W piekle bym cię poznała. "Wredny Kurdupel"

Data: 2021-10-25 06:00:01 | Ten artykuł przeczytasz w 18 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Malwina i Eliza, dwie przyjaciółki z Kraśnika, ruszają na Roztocze, aby zaopiekować się domem i kotami swojej dawnej znajomej podczas jej nieobecności. Na miejscu okazuje się, że przyjdzie im spędzić tydzień w świetnie wyposażonej wiejskiej chacie, w towarzystwie ekscentrycznych artystów oraz obrotnej agentki nieruchomości, Barbary Mazurek, zwanej Wrednym Kurduplem.

Kiedy Wredny Kurdupel ginie, wszyscy uznają tę śmierć za wypadek. Podobnie uważa policja. Czy jednak tak jest w istocie? Aby się o tym przekonać, Malwina i Eliza postanawiają poprowadzić własne dochodzenie.

Czeka je nie lada wyzwanie. Okazuje się, że każdy z okolicznych mieszkańców miał powód, by pozbyć się Wrednego Kurdupla. Tylko dlaczego zaczynają pojawiać się następne ofiary?

Obrazek w treści W piekle bym cię poznała. "Wredny Kurdupel" [jpg]

Do lektury najnowszej książki Małgorzaty J. Kursy Wredny Kurdupel zaprasza Wydawnictwo Lira. Ostatnio mogliście przeczytać pierwszy fragment książki, tymczasem już teraz zachęcamy do lektury kolejnej części fragmentu:

10 kwietnia, Kraśnik 

Malwina Pędziwiatr przeklęła wirusa już tyle razy, że w zasadzie — gdyby posiadał choć odrobinę przyzwoitości — powinien był zniknąć z powierzchni ziemi tak cicho, jak się pojawił. Wszak uczono ją, że słowo ma moc. Zapomniano tylko dodać, że spory procent ludzkości wykształcił w sobie odporność na tę moc, czego efektem była coraz większa liczba zakażeń. Ludzie po prostu byli głusi na wszelkie nakazy i zakazy, ponieważ dla większości demokracja oznaczała tylko i wyłącznie wolność osobistych opinii i wyborów, odpowiedzialność zaś była dla wielu słowem niewygodnym, uciążliwym, irytującym. Malwina przestała więc lżyć wirusa, a zaczęła bliźnich. Kiedy jednak programy informacyjne, które namiętnie oglądała, przynosiły codziennie komunikaty o nowych obostrzeniach, kiedy docierały do niej wieści o kolejnych wpadkach rządu, Malwina z bliźnich przerzuciła się na rządzących, z którymi nie czuła się gatunkowo spokrewniona. Ulgi jej to nie przyniosło, ale pozwoliło dać ujście emocjom i spuścić nieco pary. Choć i tak powoli dochodziła do stanu, kiedy bez namysłu pozwoliłaby się wystrzelić w kosmos, byle tylko uciec od — przyrastającej w przerażającym tempie — tępoty własnego gatunku.

Malwiny nie ominęły rządowe nakazy. Prowadziła barek obiadowy, który na czas pandemii musiała zamknąć. Pogratulowała sobie w duchu, że posłuchała wcześniej mądrej rady przyjaciółki i zatrudniła wyłącznie emerytki. Czuła się lepiej, kiedy miała pewność, że jej pracownice mogą przetrwać ten ciężki okres bez dodatkowych zarobków, a ona sama nie musi ponosić kosztów, kiedy nie osiąga zysków.

Pandemia dała się Malwinie we znaki przede wszystkim emocjonalnie. I prawdopodobnie zdrowotnie, choć tego wolała nie sprawdzać. Za każdym razem, kiedy słuchała bredzenia polityków, kiedy patrzyła na tępe, zacietrzewione oblicza, kiedy — wbrew zdrowemu rozsądkowi — zaglądała na paski telewizji zwanej publiczną (bez fonii, bo wolała nie ryzykować), doznawała wrażenia, że wirus zainfekował nie tylko drogi oddechowe, ale i odarł ludzkość z inteligencji. Na samą myśl o tym, jaka przyszłość czeka jej jedyną córkę i zięcia, a może i ewentualne wnuki, ogarniała ją zgroza. Ani chybi, przyjdzie jej na stare lata organizować lekcje tajnego nauczania, bo przecież nie zniesie obecności niedouczonych idiotów we własnej rodzinie. Dlaczegóż, na Boga, nie ściągnęła Lukrecji do Kanady, zamiast lekkomyślnie sama wracać do Polski? No, owszem, przy zięciu policjancie życie bywało ciekawe, ale może jednak kobieta w pewnym wieku bardziej niż adrenaliny potrzebuje stabilności? Przynajmniej prawnej i ekonomicznej?

Te pesymistyczne przemyślenia nie opuszczały jej i teraz, gdy wychodziła z lokalnego marketu, żując jeszcze pod maseczką epitety pod adresem wiszących na sobie bliźnich w kolejkach przy kasach.

Limit cierpliwości i tolerancji dla ludzkiej głupoty właśnie się kończył. Malwina wyraźnie czuła, że gdyby dano jej do ręki jakiekolwiek śmiercionośne narzędzie, użyłaby go bez wahania.

Zamierzała podjechać wypełnionym po brzegi wózkiem do zaparkowanego w pobliżu samochodu, gdy poczuła silne pchnięcie w ramię. Hamulce puściły i Malwinie najpierw przed oczami pojawiła się czerwona mgła, a potem z samego środka jej zmaltretowanego jestestwa wydobył się wściekły warkot:

— Czy ja jestem niewidzialna?!!!

Poderwała głowę, rzucając agresorowi spojrzenie, które powinno go było od razu spopielić, i dojrzała przed sobą kobietę o masywnej figurze kariatydy, bujnych piersiach i rudych splotach spadających na ramiona. Niewiasta zamiast maseczki miała zamotaną na twarzy wielobarwną chustę, a ogromne, intensywnie zielone oczy, w których błyszczało zaskoczenie, wbijała w wystający spoza maseczki kawałek oblicza poszkodowanej.

— Malwina? — wionęło niepewnie spod chusty.

— A jak Malwina, to co?! — Kraśnicka bizneswoman była już w rozpędzie. — Jak Malwina, to gorsza niż reszta świata?! Oczu pani nie… — Zachłysnęła się nagle i oprzytomniała, wpatrując się w rudowłosą jak w widmo. — Ja pimpolę! Domiśka?! To naprawdę ty?! Co tu robisz?! I czemu maltretujesz porządnych ludzi…?! No, co mnie pan tu pcha? — warknęła, łypiąc gniewnie na mężczyznę, który ją szturchnął, przechodząc.

— W piekle bym cię poznała — zaśmiała się koleżanka ze szkolnej ławy. — Masz chwilę? Wieki się nie widziałyśmy. Można tu gdzieś posiedzieć i pogadać?

— W czasie pandemii? — Malwina wymownie przewróciła oczami. — Zapomnij. Wszystko pozamykane. Ale chwilę mam i zamierzam wydusić z tego przypadkowego spotkania, ile się da… Przyszłaś czy przyjechałaś?

— Przyjechałam. I muszę zrobić matce zakupy. Wypisała mi całą listę… Poczekasz?

— Poczekam. Widzisz tę mazdę? To moja. Zrób te zakupy, a ja przeładuję swoje. Poczekam na ciebie i pojedziemy do mnie… Kurczę, szkoda, że Lizy nie… Wydzwonię ją. Niech przychodzi. Zrobimy spotkanie trójki klasowej… Leć, Domiśka. Szkoda czasu!

Malwina pośpiesznie przełożyła zakupy do bagażnika, odstawiła wózek, wróciła i usiadła w samochodzie, uśmiechając się do siebie pod maseczką. 

Uświadomiła sobie, że nie widziała Dominiki od czasów licealnych, a ostatnie, co obiło się jej o uszy, to wieść, że koleżanka dostała się na wymarzoną Akademię Sztuk Pięknych. Eliza z pewnością będzie zachwycona tym nieoczekiwanym spotkaniem.

Domiśka zawsze imponowała im obu swoimi zdolnościami.

Szybko wybrała numer przyjaciółki.

— Liza? Nie uwierzysz, kogo spotkałam! Domiśka jest w Kraśniku! Rzucaj wszystko i zasuwaj do mnie! Zaraz ją tam przywlokę! Nagadamy się za wszystkie czasy! — Przez chwilę słuchała nieuważnie lamentów Elizy, nie spuszczając oka z drzwi marketu. — Przestań labidzić jak stara baba! Życie jest nieprzewidywalne, drugiej okazji możemy nie mieć! Jak czegoś nie zrobisz, to myślisz, że Wielkanoc odwołają? — W tle rozległ się uspokajający głos synowej Elizy. — Zbieraj się szybko! Lala sobie poradzi bez ciebie!

Siedziały w dużym salonie Malwiny przy kawie, przyglądając się badawczo swoim twarzom. Szukały w nich tamtych siebie — naiwnie odważnych dziewiętnastolatek, pewnych, że wydrą od świata ten należny im kawałek tortu, że mogą wszystko.

— Zmieniłyśmy się — westchnęła Eliza.

— Dojrzałyśmy — poprawiła natychmiast Malwina.

— Elegancki eufemizm na starzenie — mruknęła Dominika. — Opowiadajcie, co się z wami działo przez te lata. Z nikim nie mam kontaktu, a na spędy licealne jakoś mnie nigdy nie ciągnęło.

— Proza życia się działa. — Eliza wzruszyła ramionami. — Wyszłam za mąż, urodziłam syna, a teraz mam i synową. Swoje przeszłam, ale nie narzekam. Chłopa mam dochodzącego, bo go z domu pognałam. Nie dość, że pił, to jeszcze teściowa mi się we wszystko wtrącała. Teraz ja dyktuję warunki.

— Prawidłowo. — Dominika się uśmiechnęła. — Pracujesz, Liza?

— Teraz tylko zdalnie. — Pokręciła głową i zachichotała. — Pamiętasz, jaki byłam głąb z matmy? To wyobraź sobie, że jestem księgową. Mam jednoosobową firmę i klientów mi nie brakuje. Na milionerkę nie mam kwalifikacji, ale wyżyć się z tego da. No i dzieci pomagają.

— A ty miałaś iść na anglistykę, Malwina. — Dominika spojrzała na gospodynię. — Dobrze pamiętam?

— Dobrze pamiętasz. A zamiast tego poszłam do łóżka z Pędziwiatrem i zaciążyłam. — Malwina przewróciła oczami, wspominając własną naiwność. — Lukrecję urodziłam już jako rozwódka.

— Szybko ci poszło…

— Szybko — zgodziła się Malwina. — Pędziwiatr się plątał po cudzych wyrach, robotny też bardzo nie był, myśl o dziecku go nie uszczęśliwiała, więc wolałam nie ryzykować. Kiedy Lukrecja poszła na studia, pojechałam do Kanady. Do pracy, żeby dziecku zapewnić lepszy start życiowy. Teraz prowadzę barek obiadowy i całkiem nieźle prosperuję… Wiesz, Domiśka, w sumie nie żałuję. Tylko jak Pędziwiatra wspominam, to mnie trzęsie. Nie lubię pamiętać o osobistej głupocie.

— Lukrecja…Borgiowie… No tak, cała ty. — Uśmiechnęła się Dominika. — Malwina kontra świat… Zawsze mi się zdawało, że masz w sobie dużo z Klary ze „Ślubów panieńskich”… Jeśli córka wdała się w ciebie, to pewnie nie mogła się odgonić od adoratorów…

— Kontra faceci — poprawiła Malwina i szczerze wyznała: — Miałam zakusy, żeby zostać wredną teściową z dowcipów, ale zięć mi się dobry trafił. Lepszy niż niejeden syn… A co z tobą? Doszły mnie słuchy, że od razu po maturze dostałaś się na ASP. Prawda to?

— Prawda. W Krakowie… Boże, ależ to były cudne czasy. — Dominika westchnęła z wyraźnym żalem. — Imprezy do rana, gadanie bez końca, nocne włóczęgi po mieście, wakacyjne wędrówki, plenery malarskie… Też mnie dopadł epizod małżeński. Kumpel z roku. Pobraliśmy się ekspresowo i rozstaliśmy jeszcze szybciej po powrocie z Paryża…

— Jak to? — wyrwało się Elizie. — A mówią, że Paryż to miasto miłości!

— Zależy, z kim tam jesteś i po co. — Dominika wzruszyła ramionami. — Mnie interesował impresjonizm, Lucjusza kubizm. Dopiero później dotarło do mnie, że wyszłam za patentowanego lenia. Nie był nawet specjalnie utalentowany, a już na pewno nie miał zadatków na drugiego Picassa, jak sobie wyobrażał. Kubizm nie jest łatwy. Trzeba mieć talent i wyobraźnię, a on uważał, że wystarczy byle maźnięcie pędzla, bo snobom wszystko da się wmówić. W efekcie ja zasuwałam jako kelnerka, żeby zarobić na bilety do muzeów i zwiedzić Giverny Moneta, a on używał paryskiego życia… Nie płakałam za nim. Teraz uważa się za abstrakcjonistę.

— A co malujesz? — zapytała Eliza z szacunkiem.

— Pejzaże. Mieszkam pod Zwierzyńcem, a wystawiam w zamojskiej galerii. Czasem trafiają mi się zlecenia od firm; czasem znajoma, która jest dekoratorką wnętrz, zamawia u mnie kopie klasyków. W sumie też nie narzekam. Robię to, co lubię, a odkąd uciekłam z miasta, widoków wartych pędzla mam pod dostatkiem… Zazdroszczę wam — wyznała nieoczekiwanie. — Wciąż się przyjaźnicie. Dobrze mieć pod ręką kogoś, komu można zaufać.

— Oj, bo ty nic nie wiesz, Domiśka! — Eliza poróżowiała z przejęcia i pochyliła się ku koleżance. — Każda z nas ma własną pracę, ale odkryłyśmy wspólną pasję! Zięć Malwiny jest policjantem! Kiedy zaczynałyśmy, jeszcze nam się zdarzały wpadki, ale teraz jesteśmy śledcze pełną gębą! Nawet dyplomy dostałyśmy od policji! Za pomoc w śledztwie!

— Na wyjeździe też się wykazałyśmy. — Nadęła się od razu Malwina. — Rozwiązałyśmy sprawę seryjnego mordercy!

Dominika wodziła od jednej do drugiej wzrokiem, który wyrażał kompletne zaskoczenie.

— O czym wy mówicie, na litość boską?! Prędzej bym się spodziewała, że działacie w jakimś lokalnym kabarecie. Jeszcze pamiętam, jak recytowałyście „Makabreski” Marianowicza… Założyłyście biuro detektywistyczne?!

— Nie. — Eliza pokręciła głową. — Nie mamy czasu na dodatkową działalność. Przecież pracujemy… Nie. Po prostu jakoś tak wyszło…

— Sama zaczęłaś! — wytknęła jej Malwina. — Bo cię okradli i chciałaś się mścić!

— A potem ty chciałaś ukarać wandala! A potem musiałyśmy usuwać tego twojego ogrodowego nieboszczyka!

— A potem ty się uparłaś, że nieboszczka sama się nie ubiła, bo była szczęśliwa! — zirytowała się Malwina.

— I miałam rację! — w głosie Elizy dźwięczał tryumf. Spojrzała na wstrząśniętą Dominikę i dodała: — Za to dostałyśmy dyplomy. Lala też. To moja synowa.

— A na wyjeździe — Malwina nie chciała być gorsza — w szafie znalazłyśmy obcą nieboszczkę. Pomogłyśmy policji, a przy okazji osobiście poznałyśmy autorkę świetnych kryminałów. Teraz nam każdą nową książkę przysyła z dedykacją. I nawet byłyśmy na jej weselu.

Dominika milczała przez długą chwilę, usiłując przyswoić sobie ten natłok informacji. Coś błysnęło w jej oczach, ale się wahała.

Przyjaciółki spojrzały na siebie i jednym głosem powiedziały zachęcająco:

— Mów!

— Jeśli masz jakąś nieboszczkę i problemy z tego powodu, możemy ci pomóc — dodała życzliwie Eliza.

— Nieboszczyk płci męskiej też nam niestraszny — uzupełniła Malwina. — Jednego wyekspediowałyśmy z mojego ogródka aż do parku.

— Nie… Nieboszczykami chyba nie dysponuję, ale… — zaczęła niepewnie Dominika i wzięła głęboki oddech. — Mam dwa koty — oznajmiła. — Fridę i Augusta. Frida od Fridy Kahlo, August od Renoira.

Teraz osłupiały obie przyjaciółki.

— Koty? Zabójcze? — zapytała wreszcie Eliza.

— Nie! — Dominika zaśmiała się jakoś nieszczerze. — Normalne koty. Kanapowce, nawet nosa nie wytkną z domu. Tylko… Z tego, co mówiłyście — ciągnęła z wahaniem — wyciągnęłam wniosek, że lubicie aktywne życie…

— Dobra, nie kombinuj, Domiśka, tylko mów jak człowiek! — zniecierpliwiła się Malwina. — Co z tymi kotami?

— Zostawiłam je w domu — wyrzuciła z siebie Dominika. — Tymczasowo opiekuje się nimi Dora, moja sąsiadka, ale ona nie przepada za kotami. Uprosiłam ją na kilka dni. Chyba jednak będę musiała zostać dłużej w Kraśniku, bo matka nie czuje się najlepiej… Nie, to nie wirus, tylko wiek — wyjaśniła pośpiesznie na widok ich podejrzliwych min. — Może… Może miałybyście ochotę zwiedzić kawałek Zamojszczyzny?

— W czasie pandemii? — Eliza uniosła brwi.

— Tam jest zupełna głusza — powiedziała zachęcająco Dominika. — Sześć chałup na krzyż. Las naokoło. Niedaleko przepiękne stawy Echo, kościół „Na Wodzie” z kryptami zakonników… O, koniki polskie możecie zobaczyć na wolności. Cudne są. A lasy… Boże, jakie tam są lasy!

— Zaraz! — Malwina powstrzymała jej zachwyty, unosząc dłoń. — Chałupy? Co dokładnie masz na myśli?

— Przed dziesięciu laty zrzuciliśmy się w sześcioro i kupiliśmy ziemię od gminy. Na wypasione wille zabrakło nam kasy, a zresztą… Nie chcieliśmy psuć krajobrazu. Tam naprawdę jest pięknie. I dziko, bo to kawałek od wsi. Lokalsi nazywają tę naszą mini osadę Kolonią, ale mieści się w granicach wsi Radliniec… Dość, że Bruno podczas swojej włóczęgi dowiedział się, że są na sprzedaż stare chaty. Kupiliśmy je, zorganizowaliśmy transport i… — Na widok sceptycznej miny Malwiny dodała pośpiesznie: — One tylko na zewnątrz wyglądają jak wiejskie chałupy! Każde z nas urządziło je po swojemu, ale mamy wszelkie cywilizacyjne wygody. Internet też jest, bo prowadzimy swoje strony w ramach promocji… Miałybyście ochotę? — W jej głosie dźwięczała nadzieja.

Przyjaciółki popatrzyły na siebie z namysłem.

— Kotki tam są — powiedziała z naciskiem Malwina. — Same. Biedne. Zaniedbane może. Kotki są pożyteczne. Pamiętasz Belzebuba?

— Wiem, że są pożyteczne! — warknęła niecierpliwie Eliza. — A nawet gdyby nie były pożyteczne, to i tak nie powinny głodować… Ta twoja Dora przez święta wytrzyma? — Spojrzała pytająco na Dominikę. — Bo wcześniej nie będę mogła pojechać. Planujemy rodzinną Wielkanoc. Malwina pewnie też.

— Wtorek — oznajmiła stanowczo Malwina. — We wtorek możemy jechać. Tylko najpierw musisz nam dokładnie powiedzieć, czego od nas oczekujesz i co tam na miejscu zastaniemy. Lubię wiedzieć, w co się pakuję.

Zielone oczy rudowłosej malarki rozbłysły nadzieją i jakby ulgą. Dopiła kawę, poprawiła się na kanapie, zakładając nogę na nogę, i zaczęła mówić:

— Z początku było nas tam sześcioro. Potem Bella sprzedała dom i wróciła do miasta, a na jej miejsce przyszli Mazurkowie. On jest notariuszem, ona agentką nieruchomości. Mieszkają obok mnie.

Po drugiej stronie mam właśnie Dorę. Naprawdę nazywa się Dorota Zawojska i jest siostrą Wre… Baśki Mazurek. Dora jest dekoratorką wnętrz i ma duże wzięcie u zamojskich snobów. Naprzeciwko, po drugiej stronie drogi, też są trzy domy. W jednym mieszka Lucjan Ginter, też malarz… Nie jestem zawistna, ale nie mam pojęcia, jak mu się udaje cokolwiek sprzedać, bo to pacykarz. Maźnie jakąś bryłę geometryczną i potrafi wmówić klientowi, że to rozpaczliwy krzyk kosmosu. — Zaśmiała się nieprzyjemnie.

Obie przyjaciółki spojrzały na siebie, przeniosły wzrok na Dominikę i jednocześnie spytały:

— Twój były?

— Owszem — przyznała sucho. — Lucjuszem został z powodu podobieństwa do tego młodego diabła ze sztuki Drdy. Też ma taki wąsik i kozią bródkę, też ma takie gadane, ale jest wyższy i mniej przystojny, bo tyczkowaty… Nie musicie mnie żałować. — Wzruszyła ramionami, widząc ich współczujące miny. — Wciąż nazywam się Dominika Kurlej.

Z Gintera już dawno się wyleczyłam. Przeszła mi nawet złość na siebie, że tak głupio dałam się wkręcić… Naprzeciwko mnie mieszka Bruno Szumski, brodaty, czarnowłosy, blady jak upiór… — Parsknęła śmiechem. — Bruno jest rzeźbiarzem. Dobrym. Miał kilka wystaw w Krakowie. Kiedyś plątał się po cmentarzu w Radlińcu w poszukiwaniu inspiracji.

Jakaś kobiecina na jego widok narobiła wrzasku i od tamtej pory Bruno unika wizyt we wsi… No i Mikołaj Gałuszko zwany Mikim. Zwalisty, kudłaty, rudy jak ja. Obok domu ma piec do wypalania gliny. Zajmuje się ceramiką. Robi przepiękne rzeczy.

Wszyscy… no, prawie wszyscy, są fajni i oryginalni, ale nie musicie z nimi przestawać. Będziecie miały dość atrakcji poza naszą Kolonią.

— A kto nie jest? — zainteresowała się Eliza, a widząc spłoszony wzrok Dominiki, doprecyzowała pytanie: — Kto nie jest fajny? Bo rozumiem, że w tej łyżce miodu i kropla dziegciu się trafiła?

— Ja ci powiem — oznajmiła Malwina, która z uwagą słuchała koleżanki. — Te Mazurki nie są fajne. I w ogóle tam nie pasują. Ani zawodowo, ani towarzysko. Mam rację?

— Masz — przyznała Dominika z westchnieniem. — Boguś to taka ciapa i pantoflarz, ale Baśka…

Nazywamy ją między sobą Wrednym Kurduplem.

Omijajcie ją po prostu. Gdyby was zaczepiała…

— Zlekceważymy ją — zapewniła Malwina. — Jesteśmy odporne na głupotę i chamstwo… To jak, Liza? Jedziemy? — Spojrzała na przyjaciółkę.

— Jedziemy. Będziemy pożyteczne dla kotków, a przy okazji oderwiemy się od tych wszystkich szkodliwych bodźców dybiących na każdym kroku na człowieka… Internet masz, telewizor też?

— Telewizora nie. Nie czułam jakoś takiej potrze…

— Bardzo dobrze, że nie czułaś, Domiśka — pochwaliła Eliza. — Malwinie dobrze zrobi odwyk.

Kiedyś ją rozerwie od nadmiaru informacji.

— Odczep się! — warknęła natychmiast Malwina i kwaśno zapytała: — A długo miałybyśmy tam siedzieć u ciebie?

— Choć do niedzieli, co? — Dominika rzuciła jej błagalne spojrzenie. — Spróbuję jakoś ogarnąć sprawy matki. Może uda mi się nawet znaleźć dochodzącą opiekunkę.

— W porządku. Podrzuć do mnie klucze do tej swojej chałupy i powiedz, jak tam dojechać.

Książkę Wredny Kurdupel kupić można poniżej:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Malwina i Eliza na tropie. Wredny Kurdupel
Małgorzata J. Kursa2
Okładka książki - Malwina i Eliza na tropie. Wredny Kurdupel

Malwina i Eliza, dwie przyjaciółki z Kraśnika, ruszają na Roztocze, aby zaopiekować się domem i kotami swojej dawnej znajomej podczas jej nieobecności...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo