. Prawdziwa groza, jaka zawisła nad krajem, nie była dla niej ani trochę emocjonująca. Wolałaby podziwiać Andrzeja jako malarza niż najbardziej nawet bohaterskiego żołnierza.
Ale świat nie dawał jej wyboru.
Książkę Dziecko września kupić można w popularnych księgarniach internetowych: