Zimą 1820 roku do Warszawy przybywa owdowiała księżna Kurakina z córką. Ich pojawienie się budzi ciekawość tutejszej arystokracji. Szybko rozchodzi się pogłoska o tym, że księżna jest w finansowych tarapatach i przyjechała tu po to, by znaleźć córce męża. Prawdziwy powód jest jednak inny… Tymczasem na warszawskich salonach bryluje przystojny i rozpieszczany przez damy oficer Gieorgij Lwowicz Biezobrazow – faworyt księżnej namiestnikowej, Aleksandry Zajączkowej. Los sprawi, że drogi księżniczki Kurakiny i Biezobrazowa się przetną, a pomiędzy młodymi stanie księżna namiestnikowa.
Zapraszamy do zanurzenia się w klimat Warszawy z początku XIX wieku. Wielki książę Konstanty twardą ręką rządzi Królestwem Polskim, a Nowosilcow trzęsie Warszawą, budząc postrach mieszkańców. Mimo niewoli pod carskim jarzmem arystokracja korzysta z karnawału, bawi się i snuje intrygi…
Do lektury Alei Białych Róż Renaty Czarneckiej zaprasza Wydawnictwo Lira. Dziś na naszych łamach przeczytać możecie premierowy fragment książki Aleja Białych Róż:
Rozdział 1
Księżna namiestnikowa
Mimo późnej pory Krakowskie Przedmieście było rojne, pełne powozów, przechodniów i jeźdźców. Składy handlowe były otwarte, a przy Kolumnie Zygmunta roiło się od drobnych kramarzy. Ale wystarczała godzina albo dwie, by ulica się uspokajała i pustoszała, pod wieczór miasto znowu ożywało, jakby napędzane nową, witalną siłą. W szynkach rozbrzmiewała muzyka, w szulerniach gromadziło się najróżniejsze towarzystwo, a pod latarniami roiło się od skąpo ubranych filles de joie, które nagabywały wychodzących z gospód mężczyzn. Zaraz po Nowym Roku Warszawę nawiedziła fala wielkich mrozów, zbierając ludzkie żniwo. W ciemnych zaułkach leżały bezimienne trupy żebraków, bezdomnych oraz „wesołych kobiet”. Stolica żyła karnawałem. Wieczorową porą ulicami pędziły karety, a z nich głowy wychylały damy zmierzające na bale do najznamienitszych domów. Rozświetlone pałace najważniejszych urzędników Królestwa Polskiego przyciągały wzrok zwykłych warszawian.
Wtem od ulicy Długiej wyjechał dwukonny zaprzęg, a koła powozu leniwie skrzypiały na ubitym śniegu. Zaprzęg, minąwszy Plac Zamkowy, wjechał w Krakowskie Przedmieście. Zdawało się, że podróżującemu nigdzie się nie spieszy, jakby niestraszny był mu dotkliwy mróz. Naraz zasłona w oknie się rozsunęła i ukazała zadumaną twarz księżnej Kurakiny. Gdy tego dnia, w południe, księżna dotarła do miasta, kilka godzin później posłaniec przyniósł bilet od księżnej Zajączkowej. Nie wia domo, skąd namiestnikowa wiedziała o jej przybyciu, gdyż przyjezdna nikogo o tym nie informowała. Tak więc zaproszenie bardzo ją zaskoczyło, choć Larisa Wasiliewna miała kiedyś sposobność widzieć panią Zajączkową w Petersburgu, gdy tytułowała się ona jedynie generałową. Wtedy zamieniły ze sobą parę słów. Była to więc znajomość jedynie kurtuazyjna, a jednak widać, że dawna generałowa, a teraz księżna namiestnikowa i pierwsza dama w Królestwie Polskim, zachowała księżną Kurakinę w dobrej pamięci.
— Przejazd dla jego carewiczowskiej mości! Z drogi!
Mocny, rozkazujący głos wyrwał księżną z rozmyślań. Kurakina natychmiast skierowała wzrok w okno i dostrzegła pędzącą w jej stronę karocę. Nagle konie poniosły i powozem księżnej szarpnęło. Dama omal nie spadła z ławki, gdy nieoczekiwanie powóz przechylił się na jedną stronę i zatrzymał. Księżna wyjrzała przez okno i dostrzegła konnego zmierzającego w jej stronę, który zaraz spytał:
— Nic się pani nie stało, madame?
Fiakier tymczasem zlazł z kozła, a dostrzegłszy szkodę, począł biadolić nad własnym nieszczęściem.
— Nic mi nie jest, oficerze, ale co z powozem?
— Koło odpadło, madame — odparł.
— To kłopot. — Dama wyraźnie się zmartwiła. Oficer pomógł jej wysiąść, a wtedy zmierzyła go dociekliwym spojrzeniem. Musiał mieć jakieś dwadzieścia kilka lat. Mundur świetnie pasował do jego wysokiej szczupłej sylwetki, a przystojnej twarzy nadawał powagi.
— Pani pozwoli, Gieorgij Lwowicz Biezobrazow, adiutant wielkiego księcia Konstantego Romanowa — przedstawił się.
— Księżna Kurakina — powiedziała, przyciągając jego wzrok. Musiała mieć ze czterdzieści lat, a mimo to nadal była piękna.
Biezobrazow przeprosił damę i ruszył do carewicza, żeby powiadomić go o przymusowym postoju zaprzęgu księżnej. Wrócił szybko, mówiąc, że z rozkazu wielkiego księcia osobiście dopilnuje, aby powóz księżnej został szybko naprawiony, a sam będzie ją eskortował, dopóki bezpiecznie nie dotrze na miejsce. Dama podziękowała uprzejmie. Po chwili kareta carewicza, wyminąwszy fiakra Kurakiny, pomknęła przed siebie. Księżna spojrzała w jej okna, lecz były zasłonięte, jakby wielki książę nie chciał nikogo widzieć i z nikim mówić.
Naprawa trwała dość długo, więc księżna zdążyła już zmarznąć. Z ulgą przyjęła wiadomość, że powóz został zreperowany i można ruszać w drogę. Kareta ruszyła i niebawem oczom Larisy ukazał się bogato iluminowany Pałac Namiestnikowski. Jego rozłożysta bryła i przepych przyciągały wzrok. Wkrótce powóz zatrzymał się przed bramą. Oficer zsiadł z konia, a zbliżywszy się do karety, rzekł do Larisy:
— Pani pozwoli, że ją pożegnam.
Otworzyła drzwi i powiedziała:
— Dziękuję, Gieorgiju Lwowiczu.
Gdy wyciągnęła dłoń, ujął ją i rzekł:
— Mimo niefortunnego zdarzenia, cieszę się z naszego spotkania.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Aleja Białych Róż. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych: