Ostatnią rzeczą, o jakiej marzy Charmaine Wallace, jest nauka w szkole takiej jak Mulberry Heights. Ponury internat położony w środku lasu, z dala od jakiejkolwiek cywilizacji, przyprawia ją o dreszcze. Nie pozostaje jej jednak nic innego, jak zacisnąć zęby i dostosować się do nowego życia.
Na pozór nudna i wybitnie restrykcyjna szkoła skrywa wiele tajemnic. Pewien dziwny chłopak, o którym krąży mnóstwo plotek i którego większość uczniów omija szerokim łukiem, od początku budzi ciekawość Charmaine. Dziewczyna postanawia na własną rękę odkryć jego sekret. Prędko okazuje się, że zainteresowanie nie jest jednostronne, a chłopak zaczyna wręcz nadmiernie zabiegać o jej uwagę.
Pewnego dnia w niewyjaśnionych okolicznościach ze szkoły znika uczeń, a tajemniczy kolega Charmaine staje się głównym podejrzanym w sprawie zaginięcia. Czy Charmaine uda się odkryć prawdę i oczyścić chłopaka z zarzutów? Jaki dramat kryje się w jego życiu? Czy grupka przyjaciół zdoła go uratować...przed nim samym?
Do przeczytania książki The Paper Dolls Natalii Grzegrzółki, pierwszego tomu cyklu Mulberry Tales, zaprasza Wydawnictwo Jaguar. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment powieści The Paper Dolls:
Timothy zrobił kółko wokół potężnej fontanny ustawionej na frontowym dziedzińcu i zgasił silnik. Wysiedliśmy z auta, a ja rozejrzałam się i odkryłam, że z każdej strony otacza nas las. Znajdowaliśmy się w środku głuszy. Z dala od jakiejkolwiek cywilizacji. Innymi słowy: na najbliższe miesiące miałam zamieszkać w miejscu, które bardziej przypominało stare i opuszczone zamczysko niż prawdziwą szkołę.
Przez wielgachne okna budynku zauważyłam nastolatków poruszających się zapewne po korytarzach, ale nawet w małym stopniu mnie to nie pocieszyło.
– Ekhm… – Timmy odkaszlnął, zwracając moją uwagę. Obejrzałam się na niego. Wyciągnął w moją stronę rękę, w której trzymał walizkę. – Miłej nauki i tak dalej, ale muszę już jechać. Zgodnie z moimi obliczeniami, jeśli nie wyjadę za cztery minuty, nie zdążę powtórzyć całego materiału na prezentację.
Miałam ochotę przewrócić oczami.
– Dzięki, że znalazłeś dla mnie czas – powiedziałam tylko, odbierając od niego bagaż.
– Nie ma sprawy. Napisz do rodziców, że dotarłaś.
– Na pewno tak NIE zrobię.
Posłał mi uśmiech, wskakując do samochodu. Szybko odpalił silnik i odjechał, zostawiając mnie w tumanie kurzu. Super.
Westchnęłam i obróciłam się, by zmierzyć się z nową rzeczywistością. Może wcale nie będzie aż tak źle?
Niechętnie przekroczyłam próg szkoły. Hol był przestronny, na wprost mnie znajdowały się imponujące drewniane schody z rzeźbioną balustradą. Stopnie zdobił granatowy dywan. Po mojej lewej ciągnął się długi korytarz, którego podłogę wyłożono wykładziną w tym samym kolorze. Jak zdążyłam się zorientować, to była przewodnia barwa szkoły. Muszę przyznać, że w drodze trochę o niej poczytałam, aczkolwiek nie znalazłam w internecie zbyt wielu wzmianek. Udało mi się odkopać, że Mulberry Heights założono w 1892 roku i początkowo była to katolicka szkoła dla chłopców. Założycielem był Francuz – niejaki Joaquin Chevalier – a obecną dyrektorką Cynthia Griffin. Do niej też zamierzałam pójść. Jeszcze tylko gdybym wiedziała gdzie.
– Zgubiłaś się? – Zaczepiła mnie drobna dziewczyna o azjatyckiej urodzie.
Trochę głupie pytanie, zważywszy na to, że znajdowałam się w jakiejś szkole mieszczącej się na odludziu, a do tego stałam jak kołek, z walizką w ręce, przy wejściu, pośród ubranych w szkolne mundurki uczniów, podczas gdy ja miałam na sobie designerskie spodnie i krótki top z bufkami. Nie znałam się na modzie aż tak jak mama, ale wiedziałam, że to jakieś drogie szmatki, bo ilekroć kupowałam coś taniego, dziwnym trafem lądowało to w koszu pocięte na drobne kawałki. Jednym słowem: wyróżniałam się. I ewidentnie było widać, że tu nie pasuję.
– Mhm – mruknęłam. – Szukam gabinetu pani dyrektor.
– Zaprowadzę cię – powiedziała z uśmiechem. – Możesz zostawić walizkę, nie musisz jej tachać na górę. Nie mamy tutaj wind, więc nie ma sensu, byś ją ze sobą nosiła, bo gabinet jest w innej części niż pokoje. Nikt jej tu nie ukradnie.
– Wolę zabrać ją ze sobą – odparłam przekornie.
Zmarszczyła brwi, ale nie kłóciła się, tylko kiwnęła ręką, wzywając mnie za sobą. Tak naprawdę w bagażu nie miałam żadnych wartościowych rzeczy, mogłam go więc spokojnie zostawić. Chodziło mi raczej o zajęcie czymś rąk, a walizka była na tyle lekka, że nie wymagało to dużego wysiłku.
– Nazywam się Sage Rawling i jestem w klasie dwunastej, a ty? – Spojrzała na mnie przez ramię.
Trochę przyspieszyłam, żeby się z nią zrównać.
– Charmaine Wallace i zakładam, że jedenasta. Pokiwała ze zrozumieniem.
– Gdzie wcześniej chodziłaś?
– Do Northside w Chicago.
– Niezła szkoła. – Pochwaliła z uśmiechem. – Jednak po tej na pewno będziesz mogła dostać się na lepszą uczelnię. Wielu uczniów Mulberry Heights skończyło na Harvardzie lub w Stanford. Mamy lepsze przygotowanie niż szkoły publiczne. Co zamierzasz rozszerzać?
Czułam się jak na przesłuchaniu.
– Biologię.
Uśmiechnęła się promiennie.
– To tak jak ja. Jeśli będziesz potrzebowała pomocy, możesz się do mnie zgłosić.
Podziękowałam jej, a wtedy zadzwonił dzwonek. Chociaż lepiej pasowałby tu określenie „dzwon”, bo ten dźwięk przypominał uderzenie gongu.
– Och, muszę lecieć, ale kieruj się do końca korytarza i w lewo. Gabinet jest na samym końcu!
Nim zdążyłam coś powiedzieć, pobiegła w przeciwną stronę i tyle ją widziałam. Z westchnieniem skierowałam się we wskazanym kierunku. Tabliczka z napisem „dyrektor Cynthia Griffin” potwierdziła, że znalazłam się we właściwym miejscu.
Zapukałam i nacisnęłam klamkę. W środku, za biurkiem, siedziała kobieta w średnim wieku, z okularami jak denka od szklanych butelek.
– Panna Wallace? – Uśmiechnęła się i wskazała drzwi trochę dalej. – Pani Griffin już czeka.
Skinęłam głową i podążyłam za jej sugestią. Na środku gabinetu pani dyrektor stało masywne biurko. Mimo wysokiego sufitu i wielkich okien pomieszczenie wydawało się okropnie ciemne, prawdopodobnie przez wielkie regały z książkami i ciężkie granatowe zasłony.
– Dzień dobry, jestem Charmaine Wallace – przedstawiłam się.
– O, jesteś. – Zza biurka podniosła się szczupła kobieta w średnim wieku. Komplet garniturowy i ciemne włosy spięte w wysoki kok dodawały jej wizerunkowi surowości, ale szeroki uśmiech odrobinę go łagodził.
Wskazała mi miejsce naprzeciwko swojego biurka.
– Usiądź, proszę.
Grzecznie wykonałam polecenie, stawiając walizkę obok nóg.
– Spóźniłaś się, więc będziesz miała co nieco do nadrobienia, ale już uprzedziłam profesorów, nie będą robić ci problemów. – Zaczęła kartkować wielki zeszyt, aż znalazła w nim jakąś rubryczkę. Na samej górze widniało moje nazwisko. – Klasa jedenasta, zatem twoim opiekunem roku jest pan Jett Riley, a przewodniczącą rocznika Jules Gamble. W razie jakichkolwiek niejasności kieruj się do niej, na pewno wszystko ci wyjaśni. – Wysunęła w moją stronę dwie kartki i postukała w nie palcem. – Tu masz swój plan zajęć, a tu mapkę kampusu. Większość lekcji będziesz miała na pierwszym piętrze w gmachu głównym, natomiast biologię w laboratoriach, w oddzielnym budynku. Musisz też wybrać zajęcia dodatkowe i grupę z wychowania fizycznego. One też odbywają się w innych budynkach. Tutaj masz wszystko rozpisane.
Kiwałam głową, starając się przyswoić ten nadmiar informacji, ale zaczęłam się gubić już w połowie jej wypowiedzi.
– Twój pokój czterysta pięćdziesiąt dwa mieści się w północnym skrzydle, na czwartym piętrze. Na końcu korytarza jest kantorek pani Nevin. Idź do niej, a ona przekaże ci klucz. Mundurek znajdziesz w szafie. Dziś nie musisz iść na zajęcia, ale gdybyś dała radę, miałabyś mniej do nadrobienia. – Podała mi kolejne, zapisane drobnym druczkiem, kartki. – Tu masz regulamin szkoły oraz informacje, co musisz załatwić. Zapisać się na zajęcia dodatkowe, wybrać grupę z języka obcego, ustalić dyżury i tak dalej. Masz też cały rozkład dnia i tygodnia: wszystkie ważne wydarzenia i godziny, w których uczniowie jedzą posiłki.
Coś skręcało mnie w środku od tego wszystkiego. W mojej poprzedniej szkole jedynym wymaganiem było przyjście na zajęcia. Tutaj miałam cztery kartki z wypisanymi warunkami, które musiałam spełniać, by nie zostać wydaloną ze szkoły. Choć w gruncie rzeczy, gdyby mnie wyrzucili, może nie byłoby to takie złe. Przynajmniej wróciłabym do domu i mama już nie mogłaby mi znaleźć innej szkoły. Chyba musiał istnieć jakiś limit i może niektórych szkół wcale nie interesowałaby gotówka, nieważne, ile mama byłaby w stanie wpłacić?
– Wiem, że to dużo na początek. – Dyrektorka Griffin parsknęła szczerym śmiechem. – Ale gwarantuję ci, że szybko się wdrożysz. To wcale nie będzie takie trudne, na jakie wygląda.
– Dziękuję – wymamrotałam, bo co miałam powiedzieć? Sama sobie tej szkoły nie wybrałam i wcale nie chciałam tutaj być. – Postaram się dołączyć do zajęć jeszcze dziś.
Uśmiechnęła się do mnie, życzyła mi powodzenia, a potem wyszłam z gabinetu. Stając na korytarzu, odetchnęłam głęboko. Teraz musiałam jakoś znaleźć północne skrzydło, cokolwiek to oznaczało. Nie za dobrze znałam się na kierunkach świata i miałam słabą orientację w terenie.
Intuicyjnie ruszyłam w prawo, rozglądając się na boki. Wewnątrz budynek także wyglądał bardziej na zamek niż placówkę edukacyjną. Ściany ozdobiono sztukateriami i misternymi obrazami w wielkich, drewnianych ramach, w wielu miejscach rozstawiono posągi. Wyłożone granatowymi dywanami podłogi były częściowo drewniane, a częściowo kamienne.
Zatrzymałam się przed ozdobną balustradą, otaczającą schody wijące się kilka pięter w górę i jedno w dół. W przestrzeni klatki schodowej poniżej zobaczyłam hol, a kiedy zadarłam głowę, dostrzegłam bogato zdobiony mozaiką sufit.
Cofnęłam się i… wpadłam na kogoś, kto nagle znalazł się za moimi plecami. Prawie bym się przewróciła, ale ten ktoś złapał mnie i przytrzymał, lecz moja walizka niefortunnie spadła mu na stopy. Odwróciłam się i zobaczyłam podskakującego na jednej nodze chłopaka.
– Kurwa! – wydarł się, ale widząc, że otwieram szeroko oczy, natychmiast się zreflektował. – Aaaa, przepraszam jęknął i zaczął masować nogę. – Nic nie mówiłem, nic nie słyszałaś. – Krzywił się przy każdym słowie.
– Przepraszam – wydukałam i odsunęłam walizkę na bok. Nie zauważyłam cię.
– Ani ja ciebie. Sorry. – Wyraz twarzy zdradzał, że wciąż go bolało. – Chyba widzimy się pierwszy raz, co? Zapamiętałbym taką twarz.
Z trudem powstrzymałam grymas, bo nie znosiłam takich odzywek, ale wtedy dodał:
– Mało kto chodzi z tuszem do rzęs rozmazanym na pół twarzy.
Poczerwieniałam. Wyciągnęłam telefon z kieszeni i już miałam sprawdzić swoje odbicie w przedniej kamerce, gdy chłopak mnie powstrzymał.
– Żartowałem – rzucił ze śmiechem, a mnie opadły ramiona. – Co nie zmienia faktu, że się wyróżniasz. Ktoś tu chyba nie czytał regulaminu.
Wskazał palcem mojego smartfona.
– Nie miałam jeszcze okazji go przeczytać – przyznałam.
– Ja też – powiedział z głupim uśmieszkiem i wyjął z wewnętrznej kieszonki marynarki paczkę papierosów.
Odruchowo się uśmiechnęłam.
– Jestem Blade. – Wyciągnął w moją stronę dłoń. – Blade Woodrow.
– Charmaine Wallace. – Potrząsnęłam jego dłonią.
– Klasa?
– Jedenasta.
– Idealnie.
Rozdział 2
Jakimś cudem udało mi się przetrwać pierwszy dzień, choć okazało się, że okłamałam panią Griffin. Wcale nie poszłam na zajęcia.
Blade też postanowił zignorować lekcje i odprowadził mnie do pokoju, który znajdował się zupełnie gdzie innej, niż pierwotnie założyłam.
– Jeśli jeszcze nie wybrałaś pracy dodatkowej, polecam wyprowadzanie psa na spacer.
– Macie tu psa? – zdziwiłam się. Chłopak zachichotał.
– Jamnika. Jest bardzo leniwy. Tylko nie mów panu Jensenowi, że chcesz to robić, bo tęsknisz za swoim pupilem. Kolejny raz nie da się nabrać.
Parsknęłam.
– Zapamiętam. Macie tu inne zwierzęta?
– Na przykład?
– Konie?
– Konie? – powtórzył rozbawiony. – Nie.
Postarałam się ukryć rozczarowanie. Co prawda ostatnio siedziałam w siodle jakieś cztery lata temu, ale gdybym tylko miała szansę choć na chwilę do tego wrócić, z pewnością bym skorzystała.
Kiedy się ze mną pożegnał, odebrałam klucz z kantorka i wreszcie weszłam do swojego pokoju. Był zwyczajny. Łóżko, biurko, krzesło, szafa… wszystko w tym samym odcieniu starego dębu. Czysto, ale nijako. Rozpakowałam się, upychając wszystko byle jak w szafie, a potem usiadłam na materacu i zaczęłam przyswajać wszelkie informacje zawarte na tych kilku kartkach, które dała mi dyrektorka. Było tego strasznie dużo. O posiłkach, o pracach dodatkowych wykonywanych na rzecz szkoły, o obecności na lekcjach, o ciszy nocnej i godzinach nauki własnej… Rany, zwariować można. Szczególnie zainteresowało mnie kilka punktów:
Mundurek dziewcząt składa się z białej koszuli, granatowej, plisowanej spódnicy o długości do kolan, granatowej marynarki z emblematem szkoły (złotej zapinki w kształcie pszczoły oraz plakietki z wygrawerowaną nazwą i rokiem założenia szkoły), krawata w granatowo-białe pasy oraz półbutów na płaskiej podeszwie. W zależności od pory roku dziewczęta mogą nosić białe skarpety za kostkę lub cieliste bądź czarne rajstopy.
Każda nieobecność na zajęciach jest surowo karana. W przypadku choroby lub niedyspozycji wskazane jest, aby uczeń zgłosił się do ambulatorium po właściwe usprawiedliwienie, które musi dostarczyć wszystkim profesorom, z którymi danego dnia miał odbywać zajęcia, a w przypadku niemożności jego dostarczenia, usprawiedliwienie dostarcza pielęgniarka.
Cisza nocna obowiązuje od godziny dwudziestej drugiej do szóstej rano. W tych godzinach wychodzenie z pokojów i poruszanie się po terenie kampusu jest surowo zakazane. Wyjątek stanowią osoby, które danego dnia odbywają dyżur.
Korzystanie z wszelkiego rodzaju urządzeń mobilnych jest zakazane w trakcie trwania zajęć, tj. od godziny ósmej rano do szesnastej. Na czas zajęć urządzenia te należy pozostawić w pokoju. W przypadku niezastosowania się do nakazu uczeń otrzymuje karę.
To dlatego Blade zwrócił uwagę na mój telefon.
W każdą niedzielę, w kaplicy Świętej Elżbiety, odbywają się trzy msze święte – o godzinie ósmej, dziesiątej i dwunastej trzydzieści. Dla uczniów przebywających na terenie szkoły obecność na przynajmniej jednej mszy jest obowiązkowa. Uczniowie mogą brać czynny udział w obrządku, ale nie jest to warunek konieczny.
Czyli to wciąż katolicka szkoła. Wspaniale.
W przypadku nagminnego łamania zasad uczeń może zostać niezwłocznie relegowany.
Prawdę mówiąc, trochę mnie przeraziła liczba tych nakazów i zakazów. Postanowiłam, że do końca dnia lepiej zostać w pokoju. Musiałam to wszystko gruntownie przemyśleć.
Wzdrygnęłam się, gdy usłyszałam donośne pukanie do moich drzwi. Podbiegłam do nich i natychmiast je otworzyłam.
– Charmaine Wallace? – Wysoka blondynka zmierzyła mnie oceniającym wzrokiem.
– Ta-ak – wydukałam.
– Powinnaś się do mnie zgłosić – rzuciła oschle. – Jestem Jules Gamble, przedstawicielka jedenastych klas.
– Och. – Przełknęłam ślinę. – Przepraszam, nie…
– Jest szesnasta dwanaście. – Mówiąc to, spojrzała na zegarek na nadgarstku. – Za osiemnaście minut jest godzina ciszy, mam nadzieję, że to wiesz?
Kiwnęłam głową.
– Dobrze, zatem do tego czasu mogę odpowiedzieć na twoje pytania.
Czułam się jak żołnierz na zbiórce. Miałam kompletną pustkę w głowie i nie wiedziałam, o co mogłabym zapytać. Ta szkoła była zupełnie pokręcona.
– Nie masz żadnych pytań? – Zmarszczyła czoło i patrzyła na mnie jak na idiotkę. – Nie potrzebujesz notatek? Informacji o profesorach? Sylabusa?
– A… t-tak – wymamrotałam z oporem, bo jej obecność mnie przytłaczała.
Jules pokręciła głową z dezaprobatą i wysunęła w moją stronę plik kartek. No nie. Znowu te przeklęte kartki.
– Mam nadzieję, że to ci pomoże. O resztę możesz zapytać mnie na kolacji. Jadalnia jest na samym dole, na lewo od wejścia do szkoły. Do zobaczenia. – I nie czekając na moją odpowiedź, odeszła z dumnie uniesionym podbródkiem.
Westchnęłam, zamknęłam drzwi, a potem oparłam się o nie plecami i zsunęłam na podłogę. Łzy cisnęły mi się do oczu i czułam rwanie w mostku. Nie podobało mi się tutaj. Nienawidziłam nowych miejsc i wszystkiego, co się z nimi wiąże. Nienawidziłam tego uczucia zagubienia i niepewności. Tysiąc razy bardziej wolałabym siedzieć w domu z narzekającą na mnie matką, niż być tutaj. W ogóle nie widziałam swojej przyszłości w murach tej szkoły. To wszystko mnie przerastało.
Poczułam, że policzki mam mokre, więc natychmiast je otarłam. Nie znoszę płakać. Czuję się wtedy słaba. Mam wrażenie, że ponoszę jakąś porażkę, bo nie udało mi się przetrwać czegoś z zaciśniętymi zębami.
Podniosłam się z podłogi, a potem opadłam na łóżko. Przykryłam się kołdrą pod samą brodę i skuliłam się w kłębek. Na szczęście pokój był jednoosobowy – nie zniosłabym obecności kogoś obcego. Na nieszczęście nie miał łazienki, co oznaczało, że gdzieś na piętrze znajdowała się wspólna toaleta. Tragedia. Nie spędziłam tu nawet dwudziestu czterech godzin, a już miałam dość.
Książkę The Paper Dolls kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,