Ciepła, szalona i wzruszająca opowieść o staruszce mającej… maszynkę do robienia pieniędzy.
Henia to urocza staruszka w kolorowym kapeluszu, posiadaczka tajemniczej maszynki do robienia pieniędzy, dzięki której pomaga światu. Podczas rozmowy ze swoim zmarłym mężem kobieta upewnia się, że niedługo umrze. Wyrusza zatem w podróż, aby wziąć sprawy śmierci w swoje ręce i znaleźć godnego następcę, który przejmie maszynkę. Po drodze zbiera drużynę barwnych postaci, gubi maszynkę, bierze udział w wyścigu hulajnogą, a także odwiedza zaplecze pewnego lombardu i melinę z nagą niewiastą.
Do lektury powieści Małgorzaty Zielaskiewicz, zatytułowanej Stasiek, jeszcze chwilkę zaprasza Wydawnictwo Mięta.
– Stasiek, jeszcze chwilkę to comfort book idealny, który poprawi nastrój, pozwoli nieco się wzruszyć, roześmiać, zapomnieć o troskach – pisze Danuta Awolusi w naszej redakcyjnej recenzji tej książki.
– Chciałabym, żeby Henia, bohaterka mojej powieści, inspirowała. Do wielu rzeczy. Będę czuć ogromną radość, jeśli ktokolwiek wyciągnie od niej coś dla siebie. Czy to chęć pomocy innym, odwagę czy umiejętność czerpania z życia radości – mówi w naszym wywiadzie Małgorzata Zielaskiewicz, autorka powieści.
W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Stasiek, jeszcze chwilkę. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Henia
Nigdy nie przepadała za pakowaniem. Zawsze towarzyszyło jej to irytujące, pytającooskarżające poczucie, czy wszystko zabrała, czy o czymś nie zapomniała, co jeszcze „jej się przyda”, i to nawet na zwykły weekendowy wypad, a co dopiero w podróż do końca własnego życia.
Z jednej strony powinno to już być jej obojętne, z drugiej nie była pewna, ile to wszystko potrwa, a lubiła być zorganizowana, mieć wszystko zaplanowane…
– Ludzie święci, oszaleję – dodała sobie otuchy.
Walizka leżąca przed nią na wersalce wydawała się skromnie wypełniona. Ale ma już potrzebne ubrania, och, ulubione kapelusze, ukochany kosmetyk, najlepszy grzebień, rajstopy i pantofle, troszkę drobiazgów, laczki najulubieńsze, ładowarkę do telefonu, mp3…
„A nie, to wsadzę do podręcznej” – pomyślała.
Odwróciła się w stronę krzesła i od razu zaczęła sprawdzać zawartość kolejnej torby. Portfel, woda, książka, gazetka i długopis do krzyżówek, miętówki…
„A, zjem sobie teraz jedną” – pomyślała.
Wysunęła drugie krzesło i usiadła na chwilę przodem do okna. Lubiła jeść miętusy w skupieniu, a nie jakoś tam po drodze, w biegu. Za oknem wszystko się zgadzało, sąsiad z trzeciego piętra kamienicy naprzeciwko palił fajkę w oknie, a obok na poduszce mościł się Pawianek. Pies, ale trochę jak małpa. Gołębie obsrywały świat z góry, a z dołu słychać było szum samochodów. Podejrzewała, że gdyby się przybliżyła, dojrzałaby i pijaczków na murku na dole, ale nie chciało jej się, bo wtedy miętus nie smakowałby tak dobrze.
Kichnęła dwa razy, bo tyle zazwyczaj kicha po mięcie. Przerwało to jej obserwacje, ale za to jej wzrok zatrzymał się teraz na najcenniejszej rzeczy, którą musiała zabrać ze sobą. Zapakowała ją już w futerał, planowała, że włoży ją do torebki na końcu. Spoczywała na stołowej ceracie, z której zawsze śmiały się jej wnuki. A niech się śmieją, ona zdania o ceracie nie zmieni, cerata ma być, bo się sprawdza.
Rozejrzała się po pokoju: na wprost komódka z telewizorem, obok kredens, dalej po prawej stronie pierwsza rozkładana wersalka, potem wejście. Po drugiej stronie wielka szafa i kolejna wersalka z leżącą na niej walizką. A potem to już tylko okna i stolik pod radio.
Mała izba, dużo łóżek, ona sama.
Ale miejsca do spania zawsze były u niej potrzebne, niby ciasno, ale wszyscy chcieli u niej zawsze nocować, więc wersalki były niedyskutowalne. Jak wnuki wpadały na naleśniki w piątek, to wychodziły w niedzielę, jak na placki z pieca, to tyle samo, a czasem dłużej. Widać im smakowało. Pokój pachniał rodziną – i to właśnie lubiła najbardziej.
Teraz trzeba się już z tym wszystkim pożegnać. Myślami zawędrowała jeszcze do kuchni, z której wołało ją więcej wspomnień. Wielki piec, który wypiekł z milion chlebów, placków, i gotował powidła i smalce, i smażył cebulę, i grzał zupy, bo zupy musiały być w domu, żeby się można było nimi dzielić. I duży stół, bo stół musi być jak największy – nigdy nie wiadomo, kto przyjdzie, a zmieścić muszą się wszyscy. Kredens pamiętający, który talerz jest czyim ulubionym. A tam dalej na prawo, na oddzielnym krześle, zawsze na poduszce leżał Czubek. Nie ma go już od dawna, ale miejsce zostało. A co, jakby jakiś inny piesek w gości przyszedł? Teraz już nie będzie tego wiedzieć. Na tę myśl poczuła, jak niewidzialna ręka dobiera się jej do gardła, czuła, że musi się z tym szybko uporać.
Przegryzła ostatni mały kawałek cukierka, który już gubił się na języku.
„No, jednak zęby to jeszcze mam eleganckie” – pomyślała.
Wstała, głośno wypuściła powietrze i wówczas dopadła ją myśl, że może jednak zapakuje maszynkę do walizki. Miałaby mniej dźwigania, bo to jednak dość ciężkie sprzęciwo, a kręgosłup, zwłaszcza na starość, to warto szanować. Pilnowała jej zawsze jak oka w głowie – żeby nikt inny jej nie dostrzegł – ale tym razem poczuła, że jakiś szalony diabeł podpowiada jej, aby zrobić wyjątek. W sumie i tak pakuje do walizki tego dżipiesa, to w razie czego szybko ją zlokalizuje. Niech będzie. Wzięła futerał i podeszła do walizki. Zapakowała go i podopinała wszystkie zamki.
„Muszę się szybko zbierać, zanim uznam, że to jednak zbyt szalone” – pomyślała.
Kapelusz, torba, w drogę, świat sobie sam nie pomoże.
Kiedy opuściła lotnisko, wzięła taryfę i poprosiła o zawiezienie jej do centrum Miasta. Postanowiła, że zanim wybierze się do pensjonatu, skorzysta z faktu, że ma przed sobą całe popołudnie w zupełnie nowym miejscu. Miała ochotę na jakiś dobry obiad, to raz, wiedziała też, że stamtąd ma blisko do celu, to dwa, a trzy – będzie mogła sobie przemyśleć jakiś plan działania. Wspaniale.
Pan taksówkarz przyglądał się jej w lusterku, kiedy obmyślała swój plan, i chyba sądził, że nie widzi jego spojrzeń.
– Ależ się pan we mnie wgapia – powiedziała w końcu, bo liczne zerknięcia w jej stronę zaczęły ją rozpraszać.
– Pani sama podróżuje?
– Sama, a czemu by nie?
– Fajnie, w pani wieku to niezbyt często widuję podróżników. – Wzruszył ramionami.
– Proszę pana, w jakim wieku? Przecież ja jestem jeszcze całkiem młoda i powabna, to co sobie będę przygód żałować. – Puściła mu oczko.
Tym razem w lusterku dostrzegła, jak mężczyzna oblał się ceglaną barwą. Od tej pory przestał tak na nią zerkać. Ubawiło ją to bardzo, ale starała się nie dać nic po sobie poznać.
Kiedy dotarli na miejsce, wyjął jej walizkę, ukłonił się i szybko wrócił do samochodu. W końcu mogła się głośno zaśmiać.
„Pewnie pomyślał, że chcę go zbałamucić” – pomyślała.
Rozejrzała się wokół i ruszyła pierwszą uliczką, która wpadła jej w oko. Spodobały jej się ozdobne balkony jednej z kamienic i uznała, że to dobre miejsce, aby zacząć. Kierowała się bardziej przed siebie niż w konkretnym celu, walizka spowalniała jej tempo, bo ciągnięcie jej po bruku nie należało do najłatwiejszych zadań. Mijała sporo osób, witryn sklepowych, bankowych, cukierniczych, a nawet pasmanterię, w której czas zatrzymał się chyba pięćdziesiąt lat temu. Przyglądała się tym kontrastom z ciekawością, elegancka witryna butiku obuwniczego, a zaraz za nią apteka, która, podobnie jak pasmanteria, przegapiła nadejście nowego tysiąclecia.
Udało jej się dotrzeć do rynku, typowego czworokąta, na którego środku wybijał się zabytkowy, ale odnowiony i zadbany ratusz. Zanim zdążyła się zastanowić, w którą stronę należałoby się udać dalej, zerknęła na swój cień.
„Wygląda, jakby włożył krótką spódniczkę” – pomyślała i nagle poczuła narastającą zmianę w swoim organizmie. Pracujące ślinianki, skomlące i wiercące się kiszki.
Wzięła głębszy wdech i wtedy do niej dotarło, że oto roznosi się tu aromat sosu grzybowego, a jej organizm przypomina o porze obiadowej i w nosie ma, czy ona sobie chce popatrzeć na swój cień, czy nie.
– No dobrze, czas coś zjeść. – Spojrzała na lewo, bo stamtąd wyczuła ten niebiański aromat, i już wiedziała, że w barze Zjesz Pieroga? powie dziś „tak”.
Potuptała w tamtą stronę.
Od razu poczuła się tam jak u siebie. Może to ta cerata na stołach? Przyjrzała się ścianom obłożonym tapetą w białoniebieskie paski, która wchłonęła już prawdopodobnie wszystkie aromaty, jakie kiedykolwiek pojawiły się w tym dobytku. Na stołach, prócz ceraty, można było zauważyć ozdoby wyjęte z głębin odpustowych magazynów.
Henia podeszła do baru, nad ladą wisiało menu z wyborem różnorodnych pierogów, dwóch zup i kompotu. Zdecydowała się na te z serem i pieczarkami, a pulchniutka pani w kucharskim czepku wydała jej zamówione danie. Co prawda w tempie rekonwalescenta, ale zawsze.
Posiłek rzeczywiście bardzo jej smakował, ale w trakcie jedzenia i popijania doskonałego kompotu dostrzegła, że na ulicy rozstawił się mężczyzna na wózku inwalidzkim z jakąś kartką, której co prawda nie była w stanie przeczytać, ale domyślała się, o co chodzi.
„Maszynka będzie wiedzieć, ile mu potrzeba” – pomyślała i schyliła się do walizki. Postanowiła, że kupi temu panu obiad i wrzuci do puszki tyle, ile maszynka jej podaruje. Odpięła zamek i ze zdziwieniem zauważyła jakiś szary materiał.
„Ale ja nie lubię szarych rzeczy” – pomyślała chwilkę i próbowała skojarzyć, czy pakowała coś, czego nie pamięta, po czym poczuła, jak dreszcz przeszywa jej ciało, rozsyłając po nim najpierw zimno, a potem okropne gorąco. Uchyliła walizkę szerzej i rozpoznając w niej męskie garnitury, pomyślała, że ma przegwizdane.
To nie jest jej walizka.
Obiad kupiła za własne pieniądze i zaniosła go mężczyźnie, a później szybko wdrożyła plan awaryjny.
Kiedyś
Całe wakacje mówiło się, że Niemcy w końcu wejdą, ale nie spodziewała się, że tego dnia obudzą ją echa wybuchów. Jej dziecięcy jeszcze umysł nie potrafił zrozumieć powagi sytuacji.
Ona, Jasia, Piotrek, Antek i matka musieli opuścić mieszkanie. Psa też wypuścili, ale szybko zniknął im z oczu. Dokąd wszyscy biegli? Nie wiadomo, nikt nie znał odpowiedzi na podstawowe pytania. Tylko że wojna. Stan wojenny. Niemcy. Ulice wypełnione były krzykami, zamieszaniem, przerażonymi twarzami sąsiadów i pojedynczymi hasłami, które paraliżowały ją od środka.
– Żydów tam wszystkich rozstrzelali.
– Robią segregację.
– Strzelają.
– Uciekajcie.
Starała się kurczowo trzymać matki. Jaśka kurczowo trzymała się jej. Bracia za nimi.
– Pociągi.
– Wagony.
– Mamo! – krzyczała ona.
– Mamo! – krzyczała Jasia.
Popychania. Paraliżujący ból w sercu i ciele. Krzyki. Szarpanie. Łzy. Jej łzy. Jasi łzy.
Pociąg ruszał powoli. Wagon był wypełniony strachem, cierpieniem i płaczem innych dziewczynek w ich wieku.
Książkę Stasiek, jeszcze chwilkę kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,