Porywająca opowieść o paryskiej intrygantce na warszawskim dworze. „Francuska dwórka" Weroniki Wierzchowskiej

Data: 2023-07-06 12:56:40 | Ten artykuł przeczytasz w 14 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Giselle Morin, paryska intrygantka, bryluje na dworze Ludwika XIV. Gdy wchodzi w konflikt z samym kardynałem Mazarinem, by ratować własną głowę zmuszona jest opuścić ojczyznę. Jej mocodawczyni wysyła ją na koniec świata w towarzystwie Jeana, porucznika królewskich muszkieterów. Francuska piękność ku swemu niezadowoleniu ląduje w Warszawie, gdzie zostaje przyjęta przez królową Ludwikę Marię, żonę Jana Kazimierza, i staje się jedną z jej dwórek.

Okazuje się, że intrygi na warszawskim dworze są tak samo porywające i niebezpieczne, jak na francuskim, do tego wśród dworaków roi się od przystojnych rycerzy, równie nieokrzesanych, co fascynujących. Giselle poznaje nowy kraj i przez polskich przyjaciół rychło zostaje przemianowana na Żiselkę Morowiankę. Kiedy z trudem udaje się jej awansować w hierarchii dworskiej, Rzeczpospolita zostaje najechana przez potężną armię szwedzką. Żiselka rusza na prawdziwą wojnę w obronie przybranej ojczyzny

Francuska dwórka grafika promująca książkę

Powieść Weroniki Wierzchowskiej Francuska dwórka to prawdziwa gratka dla Czytelniczek lubiących historie z ikrą, odrobiną dowcipu i lekkiej pikanterii. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Lira. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment książki Francuska dwórka:

Rozdział 1

Paryż, maj 1653 r.

Największa przygoda mojego życia zaczęła się od niewinnego pocałunku. Właściwie wcale nie takiego niewinnego i nie wywołał on we mnie zachwytu czy choćby uniesienia. Lubiłam się całować, ale nie kiedy od kawalera zalatywało kwaśnym winem, a język wpychał mi niemal do gardła. Odepchnęłam go, by nieco ochłonął, takie zaloty wcale mi się nie podobały. Uczepił się mnie jednak, objął w talii i przyciągnął do siebie, złapał za pierś i ścisnął nieprzyjemnie mocno. Trzeba przyznać, że przynajmniej nie należał do byle chłystków, najmłodszy syn hrabiego vel Quarre’a uchodził za interesującą partię i brylował na francuskim dworze jako niezwykle obiecujący kawaler. Choćby dlatego, że niespodziewanie stał się najbardziej zaufanym sekretarzem kardynała Mazarina. Ambitny i rzutki młodzieniec dopchał się już do samego szczytu władzy, choć ledwie zaczynał karierę. Kto wie, jakie zaszczyty i bogactwa były mu pisane? Mimo że służył głowie francuskiego Kościoła katolickiego, wcale nie musiał zostać duchownym, kardynał za to mógł awansować go choćby na szambelana. Naprawdę miło by było zostać żoną dostojnika piastującego najwyższy urząd dworski, mającego bezpośredni wpływ na króla. Taka żona mogłaby owinąć sobie mężusia wokół paluszka i za jego pomocą pociągać za sznurki w całym królestwie.

Tyle że nie byłam tu w celach matrymonialnych, nie szukałam męża, tylko tego, co nieopatrznie dostało się w ręce tego chłopca. Poznałam go na balu u księżnej de Choisy, zresztą księżna sama mi młodego hrabiego przedstawiła i pomogła upić. To na jej polecenie zajmowałam się tym kawalerem. Pozwoliłam mu tańczyć ze sobą przez pół nocy i dolewałam wina do kielicha, kusiłam wdziękami, trzepotałam rzęsami i nadstawiałam do wglądu i tak już ściśniętą gorsetem pierś. Potem sama zaciągnęłam kawalera do karety i kazałam wieźć do jego kwatery, na Île de la Cité, tej samej, na której wznosiła się katedra Notre Dame. Tu, wśród zabudowań klasztornych, znajdowały się też pałace biskupie, zamieszkałe przez kościelnych dostojników oraz obsadzone przez słynną gwardię kardynalską — muszkieterów w czarnych uniformach z białym krzyżem. Młodzieniec rezydował w jednym z eleganckich pałaców, blisko siedziby samego kardynała. Weszłam w to gniazdo żmij, prowadzona pod ramię przez chwiejącego się młodzieńca. Szedł za nami też mój służący, tak naprawdę porucznik królewskich muszkieterów, Jean Duvoni, tyle że przebrany w liberię lokaja, w którą ledwie się mieścił. Przydzielony mi przez księżną do osobistej ochrony oficer okazał się rosłym bykiem, niestety już wtedy zaczynałam podejrzewać, że jest ponadto idiotą.

Gwardziści odprowadzili nas ponurymi spojrzeniami, ale nie zatrzymywali i nie zadawali pytań. Co się dziwić, żyjącym tu jaśnie panom, zarówno tym w sutannach, jak i w błyszczących pancerzach, nie raz i nie dwa sprowadzano ladacznice i damy wszelkiego autoramentu oraz proweniencji. Gwardia przywykła, by nałożnice traktować jak powietrze, niczego nie widzieć i nie słyszeć. I dzięki temu szybko znalazłam się w komnacie Oliviera vel Quarre’a, obsypywana przez niego pocałunkami i stanowczo ciągnięta do łoża. Miałam nadzieję, że spił się już tak bardzo, że padnie, zanim zabierze się na całego do amorów, ale chłopak miał mocną głowę i zanosiło się na to, że nie tylko język wepchnie mi do gardła.

No cóż, byłam przygotowana i na to. Dla mojej księżnej de Choisy pozostawałam gotowa na wszelkie poświęcenia. I tak mi się poszczęściło, że nie musiałam iść do łoża z grubym biskupem lub innym obrzydliwcem. Trafił mi się kawaler młody i gładki, rozłożenie przed nim nóg nie będzie wielkim wyrzeczeniem. Mógłby tylko darować sobie te głębokie, namiętne pocałunki, bo okazały się jednak nazbyt brutalne. Wzdychałam z udawanej rozkoszy, kiedy rozsznurowywał mi suknię na plecach, wpiłam palce w jego włosy, całowałam go w szyję. Pamiętałam jednak, by bacznie się rozglądać, i już po chwili dostrzegłam leżący na biurku zawalonym papierami pakuneczek związanych wstążką listów. To po nie tu przybyłam.

Robota zanosiła się na nadspodziewanie łatwą. Wymęczę młodzieńca w łóżku, a kiedy po miłosnych zmaganiach sobie zaśnie, zabiorę listy i jeszcze przetrząsnę mu sekretarzyk. A nuż znajdzie się coś kompromitującego na samego kardynała Mazarina? Ten ponury starszy jegomość godny następca kardynała Richelieu, z pewnością ma masę świństw i niecnych sprawek na sumieniu, o których z radością dowie się moja księżna pani. Jęczałam zatem i dyszałam, kiedy młodzian wreszcie wyłuskał mnie z sukni i zaczął szarpać gorset. Sama zajęłam się rozwiązaniem jego portek, po chwili ściągnęłam mu je do kolan, a wówczas jego członek, w pełni gotowy do dzieła, wyskoczył sprężyście i z entuzjazmem na zewnątrz. Złapałam go i pociągnęłam do siebie, mrucząc już w sposób całkowicie nieudawany. Męskość chłopak miał gorącą i młodzieńczo twardą, zapowiadało się zatem, że zapewni mi kilka przyjemnych chwil, kto wie, może wywoła dreszcze prawdziwej rozkoszy? Olivier był napalony jak ogier, ciągle pchał się do moich ust z językiem, co właściwie jakoś bym zniosła, ale tak szarpnął za sznurki w moim gorsecie, że zamiast je poluzować, ścisnął nadspodziewanie mocno. Z moich ust wyrwał się bolesny wrzask, nieco stłumiony, bo powietrze wypchnęło mi z płuc, ale wystarczająco rozpaczliwy, by słychać go było za drzwiami.

Te bezszelestnie się otworzyły i za plecami mego kochanka wyrósł wielki jak góra lokaj. Otworzyłam szeroko oczy ze zgrozy i machnęłam ręką, jakbym chciała go odgonić niczym niesforną muchę. Nie zdołałam nawet zaczerpnąć powietrza, by coś powiedzieć, zresztą Jean Duvoni chyba i tak nie zwróciłby na to uwagi. Jego jasne oczy płonęły świętym oburzeniem i determinacją. Uniósł rękę, w której ściskał sztylet, i grzmotnął jego rękojeścią w potylicę zupełnie nieświadomego zagrożenia Oliviera. Kawaler poleciał w bok jak trafiony wystrzałem armatnim, spadł z łóżka i z łomotem gruchnął na podłogę.

Myślałam, że śnię, to się nie mieściło w głowie. Mój muszkieter spokojnie schował broń i wyciągnął do mnie rękę, lekko się kłaniając.

— Nic złego się panience nie stało? — spytał stłumionym głosem. Już wcześniej zauważyłam, że najczęściej buczy, jakby mówił przez nos. — Porwał się nie tylko na cześć panienki, ale i próbował zrobić krzywdę. Musiałem się wtrącić!

— Prosiłam o to, poruczniku? Nie przypominam sobie — wycedziłam.

Jego gęba nieco mi się rozmywała, tak samo jak wszystko, co znajdowało się za nim. Niestety ten mój drobny feler, słaby wzrok, czasem dawał mi się we znaki i niesłychanie mnie irytował. Nie widziałam dobrze Jeana i nie byłam pewna, czy ze mnie nie żartuje. Może jednak nie był idiotą, tylko narwańcem? Z mężczyznami nie zawsze było prosto, potrafili zaskakiwać.

Wychyliłam się z łóżka, by sprawdzić, co tam z moim amantem. Ze zgrozą ujrzałam, że Olivier leży nieruchomo z twarzą do ziemi w powiększającej się kałuży krwi. Wystrzeliłam z łóżka i klęknęłam przy nim, po czym przewróciłam go na bok. Z tak bliska widziałam wszystko wyraźnie, aż zbyt wyraźnie. Kawaler oczy miał szeroko otwarte, nieruchome i szkliste. Był bez wątpienia martwy.

— Coś pan zrobił, na litość boską? — wypaliłam do porucznika. — Po coś się wtrącał? I dlaczego uderzyłeś go tak mocno?

Wzruszył ramionami, po czym bezradnie podrapał się po głowie. Wówczas do mnie dotarło, że jednak jest idiotą.

Przeżegnałam się bezwiednie, po czym poderwałam na równe nogi i szybko wciągnęłam kieckę. Groza sytuacji dopiero do mnie docierała. Byłam zamieszana w morderstwo sekretarza kardynała! Czekało mnie ścięcie mieczem, o ile zostanę potraktowana jak szlachetnie urodzona, a nie zwykła morderczyni.

Zaraz, tylko spokojnie, jeszcze kat mi nie świeci. Kto mnie widział z Olivierem? W pałacu księżnej przynajmniej setka gości, nie licząc służby. Woźnica z powozu kardynała, dowódca warty na moście prowadzącym na Île de la Cité i kilku jego gwardzistów. Ile z tych osób zna mnie z nazwiska? Och, tym będę martwiła się później, teraz trzeba stąd zniknąć. Doskoczyłam do biurka i zgarnęłam listy. Wyciągnęłam jeden, rozłożyłam go, po czym podsunęłam pod nos. Zmrużyłam oczy, jak zwykle, kiedy walczyłam z wadą wzroku. Musiałam sprawdzić, czy to te listy, po które przyszłam. Tak! Ten został opatrzony zamaszystym podpisem Anny Marii Ludwiki d’Orléans, znanej jako La Grande Mademoiselle, Wielka Panna. To tylko taki honorowy tytuł, faktycznie wcale nie była taka wielka. Wielka natomiast była duchem i odwagą, tego nie dało się jej odebrać. Nie bała się poprzeć buntu arystokratów, tak zwanej Frondy Książęcej, która doprowadziła do tego, że zarówno młodziutki Ludwik XIV, przyszły Król Słońce, jak i faktycznie trzymający władzę w państwie kardynał Mazarin musieli wiać z Paryża, a potem toczyć zażarty bój z buntownikami. Jaśnie panowie zbuntowali się przeciw zakusom kardynała, by zamienić królewską władzę w całkowitą tyranię. La Grande Mademoiselle stanęła przeciw zapędom autorytarnym i dowodziła oblężeniem Orleanu, a potem obroną Bastylii, osobiście kazała strzelać z armat do królewskiego wojska i otworzyć bramy przed cofającymi się spiskowcami. Skutkiem tego po klęsce buntu straciła polityczną pozycję, popadła w niełaskę i musiała zabierać się z miasta. Niestety na celowniku kardynała natychmiast znaleźli się wszyscy, którzy ją wspierali lub się z nią przyjaźnili. Tak się składało, że pewna niewygodna dla kilku osób część jej korespondencji wpadła w łapy Oliviera, o czym dowiedziałyśmy się właściwie w ostatniej chwili przed przekazaniem listów kardynałowi.

Teraz ja miałam te papiery i najlepiej byłoby je po prostu na miejscu spalić, ale księżna pani z pewnością pragnęła do nich zajrzeć. Wetknęłam je zatem w kieszeń sukni i skinęłam na ciągle drapiącego się po głowie muszkietera. Wyszliśmy razem z pałacyku i pomaszerowaliśmy piechotą w kierunku jednego z mostów na Sekwanie. Musieliśmy wydostać się z tej wyspy, potem po prostu rozwiejemy się jak dym, wsiąkniemy w uliczki Paryża i kardynał będzie mógł mnie cmoknąć. Kiedy jednak zbliżyliśmy się do posterunku obsadzonego gwardzistami, trzęsły mi się nie tylko ręce, ale i kolana. Szczególnie że niespodziewanie z mgły i nocnego mroku wyłoniło się kilku jeźdźców z krzyżami na czarnych pelerynach i w kapeluszach o szerokich rondach. Porucznik Duvoni aż zesztywniał na ich widok i sięgnął ręką do biodra po szpadę, której tam jednak nie miał. Zapomniał na chwilę, że jest w stroju lokaja. Szturchnęłam go łokciem, by milczał i niczego tym razem nie spaprał.

— Ładny dziś mamy wieczór, mademoiselle — zagaił jegomość jadący przodem, przy okazji blokując nam drogę.

Miałam zarzucony na głowę kaptur salopy, ale chcąc nie chcąc, musiałam spojrzeć na rozmówcę i się mu pokazać. Zmrużyłam oczy, bo nie widziałam dobrze twarzy oficera. Odparłam jednak wesoło, że owszem, szkoda, iż trzeba wracać do domu. Czułam, jak na gardle zaciska mi się ręka z czystej, lodowatej grozy. W pierwszej chwili nie rozpoznałam jegomościa, ale na jego szyi błysnął złotem krzyż na łańcuchu i domyśliłam się, z kim mam przyjemność. Wiedziałam, że tak lubił się wystroić kapitan kardynalskiej gwardii, de Nollet. Wszyscy znali tego typa, a on znał wszystkich. Chyba mnie jednak nie poznał, tyle dobrego, że nie byłam żadną wielką damą, którą warto zapamiętać. Zapytał, skąd wracam, odparłam, że z gościny u jednego kawalera, ale nie mogę podać nazwiska, bo nie wiem, czy sobie tego życzy. Wdzięczyłam się przy tym i błyskałam zębami w uśmiechu. Nadal nie widziałam, jak zmienia się wyraz jego twarzy, wszystko przez kiepskie światło. Nie miałam przez to pojęcia, czy moje umizgi przynoszą spodziewany rezultat.

De Nollet uznał mnie jednak za ekskluzywną prostytutkę biskupią, widocznie moja balowa suknia i towarzystwo rosłego lokaja zasugerowały mu, że nie jestem byle ladacznicą. Skoro tak, lepiej dla niego, by mnie nie zaczepiał i nie dręczył, mógł bowiem rozzłościć mojego adoratora. Ukłonił mi się zatem, dotykając ronda kapelusza, i zjechał z drogi. Łzy pojawiły mi się w oczach z niesłychanej ulgi, przede mną otwierała się droga na most. Za nim czekał, by dać mi schronienie, swojski, znajomy Paryż.

— No, tośmy się sprytnie uwinęli — oświadczył porucznik Duvoni, kiedy przeszliśmy na drugą stronę. Myślę, że…

— Myślisz, poruczniku? — prychnęłam. — Szkoda, że tak rzadko.

— Panno Morin, proszę mieć na uwadze, że uratowałem dziś pannie życie. Domagam się należytego szacunku i uznania…

Uratował mi życie, dobre sobie! Przez tego głupka będzie tropiła mnie gwardia kardynalska, a sam Mazarin każe ze mnie drzeć pasy. Moje życie od tej pory było funta kłaków warte, nikt przy zdrowych zmysłach nie przyzna się do znajomości z morderczynią tropioną przez gwardię. Byłam towarzysko spalona, co nie miało większego znaczenia, bo i tak nie pożyję dłużej niż kilka dni.

Żal tak ścisnął mi gardło, że nie miałam sił, by oznajmić temu cymbałowi, do czego doprowadził. Zresztą i tak diabli wiedzą, ile z tego by zrozumiał. Uznałam, że lepiej popłaczę sobie i poużalam się nad sobą, zamiast na niego wrzeszczeć.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Francuska dwórka. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Francuska dwórka
Weronika Wierzchowska 1
Okładka książki - Francuska dwórka

Giselle Morin, paryska intrygantka, bryluje na dworze Ludwika XIV. Gdy wchodzi w konflikt z samym kardynałem Mazarinem, by ratować własną głowę zmuszona...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo