"Prawda" czyli opowieści kobiet

Data: 2012-09-28 14:05:30 | Ten artykuł przeczytasz w 12 min. Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet
News -

Prawda Riikki Pulkkinen to przeplatające się ze sobą opowieści kobiet – matki, córki i kochanki. Do głosu dochodzą wspomnienia, ożywają stare traumy, lęki, tęsknoty i marzenia. Pamięć czasami zawodzi, bo tak jest łatwiej.

 

Prawda to powieść o wielkiej miłości, od której nie ma ucieczki, o śmierci, o zapomnieniu i o przebaczeniu. Na podstawie książki powstał spektakl w helsińskim teatrze KOM, przygotowywana jest również jej ekranizacja.

 

Riikka Pulkkinen jedna z najciekawszych i najbardziej obiecujących młodych fińskich pisarek, urodziła się w 1980 roku w Oulu. W czasach licealnych dała się poznać jako utalentowana lekkoatletka, z czasem jednak coraz bardziej zaczęło ją pochłaniać pisarstwo i magiczny świat fikcji.  Z rodzinnego miasta na północy Finlandii przeniosła się do Helsinek, by studiować filozofię i literaturę. Debiutowała w 2006 roku powieścią Raja (Granica), która od razu okazała się dużym sukcesem i przyniosła jej w Finlandii rozgłos i uznanie. Druga powieść, Prawda, ukazała się w 2010 roku i wzbudziła duże międzynarodowe zainteresowanie, została również nominowana do fińskiej nagrody literackiej Finlandia.

 

W swojej twórczości Pulkkinen porusza temat wielkich uczuć: miłości, śmierci, poświęcenia, utraty, smutku i nadziei, które odmalowuje z psychologiczną głębią i precyzją. Dziś publikujemy premierowy fragment jej powieści Prawda, która ukazała się właśnie nakładem oficyny Noir Sur Blanc.

 

 

W pokoju sennie unosi się warstwa kurzu. Anna stoi przez chwilę w drzwiach. Na przeciwległej ścianie rozpościera się blask słońca. Tutaj czas stanął w miejscu.

   W szafie są stare płaszcze, sukienki, kilka męskich koszul. Sukienka Bianki jest czarno-biała, wisi na wieszaku. Jednak Anna nie sięga po nią, chce czegoś innego.

   Przegląda sukienki, głaszcze każdą po kolei: dziesiątki lat wiszące na wieszakach. Otwiera drugą szafę. Mocno skrzypi. Ubrania wyglądają na stare, tkwiły tu przez całe lata.

   Wyciąga jedną, której sobie nie przypomina - chyba nigdy jej nie widziała. Jasna, obficie rozkloszowana sukienka może pochodzić jeszcze z lat pięćdziesiątych. Szeroki pas w talii, prosty dekolt odsłaniający obojczyk. Opadający z szelestem materiał.

   Można sobie łatwo wyobrazić przyjęcie. W pokoju fruwają nadzieje. Ludzie wymieniają uśmiechy i grzeczności, napięta z początku atmosfera stopniowo przeradza się w szaleńczą zabawę. Jedni spotykają się po raz pierwszy, inni zaczynają patrzeć na niektórych zupełnie inaczej niż dotychczas, może wymieniają ze sobą najboleśniejsze i najgłębiej ukryte wspomnienia. Gwar rozmów niesie się z salonu, ale dwoje ludzi, mężczyzna i kobieta, wcale go nie słyszą. Patrzą na siebie i ogarnia ich przerażenie, podniecenie oraz czułość, ponieważ oboje wiedzą, że właśnie coś się zaczyna, coś, od czego nie ma już ucieczki.

   Anna ściąga bluzkę i dżinsy, z łatwością wsuwa się w sukienkę, choć w biuście jest ciut za ciasna.

Ma wrażenie, że w tej sukience jest zupełnie kimś innym. Być może babcia wkładała ją tylko raz czy dwa do roku, szła w niej z przyjaciółmi do teatru, a potem piła w barze różowy cocktail i przez chwilę była zupełnie inna niż zwykle. Zerkała w stronę drzwi przez opary dymu, a w drodze powrotnej pędziła do domu niemal galopem. Nie dlatego, że tak miała w zwyczaju, ale dlatego, że było to w tajemniczy sposób „na kształt sukienki”.

   - Gdzie ty ją znalazłaś?

Babcia stoi w drzwiach.

   -    Była w szafie. To chyba nie jest żadna z twoich sukien z lat pięćdziesiątych?

Babcia spogląda na sukienkę.

   -    Weź ją.

   -    Tę właśnie?

   -    Nie potrzebuję jej. Weź ją sobie, możesz ją włożyć choćby na jakieś przyjęcie. A sukienka Bianki, czemu jej nie włożyłaś? Lepiej ją weź!

   -    A gdybym jednak została przy tamtej.

   Babcia wzrusza ramionami.

   -    Jak chcesz - mówi, jakby chciała odciąć się od całej sprawy.

   Podchodzi do szafy, od razu znajduje to, czego szukała. Ściąga spódnicę, bluzkę. Przez chwilę stoi na środku pokoju taka bledziutka, wygląda nieco bezradnie. Anna patrzy na wyraźnie widoczną linię kręgosłupa, stara się powstrzymać przerażenie. Jaka chuda! Pomaga zasunąć suwak, delikatnie, bardzo delikatnie. Sukienka jest niewiarygodnie luźna, przynajmniej o dwa numery za duża, ale Anna postanawia taktownie o tym nie wspominać. Babcia wygląda na zadowoloną.

   -    No dobrze. Wszystko gotowe! Jest też tarta z cebulą – mówi z dumą. - Upiekłam ją wczoraj, kiedy zmęczyło mnie już to całe chorowanie.

   Wkładają do koszyka bagietkę, serek brie, tartę, wodę mineralną w dwóch małych butelkach, winogrona, sałatkę owocową i focaccię z oliwkami, którą przyniosła Anna. Biorą kocyk i wychodzą do ogrodu jak dwie paryżanki. Babcia przewiązuje sobie chustkę na włosach i wkłada stare okulary od Chanel.

   Siadają na huśtawce pod drzewem kasztanowca. Anna nalewa wina, babcia odpakowuje jedzenie.

   -    Że też zawsze kochałam dźwięk nalewanego wina. Za młodu nawet się bałam, że jeszcze wyrośnie ze mnie pijaczka. Dopiero potem zauważyłam, że jeszcze bardziej od wina wolałam sam nastrój oczekiwania na przyjęcia.

   Babcia spogląda w bezmiar majowego nieba, na pierzasty obłoczek i słowika, który siedzi cicho na gałęzi drzewa, oczekując na wieczór, by zacząć śpiewać.

   -    Nie miałabym nic przeciwko temu, gdybym się dzisiaj trochę upiła - mówi pociągając z kieliszka.

Anna wypija łyk wina. Babcia klepie ją zachęcająco po udzie.

   -    No dobrze. Kobieta z kobietą, jak uzgodniłyśmy. Opowiedz mi o Matiasie. To bystry chłopak i taki ładny. Ale widzę, że coś jest nie tak. Seks, o to chodzi? Chowające się jądro? Sztywna miednica? A może nieporadność w choreografii? Często seks jest najlepszy, gdy myśli się o nim jak o tańcu. Mężczyźni nie zawsze to spostrzegają, chociaż nie powiedziałabym, żeby Matias nie miał poczucia rytmu.

   Anna krztusi się winem.

   -    Wstydliwe jajo?!

Babcia bierze do ust kiść winogron. Kontynuuje, jakby mówiła o podwyżce cen mleka.

   -    Co tu upiększać. Niektórzy delikatni mężczyźni są beznadziejni w łóżku.

  Wzdycha tak, jakby uważała wspomnianą sprawę za godną pożałowania regułę.

   -    Powiedzmy, na przykład, że są mężczyźni, którzy chcą zgasić światło, zanim zabiorą się do rzeczy. Z reguły są to właśnie jajowstydliwcy. Związane jest to często z wysokim wykształceniem i brakiem ukształtowania odpowiednich więzi emocjonalnych z rodzicami w dzieciństwie.

   -    Mam nadzieję, że nie jest to największe odkrycie w twojej naukowej karierze.

   -    A jeśli jest?

   -    To może powinnam zadzwonić do jakiegoś brukowca i podać im tytuł.

   Babcia wybucha śmiechem. Anna widzi jej zaskakująco różowy język. Język człowieka jest zawsze taki sam, od dzieciństwa aż po starość. Poszukuje piersi matki, a później innego jedzenia, formułuje słowa, wyznania miłosne, zdania rozkazujące i argumenty naukowe, i znów wyznania miłosne, prośby, podziękowania za opiekę i troskę.

   -    Ale się dzisiaj drażnię. A wspominając mimochodem, to dostali już ode mnie nagłówek w zeszłym roku.

   -    No tak, tradycyjny model rodziny. Nagłówek rzeczywiście był niezły: „Psycholog potępia model dwupokoleniowej rodziny”.

   Babcia znów się śmieje.

   -    Nawet tak nie powiedziałam. Powiedziałam tylko, że ideał dwupokoleniowej rodziny powinien zostać poddany krytycznej analizie. Czy bowiem nie oddalił się zbytnio od rzeczywistości, skoro ludzie muszą obecnie stykać się z coraz to dziwniejszymi sytuacjami rodzinnymi, a mimo to dostosowują się pod wpływem warunków i żyją całkiem szczęśliwie. Świat zawsze wkracza w życie każdej rodziny, tak było, jest i będzie. Pochodzenia i pierwotnych warunków życia nie można zanegować. Każdy musi uwolnić się ze swojego dzieciństwa, żeby mógł dostać w zamian coś innego. I tak ludzie wychodzą z tego, stają się szczęśliwi.

   Babcia wybucha śmiechem, w oczach ma taką czułość, jakby świat był tylko nieporadnym przedmiotem, któremu z dobrego serca wybacza się braki.

   Wywiad miał w zamierzeniu wywołać emocje. Zdjęcie było stare, babcia patrzyła na nim z dumą prosto w obiektyw. Na marginesach tekstu scharakteryzowano ją jako radykalną na swoje czasy kobietę przecierającą szlaki w akademickim gąszczu. Babcia parsknęła po przeczytaniu artykułu: „Wcale nie byłam radykalna, czego to oni nie wymyślą! Chciałam tylko zbadać tę sprawę, pomóc przy okazji ludziom, tak też zrobiłam. Jeżeli praktyczne podejście do sprawy i miłość do człowieka nazywa się radykalizmem, to najwyraźniej spełniłam wszystkie kryteria”.

   Słowik na gałęzi słyszy ich rozmowę, ale nie odpowiada. Jego oczy błyszczą jak czarne punkty we wszechświecie. Osłania je obie, niemy i wszystkowiedzący. Dopiero wieczorem wyśpiewa w powietrzu swoje dźwięczne rady.

   Babcia odkrawa gruby kawałek sera i kładzie na kawałku bagietki.

   Anna nie może nie myśleć o guzie, który czai się gdzieś wśród komórek w ciele babci. Pożera całe jej życie, to samo, które wydało na świat mamę i w pewnym sensie również ją. Ta straszliwie prosta, logiczna myśl przeszywa Annę na wskroś: życie rodzi życie i życie rodzi śmierć.

Babcia nie wie, co Annie chodzi po głowie. Ale nagle, bez uprzedzenia, mówi:

   - Myślałam o tobie. Co się dzieje w twoim życiu? Lub działo, w zeszłym roku, w ostatnich latach? Nie spotykałyśmy się zbyt często. Ale twoja mama się martwiła.

   Anna odwraca głowę. Łatwo jest odwrócić głowę, zobaczyć kwiaty jabłonki i pnącze róż na ścianie domu. Wkrótce ono też wypuści pączki i wszystko zacznie się od nowa.

   Babcia nie daje jednak za wygraną.

   -    Co się wtedy właściwie stało? O co tak naprawdę chodziło?

   Anna zbyt gwałtownie wyciąga rękę po serek. Nóż spada z brzękiem na ziemię.

Wino wylewa się stróżką na jej sukienkę. Jedna kropla wina toczy się między palcem wskazującym a kciukiem, zupełnie jakby znała drogę. Plama rozlewa się po sukience. Jeżeli szybko nie posypie się jej solą, zostanie. Nie będzie jej można sprać w żaden sposób. Robi się coraz większa.

   -    Coś się działo przez te lata, prawda? - pyta babcia.

   -    No i teraz ją zniszczyłam - mówi Anna z żalem.

   Trzyma w ręku kieliszek, kieliszek się trzęsie. Babcia patrzy na nią uważnie.

   -    No co ty - mówi. - To tylko sukienka.

   -    Ale to twoja sukienka, zniszczyłam twoją sukienkę. Masz gdzieś sól, przynieść ją z góry?

   Babcia sprawia wrażenie, jakby coś rozważała, przenikała Annę spojrzeniem na wylot. Otwiera usta chcąc coś powiedzieć, zamyka je, nie odwraca wzroku, wreszcie postanawia powiedzieć to, co zamierzała:

   -    Tak naprawdę ta sukienka wcale nie jest moja.

   -    Jak to?

   -    Jest Eevy. Nie wiedziałam, że wisiała przez te wszystkie lata w szafie. Zdziwiłam się, gdy zobaczyłam ją na tobie.

   Babcia wypowiada imię bez emocji, zupełnie jakby mówiła o kimś dawno zapomnianym, z kim spędzało się kiedyś niezwykle szczęśliwe dni i przysięgało przyjaźń na całe życie, zanim z jakiegoś powodu, kapryśnego przypadku lub w wyniku fatalnego nieporozumienia, kontakt został zerwany.

   -    Czyja? - pyta Anna.

   -    Eevy - powtarza babcia.

 

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Katar duszy
Joanna Bartoń
Katar duszy
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Klubowe dziewczyny 2
Ewa Hansen ;
Klubowe dziewczyny 2
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje