Giselle Morin, paryska intrygantka, bryluje na dworze Ludwika XIV. Gdy wchodzi w konflikt z samym kardynałem Mazarinem, by ratować własną głowę zmuszona jest opuścić ojczyznę. Jej mocodawczyni wysyła ją na koniec świata w towarzystwie Jeana, porucznika królewskich muszkieterów. Francuska piękność ku swemu niezadowoleniu ląduje w Warszawie, gdzie zostaje przyjęta przez królową Ludwikę Marię, żonę Jana Kazimierza, i staje się jedną z jej dwórek.
Okazuje się, że intrygi na warszawskim dworze są tak samo porywające i niebezpieczne, jak na francuskim, do tego wśród dworaków roi się od przystojnych rycerzy, równie nieokrzesanych, co fascynujących. Giselle poznaje nowy kraj i przez polskich przyjaciół rychło zostaje przemianowana na Żiselkę Morowiankę. Kiedy z trudem udaje się jej awansować w hierarchii dworskiej, Rzeczpospolita zostaje najechana przez potężną armię szwedzką. Żiselka rusza na prawdziwą wojnę w obronie przybranej ojczyzny
Powieść Weroniki Wierzchowskiej Francuska dwórka to prawdziwa gratka dla Czytelniczek lubiących historie z ikrą, odrobiną dowcipu i lekkiej pikanterii. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Lira. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Francuska dwórka. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Jeanne Olimpię de Choisy nadal uznawano za piękność, choć była już damą po pięćdziesiątce, ale we współczesnym świecie metryka nie miała większego znaczenia. Masa pudru kryła niedostatki cery, a mieniące się barwami zawoje jedwabiu i złoto biżuterii, ewentualne niedostatki figury. Zawsze zresztą wydawała mi się niezwykle urodziwa, wręcz doskonała. Pozostawałam nią oczarowana, odkąd ją ujrzałam po raz pierwszy, a trafiłam do jej pałacu dziesięć lat wcześniej, jako ledwie podlotek, któremu nawet jeszcze cycki nie urosły i który nic nie wiedział o świecie. Moja rodzina pozbyła się mnie, oddając na wychowanie dalekiej krewnej, bo z księżną łączyły mnie koligacje dziewiątego stopnia, dzięki czemu papa nie musiał się martwić, skąd wytrzasnąć dla mnie posag. Liczył, że moją przyszłością zajmie się Jeanne, znajdzie mi jakiegoś kawalera lub w ostateczności odstawi do klasztoru. Pozbył się ciężaru i mógł kontynuować przepijanie rodowego majątku.
Chowałam się zatem w domu dalekiej pociotki jako jej wychowanica, których zresztą miała jeszcze dwie. Jeanne była kobietą nowoczesną, o otwartym umyśle, silną i mądrą. Jej mąż, stary książę de Choisy, uczynił ją wdową przed kilkoma laty. Kiedy za niego wyszła, był już starcem, nie mieli zatem dzieci. Jeanne nie zajmowała się w związku z tym wychowaniem potomstwa, ale korzystając z odziedziczonego majątku, realizowała swoje pasje i ambicje. Ciekawiła ją polityka i życie dworskie, intrygi i spory o władzę. Największą jej pasją pozostawało jednak pisanie, zresztą miłość do literatury, ksiąg i papierów próbowała zaszczepić także nam. Nie miałyśmy wyjścia i chcąc nie chcąc, siedziałyśmy razem z nią w wielkiej książęcej bibliotece. Czytałyśmy, czasem jedna na głos, czasem każda sobie w skupieniu i ciszy, wszystko, co się dało, poza tym nie tylko po francusku, ale także w łacinie, po niemiecku, włosku, a nawet po grecku. Tylko nie po angielsku, Brytyjczykami księżna pani pogardzała.
Jeanne nie ograniczała się jedynie do czytania, sporą część dnia spędzała na pisaniu. Prowadziła bardzo bogatą korespondencję z wieloma osobistościami w różnych częściach Europy. Ze swoimi przyjaciółkami, ale też z duchownymi, literatami, naukowcami i żołnierzami. Do tego wszystkiego pisała relacje o tym, czego się od tych ludzi dowiedziała, i publikowała je, rzecz jasna, własnym sumptem. Jej broszurki cieszyły się sporym powodzeniem, ostatnio zostały nawet uznane za konkurencję dla „La Gazette”, popularnego tygodnika założonego przez doktora Renaudota. Byłam zatem jedną z przybocznych damy niezwykle rzutkiej i znanej w towarzystwie, z której słowem się liczono i którą szanowano. I to nie tylko z racji urodzenia i bogactwa, ale też z powodu jej przymiotów umysłowych, wiedzy i bystrości.
Kiedy wręczałam jej paczkę z listami, czułam palące mnie w plecy spojrzenia Jovite i Kai. Moje dwie przybrane siostry szczerze zazdrościły mi powodzenia. Odkąd spotkałyśmy się w domu księżnej, zawzięcie ze sobą konkurowałyśmy. Każda starała się zostać ulubienicą naszej dobrodziejki i walczyła z pozostałymi o jej względy. Niestety nigdy nie zadzierzgnęły się między nami nici przyjaźni, właściwie toczyłyśmy ze sobą zażarte boje i czyniłyśmy sobie mniejsze lub większe uszczypliwości. Każda chciała stać się faworytą księżnej i kto wie, może w przyszłości zostać przez nią oficjalnie zaadoptowaną, a następnie odziedziczyć jej nazwisko i majątek.
Dziś nienawidziły mnie jeszcze bardziej, bo Jeanne przyjęła dar, nie żałując mi pochwał. Nie wiedziały jeszcze do końca o tym, co zaszło, moja suwerenka jednak się nie uśmiechała, minę miała zmartwioną i marszczyła czoło, jak zawsze, kiedy nad czymś intensywnie rozmyślała. Znaczyło to, że konsekwencje moich czynów już do niej dotarły. Poprosiła o moją relację, a mnie nie pozostało nic innego, jak wszystko jej opowiedzieć, nie żałując szczegółów i niczego nie przemilczając. Czym dłużej mówiłam, tym zazdrość moich konkurentek malała, czułam za to, jak rośnie ich zadowolenie. Wiedziały, że wpakowałam się w śmierdzący rynsztok i łatwo się z tego nie wywinę.
— Czemu zwlekałaś z raportem aż do rana? — spytała księżna.
Po prawdzie to byłyśmy już po późnym śniadaniu, kurant wybijał właśnie południe, ale dla jaśnie pani ta pora była ledwie początkiem dnia.
— Nie miałam śmiałości, by budzić waszą łaskawość — odparłam. — Mleko zresztą już się rozlało i tak nie możemy nic zrobić. Nie przywrócimy życia temu nieszczęśnikowi.
— Jemu już nie pomożemy, ale musimy zadbać o ciebie — odparła Jeanne.
Jako że miała na sobie strój domowy oraz takąż koafiurę, nie nosiła piętrowej peruki ani pudru na twarzy. Włosy z pasmami siwizny i kurze łapki sprawiały, że wyglądała jak miła starsza pani. Kochałam ją niczym własną matkę, której nawet nie pamiętałam, tak dawno mnie osierociła.
– Gdybyś kazała mnie obudzić, już byłabyś w drodze z Paryża. Teraz mamy wiele godzin straty, gwardia kardynała jest z pewnością na twoim tropie. Wiedzą już, gdzie był wieczorem vel Quarre, teraz pewnie przesłuchują niektórych moich gości. Najdalej do wieczora będą znali twoje nazwisko i z pewnością jeszcze przed nocą załomoczą w bramę mego pałacu. Przyjdą po ciebie i zawloką do kardynalskich lochów. Obie wówczas będziemy zgubione, bo wszystko im wyśpiewasz. Nie zaprzeczaj, kościelni oprawcy wiedzą, jak wyciągać z człowieka zeznania, mają naprawdę bardzo długą tradycję w dręczeniu ludzi. Kiedy zabiorą się za szarpanie twoich piersi rozpalonymi szczypcami, powiesz wszystko, co wiesz. Każdy by powiedział.
Przełknęłam ślinę. Niby zdawałam sobie sprawę z powagi sytuacji, ale dopiero teraz zaczynałam się trząść. Moja śmierć nie będzie lekka, podniosłam rękę na osobę bliską kardynałowi, z pewnością nie puści tego płazem.
— Trzeba naszą słodką Giselle uciszyć, tak by nigdy nikomu nic nie powiedziała. — Poczułam dotyk dłoni Jovite na ramieniu i ciepło jej szeptu, bo mówiła, pochylając się nad moim uchem.
Wstrzymałam oddech. Księżna zapewniła nam także lekcje szermierki i skrytobójstwa, rzeczy przydatnych również na wersalskim dworze. Czekałam zatem, aż moje plecy przebije zimne ostrze sztyletu. Prawda była bowiem taka, że stałam się niewygodna i niebezpieczna. Dla wszystkich byłoby lepiej, gdyby gwardziści znaleźli mojego trupa. Dla wszystkich, tylko nie dla mnie.
— Dziewczęta, zostawcie nas same — rzuciła księżna i odprawiła obie moje konkurentki jednym skinieniem.
Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, Jeanne uśmiechnęła się uspokajająco i pogładziła moją dłoń.
— Nie bój się, zrobię, co w mojej mocy, by ci pomóc. Dałam ci wykształcenie, zadbałam, by twój bystry umysł został stosownie oszlifowany niczym drogocenny kamień. Będziesz teraz musiała zrobić z niego stosowny użytek, by przetrwać. Teraz powiedz, czy pamiętasz moją przyjaciółkę, Ludwikę Marię Gonzagę?
Pokiwałam głową. Pamiętałam dość mętnie młodszą od Jeanne księżniczkę, która bywała z wizytami w pałacu. Była między nimi wielka zażyłość, znały się ponoć od dziecka i świetnie czuły w swoim towarzystwie. Obie piekielnie inteligentne, oczytane, zafascynowane nauką. Rzadkie to przymioty wśród dam, tym bardziej się przez to podobieństwo lubiły, dobrały się jak w korcu maku. Jednak księżniczka Ludwika od lat się u nas nie pojawiała, nie była już bowiem księżniczką. Siedem lat temu wyszła za mąż za Władysława IV i wyjechała do Warszawy, gdzie zasiadła na tronie jako królowa Polski.
— W Warszawie wybuchła epidemia ospy, która nie oszczędziła także królewskiego dworu. Zmarł maleńki synek mojej królewskiej przyjaciółki, a także dwie dwórki z fraucymeru Ludwiki — oznajmiła Jeanne, a ja zaczęłam się domyślać, co chce ze mną zrobić. — Dwie kolejne zakończyły swoją misję u jej boku i kilka dni temu wróciły do Francji. Zwolniły się zatem miejsca na polskim dworze…
Nieee! — cisnął mi się do gardła wrzask protestu. Ledwie go powstrzymałam, nie chciałam zrobić księżnej przykrości. Tylko że, co ona mi szykowała, na litość boską? Chciała wysłać na zesłanie na koniec świata! Jej przyjaciółka wyszła za polskiego władcę, bo nikt inny nie chciał wyszczekanej, przemądrzałej i starzejącej się księżniczki. Pojechała tam, bo nie miała wyjścia, ale kto o zdrowych zmysłach chciałby tam się za nią udać? Wszyscy wiedzieli, że Polska to dziki kraj, porośnięty prastarymi puszczami i najczęściej skuty lodem i zasypany śniegiem. Niedźwiedzie łażą po ulicach miast zbudowanych z drewna, rycerze to wielkie draby o podgolonych łbach i z wąsiskami do pasa. Nic tam nie było, tylko lasy i błoto. Nie bez powodu mawiało się u nas: w Polsce, czyli nigdzie. Nie chciałam tam jechać, za nic w świecie!
Tyle że to chyba lepsze niż rwanie cycków rozpalonymi szczypcami, gwałcenie żelaznym, nabijanym kolcami penisem, zdzieranie skóry, przypiekanie na wolnym ogniu i tak dalej. Prawda była taka, że jeśli chcę żyć, muszę zniknąć z Francji, wydostać się poza zasięg łap kardynała Mazarina. Przytaknęłam zatem i grzecznie podziękowałam księżnej za to, że chce wykorzystać swoje znajomości i wpływy, by awansować mnie na damę z królewskiego fraucymeru. Bo był to właściwie awans, i to niebywały.
— Wiesz, że publikuję wieści z Polski dzięki mojej korespondencji z Ludwiką. Zadbasz o to, bym wiedziała więcej, bo moja przyjaciółka nie o wszystkim mi wszak opowiada. Ludwika ponoć pisuje do kardynała Mazarina, chodzi o duże kwoty, które Francja ma jej przekazać na rzecz osadzenia na polskim tronie francuskiego księcia, wiernego dynastii Burbonów. Ma to na celu zmniejszenie wpływu Habsburgów w Europie. Będziesz moimi oczami i uszami, gra idzie o wielkie pieniądze, władzę i wpływy na całym kontynencie. Potraktuj zatem ten wyjazd nie tylko jako ucieczkę, ale i jako misję.
— Będziesz miała we mnie doskonałą informatorkę, pani. Będę ci wierna aż do śmierci, dobrze o tym wiesz…
— Wiem. — Księżna wstała i podeszła do sekretarzyka, przy którym powstawały jej pisma. — Napiszę listy polecające. Pojedziesz w towarzystwie jednej panny, którą się zaopiekujesz. I dwóch zakonnic. Będzie ci towarzyszył porucznik Duvoni, on też przecież musi zniknąć.
— Mam jechać z tym durniem? — Nie wytrzymałam i wyrwała mi się odrobina szczerej bezpośredniości.
Od razu ugryzłam się w język, ale i tak wyczułam powiew chłodu od księżnej. Przypomniałam sobie, że ten głupek był synem jej zmarłej przyjaciółki i czuła się w pewien sposób za niego odpowiedzialna. Może nie matkowała mu oficjalnie, ale to ona kupiła mu patent oficerski i załatwiła przyjęcie do królewskich muszkieterów. Przynależność do tej formacji uchodziła wszak za wielki zaszczyt i mało kto mógł poszczycić się takim honorem. Zrozumiałam, że teraz to ja miałam zajmować się tępakiem, choć pewnie jemu zostanie powiedziane, że ma mnie chronić, być moim rycerzem. No cóż, może po drodze do Polski stanie mu się coś złego? Mogłam się go pozbyć na setki sposobów, ale obecnie mógł się przydać jako ochroniarz, bo chyba ci muszkieterowie nauczyli go przynajmniej posługiwać się szpadą?
— Kiedy wyruszamy i dokąd? — spytałam na głos.
— Jak najszybciej. Masz godzinę, by spakować kuferek. Weź tylko najpotrzebniejsze rzeczy, resztę ci doślę przy okazji. Jedziecie do Hawru, tam zaokrętujecie się na pokładzie „Trois chevaliers” i popłyniecie nim do Gdańska — odparła, jakby od dawna miała wszystko zaplanowane. Wiedziałam jednak, że dopiero co opracowała plan.
Grzecznie jej podziękowałam za wszystko, co dla mnie robiła. Głos mi się nawet zaczął łamać, bo zrozumiałam, że to pożegnanie. Nie wiadomo wszak było, czy dane mi będzie kiedykolwiek wrócić do Francji i znów zobaczyć swoją dobrodziejkę. Przerwała pisanie listu polecającego, wstała i ucałowała mnie w oba policzki. Miałam wrażenie, że w jej oczach widzę wzbierające łzy, ale zaraz znikły. A może wcale ich nie było i tylko mi się wydawało?
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Francuska dwórka. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych: