Magda, sympatyczna pani weterynarz, wyjeżdża na urlop na Zanzibar. W tym czasie jej przyjaciel, komisarz Sikora, rozpoczyna w Polsce dochodzenie w sprawie zabójstwa. Kiedy Magda – za pośrednictwem Skype’a – zaczyna wtykać nos w śledztwo, zirytowany Sikora każe jej znaleźć sobie własnego trupa. Więc… Magda go znajduje. Nie wie, że próba odpowiedzi na pytanie, kto zabił, sprowadzi na nią śmiertelne niebezpieczeństwo.
Do lektury najnowszej powieści Katarzyny Gacek Śmierć na Zanzibarze zaprasza Wydawnictwo Oficynka. Ostatnio mogliście przeczytać prolog książki, tymczasem już teraz zachęcamy Was do przeczytania pierwszego rozdziału nowej powieści Katarzyny Gacek:
ROZDZIAŁ 1
Siedziałyśmy z mamą przy stole w kuchni. Oparcie krzesła uwierało mnie w plecy, czułam się tak, jakby drewniana poprzeczka przepiłowywała mi kręgosłup na pół. Powinnam się przesunąć do przodu albo przynajmniej zgarbić, jednak w obecności mojej matki zawsze się prostowałam. Taki odruch.
– Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia! – oświadczyła mama, unosząc w górę kieliszek szampana. – Gratuluję!
Nie podzielałam jej entuzjazmu.
– Ja jakoś nie uważam tego za sukces – odpowiedziałam ostrożnie.
– Niesłusznie. Zakończenia są niezwykle ważne dla naszego rozwoju, pod warunkiem że napisze się je samemu.
Och, tak. Moja matka, jedna z najpoczytniejszych polskich autorek kryminałów, w pisaniu zakończeń miała dużą wprawę.
– Właśnie dlatego odeszłam od twojego ojca – ciągnęła.
– Gdybym została z nim dłużej, to on by odszedł ode mnie. Wiesz, jak bym się wtedy czuła?
Matka przymknęła oczy i odetchnęła głęboko, teatralnie. Przez chwilę wyglądała jak dziewiętnastowieczna matrona, brakowało jej tylko wachlarza. Wyobraziłam sobie, jak jej dłoń porusza się, zginając lekko w nadgarstku, a podmuch powietrza odgania kosmyki włosów z jej twarzy.
– Pamiętaj, nie możesz pozwolić, żeby twój związek się zakończył, jeżeli ty tego nie chcesz – dodała.
– Nie wiem, po co mi to mówisz. Ja właśnie od dwóch godzin nie mam związku – przypomniałam.
Popatrzyła na mnie karcącym wzrokiem.
– To są prawdy uniwersalne – wyjaśniła. – Trzeba je stosować intuicyjnie.
Mnie intuicja podpowiadała, żeby pobiec na górę, do sypialni, zawinąć się w kołdrę i trochę sobie popłakać. Płacz był kiedyś moim ulubionym narzędziem do walki z rzeczywistością. I choć przez ostatnich kilka miesięcy już w ogóle z niego nie korzystałam, to taki dzień jak dzisiaj miał swoje prawa.
Bo był to dzień mojego rozwodu.
W korytarzu coś zaszurało. Obejrzałam się szybko w obawie, czy to czasem nie dzieci. Widok matki i babki świętujących rozwód rodziców mógłby spowodować w ich delikatnej, niewinnej psychice straty nie do odrobienia.
Na szczęście to tylko pies zmieniał miejsce popołudniowej drzemki.
– Bardzo dobry ten szampan. – Matka upiła kolejny łyk.
Musiał być dobry, w końcu sama go przywiozła. Nagle coś jej się przypomniało.
– Kochanie, przecież ja mam dla ciebie prezent!
Prezent od mojej matki rzecz tym cenniejsza, że rzadka, więc trochę się ożywiłam.
– Pamiętasz, jak ci mówiłam, że jedziemy z Bogusiem na wakacje?
Bogusław, właściciel wydawnictwa, w którym matka publikowała swoje książki, prywatnie był jej chłopakiem, choć to określenie w kontekście mężczyzny lat sześćdziesiąt osiem nie brzmiało adekwatnie. No ale Boguś był nieadekwatny. Z zadziwiającą cierpliwością znosił liczne wady mojej matki, a niektóre z nich uznawał wręcz za zalety. Dysponował w stosunku do niej tak niewyobrażalnymi pokładami wyrozumiałości i cierpliwości, że nawet zdobycie przez nią bestsellera Empiku nie mogło tego tłumaczyć. Co prawda nie mieszkali razem – matka by tego nie zniosła – za to często razem wyjeżdżali.
– Coś wspominałaś, że w styczniu cię nie będzie…
– No więc wyobraź sobie, Boguś złamał nogę!
Potrząsnęłam z niedowierzaniem głową.
– Niemożliwe! Jak to?
Mama machnęła ręką.
– A, daj spokój. Wymyślił sobie narty. Ja nie mogłam jechać, bo piszę książkę, więc wyskoczył sam na szybko do Austrii, no i masz. Noga w gipsie na sześć tygodni.
– Straszny pech – przyznałam. – Bardzo mi przykro.
– No właśnie akurat tobie nie powinno być przykro – stwierdziła lekko matka, upijając kolejny łyk szampana. – Boguś wszy-stko opłacił z góry, przelot, hotel, nawet dodatkowe wycieczki.
Szkoda, żeby się zmarnowało. Więc ustaliliśmy, że zamiast niego polecisz ty.
Jest taka baśń Andersena, w której skrzyni ze skarbami pilnuje pies o oczach wielkich jak filiżanki. Śmiem przypuszczać, że moje oczy osiągnęły rozmiary patelni.
– Ja? Jak to? – wystękałam przez zaciśnięte gardło.
– Tak to. Zmienimy nazwisko na bilecie, to kosztuje co prawda parę złotych…
Wybałuszyłam oczy jeszcze bardziej. Gdyby mnie w tej chwili zobaczył jakiś endokrynolog, z pewnością kazałby mi przebadać tarczycę.
– Mamo, co ty mówisz? Ja mam z tobą jechać? Przecież nie mogę! Nie mogę zostawić dzieci, domu, psa! Nie, nie, to absolutnie niemożliwe!
Kręciłam głową, tak jakby mogło to ode mnie odsunąć przerażającą wizję podróży. Bo za podróżami naprawdę nie przepadam.
– Och, uspokój się! – fuknęła. – Dziećmi zajmie się Tomek, akurat w tym czasie są ferie. A domu i psa ktoś ci popilnuje. Twój ojciec na przykład.
– A praca? Co z pracą? – próbowałam bronić się dalej.
– Weźmiesz urlop.
– No nie wiem…
Matka odstawiła kieliszek i nachyliła się do mnie.
– Nie spodziewałam się po tobie euforii, Madziu, ale odrobinę entuzjazmu mogłabyś z siebie wykrzesać – w jej głosie pojawiła się bardzo wyraźna nuta irytacji. – Oraz wdzięczności. Wiesz, ile ten wyjazd kosztuje?! Pomyślałam sobie, że po tych przejściach z rozwodem taka zmiana otoczenia, oderwanie się od tego wszystkiego dobrze ci zrobi. No ale skoro ma to być dla ciebie poświęcenie i gehenna…
W ten sposób zgrabnie i z dużą wprawą wskoczyła w buty biednej i niedocenianej, mnie ustawiając na pozycji niewdzięcznego dziecka.
Nie miałam siły do walki, nie dzisiaj.
– Mamo, przepraszam… – bąknęłam. – Bardzo, bardzo dziękuję i doceniam, naprawdę! Po prostu mnie zaskoczyłaś. Wiesz, że nie lubię niespodzianek.
Matka uśmiechnęła się pobłażliwie.
– Wiem, wiem. Jesteśmy takie różne… Paszport masz? – przeszła do konkretów.
– Paszport? To my jedziemy gdzieś dalej? – Jakoś kompletnie nie wyobrażałam sobie wyjazdu poza strefę Szengen.
Moje pytanie wyraźnie matkę zirytowało.
– Dziecko, błagam, zastanów się, zanim coś powiesz. Wiesz, że nie znoszę zimna. W styczniu ciepło jest tylko „dalej”.
– To dokąd lecimy?
– Naprawdę ci nie mówiłam? Na Zanzibar.
Książkę Śmierć na Zanzibarze kupić można w popularnych księgarniach internetowych: