Marta jest kobietą, która głęboko w sercu nosi tęsknotę za tym, co wydarzyło się w przeszłości. Próbując na nowo ułożyć swoje życie, wiąże się z o wiele starszym Robertem, bardzo dobrze sytuowanym człowiekiem sukcesu. Kiedy pewnego razu wybiera się z partnerem na spotkanie biznesowe, nie wie, że spotka tam mężczyznę, który dawno temu złamał jej serce. Jej pierwsza prawdziwa miłość, Kamil Wilczyński, pojawia się ponownie w jej życiu, zupełnie jakby minione osiem lat było tylko snem. Nadal tak samo przystojny, nieco bezczelny, pewny siebie i także pełen żalu. Czy spotkanie dawnych kochanków sprawi, że tajemnice przeszłości zostaną w końcu wyjaśnione, zadawnione urazy wybaczone, a stracony czas nadrobiony?
Do lektury najnowszej książki Oszukany czas Kingi Tatkowskiej zaprasza Wydawnictwo JakBook. Tymczasem już teraz zachęcamy do lektury prologu oraz pierwszego rozdziału powieści:
PROLOG
Ludzie mówią, że można zakochać się od pierwszego wejrzenia.
Ja zakochałam się od pierwszej kłótni. W chłopaku z siódmego bloku, na jednym z warszawskich osiedli.
Stało się to pewnego wrześniowego dnia, tuż po deszczu, kiedy ubytki w chodniku napełniają się wodą, tworząc niekształtne kałuże, a dzieci czym prędzej wybiegają z mieszkań, mając na nogach kalosze i chcąc skakać po mokrych plamach, nie zważając na konsekwencje.
Dzieci nie znają słowa konsekwencje. Nie wiedzą na przykład, że tarzanie się w błocie sprawi, że mama podczas następnego prania stanie przed nie lada wyzwaniem. Nie wiedzą, że zwisanie z trzepaka do góry nogami może skończyć się upadkiem i kilkoma fioletowymi kształtami na ciele. Nie wiedzą, że niewinne pocałunki w domku zbudowanym z siana i suchych patyków mogą doprowadzić do pierwszej miłości i na zawsze złamanego już serca.
Ludzie mówią, że można się odkochać.
Ja, mimo wszystkich tych lat, nie potrafię.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Leżałam na wielkim łożu z prawdziwego ciemnego drewna w nowocześnie urządzonej sypialni, jakby wyjętej prosto z katalogu Westwing, w ogromnym piętrowym domu na warszawskim Wilanowie. Była godzina szósta dwadzieścia jeden i wiedziałam, że o szóstej trzydzieści zadzwonić miał budzik należący do mężczyzny, który spał tuż obok mnie, a ja przeczesywałam teraz delikatnie jego włosy, dostrzegając, że niektóre z nich były już siwe, ale on, jak na swoje pięćdziesiąt jeden lat, nie musiał się tym przejmować. Był niczym George Clooney – im starszy, tym lepszy. Właśnie tak, jak czerwone wino, którego z pewnością piłam zbyt dużo.
Nie mieszkałam tutaj na stałe. Moje miejsce, mój azyl, to było mieszkanie w nadgryzionej zębem czasu kamienicy na Pradze-Północ, które odziedziczyłam po śmierci babci. Kiedy wszystko się waliło i paliło, mogłam się tam zamknąć na klucz i czekać, aż wszelkie problemy znikną. Zazwyczaj znikały, choć wiedziałam, że to była tylko pozorna ucieczka. Tak naprawdę nadal czaiły się w kącie i tylko czekały na odpowiedni moment, by znów mnie odwiedzić.
Kiedy zadzwonił budzik, ręka mojego mężczyzny powoli wysunęła się spod kołdry, żeby móc go wyłączyć. Gdy się to udało i monotonny głośny dźwięk nie rozprzestrzeniał się już po pokoju, Robert odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął.
– Dzień dobry, kochanie – powiedział.
Jeszcze kilka miesięcy temu, kiedy w tym samym łóżku odwracał się do mnie rano, pierwszym słowem, jakie do mnie wypowiadał, było zostałaś. Mówił to z nieskrywanym zdziwieniem i radością w głosie, bo doskonale wiedział, że nie zawsze zostawałam. Czasami kiedy się kochaliśmy, on potem zasypiał, a ja wychodziłam z łóżka, ubierałam się i jechałam do swojego mieszkania. Jednak nie robiłam tego już od dawna. Obiecałam mu, że kiedy położymy się tutaj razem, wstaniemy także razem. Wolałam mu to przyrzec niż wprowadzić się do niego na stałe, o czym co jakiś czas nie omieszkał wspomnieć. Robert chciał, żebym z nim zamieszkała i w ogóle tego nie ukrywał. Mówił o tym otwarcie, snuł plany na przyszłość, zarzekał się, że chciałby spędzić ze mną resztę życia. Nie owijał niczego w bawełnę. Nie musiał. A ja byłam pewna, że za którymś razem powiem w końcu tak.
– Dzień dobry – szepnęłam.
Zbliżyłam się i pocałowałam go w usta.
Lubiłam te nasze wspólne poranki. Łatwo było mi się do nich przyzwyczaić, ponieważ wydawały się bezpieczne. Bezpieczne i nieskomplikowane. Właśnie takimi słowami mogłabym opisać swoje życie z Robertem, jak i samego Roberta. Chociaż tak naprawdę wykreśliłabym słowo nieskomplikowane, ponieważ żaden facet nie był nieskomplikowany. Oni wszyscy mieli w sobie jakąś rysę komplikacji, choć Robert jeszcze swojej nie ujawnił. Kiedy przeszedł do garderoby przylegającej do sypialni, żeby się przygotować do kolejnego dnia prezesowania w swojej firmie, wyszłam z łóżka i podeszłam do olbrzymiego okna, które rozciągało się na całą jedną ścianę pokoju i było z niego wyjście na taras. Od urodzenia mieszkałam w Warszawie i nie wyobrażałam sobie mieszkać gdziekolwiek indziej, a stąd był idealny widok na majaczące w oddali wieżowce oraz Pałac Kultury, który nieznacznie nad nimi górował. Teraz ostatnie metry jego wieży były zakryte przez poranną mgłę.
Po chwili włożyłam wczorajsze ubrania, prócz bielizny, bo tę miałam świeżą w jednej z szuflad. Najpierw pojawiły się kosmetyki, potem bielizna, a niedługo miał nadejść czas na dalszą część garderoby. Tak to sobie powtarzałam.
Zeszliśmy razem na dół, do kuchni, gdzie przy dużej kwadratowej wyspie siedział Rafał, dwudziestotrzyletni syn Roberta. Mieszkał tutaj i szczerze mnie nienawidził, czego nie ukrywał. Być może właśnie dlatego jeszcze się tutaj nie wprowadziłam. Według Rafała byłam z jego ojcem wyłącznie dla pieniędzy, bo niby jaki inny cel mógł przyświecać dwudziestosiedmiolatce będącej z mężczyzną prawie dwa razy od siebie starszym.
Prawda była taka, że kochałam Roberta. Dodatkowo jeszcze uratowałam mu życie.
– Cześć, Rafał – przywitałam się.
Nie doczekałam się odpowiedzi, a jedynie spojrzenia mówiącego, jak bardzo nie podoba mu się moja obecność tutaj. Między nami były zaledwie cztery lata różnicy, a mimo to dzieląca nas przepaść zdawała się nie do pokonania.
– Jedziesz ze mną do firmy? – zapytał Robert syna.
– Dzisiaj nie mogę. Mam ważny egzamin.
Robert, jak na prawdziwego biznesmena przystało, kiedy tylko mógł, wprowadzał swojego jedynaka w tajniki działania Urbaniak Company, jednej z wiodących firm na warszawskim rynku nieruchomości, i chciał, żeby Rafał przejął jego obowiązki, gdy tylko przyjdzie na to czas. Nie zauważyłam, żeby Rafał jakkolwiek się przed tym wzbraniał.
Jedynym warunkiem, jaki Robert mu postawił, było skończenie studiów.
Nalałam sobie mocnej czarnej kawy i usiadłam przy wyspie.
– Jak idzie ci na uczelni? – zagadnęłam.
– Na pewno nie tak dobrze jak tobie w łóżku z moim ojcem, mamusiu.
Gdyby ktoś z zewnątrz usłyszał takie słowa, mógłby się oburzyć, ale ja byłam już do nich przyzwyczajona. Na początku takie teksty z jego ust były dla mnie szokiem, ale w końcu doszłam do wniosku, że pewnych rzeczy po prostu nie sposób przeskoczyć.
– Jeszcze jedno słowo, Rafał, a przysięgam, że szybko poszukasz sobie własnego mieszkania, a ja nie dołożę do tego ani grosza – rzucił Robert podniesionym głosem. Choć mówił tak już kilka razy, jego syn nic sobie z tego nie robił.
Robert posłał mi przepraszające spojrzenie, a ja tylko wzruszyłam ramionami.
Gdy dopiliśmy swoje kawy, zgarnęłam torebkę i wyszliśmy z domu wprost na majowe ciepłe powietrze. Skierowałam się do swojej wysłużonej czarnej yariski, która na tle nowego land rovera Roberta prezentowała się niczym chihuahua przy buldogu, ale dla mnie ten samochód był najwspanialszy na świecie i nie planowałam w najbliższej przyszłości wymieniać go na lepszy model.
Wsiadłam do środka i rzuciłam torbę na siedzenie obok.
– Przyjedziesz dziś? – spytał Robert, nachylając się i patrząc na mnie przez uchyloną szybę.
– Może ty przyjedź do mnie?
Spojrzał tylko błagalnym wzrokiem, a ja się zaśmiałam.
– Martuś…
Nie skończył, a ja dokładnie wiedziałam, co chciał powiedzieć, bo już w przeszłości słyszałam to kilka razy. Martuś, nie mogę tam spać, bo czuję, jakbym się dusił. Nie było nic dziwnego w tym, że dusił się na niecałych pięćdziesięciu metrach kwadratowych, skoro na co dzień miał ponad dwieście. I to był kolejny powód, żebym czym prędzej się do niego wprowadziła.
– Okej – szepnęłam.
– Wiesz, że cię kocham?
– Nie wiem – odparłam, uśmiechając się do niego. – Musisz mi to udowodnić.
Zbliżył się jeszcze bardziej i mnie pocałował.
– Na pewno wiesz – przyznał po chwili i oddalił się do swojego samochodu.
W lusterku obserwowałam jego powolne ruchy i to, w jaki sposób układał się na nim idealnie skrojony garnitur. Robert Urbaniak był panem swojego życia. To się widziało i czuło już od pierwszej chwili. Ja także zrozumiałam to już wtedy, gdy spotkaliśmy się pierwszy raz, ponad rok temu, w kawiarni z widokiem na Kolumnę Zygmunta. Była mroźna zima, więc siedzieliśmy w środku, gdzie można było ogrzać się ciepłym napojem. Gdy go tylko zobaczyłam, wiedziałam, że mam do czynienia z mężczyzną, z którym nigdy wcześniej nie miałam styczności. Onieśmielał mnie i fascynował. Słuchając go, czułam się jakoś tak… spokojnie. Jakbym zyskała pewność, że przy nim nic strasznego nie mogło mi się przydarzyć, a wtedy chyba pragnęłam takiego poczucia.
Do łóżka poszliśmy po trzecim spotkaniu, choć nawet teraz miałam wrażenie, że po pierwszej wizycie w kawiarni mogliśmy się tam znaleźć.
Dopuściłam go do siebie tak blisko, jak tylko zdołałam, ale wiedziałam, że nawet on nie był w stanie przebić się przez mur, który ktoś już wcześniej, jeszcze przed nim, postawił.
Ktoś, kto…
Nie, Marta, nie zapędzaj się tam, bo nie warto.
Westchnęłam głęboko, odpaliłam silnik i ruszyłam prosto przed siebie wzdłuż podjazdu.
*
Kiedy przeszłam przez próg swojego mieszkania, pierwsze, co zrobiłam, to otworzyłam na oścież drzwi wychodzące na niewielki balkon. Spojrzałam na uschnięte kwiaty w donicach i zakodowałam sobie w głowie, że w weekend powinnam wybrać się po jakieś nowe rośliny Uwielbiałam ich widok oraz zapach, ale za nic w świecie nie potrafiłam utrzymać ich przy życiu zbyt długo.
Wkroiłam do szklanki plaster cytryny, dodałam kilka listków mięty, zalałam wodą i przeszłam na ciemnobordową kanapę w salonie, którą kupiłam kiedyś na targu staroci za niecałe trzy stówy. Moje mieszkanie praktycznie całe urządzone było w stylu retro, z przedmiotów i mebli z pozoru w ogóle do siebie niepasujących, ale całość, jak dla mnie, prezentowała się idealnie. A najpiękniejszy z tego wszystkiego był drewniany parkiet, który pamiętał jeszcze pewnie lata młodości mojej babci.
Włączyłam laptopa i weszłam na swojego bloga kulinarnego, którego z powodzeniem prowadziłam już od kilku lat. Przejrzałam post, na razie zapisany w wersji roboczej, naniosłam kilka drobnych poprawek i udostępniłam go. Od pewnego czasu zaczęłam działać też na Instagramie, co z początku wydawało mi się czarną magią, ale gdy tylko załapałam, o co w tym wszystkim chodzi, dostrzegałam już same plusy. Miałam ponad pięćdziesiąt tysięcy obserwatorów, co w tym świecie oznaczało pewnego rodzaju sukces.
Przejrzałam maile i odpowiedziałam na nowe zapytania w sprawie warsztatów i propozycji współpracy. Często godziłam się na takie gościnne występy, bo po pierwsze, z tego właśnie głównie się utrzymywałam, a po drugie, na takie warsztaty przychodziło mnóstwo pozytywnych ludzi, z którymi mogłam dzielić swoją pasję. Dla mnie wolny zawód był idealną opcją, ponieważ nie musiałam się na nikogo oglądać ani od nikogo uzależniać. A gotować lubiłam od zawsze, więc ta praca dawała mi sporo satysfakcji.
Mój telefon zaczął dzwonić, a na ekranie pojawiło się zdjęcie Roberta.
– Już się za mną stęskniłeś? – zapytałam.
– Bardzo – przyznał. – Ale dzwonię do ciebie z prośbą. Kompletnie zapomniałem o wieczornym spotkaniu biznesowym. Wybierzesz się dziś ze mną na kolację?
– Z tobą i z innymi facetami w drogich garniturach jako twoja dama do towarzystwa? – domyśliłam się, a on się roześmiał, ale nic więcej nie powiedział.
Często zabierał mnie na takie spotkania. Czułam się wtedy trochę jak Vivian z Pretty Woman, choć tak naprawdę było to przeraźliwie nudne. Zupełnie nie miałam pojęcia, o czym na tych kolacjach rozmawiali ani co uzgadniali. Jedynym pozytywnym akcentem było jedzenie – zawsze przepyszne – i wino, którego było pod dostatkiem.
– Dobrze – zgodziłam się. – Mam włożyć coś specjalnego?
– We wszystkim wyglądasz bosko, kochanie, więc to nie ma żadnego znaczenia.
– W takim razie założę komplet czerwonej, koronkowej bielizny.
– Tylko jeszcze coś na to narzuć, żeby ci faceci potrafili się przy tobie wysłowić.
– A po co? – zaczęłam się droczyć. – Jeśli nie będą w stanie się wysłowić, podsuniesz im dokumenty do podpisania i twój deal zostanie szybko zakończony.
– Dlaczego wcześniej na to nie wpadłem? – zaśmiał się.
– To już nie jest pytanie do mnie, kochanie – rzuciłam. – Więc o której mam być gotowa?
– Zaraz wszystko ci prześlę.
Rozłączyłam się, a on po chwili wysłał mi wiadomość z informacją, o której i gdzie mamy się spotkać. Była dopiero dziewiąta rano, więc do wieczora pozostało jeszcze mnóstwo czasu. Poszłam do kuchni i w końcu zabrałam się do przygotowania porządnego śniadania.
*
Pod restaurację na Koszykowej, jedną z tych, w których muzyka gra na żywo, podjechałam Uberem, ponieważ nie wyobrażałam sobie tego wieczoru bez procentów, a poza tym później miałam wrócić z Robertem do niego jego samochodem.
Mój facet już czekał przed wejściem i kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się szeroko.
– Czy pod tym materiałem znajdę tę czerwoną koronkę?
Włożyłam dziś czarny opinający kombinezon do kostek z dekoltem w serek, który zamówiłam niedawno przez Internet. Teraz w końcu nadeszła okazja, żeby go wypróbować.
– Jeśli się dobrze postarasz.
Uśmiechnęłam się, kiedy mnie pocałował.
– Wyglądasz pięknie – oznajmił, lustrując mój strój. – Może rzeczywiście podsuniemy im tylko papiery do podpisu i stąd wyjdziemy.
– Nie ma takiej opcji. Mam zamiar sprawdzić, co szef kuchni ma tutaj do zaoferowania.
Gdy skierowaliśmy się do wnętrza restauracji, zapytałam Roberta, czego dokładnie dotyczyć ma dzisiejsze spotkanie. Powiedział, że umówieni jesteśmy z człowiekiem, który ma dla niego propozycję zainwestowania w budowę nowoczesnego hotelu w centrum Warszawy.
– Ty się zajmujesz takimi rzeczami? – spytałam.
Czasami było mi wstyd, że tak mało wiedziałam o jego pracy, ale te całe nieruchomości, spółki, zarządy i Bóg wie co jeszcze niekoniecznie mnie interesowały. Oboje z Robertem nie wnikaliśmy wzajemnie w swoje zawody i to nam raczej odpowiadało.
– Ja zajmuję się wieloma rzeczami, Martuś – odpowiedział i zapytał kelnera o naszą rezerwację.
Poszliśmy za nim do stolika, przy którym siedziało już dwóch mężczyzn. Na swoje nieszczęście jednego z nich znałam. Nie widziałam go osiem lat i przez cały ten czas rosła we mnie nienawiść do niego za to, co mi zrobił. Ta nienawiść przyćmiewała jeszcze inne uczucie, którego nie byłam w stanie się pozbyć. A niech mnie diabli, próbowałam. Wiele razy.
Książkę Oszukany czas kupić można w popularnych księgarniach internetowych: