Książka Wszyscy kumple posła Krudy Krystiana Piwowarskiego to opowieść o kreaturach i kobietach. Gdy zejdziesz pod powierzchnię, pod bruk chodników i asfalt ulic, gdy zstąpisz na samo dno, tam, gdzie w mroku mieszka Bestia, ujrzysz zbiorowisko amoralnych kreatur siedzących po szyję w czymś gęstym o brzydkim kolorze, czymś, co powstało ze zmieszania płynnego kłamstwa z pianą obłudy i stężałym cynizmem.
Opowieść o kobietach jest inna. Dzieje się w świetle dnia, w pełnym blasku prawdy. Jest tragiczna, złożona z aktu desperacji, uwięzienia, milczącego marszu, zamachu bombowego i przemiany Loli. Kim jest Lola? Jest kobietą, która otworzyła oczy; kobietą dającą nam wszystkim nadzieję. Lola zabije Bestię. Brzmi to jak jedna z tych fantastycznych przepowiedni, ale zapewniam – spełni się.
Do lektury powieści Krystiana Piwowarskiego zaprasza Wydawnictwo Lira. W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy Wam premierowy fragment książki Wszyscy kumple posła Krudy. Dziś czas na ciąg dalszy tej historii:
Józef miał się spotkać z informatorem pod linowym mostem, w miejscu zakazanym. Linowy most robi duże wrażenie, zwłaszcza z oddalenia. Wspaniałe, monumentalne, a zarazem lekkie dzieło inżynierów i architektów. Pod mostem zjednoczeni bandyci urządzali rzymskie igrzyska krwi i kości, gwałcili kobiety, bili dla zabawy i na śmierć, handlowali narkotykami, uprawiali politykę. Tyle Antoni Kruda i Józef wiedzieli, tyle wiedziała policja, tyle i jeszcze więcej mówiła miejska legenda. Kiedy jest się na mrocznym, potępionym dole, nie widać, jaki piękny może być świat u góry. A kiedy jest się u góry, nie widać plugastwa wszelkich miejsc ukrytych.
Józef zostawił samochód przed centrum budowlanym, dalej pojechał tramwajem. Zszedł betonowymi schodami nad rzekę. Między północnym przyczółkiem mostu a rzeką rozciągał się zarosły krzakami teren zalewowy śmierdzący mułem, padliną i zwierzęcymi, i ludzkimi odchodami. Informator miał przekazać Toniemu Krudzie dowody korupcji na wielką skalę, w którą zamieszanych jest paru facetów z rządu, biznes zbrojeniowy, importerzy węgla. Wieloma podziemnymi strumieniami popłynęło do prywatnych kieszeni bardzo dużo pieniędzy.
Toni nie pojechał, wysłał Józefa.
— Niech pan będzie pod telefonem, szefie — poprosił Józef.
— Obawiasz się czegoś?
— Dlaczego wyznaczył to miejsce? Pytał pan?
— Nie. Wydało mi się naturalne dla tego typu spotkań. — Proponował pan inne?
— W hacjendzie. Nie chciał. Można to zrozumieć. Jeżeli mówi prawdę, ryzykuje. Może powinieneś zabrać broń.
— Zabiorę. Zadzwonię po wszystkim.
— A jeśli nie zadzwonisz?
— Niech pan sam zdecyduje.
— Mam przyjechać?
— Niech pan sam zdecyduje.
— Czuję się odpowiedzialny za ciebie.
— Nie jestem dzieckiem, szefie.
*
Józef pod mostem. Człowiek samotny. Prawie noc. Nad Józefem dudnienie samochodów i tramwajów, oleiste światło lamp upadające ciężko na asfalt. Józef zatrzymał się na skraju żółtej poświaty. Kilka kroków dalej poświata przechodziła w ciemność i, choć przejście nie było gwałtowne, to budziło w Józefie niespokojne myśli o tym, co jest w głębi czerni, czego trzeba się wystrzegać, przed czym uciekać. Słuchał łagodnych dźwięków niesionych przez łagodną rzekę, matkę wszystkich rzek, czuł jej mokry, nieco mdły, nieco słodkawy, zapach. Ktoś zakaszlał w ciemnościach.
— Pokaż się — powiedział Józef.
— Stój tam, gdzie stoisz — powiedział głos. — Chcę cię widzieć.
Głos był głuchy, jakby dolatywał spod ziemi.
— Masz to? — zapytał Józef.
— Mam.
Józef wyciągnął rękę. Czekał.
— Dam ci następnym razem — odezwał się głos.
— Dlaczego nie teraz?
— Kim jesteś?
— Pracuję dla faceta, któremu złożyłeś propozycję. — On jest na górze?
— Przyjechałem sam.
— Dlaczego sam?
— Pracuję dla niego. Już ci mówiłem.
— Nie znam cię.
— On mnie tu przysłał. Skąd inaczej miałbym wiedzieć?
— Za dużo gadamy!
— Boisz się? Połóż to, co masz, na ziemi i odejdź. Nie muszę cię widzieć. Nie chcę.
Józef usłyszał dźwięk, którego nie przyniosła rzeka. Wrócił na most. Chodnikami po obu stronach i w obu kierunkach szło wiele osób. Ludzie spacerowali wczesną letnią nocą. Oddychali powietrzem znad rzeki. Powietrze w mieście było brudne, skażone, oddychało się nim z trudem. Po stronie Józefa nadjeżdżała grupa rowerzystów. Po przeciwnej także rowerzyści. Ludzie z psami, dzieci, samochody, tramwaj. Jeszcze jeden tramwaj. Józef przyglądał się przechodniom o oliwkowych w świetle lamp twarzach i ciałach. Pozbawieni świadomości tego, co żyje pod ich nogami, co zbiera siły przed wyjściem z ciemności nocy, rozmawiali, śmiali się, fotografowali iluminację i siebie na tle. Most był długi, zdawał się nie mieć końca. Na jego smukłych jak maszty pylonach osadzono czerwone światła. A na linach podczas wietrznych dni grał wiatr — i liny śpiewały. Tej nocy wiatru nie było. Z mostu skakali samobójcy.
*
Toni od wieczora galopował, kłusował, jechał stępa i znowu galopował na czarnym ogierze o imieniu Pik, koniu z charakterem. Drugi ogier, srokacz Łata, ganiał luzem. Bawili się we trójkę. Toni kochał swoje konie. Zwierzał się im. Konie słuchały. Strzygły uszami, kiedy Toni opowiadał, jak minął mu dzień. Każdy dzień Toniego wypełniony był licznymi obowiązkami; czasem zdarzyła się jakaś drobna przyjemność. Przelatywała jak meteoryt na nocnym niebie i przepadała w nieskończoności. Czyszcząc Pika i Łatę, popijał kardynała mendozę. Lubił zapach brandy i kwaśny, słodki i gorzki, przemieszany zapach stajni. Lubił zapach końskiego potu i lubił czuć ten zapach na sobie, na swoim ciele, na dłoniach, na twarzy. Mieszał się z jego zapachem. Wszystkie te wonie pasowały do siebie i do wyobrażeń Toniego o sobie, mężczyźnie otwartym, silnym i honorowym; mężczyźnie o wielu powszechnie znanych zaletach i wielu zaletach i talentach nieodkrytych; o sobie — walecznym żołnierzu, zuchwałym żeglarzu, dzielnym odkrywcy.
Józef przyglądał się szefowi przy pracy, jego oddaniu koniom, jego czułości wobec zwierząt. Toni nie okazywał czułości ludziom. Nawet najbliższym. Nawet Loli.
— No? — zapytał Toni. — Nie dzwoniłeś.
— Nie.
— Co masz?
— Nic, szefie. Facet pogadał chwilę i zniknął. Niczego mi nie przekazał.
— Widziałeś go?
— Nie.
— Co myślisz?
— Powiedział, że spotkamy się jeszcze.
— Poznałbyś go po głosie?
— Nie. Gadał sztucznie.
— Zastanawiałeś się, dlaczego akurat ja miałem to dostać?
— Widocznie ufa panu.
— A co z tego będzie dla nas? Jaki profit polityczny? — Nie dowiemy się, póki nie zobaczymy.
— Jeżeli to coś przejmiemy, może być za późno.
— Jeżeli to prowokacja, szefie.
— Sam widzisz.
— W tym wypadku daliby mi od razu. Po co czekać? — Daliby, gdybym ja tam był. Dokumenty miały trafić bezpośrednio do moich rąk. Mogli to filmować.
— Może.
— Jutro pojedziesz do Zawisaka i powiesz o spotkaniu. — Myśli pan, że to jego robota?
— Możliwe, Józefie.
— Ale po co?
— Wiem tyle, co ty, mój drogi.
— Jakieś domysły?
— Nieśmiałe.
W naszym serwisie możecie przeczytać kolejny fragment książki Wszyscy kumple posła Krudy. Powieść Krystiana Piwowarskiego kupicie w popularnych księgarniach internetowych: