Weź głęboki oddech i zachwyć się ożywczym zapachem soli i wiatru!
Zmuszona przez los do wyprowadzki z ukochanego Krakowa Julia nie potrafi przyzwyczaić się do myśli, że od tej pory jej życie toczyć się będzie na odległych Kaszubach. Wszystko jest tam przecież inne - i krajobraz pozbawiony jej ukochanych gór, i ludzie mówiący w obcym, niezrozumiałym języku. Aklimatyzacji w nowym miejscu nie pomaga fakt, że Julia jako osoba wysoko wrażliwa na każdą zmianę reaguje dużo intensywniej niż inni. Czego jednak nie robi się dla ukochanego męża i dla dobra rodziny? Czy mimo trudności wśród kaszubskich jezior, pól i lasów odnajdą swoje "nowe ukochane miejsca", nauczą się wsłuchiwać się w głos Boga, wskazujący właściwą drogę, i doświadczą nowych emocji, które pozwolą poradzić sobie z bolesną przeszłością i własnymi słabościami?
Zapach soli i wiatru to pełna barw i aromatów opowieść o domu, który można odnaleźć wszędzie tam, gdzie spotyka się dobrych ludzi. To oni dzięki bogatej historii miejsca swego pochodzenia, a także własnym zawikłanym losom potrafią zrozumieć obawy i wątpliwości nowych sąsiadów. Natalia Przeździk tworzy w swej powieści wyjątkowy krąg kobiecej przyjaźni, budowanej na otwartości, szczerości i zaufaniu. Warto pozwolić się do niego zaprosić!
Do lektury książki Natalii Przeździk Zapach soli i wiatru zaprasza eSPe. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment powieści:
Julia szła na samym końcu, niemal potykając się o własne nogi i czując zwiastuny nadchodzącej migreny. Wiedziała, że musi natychmiast wziąć leki. Mimo to najpierw sprawdziła, czy brama jest dobrze zamknięta. Bała się, że któreś z dzieci, zaaferowane zwiedzaniem ogrodu, wybiegnie wprost na ulicę. Potem wyjęła z samochodu swoją torebkę i jedną z walizek, by uszczuplić zasób rzeczy, które czekały na wniesienie do domu. Dopiero wtedy skierowała się w stronę półprzymkniętych drzwi o przyjemnej wiśniowej barwie. Zamyślona spojrzała na niewielki witraż znajdujący się na wysokości jej twarzy. Przedstawiał czerwone jabłka otoczone wiankiem zielonych liści.
Pogłaskała go niepewnie, po czym weszła do środka.
Lipcowy wieczór był ciepły, ale w środku panował przyjemny chłód. Julia poczuła lekki zapach stęchlizny. Przechodząc przez dom, zaczęła otwierać kolejne okna, by wywietrzyć pomieszczenia. Najpierw przedpokój – niewielkie podłużne okienko na prawo od wejścia, tuż obok wysokiego lustra w starej ramie. Później kuchnia, również z prawej strony, drzwi w głębi przedpokoju, tuż przy schodach.
Kuchnia… Julka rozejrzała się uważnie, starając się ignorować coraz bardziej uporczywe łupanie w skroniach. Tu będzie jej królestwo, bo najbardziej lubiła pracować w kuchni, która stanowiła serce domu. Salon był dobry do przyjmowania gości, ale nigdy nie mogła się w nim skupić. Czy tutaj będzie podobnie?
Pierwszą rzeczą, jaka rzucała się w oczy, był stół. Duży i ciężki, otoczony nieco zużytymi krzesłami. Stał pod dużym oknem wychodzącym na wschód. Julka przesunęła firankę, by móc wpuścić trochę świeżego powietrza, i kichnęła mocno. No tak, wszystko było zakurzone.
– Zajmę się tym jutro – mruknęła.
Okna i parapety były nowe i nieco kontrastowały ze starymi meblami, które zostały tu po poprzednich właścicielach. Julia i Paweł zamierzali z czasem powymieniać nieco chyboczące się szafki o opadających drzwiczkach, ale na razie nie było ich na to stać. Przeprowadzka na drugi koniec Polski to droga impreza. „Może to i dobrze… Gdybyśmy mieli za dużo forsy, to kto wie, czy nie postawilibyśmy sobie takiego bunkra jak ten obok?”, pomyślała z rozbawieniem. W głębi duszy wiedziała, że to nie jest prawda. Dom z jej marzeń w niczym nie przypominał ciemnej bryły straszącej przechodniów. Przede wszystkim był zbudowany z drewnianych bali… Z dachem krytym gontem. Z jasnymi okiennicami i czerwonymi pelargoniami w oknach. No i stał na polanie w Gorcach, a nie w kaszubskiej wiosce. Był otoczony wysokimi świerkami, a nie sosnowym lasem…
Rzuciła okiem na pamiętające poprzedni ustrój szafeczki oraz stojącą obok lodówkę. Ta ostatnia sprawiała wrażenie solidnej. Julia włączyła ją do prądu i z przyjemnością wsłuchała się w buczący odgłos, jaki pamiętała z dzieciństwa. „Stara dobra robota. Nie jak te nowe, które co chwilę się psują i nie da się ich naprawić”. Poklepała lodówkę po poszarzałej obudowie – odkąd pamięta, lubiła w ten sposób oswajać otaczające ją przedmioty – i przeszła do salonu, czy też dużego pokoju, znajdującego się po przeciwnej stronie. Gdy przecinała przedpokój, słyszała dochodzące z góry krzyki swoich dzieci oraz śmiech Pawła. Najwyraźniej świetnie się bawili.
Salon. Dość duże pomieszczenie. Trochę staroświeckich świętych obrazów na ścianach. Lampa o kloszu modnym może czterdzieści lat temu. Kanapa i niska ława z obrusem przykrytym szklaną taflą. Julia poczuła się jak w muzeum PRL-u, choć dobrze wiedziała, że ówczesne władze nie przejęłyby z entuzjazmem obrazu Jezusa o smutnych oczach, wskazującego dłonią na swoje ogromne Serce. Ale poza tym…
Przypomniała sobie słowa Pawła. Opowiadał jej, że mieszkała tu starsza pani, która po śmierci męża z sentymentu nie chciała nic zmieniać w układzie pomieszczeń na parterze. Zupełnie inaczej miało być na piętrze, gdzie królowała jej wnuczka. Rodzice dziewczyny mieszkali w stolicy i przysyłali jej pieniądze w zamian za opiekę nad babcią. Chyba świetnie im się wiodło w Warszawie i ten układ był dla nich bardzo wygodny. Gdy staruszka zmarła, rodzina chciała sprzedać dom bardzo szybko. Los chciał, że akurat w tym momencie pewna rodzina z Krakowa gorączkowo szukała nieruchomości w okolicy Trójmiasta… Budynek sprzedano, nowe meble wywieziono, a zostawiono starocie, na których nikomu już nie zależało. Jednym z pierwszych zadań Pawła podczas ostatniego pobytu tutaj było więc umeblowanie pokojów na piętrze. Uprzedził ją zresztą, że skupił się na urządzaniu sypialni na górze, więc na uporządkowanie parteru po prostu brakło mu czasu.
– Nie dziwię się, że dwudziestoparolatka nie chciała żyć w takim miejscu. – Julia pokręciła głową, uznawszy, że to muzealne pomieszczenie pilnie wymaga zmiany dekoracji. Było po prostu zbyt ciemne i ponure. – Może znajdziemy jakieś tanie meble w internecie? – mruknęła, przyglądając się zakurzonej ciemnozielonej kanapie oraz brzydkiej ławie pokrytej koronkowym obrusem. – Tylko obrus zostawimy! – zdecydowała stanowczo.
Dopiero po chwili zauważyła drzwi ukryte w rogu pomieszczenia. Okazało się, że za nimi kryje się łazienka. Julia zajrzała do środka i od razu stwierdziła, że toaleta najwyraźniej jest dalszą częścią muzealnej wystawy prezentującej pamiątki po minionym ustroju. Wycofała się szybko.
Z ulgą opuściła salon i po obitych drewnem schodach wspięła się na piętro. Przesunęła dłonią po ciemnej boazerii.
– Pomalujemy na biało i nie będzie straszyć… – zanotowała w głowie.
Na górze panowała zupełnie inna atmosfera. Julia aż zamrugała, zaskoczona. Weszła do jasnego, niewielkiego korytarzyka, urządzonego niczym z katalogu słynnego szwedzkiego sklepu meblowego… Zobaczyła czworo nowych drzwi. Otwierała je po kolei, zaczynając od lewej strony.
Nowocześnie urządzona niewielka łazienka z ładnym prysznicem i małą umywalką. Pralka, biała szafeczka, okrągłe lustro.
Mały pokój. Tu miał mieszkać Tomek. Paweł przygotował wszystko tak, by nadawało się do zamieszkania przez chłopca. Zachwycony syn właśnie ją minął i pobiegł do samochodu po swoje rzeczy. Julia z przyjemnością spojrzała na czyste panele o ciemnym odcieniu oraz niebieski kolor ścian, pomalowanych chyba niedawno. Łóżko w rogu, dwa regały na książki i pudła z grami planszowymi, biurko. Na suficie lampa w kształcie Gwiazdy Śmierci z filmu o gwiezdnych wojnach.
Zwiedzała dalej. Trzecie drzwi. Duży, jasny pokój – królestwo dziewczynek. Biała tapeta ozdobiona małymi pąkami kwiatów wiśni. Jasne meble oraz podłoga. Okno wychodziło na południe i stąd widok był chyba najładniejszy.
Pola, łąki, trochę dalej ściana lasu. Julka wychyliła się nieco i z radością dostrzegła odległe pastwisko. Zmrużyła oczy. Tak, dobrze jej się wydawało – na tle zieleni można było dostrzec sylwetki pasących się koni.
– A to się dziewczyny ucieszą! – szepnęła z uśmiechem. Jej córki właśnie mocowały się ze swoimi bagażami na podwórku poniżej. Zobaczyła Karolinkę, która nie chciała przyjąć pomocy taty i z całej siły ciągnęła dużą fioletową walizkę, w której schowała większość swojego dobytku.
Zostawiła okno lekko uchylone, ale nie otwierała go na oścież. Bała się, żeby któreś z dzieci nie wypadło. Ruszyła do ostatniego, nieodkrytego jeszcze przez nią pomieszczenia.
Czwarte drzwi prowadziły do ich małżeńskiej sypialni. Był to średniej wielkości pokój z wąskim okienkiem, z którego na pewno będzie można obserwować słońce chowające się wieczorami za lasem. Pod jasnozieloną ścianą po lewej stronie stało szerokie łoże, obok niego komoda o wiśniowym odcieniu. W rogu, po przeciwnej stronie znajdowały się niewielki stolik oraz krzesło. Lampa nad głową Julki skrzyła się od wielu malutkich kryształków nanizanych na cienkie druciki, z których uformowano trzy spore kule.
Wbrew rozsadzającemu jej głowę bólowi oraz tęsknocie, którą miała w sercu, Julia nieoczekiwanie dla samej siebie stwierdziła, że lubi ten dziwny dom. Miejsce rozdarte między przeszłością, która już nie wróci, i teraźniejszością. Zupełnie jak ona…
– I jak się czujesz? – W progu stanął Paweł i spojrzał na nią z troską.
Uśmiechnęła się do niego.
– Ten domek ma rozdwojenie jaźni – powiedziała z typową dla siebie szczerością, a potem szybko dodała: – Ale jest w porządku. Dobrze wybrałeś.
Odetchnął z ulgą.
– Kazałem dzieciakom się rozpakować – oznajmił. – A ciebie zapraszam do kuchni na herbatę. Kolacja tylko we dwoje? Przy świecach?
– Chętnie – zgodziła się, jednak nie mogła się powstrzymać od sarkastycznej uwagi: – Mam poszukać jakiejś gromnicy w salonie?
Oswajanie
Kiedy Julia obudziła się następnego dnia, pozostała część rodziny jeszcze spała. Przez dłuższą chwilę leżała w łóżku. Delektowała się panującą w domu ciszą. Nikt nie biegał, nie krzyczał, nie hałasował. Jeszcze. Błogi poranny bezruch, ulubiony stan każdej mamy. Słychać było tylko lekkie pochrapywanie Pawła, który jak zwykle zastygł w jakiejś dziwnej pozycji. No i śpiew ptaków w lesie. Noc była ciepła, więc Julia nie zamknęła okna. Bardzo ucieszyło to grupę tutejszych komarów, które chętnie skorzystały z okazji, zostawiając po uczcie bąble na jej rękach.
– Trzeba będzie kupić siatkę do okien – mruknęła, drapiąc się po nadgarstku. Wiedziała, że nie powinna tego robić. Ale przejmowanie się tym, co trzeba robić, nigdy nie było jej mocną stroną. Od tego był Paweł, który na pewno by ją ofuknął i kazał przemyć miejsca ugryzień mydłem. Ponieważ jednak nikt jej nie widział, Julia wykorzystała okazję, by zrobić to, na co ma ochotę. Czasem lubiła zachowywać się jak nieposłuszna mała dziewczynka, a nie dorosła kobieta. Ale tylko przez chwilę. Ten moment wystarczał, by znów poczuć się młodo i nabrać sił do działania.
Potem wstała cicho, by nie zbudzić męża. Wiedziała, że po wczorajszej podróży był wykończony, więc postanowiła, że pozwoli mu się wyspać. Podeszła do okna. Zobaczyła skąpane w promieniach słońca wysokie drzewa. Wciągnęła powietrze i poczuła aromat… lata. Rozgrzane sosnowe igły, czerwieniące się wśród liści jabłoni owoce o słodkawym aromacie, siano ścięte gdzieś nieopodal i suszące się w postaci wielkich kop… Zapach wiatru i tego, co ów wiatr gdzieś z daleka przywiewał…
– Najlepsze perfumy na świecie! – szepnęła cicho, mocno poruszona. Poczuła ogromną wdzięczność za to, że tutaj, na tym końcu świata, którego tak się obawiała, Pan Bóg daje jej takie drobne prezenty… Wiedziała, że to On. To zawsze był On. Promień światła przebijający się przez ciemne chmury właśnie wtedy, gdy było jej smutno. Wiewiórka śmigająca po drzewie i pozwalająca przez chwilę zapomnieć o troskach. Spektakularny zachód słońca skąpany w różach i fioletach, następujący po wyjątkowo trudnym i deszczowym dniu… Wszystko było od Niego. Drobne, piękne znaki, które pozwalały przetrwać kolejny dzień, mimo przeciwności. Była na nie wyjątkowo wyczulona. A On, wiedząc o tym, nie żałował tych upominków i obdarowywał nimi w najbardziej nieoczekiwanych momentach.
Dlatego w ten sobotni poranek, pierwszy poranek w ich nowym domu, targana sprzecznymi uczuciami, Julia po prostu uklęknęła przy oknie. Jej nos znajdował się teraz na wysokości parapetu. Oczy utkwiła w błękitnym niebie i zaczęła się modlić.
– Przy Tobie nie muszę udawać. Wiesz, że jest mi trudno i że bardzo się boję. O siebie, o Pawła i o dzieci. Jak to będzie? Boję się, że będziemy tu sami i że nikt się z nami nie zaprzyjaźni. Że dzieci nie odnajdą się w szkole, że ta przeprowadzka okaże się szaleństwem i porażką, a Paweł znów będzie miał problemy w pracy… I że całe to nasze poświęcenie pójdzie na marne… Że nie wytrzymam rozłąki z bliskimi, którzy zostali w Krakowie… Zwłaszcza z Irką. I martwię się o mamę, o to, jak poradzi sobie z ojcem. Ty to wiesz. Ale proszę, przeprowadź nas. Jak zawsze. I dziękuję Ci za wszystko, co dla nas robisz.
Potem klęczała w spokoju przez dłuższą chwilę, modląc się piękną modlitwą serca, o której kiedyś przeczytała w internecie, na jednym z katolickich portali. Powtarzała słowa: „Panie Jezu Chryste, ulituj się nade mną” i z każdym kolejnym zdaniem coraz bardziej się uspokajała i wyciszała, z zaniepokojonej o los swojej rodziny kobiety zamieniając się w ufne małe dziecko, pewne, że tata o wszystko się zatroszczy. Oczywiście ten stan nie trwał wiecznie, ale dla wrażliwej i nieco znerwicowanej Julki taki właśnie sposób modlitwy był najlepszy na rozpoczęcie dnia. Dopiero później można było zajrzeć do śpiących dzieci, wzruszyć się ich widokiem, a następnie zejść do kuchni i przygotować sobie kawę oraz śniadanie. Z poranną toaletą chciała zaczekać, żeby nikogo nie obudzić. A korzystać z muzealnej łazienki na parterze jakoś nie miała ochoty… Nie po tym, jak na dnie pokrytej żółtymi zaciekami wanny odnalazła gigantycznego martwego pająka z kompletem obrzydliwych włochatych odnóży skierowanych w stronę sufitu.
Życie w domu pod sosnowym lasem zaczęło się na dobre budzić dopiero około dziewiątej. Najpierw do kuchni zbiegła Karolinka, tupiąc niemiłosiernie głośno na schodach. Jej niebieska koszulka nocna łopotała za nią jak żagiel.
– Mamuś! Co jest na śniadanko? – zawołała na widok mamy ścierającej kurze z kuchennych szafek.
– Kanapki. Przygotuj sobie. Ja zaraz zrobię herbatę, daj mi chwilkę. – Julka chciała uwinąć się z pracą, zanim pojawi się pozostała część rodziny. Zdążyła już zdjąć firanki oraz zasłony i wstawić pranie, a potem umyć okno oraz parapet. Zamierzała szybko doprowadzić pomieszczenie do porządku i spokojnie delektować się posiłkiem. A może zjedzą śniadanie na zewnątrz, pod jednym z drzew? Kuszący pomysł, zwłaszcza w środku pięknego lata…
Jakiś czas później usłyszała trzaskanie drzwi na piętrze. „Oho, zaczęło się…”, pomyślała z rozbawieniem. Zaraz będzie słychać piski i krzyki dzieci, które, choć bardzo się lubiły, to nie mogły się powstrzymać od ciągłego dokuczania sobie. Kiedy akurat dwoje zgodnie się bawiło, zwykle przychodziło trzecie i zaczynało awanturę. I tak w kółko… Julia czasem zastanawiała się, czy to normalne. Nie przypominała sobie takich scen z własnego dzieciństwa – zresztą nie mogłaby takich pamiętać. Jej siostra Gosia była od niej starsza o dziesięć lat… Julia traktowała ją trochę jak drugą mamę. Kiedy dorosła i poszła do liceum, miała nadzieję, że wreszcie Gośka zacznie widzieć w niej poważnego partnera do rozmów. Ta jednak właśnie wtedy wyszła za mąż i razem z mężem przeprowadziła się do Niemiec. Przyjeżdżali w odwiedziny na święta, czasem rzadziej. Gosia nie miała problemu z opuszczeniem rodzinnych stron i chyba nie tęskniła za pozostawionym w Polsce życiem. Widocznie była zafascynowana krajem, w którym zamieszkała. Na swoim profilu na Facebooku codziennie wrzucała zdjęcia, z których łatwo można było wyczytać, że wreszcie jest szczęśliwa. Miała dwoje dzieci, ale nawet nie starała się nauczyć ich ojczystego języka.
To Julkę określano jako wrażliwą i sentymentalną, choć ona nie była jakąś romantyczną mimozą. Wielu osobom udało się poznać jej zdolność do ironii i sarkazmu. Nie mogła jednak ukryć, że czasem żałuje, iż nie może się cofnąć o jakieś sto lat. Współczesne życie w biegu i pod ciągłą presją, w dodatku z ciężarem spływających zewsząd informacji ze świata, i to najczęściej tragicznych, coraz bardziej ją przytłaczało. Kilka razy zastanawiała się nad odłączeniem telefonu od internetu, ale nie miała dość odwagi, by zdecydować się na ten krok. Przecież wszyscy tak funkcjonowali i nie przeszkadzało im scrollowanie niekończących się wiadomości ani dźwięk nadchodzących powiadomień. Dlaczego jej było tak trudno? Próbowała siebie przekonać, że nie powinna się tak nad sobą roztkliwiać, ale nie zawsze jej się to udawało.
Podobny stosunek miała do zmian. Zmiany były dla niej czymś, czego należy unikać. Uważała je za przerażające i wyprowadzające z równowagi na długi czas. Przeprowadzka na drugi koniec Polski była dla niej tym, czym dla mrówek wetknięcie kija w mrowisko. Końcem relacji, które budowała przez lata. Rozmowy na Messengerze nie stanowiły dla Julii żadnej alternatywy kontaktu z ludźmi. Przypominały raczej coś w rodzaju pustej wydmuszki udającej jajko.
– Mamooo, on mnie popchnął! – rozmyślania Julii przerwał głośny wrzask. To Matyldzia, która w trakcie kilkusekundowego spotkania w drodze do toalety najwyraźniej zdążyła pokłócić się o coś z Tomkiem.
– Cudownie… – Westchnęła. – Chodźcie na dół na śniadanie! I bez kłótni! – wrzasnęła w głąb przedpokoju. Pomyślała, że to duży plus mieszkania poza miastem. Tu nie będzie musiała się martwić, że jej krzyki słychać nawet na krakowskim Rynku…
Szamotanina i wrzaski na korytarzu sprawiły, że w końcu obudził się także Paweł. Julka odetchnęła z ulgą, licząc na jego wsparcie. Wiedziała, że już od sierpnia będzie musiała radzić sobie sama, bo jej mąż zacznie jeździć do pracy. Jeszcze nie miała pojęcia, jak ogarnie swoje zlecenia przy trójce brykających dzieci, którym pewnie niejeden głupi pomysł przyjdzie do głowy w nowym miejscu. Wciąż się pocieszała, że coś wymyśli. W końcu elastyczność i pomysłowość to podobno główne atuty mam wielodzietnych. Mieli jeszcze cały tydzień na to, żeby wypracować sobie nowy rytm życia. Sierpień potraktują jako etap przejściowy, kiedy Paweł już będzie w pracy, a dzieci jeszcze w domu. A później… później zacznie się rok szkolny, a wraz z nim przyjdą zupełnie nowe wyzwania. O tym jednak wolała na razie nie myśleć. Zawsze uważała, że metoda małych kroków to najlepszy sposób, żeby podążać do przodu, ale nie zwariować.
Kiedy wszyscy członkowie rodziny wreszcie dotarli w okolice lodówki, zdecydowano wspólnie, że pierwsze śniadanie w nowym domu powinno zostać zjedzone na zewnątrz, pod gałęziami drzew. Paweł z Tomkiem dokonali profanacji salonu i wynieśli z niego starą ławę. Julia zastanawiała się, czy nagle nie pojawi się tu duch pomstującej staruszki, która kiedyś zapewne była bardzo dumna z tego połyskującego nabytku, ale nic takiego się nie stało. Mebel ustawiono pod jedną z jabłoni i otoczono krzesłami przyniesionymi z kuchni. Nie było to najwygodniejsze rozwiązanie, bo ława była niska. Nikomu jednak nie chciało się ruszać kuchennego stołu, ciężkiego jak głaz. Dziewczynki ułożyły talerze i sztućce, a Julia przygotowała kanapki, a także zaparzyła w dużym dzbanku herbatę z miodem. Pawła wysłała po kubki.
I chyba właśnie dlatego, że posiłek spożywali w tak niezwykłych okolicznościach, obyło się bez tradycyjnych kłótni oraz wrzasków typu: „Ona na mnie popatrzyła specjalnie i z całej siły!”. Wszyscy jedli, aż im się uszy trzęsły – nawet Karolinka, która zdążyła pochłonąć dwie kanapki jeszcze w kuchni, zanim rodzeństwo wstało. Rozglądali się z zadowoleniem wokół, próbując jak najlepiej poznać otoczenie. Dom znów mrugał do nich wesoło szybkami w oknach. Krasnal ogrodowy zdawał się tylko udawać rzeźbę i miało się wrażenie, że zaraz ożyje i przybiegnie, by porwać kawałek chleba z dżemem. Ptaki śpiewały ukryte gdzieś w gęstym listowiu, a w dali, na pastwisku rżały konie. Julka i Paweł spojrzeli na siebie z uśmiechem. Może i życie wywróciło im się do góry nogami, ale okazało się, że nawet tutaj, na końcu świata, mogą być szczęśliwi. Rodzinne śniadanie pod lipcowym błękitnym niebem to jedna z tych rzeczy, które przywracają pokój w sercu.
Po śniadaniu przyszedł czas na rekonesans. Najbardziej kusząca była możliwość spaceru po sosnowym lesie, ale tę przyjemność postanowili zostawić sobie na następny dzień, czyli na niedzielę. Dziś wypadało zrobić jak najwięcej przy domu. Paweł z Tomkiem obiecali zająć się koszeniem trawy w ogrodzie. Może nie były to sięgające pasa chaszcze, ale zdecydowanie odbiegały od powszechnie uznawanych norm, które pozwalały na nazwanie jakiegoś terenu trawnikiem. Zwłaszcza w okolicy studni pojawiła się niechciana plantacja pokrzyw, którą należało jak najszybciej usunąć.
Julka postanowiła, że wraz z córkami zwiedzą okolicę. Nie chodziło im bynajmniej o podziwianie przyrody. Najpierw trzeba było się zorientować, gdzie znajdują się najbliższe sklepy czy przychodnia. Oczywiście można takie rzeczy sprawdzić w internecie, ale Julia z doświadczenia wiedziała, że o wiele lepiej jest przekonać się, jak to wygląda naprawdę. Wirtualne zwiedzanie bywa bardzo zawodne.
Czekała, aż córki usiądą na swoich miejscach. Szybko znalazła na mapie pobliską Biedronkę i zaznaczyła trasę na telefonie. Miała zamiar jechać powoli i w drodze zdecydować, jaki będzie kolejny cel podróży. Nigdzie jej się nie śpieszyło…
Książkę kupicie w popularnych księgarniach internetowych: