Warszawa, rok 1965. Ola Czerniawska jest uczennicą klasy maturalnej – zdolną, ambitną, ładną, a w dodatku zakochaną z wzajemnością. Dziewczyna ma jednak swoje tajemnice. Marzy skrycie o ucieczce na Zachód. Mieszka tylko z babcią, jej matka na skutek traumy po powstaniu od lat przebywa w szpitalu psychiatrycznym, a ojca nie pamięta. Olę i jej babcię obserwuje TW Czyżyk - ale dlaczego akurat te dwie kobiety wzbudziły zainteresowanie organów bezpieczeństwa? Kto jest tajnym współpracownikiem bezpieki? I czy w związku z tym Oli uda się spełnić marzenie o wyjeździe z kraju?
Odlecieć jak najdalej Ałbeny Grabowskiej znakomicie ukazuje atmosferę lat 60. – wciąż obecne ślady wojny i powstania jak cień kładących się na życiu mieszkańców stolicy, różnice między zwykłymi ludźmi a tymi uprzywilejowanymi, trudy życia codziennego, aspiracje młodych i starszych i powiewy wielkiego świata: Konkurs Chopinowski, występy ówczesnych sław, m.in. Dalidy i Elli Fitzgerald, pokazy mody. Na stronach tej powieści obok postaci fikcyjnych pojawiają się też autentyczne, jak np. ówczesny premier Józef Cyrankiewicz i osoby z jego otoczenia, Jadwiga Grabowska – dyrektorka artystyczna Mody Polskiej, czy Martha Argerich – argentyńska pianistka.
Do przeczytania powieści zaprasza Dom Wydawniczy Rebis. Niedawno mogliście przeczytać pierwszy oraz drugi fragment powieści Odlecieć jak najdalej, tymczasem już dziś zachęcamy do lektury ostatniej części pochodzącej z tej historii:
Mimo wszystko sprawa tej artystki frapowała Olę. Osiągnięcia w jakiejś dziedzinie artystycznej gwarantowały możliwość wyjazdu na Zachód. Najpierw oczywiście trzeba było odwiedzić Wschód, pokłonić się wszystkim bratnim krajom, a potem – jak się człowiek okazał grzeczny i miły – można było liczyć na wyjazd do normalnego kraju. Najłatwiej kiedy się grało na jakimś instrumencie.
W marcu tego roku odbył się Konkurs Chopinowski i Ola, namówiona przez kolegów z klasy, była na wstępnych przesłuchaniach, i tak się jej spodobały, że poszła potem na występy finałowe. Bliźnięta, Olgierd i Grażyna, obracały się w świecie artystycznym. Ich rodzice byli wybitnymi pianistami, wykładali w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej i przyjaźnili się przed wojną z samym Karolem Szymanowskim, pierwszym rektorem Szkoły. Podczas powstania jej budynek, jak większość Warszawy, został zburzony przez Niemców, ale po różnych perturbacjach prawie go zbudowano na nowo. Babcia zabrała dwunastoletnią Olę, żeby zobaczyła, jak na terenie dawnego cyrku na Ordynackiej wbija się pierwszą łopatę i rusza odbudowa Szkoły. Ola to dobrze pamiętała, bo babcia opowiadała jej wtedy dużo o mamie, która kochała muzykę i chodziła przed wojną na koncerty do filharmonii. Dlatego kiedy Olgierd zaproponował randkę przy Okólniku, zgodziła się niemal natychmiast.
– Ciągle tam coś poprawiają, ślimaczy się, obiecują, że w przyszłym roku na pewno dokończą budowę – opowiadał
Olgierd, zerkając na Olę, która mu się bardzo podobała.
– Ale konkurs się tam odbędzie? – spytała Ola, która nie chciała zbyt szybko przyjąć zaproszenia, swoim zwyczajem musiała się nieco podroczyć.
– Nie, w filharmonii. – Olgierdowi zaświeciły się oczy, bo wyglądało na to, że Ola da się zaprosić.
– Chodź z nami, Olka, spodoba ci się – zachęcała Grażynka, która postanowiła pomóc bratu zdobyć serce urodziwej koleżanki. – Będziemy na pierwszych dwóch lekcjach, a potem rodzice nas zwolnią ze szkoły. Wszystko oficjalnie, bo konkurs to wielkie kulturalne wydarzenie.
To stanowiło dodatkową zachętę. Nie żeby Ola nigdy nie była na wagarach, zdarzało jej się, od czasu do czasu, kiedy nie zdążyła napisać wypracowania czy nauczyć się na klasówkę. Zwykle targana wyrzutami sumienia przyznawała się babci, prosząc ją o jakieś usprawiedliwienie w dzienniczku – że głowa ją bolała albo miała gorączkę. Babcia niechętnie ulegała, utyskując przy tym, że musi robić takie rzeczy, a brzydzi się kłamstwem. Ola przysięgała, że to już ostatni raz i na następną klasówkę nauczy się „na blachę”. Tutaj natomiast sprawa była zupełnie oficjalna, prestiżowa nawet, bo cała klasa się zainteresowała, dokąd to się wybiera trójka uczniów, a polonistka Wawrzyńcowa kazała im zrobić sprawozdanie z konkursu do gazetki ściennej. Irka i Kasia też chciały iść, Hala się obraziła na Olę, a Zośka zaproponowała, że pożyczy jej jakąś sukienkę, bo na taką imprezę trzeba się odpowiednio ubrać.
Ola odrzuciła propozycję Zośki. Hala powiedziała jej, żeby nie przesadzała, więc poszła na konkurs w niedzielnej spódnicy i najładniejszym swetrze. Pierwsze przesłuchania były dość nerwowe. Kandydaci wchodzili po kolei, grali etiudy Chopina, niektórzy dobrze, inni się mylili, jakaś dziewczyna zemdlała, inna uciekła sprzed fortepianu, ale potem wróciła i zagrała wspaniale, w tempie, które oszołomiło jury. Ola siedziała przez kilka godzin, to znudzona, to zafrapowana wykonaniem, zastanawiając się, czy jej się podoba muzyka fortepianowa czy też nie. Bliźniaki w przerwach zabierały ją na spacer i ciastka do pobliskiej kawiarni, wypytywały o wrażenia i zapewniały, że prawdziwy konkurs zacznie się przy następnych etapach, a podczas finału „to dopiero będzie”, bo finały obfitują w nieoczekiwane wydarzenia.
Ten konkurs przyniósł bardzo dziwne wydarzenie już wcześniej: między drugim a trzecim etapem uczestników zdziesiątkowała grypa. Gorączka szalała i wśród konkursowiczów, i jurorów i w końcu trzeba było coś zrobić, bo z bólami mięśni, z temperaturą czterdzieści stopni nie sposób było wykonać ani poloneza, ani mazurka. I tu przydały się Oli znajomości, bo zaraz powiedziała o wszystkim babci i zanim szacowne jury wpadło na ten pomysł, już lekarze w przychodni rządowej przyjmowali zagrypionych uczestników, ordynowali syropy, proszki i posyłali do łóżka. Ola została bohaterką konkursu, zaproszono ją na wszystkie kolejne etapy i oczywiście na finał.
Konkurs wygrała ta sama dziewczyna, która w pierwszym etapie najpierw uciekła, a potem wróciła i zagrała etiudę w dzikim tempie. Pochodziła z Argentyny, miała na imię Martha, była piękna i trochę podobna do Oli. Ola oklaskiwała ją gorąco, podobnie jak Japonkę, która zajęła czwarte miejsce, ale najwięcej braw zebrała inna Marta, Sosińska, która uplasowała się na trzecim miejscu i była najlepsza z występujących w konkursie Polaków. Przewodniczący jury, bardzo znany profesor, mówił w radiu, jak to świat stoi przed „naszą polską Martą” otworem, i ogłaszał, że niebawem młoda artystka wyjeżdża na koncerty za ocean. Wtedy Ola po raz pierwszy pomyślała, że nie uda się jej wyjechać na Zachód ot tak. A nawet jakby jakimś cudem uciekła, to nie mogłaby wrócić, gdyby się coś nie udało, a gdyby nie mogła zabrać babci, to już potem, kiedy zrobiłaby karierę i miałaby pieniądze na jej sprowadzenie, nikt nie pozwoliłby jej przyjechać.
Ta Marta na pewno będzie jeździła po całym świecie, a jeśli zechce, to zostanie sobie za granicą i tam będą ją kochali i przyjmowali z otwartymi ramionami. Co więcej, polska Marta była już w Rio trzy lata wcześniej i zajęła tam drugie miejsce w konkursie pianistycznym. Kiedy w Warszawie rozdawali nagrody, jako jedyna spośród laureatów oprócz pucharów, dyplomów i uścisków dłoni dostała trzysta dolarów od ministra kultury i sztuki. Laureaci dostawali pieniądze, owszem, nawet całkiem spore, ale były to złotówki. A tu proszę, trzysta dolarów. Za takie pieniądze można rozpocząć nowe życie w prawdziwym świecie. Ola chciała po finałowym koncercie przepchnąć się do tej szczęściary i spytać, co zamierza zrobić z twardą walutą. Stała w długiej kolejce do niej, ale w pewnym momencie ludzie się tak zaczęli pchać, że nieoczekiwanie znalazła się przed obliczem Marthy Argerich. Spojrzała na tę wyniosłą piękność i zabrakło jej odwagi. Bo też nie wiedziała, co powiedzieć ani w jakim języku, bo ledwie dukała po angielsku.
I wtedy, tam właśnie, przed obliczem Marthy Argerich, Ola mogła co najwyżej wyrecytować jeden z sonetów Szekspira z akcentem, za który nie ręczyła, zamiast złożyć gratulacje i zapytać, jak zaczęła się jej przygoda z fortepianem i czy naprawdę tak bardzo lubi Chopina albo jak się żyje w Argentynie.
Na szczęście akurat koło niej znalazł się Olgierd, który zorientował się, że Ola chciałaby coś powiedzieć, ale nie wie jak, i zaproponował swoją pomoc. Ola przełknęła dumę i złożyła najserdeczniejsze gratulacje, które kolega przetłumaczył z wielką swobodą.
– Czy jesteś pianistką, moja droga? – zapytała nieoczekiwanie Martha Argerich.
– Nie, ale kocham muzykę i Chopina – odpowiedziała Ola.
– Dla mnie też Chopin ma ogromne znaczenie, a wygrana w tym konkursie jest jak dar z nieba – odparła Martha.
Ludzie napierali na Olę, więc zdecydowała się szybko dodać:
– Moja mama miała talent muzyczny, ale nie mogła się kształcić, bo wybuchła wojna.
Już chciała odejść, ale Martha złapała ją za ramię.
– Moja mama jest tu ze mną i razem przeżywałyśmy ten konkurs – powiedziała. – Pozdrów swoją mamę bardzo serdecznie.
W drodze do domu, bez Grażynki, która zostawiła ich samych pod błahym pretekstem, Olgierd odważył się zapytać o to, kiedy umarła jej mama.
– W czasie wojny – odpowiedziała Ola. – Zginęła w powstaniu.
Chłopaka zatkało na moment, ale odzyskał rezon i powiedział:
– Niemożliwe, bo urodziłaś się w czterdziestym siódmym.
– Faktycznie niemożliwe, więc pewnie zmarła później. Albo wcale nie umarła, tylko żyje – burknęła Ola i mimo protestów Olgierda, przeprosin oraz obietnic, że już nigdy nie poruszy tego tematu, nie pozwoliła się odprowadzić pod dom.
– Dziękuję bardzo za zaproszenie na konkurs – powiedziała łaskawie na pożegnanie. – Za tłumaczenie moich słów i… w ogóle. Podziękuj Grażynce.
– Ola, poczekaj – zawołał za nią nieszczęśliwy Olgierd, który miał nadzieję na kolejne randki, tyle że jednym niestosownym pytaniem ją przekreślił. – Już nigdy nie zapytam o twoją mamę.
– Naprawdę nie o to chodzi – odparła, zanim odeszła.
Do wakacji unikała Olgierda, nie demonstracyjnie, ale konsekwentnie. Ten ją przepraszał, prywatnie i publicznie, wzbudzając ciekawość wśród kolegów, aż w końcu rozzłoszczona Ola powiedziała dobitnie, żeby raz na zawsze sobie zapamiętał, że ona się nie gniewa, bo nie ma powodu. Za zaproszenie na konkurs dziękuje i ucieszy ją, jeśli Olgierd będzie o niej pamiętał za pięć lat, przy okazji następnego. Opowiedziała o tym Hali, która pytała, czemu Olgierd mówi o niej „lodowa księżniczka”.
– A właściwie to czemu tak się wtedy obraziłaś? Niewiele osób wie, dlaczego nie masz mamy. Zawsze ktoś może o to zapytać. Każdego pogonisz?
Ola się skrzywiła.
– Tak naprawdę to na siebie byłam zła – odparła po namyśle.
– Powiedziałam, że mama umarła, i żałowałam. Potem, że żyje, i też żałowałam. Wyszło, jakbym się wstydziła.
Hala była pełna współczucia.
– Wiesz – powiedziała – u nas wszyscy w domu uważają, że nie musicie się wstydzić tego, co się stało z twoją mamą. To nie jest twoja wina. Ani twojej babci. To ich wina, tych drani, co nas zabijali i którzy… którzy… I babcia, i wszyscy, którzy wiedzieli, powtarzali jej, że to nie jest jej wina i żaden wstyd. Ale te słowa – „wina” i „wstyd” – wwiercały się jej w głowę za każdym razem, kiedy padały, i pogłębiały jej żal i pragnienie ucieczki tam, gdzie nikt jej nie zna.
* * *
Moja droga Karolino,
jesień tego roku przyszła wcześniej niż zwykle i nie jest to złota polska jesień, tylko obrzydliwa szaruga z pluchą. Żeby chociaż promień słońca przeniknął przez chmury, od razu by się lepiej żyło i pracowało. Ale nic z tego. Niebo ma kolor ołowiu i niemal codziennie pada deszcz. Jest też strasznie zimno. Pilnuję, żeby nasza Ola nosiła ciepłe majtki, bo jak nie, to złapie wilka. Śmiałaś się, kiedy kazałam Ci nosić wełnianą bieliznę, ale ulegałaś, bo przecież wiesz, jakie są matki. Zawsze byłaś dobrą córką, jeśli chodzi o takie sprawy jak czapka czy pomoc w domu. Nigdy nie trzeba było Cię prosić ani napominać. Wystarczyło raz powiedzieć. Kiedy wybuchła wojna, sądziłam, że powiem Ci: Nie mieszaj się do tego, Karolino, a Ty posłuchasz. Przecież byłaś taka grzeczna. A Ty nic. Nie jadłaś śniadania, kiedy szłaś na te swoje akcje. Pamiętasz, jak wykrzyczałam, że wiem, dlaczego tak robisz, tak robicie wszyscy? Odpowiedziałaś spokojnie, że tak, gdybyś dostała kulę w brzuch, miałabyś większe szanse na to, żeby przeżyć. Poraziły mnie Twoje słowa, takie rzeczowe i ostateczne. Nazwałam Cię okrutnicą i niewdzięcznicą.
Nie ma dnia, żebym o tym nie myślała i nie żałowała, że tak powiedziałam. Ludzie mówią, żeby zapomnieć o wojnie, wojny już nie ma i nie będzie. Ale w 1918 też tak mówili. Że mamy niepodległość i wojny nie będzie. Minęło 20 lat i proszę – świat się skończył. W tym roku, kiedy minęły kolejne dwie dekady od zakończenia tej ostatniej, też sobie ubzdurałam, że piekło wróci. Czy Ola by postąpiła tak jak Ty? Zaraz poszła do konspiracji i zaczęła Niemcom grać na nosie? Nie wiem, nie wiem, mam nadzieję, że nigdy się nie dowiem. Ola nie wydaje się specjalnie odważna, ale przecież nie musi. Musi się uczyć, tego od niej wymagam, bo jakby była znów wojna, to nauka biologii czy geografii się nie przydaje. Sama wiesz to najlepiej. Moim zdaniem znów by trzeba było uczyć młodych niemieckiego, żeby się z okupantem dogadali. Ale wiadomo, niemieckiego teraz się nie uczy, tylko rosyjskiego. Nic nie chcę mówić ani pisać, bo ktoś to może znaleźć, ale znajomość rosyjskiego w niczym nie pomoże, gdyby znów nas Rosjanie napadli. Wtedy nas napadli, a potem nagle okazali się zbawicielami i rach-ciach wojnę wygrali. Teraz może jest i lepiej ze znajomością rosyjskiego, ale zależy komu.
Czemu Ty walczyć poszłaś? I to z gołymi rękami? Chciałaś, żebym była z Ciebie dumna. Nie, nie chciałaś, żądałaś tego, bo wszystko robiłaś dla ojczyzny. A ja się bałam, że zginiesz.
Co mi tam ojczyzna. I nie chciałam być dumna, chociaż byłam na swój sposób. I nigdy Ci tego nie powiedziałam, bo uznałabyś to za zachętę do tej Waszej konspiracji. Ale gdybym stanęła przed wyborem, to zawsze wolałabym się wstydzić, że chowasz się w piwnicy, niż opatrywać Ci rany w czasie powstania. Ja się bałam Niemców jak ognia, nawet zanim zabili Twojego ojca. Zawsze się ich bałam. W poprzedniej wojnie pokazali, co potrafią, ale tak ludziom oczy zamydlili, że wszyscy powtarzali jak za panią matką pacierz, że Niemcy są cywilizowani, że to naród poetów i na pewno nie sięgną, a przynajmniej po nie swoje. Ale ja wiedziałam.
Zaczęli nas bombardować i dalej wszyscy mówili, że to jakieś nieporozumienie i cała sprawa potrwa kilka dni. Bomby spadały na szpitale i domy, ginęli ludzie, a na Marszałkowskiej kawiarnie wciąż były pełne. Ludzie się ocknęli dopiero po roku i zaczęli tworzyć jakieś konspiracje. Ale po co ja Ci to piszę, przecież to wszystko wiesz. Pewnie dlatego, że mi Ciebie brakuje i tęsknię za Tobą, Córeczko, ogromnie. Mam Olę, ona jedna mi została i kocham ją bardzo, ale to Ty byłaś światłem mojego życia. Teraz, kiedy Cię nie ma, jesteśmy skazane z Olą na szarą egzystencję. Ona ma jeszcze życie przed sobą, mam nadzieję, że wybierze zawód, który da jej dobrą pozycję społeczną. Z jej zdolnościami byłoby to łatwe, ale myśli głównie o niebieskich migdałach, sukienkach i innych fatałaszkach. Uczy się dobrze, nie mogę powiedzieć, ale nie poświęca się nauce tak, jak bym sobie tego życzyła.
Wiem, Karolino, Ty byś jej zaraz zaczęła bronić, że młodość ma swoje prawa i taka ładna dziewczynka jak Ola, wiadomo, chce i wyglądać, i z ludźmi poobcować. Całe szczęście, że za chłopakami się tak nie ogląda. Chłopaczyska, wiadomo, chciałyby swego, a nie żeby Ola się uczyła. No, ale pewnie też byś mi powiedziała, żebym nie patrzyła na Olę przez pryzmat tego, co Ciebie spotkało, bo przecież teraz są inne czasy niż te słusznie minione. W każdym razie Ola się uczy, o medycynie wreszcie zaczyna myśleć, za chłopcami się nie ogląda, chociaż śliczna, a do jej największych grzeszków należy ukrywanie powieści. Ola myśli, że nie wiem, co jej pani Jaga Świętochowska wypożycza, a ja regularnie zaglądam do jej karty bibliotecznej. Ufaj i kontroluj, wiem, że byś tego nie pochwalała, ale do moich obowiązków należy pilnowanie, żeby nic Oli nie przeszkodziło w drodze na studia. Jestem pewna, że tego byś chciała, więc ja tego dopilnuję dla Ciebie.
Jeśli o mnie chodzi, to jestem zdrowa. W moim wieku jak człowiek wstanie rano i może się poruszać, to już jest sukces, a jak może jeszcze pracować, widzi na oczy i słyszy na uszy, to czegóż chcieć więcej.
I tak nam dopomóż Bóg i Święta Panienko, do której nie przestaję się modlić za Ciebie.
Twoja mama, Krystyna
* * *
NOTATKA TW „ Czyżyk”
Powierzone mi zadanie przyjmuję. Obserwowanie Krystyny i Aleksandry Czerniawskich nie będzie trudne, ponieważ posiadam doświadczenie. Aleksandra Czerniawska jest uczennicą Liceum im. (zamazane) w Warszawie. Jest to liceum koedukacyjne, co zdaje się nie mieć znaczenia. Ale może ma. Zamierzam się temu przyjrzeć.
Dziewczyna uczy się przeciętnie i niczym szczególnym się nie wyróżnia. Jest osobą dość próżną i przedkłada własny wygląd nad kwestie etyczne i moralne. Nie wydaje się, żeby była wdzięczna socjalistycznej ojczyźnie za edukację. Nie należy do żadnego koła zainteresowań, nie uczestniczy czynnie w życiu społecznym szkoły. Należy do Związku Młodzieży Socjalistycznej, jak wszyscy. Czasami chodzi do kina i teatru, ale nie częściej niż młodzież w jej wieku. Wydaje się, że niczym się nie interesuje, albo udaje, żeby jej nie objęto obserwacją.
Krystyna Czerniawska pracuje w lecznicy rządowej na Emilii Plater. Wydaje się, że jest osobą, którą można łatwo nakłonić do współpracy, czemu zawdzięcza zapewne tę intratną posadę. Pracuje sumiennie, ale robi uprzejmości znajomym i zapisuje bez kolejki. Chyba nic ponadto. Albo się kryje. Po sugestii, że być może trzeba zapłacić, aby się dostać do doktora, odparła, że wystarczą czekoladki Wedla. Nie powiedziała, że teraz te zakłady nazywają się „22 Lipca”. Powtarzała, że E. Wedel. Zagadnięta, czy wolałaby, aby E. Wedel wróciło, odparła, że wszystko jej jedno. Nie narzeka na brak zaopatrzenia, na pewno nie oficjalnie. Zagadnięta zmienia temat albo mówi, że je mało mięsa. Nie chce rozmawiać o aferze mięsnej. Mówi, że nie ma zdania na ten temat, ale raczej jest za oskarżonymi. Temu także należy się przyjrzeć.
Aleksandra i Krystyna Czerniawskie nie rozmawiają o sprawach rodzinnych. Krystyna wspomina jedynie męża, który zginął rozstrzelany przez Niemców. Nie współpracował z Armią Krajową. Córka Karolina działała w szeregach AK i brała udział w powstaniu. Już ją rozlicza socjalistyczna ojczyzna. Krystyna zachowuje się, jakby córka umarła, nigdy o niej nie mówi. W przychodni są osoby, które tak myślą. Że Karolina nie żyje. Rozpoczynam obserwację obu i proszę o zgodę na dodatkowe środki.
PAŹDZIERNIK
Babcia przyglądała się sukience uszytej na potańcówkę, a Ola w skupieniu czekała na werdykt. Sukienka była zielona i pobłyskiwała, kiedy Ola się obróciła. Już samo to wystarczyło, żeby została królową balu, a Marcin nie spuszczał z niej zachwyconego spojrzenia. Jednak na wypadek gdyby Zośka także przyszła w szałowym ciuchu, Ola zdecydowała się na skrócenie spódnicy. Zośka miała w Ameryce ciotkę, która wysyłała jej paczki z ciuchami, przez ocean, żeby było bardziej interesująco, korzystając z uprzejmości znajomego marynarza. Zośka miała złote warkocze do pasa, słodki uśmiech, a jej ojciec raz leciał samolotem do Moskwy. Trudno powiedzieć, czy Ola jej zazdrościła. Na pewno nie dosłownie, bo nie o ciuchy z Ameryki tu szło, tylko o pewne możliwości dające Zośce luz i swobodę, o które Ola musiała się postarać.
Ola lubiła się starać, ale nie o rzeczy, które według niej powinny być naturalne, takie jak dostęp młodej dziewczyny do świetnych ciuchów, które można kupić w sklepie bez znajomości, rajstop, które się nie drą co chwila, bielizny, która nie wygląda jak sprzed wojny, czy tuszu, który się nie kawali. To mieli bowiem w dużych ilościach w Ameryce, a w kraju należało wszystko zdobyć, co nie było takie łatwe. I o ile ubrania można było uszyć, jeśli się miało zręczne palce, wyłapać oczka w pończochach delikatnym szydełkiem, zdobyć dobry tusz z Celii, o tyle porządnej bielizny Oli bardzo brakowało. Ola miała halki i półhalki marki Włodena, majtki marki Włodena i podobne do staroświeckich gorsetów staniczki marki Włodena. I uważała, że są okropne. Tego jednego Zośce naprawdę zazdrościła, odkąd na lekcji gimnastyki podejrzała, że koleżanka nosi śliczne bawełniane „niewymowne” i koszulkę, która się nie elektryzuje, a zatem nie powoduje, że wszystkie włosy stają dęba, a jak się czegoś potem dotknie, to razi prąd.
– Tak nie pójdziesz – babcia Krysia skomentowała tę długość, a raczej krótkość, a potem dodała: – To nieprzyzwoite.
Nie dość, że Ola się napracowała, żeby włożyć na siebie coś naprawdę ładnego, to jeszcze musiała przejść przez cenzurę czujnego, staroświeckiego oka babci.
– Pójdę – uparła się Ola i babcia się zdumiała, bo nie przywykła do tego, żeby potulna zwykle wnuczka się jej przeciwstawiała.
– Pójdę, bo sukienka jest jak najbardziej przyzwoita.
Nie ma nawet dekoltu, rękawy są długie, chociaż dopiero październik i… i… Ola w przypływie fantazji obcięła materiał tak, że spódnica kończyła się tuż pod kolanem, a nie w połowie łydki, którą to długość babcia uważała za odpowiednią dla panienki.
– W takim razie pójdziesz w innej sukience, a tę sprzedamy – stwierdziła babcia, ale jakoś tak niepewnie, i Ola wiedziała, że wygrała.
– Wszystkie dziewczęta będą miały krótkie sukienki, dekolty i odsłonięte ramiona – powiedziała pojednawczo, a potem dodała: – Jestem młoda, dobrze się uczę, a zabawa jest w szkole. Czego chcieć więcej?
– Ja się dziwię, że wam w szkole pozwalają przyjść w takim stroju na zabawę. Przecież nawet na bal maturalny nie można sobie włożyć na grzbiet tego, co się żywnie podoba.
Ola zmilczała. Zabawa nie była w szkole, tylko nieopodal w remizie, a urządzał ją Włodek Rykulik z okazji osiemnastych urodzin. Wujek Włodka był skarbem całej klasy. Jako pułkownik straży pożarnej miał władzę niemal tak wielką jak pierwszy sekretarz. Na przykład, korzystając z magazynów straży, wypożyczał szkole na zabawy siatkę maskującą, którą rozpinało się na suficie sali gimnastycznej i miało się „atmosferę”. Albo urządzał szkoleniowe wyjazdy, podczas których teoretycznie młodzież uczyła się, jak wielką obronną siłą ojczyzny ludowej jest Ochotnicza Straż Pożarna, a w praktyce szkolenia polegały na ogniskach ze śpiewami, spaniu w namiotach i podchodach, podczas których można było leżeć bok w bok na miękkiej trawie i trzymać się za ręce. Wujek Włodka stracił jedynego syna w jakimś koszmarnym wypadku kolejowym, więc wszystkie ojcowskie uczucia przelał na siostrę i siostrzeńca. Z okazji tak spektakularnej jak osiemnaste urodziny Włodka pozwolił młodzieży na kulturalną zabawę w podległej mu placówce. Na tę uroczystość wybierała się niemal cała szkoła, więc kłamstwo Oli miało jej ujść na sucho. No i babcia nieoczekiwanie pokiwała głową i odeszła sama się szykować na ploteczki, utyskując nieco na temat dzisiejszej młodzieży i swobody obyczajów.
– Wróć wcześnie – rzuciła jeszcze na odchodnym, nie wiedzieć czemu, podśpiewując, i Ola pomyślała, że to doprawdy bardzo szczęśliwy zbieg okoliczności: dobry humor babci i zabawa w remizie.
Ledwie za babcią zamknęły się drzwi, przyszła Hala, bo dziewczyny miały się szykować u Oli, gdzie było więcej przestrzeni.
– Tylko pamiętaj, żeby słowa u was nie pisnąć o remizie, bo obie będziemy miały przerąbane – upomniała Ola Halę, tak na wszelki wypadek, ale Hala sama wiedziała, że należy trzymać buzię na kłódkę, zwłaszcza w sprawach życia i śmierci, a taką była potańcówka w remizie.
Ola przywiązywała wielką wagę do stroju. Jak cię widzą, tak cię piszą, mawiała do Hali, która słynęła z tego, że zawsze coś się jej urywało, gniotło lub plamiło, więc zwykle spoglądała na Olę z mieszaniną podziwu i zazdrości – przeważał podziw, bo Hala była lojalną przyjaciółką i dobrą dziewczyną.
– Ty to jak z żurnala jesteś – mówiła.
– Bo ja się staram – odpowiadała jej Ola nie bez satysfakcji.
– A wyglądasz, jakbyś się nie starała – wzdychała Hala.
Ola sądziła, że w tym właśnie tkwi klucz do sukcesu towarzyskiego. Wyglądaj tak, jakbyś nie spędziła dwóch godzin na ubieraniu się i czesaniu. Niech wszyscy myślą, że wyciągnęłaś kieckę z szafy w ostatniej chwili, bo wtedy sprawisz wrażenie, że zawsze tak świetnie się nosisz. Co do fryzury, to Ola z jednej strony była ograniczona przez naturalnie kręcące się włosy, z drugiej wiedziała, że jeśli podtapiruje lekko górę i umocni lakierem, to będzie wyglądała jak dziewczyny z „Przekroju”. No pozostawała kwestia malowania, co Ola opanowała do perfekcji za pomocą wspomnianego już tuszu Celii. Należało tak podkreślić oczy, żeby ani babcia, ani żaden nauczyciel, jeśli potańcówka była w szkole, nie przyczepił się do niej i nie wyrzucił z zabawy. Tusz do rzęs chowała pod materacem, żeby nie sprowokować pytań, zwłaszcza że kupiła go za pieniądze, którymi miała opłacić szkolne obiady. Pieniądze przydały się jej na rzeczony tusz oraz na puder w kamieniu, którym delikatnie omiatała kości policzkowe, czoło i nos, żeby się nie świeciły. Resztę pieniędzy wydała na nylony, które były nieodzownym dopełnieniem stroju. Zośka miała nylony od ciotki z Ameryki, chwaliła się nimi na każdej przerwie, aż dziewczyny miały dość. Ola, podobnie jak Hala, kupiła swoje na Różycu. Codzienne solidne „rajtki” zdawały egzamin w szkole i w domu, ale na zabawę należało włożyć coś wyjątkowego, zwłaszcza jeśli się chciało zawrócić w głowie jakiemuś naprawdę fajnemu chłopakowi, na przykład Marcinowi.
– A po co ci ten Marcin? – Hala wzruszyła ramionami.
– Bo to najładniejszy chłopak w szkole – odpowiedziała szczerze Ola.
Tym, co pchało Olę w stronę Marcina, raczej nie była miłość, tylko ambicja. Tej pierwszej nie zamierzała dać się ponieść, bo uważała, że miłość stanowi przeszkodę w realizacji wszelkich celów, które stawia przed sobą nowoczesna kobieta. Kobieta, która patrzy w przyszłość, a nie żyje przeszłością. Kobieta, która myśli tylko o tym, co może zyskać, a nie o tym, co straciła.
– Ale kochasz się w nim? – dociekała Hala, która nie miała żadnych szans u takiego chłopaka jak Marcin.
Ola przestała szczotkować rzęsy i spojrzała na koleżankę z politowaniem. Miłość była uczuciem, którego Ola jeszcze nie doświadczyła. Nie w pojęciu „powieściowym”, bo przecież kochała babcię i mamę, a oprócz tego Gérarda Philipe’a, Alaina Delona i Clarca Gable’a, tego pierwszego najbardziej, a ostatniego najmniej. Szybsze bicie serca wywoływał u niej Czesław Niemen śpiewający: „Chciałbym cię widzieć, widzieć tu, mój jedyny śnie, i przez życie tylko z tobą, tylko z tobą iść”, bo to były piękne i rozpaczliwe słowa, albo Frank Sinatra, który miał tę przewagę nad rodzimymi piosenkarzami, że był amerykański, a Ola nie wiedziała, o czym dokładnie śpiewa, poza tym, że o miłości. Ale miłość w pojęciu wzdychania do chłopaka? Martwienie się, że nie odwzajemnia uczucia albo mu przeszło, albo też zwrócił afekt ku innej?
Nie, Ola tego absolutnie nie chciała ani nie planowała.
– W nikim się nie kocham – stwierdziła stanowczo i wróciła do rzęs.
Rzęsy należało wyszczotkować bardzo starannie, pluć w tusz z umiarem i nadmiar zebrać na chusteczkę, którą trzeba było szybko wyprać, żeby tusz nie pozostał na niej na zawsze i tym samym nie zdradził grzeszków elegantki.
– To po co smarujesz rzęsy? – naburmuszyła się Hala, która kochała się w Mirku, wprawdzie z wzajemnością, ale nieobce jej były miłosne zawirowania w związku, bo Mirek oprócz tego, że kochał się w Hali, to jeszcze grał w piłkę w Legii, co bardzo lubił, a Hala z kolei nie. Ich związek był podobny do tego z wiersza o żurawiu i czapli, tyle że między meczami żyli w pełnej harmonii.
– Tobie też zrobię, nie bój się – pocieszyła ją Ola, ale Hala gwałtownie zaprotestowała.
– U mnie to od razu będzie widać – skrzywiła się. – Mam takie jasne rzęsy, że jak pomaluję, to mnie matka nie puści.
Już i tak podejrzewa, że zabawa nie jest w szkole.
– Jest prawie w szkole – przypomniała jej Ola.
– Prawie się nie będzie liczyło, jak matka się dowie, że skłamałam.
Hala miała powody, aby bać się rodziców, bo trzymali ją krótko i w ramach czynności wychowawczych potrafili zbić pasem. Wprawdzie nie zdarzyło się to od czasów dzieciństwa, ale Ola rozumiała, że przyjaciółka nie chce ryzykować.
– To ci pomaluję na miejscu – zaproponowała Ola i w tej samej chwili przestraszyła się, że zakaz rodziców Hali co do malowania może objąć i ją, bo babcia Hali była ogromnie pryncypialna i mogła wygadać jej własnej, że Ola się maluje.
Zaraz by wtedy wypłynęła kwestia pieniędzy na tusz do rzęs i jeszcze wydałaby się sprawa obiadów. Ola nie obawiała się bury za sprzeniewierzenie pieniędzy, tylko rozpaczy babci, że kłamie i kto wie, co jeszcze nakłamała.
– Wolę nie ryzykować. – Na szczęście Hala odmówiła jej grzecznie i stanowczo.
– Jak chcesz. – Ola uśmiechnęła się, a na pyzatej buzi koleżanki odbiła się zazdrość.
– Pięknie wyglądasz, nie musisz się malować – stwierdziła Hala.
Pewnie, że nie musiała, ale chciała. Wygląd to podstawa przygotowań do wyjazdu. Nie pojawi się na Zachodzie niczym bida z nędzą, prowincjuszka żebrząca o odrobinę uwagi. Przeciwnie, pojedzie może boso, ale w ostrogach, i zacznie od razu robić karierę. Jak to osiągnie, jeszcze nie wiedziała, jednego za to była pewna – takie wejście należy przygotować.
– Ale chcę – po raz tysięczny odpowiedziała jej Ola i dodała: – Zdejmij bluzkę, bo trzeba ją odprasować.
– Naprawdę?!!! – Hala natychmiast przestała się boczyć i zdjęła z siebie bluzkę, która jeszcze tydzień wcześniej była zwyczajną bluzeczką z pedetu, ale nabrała urody po tym, jak Ola wszyła do niej żabot i perłowe guziki, zaskarbiając tym sobie jeszcze większą przyjaźń koleżanki.
– Ślicznie ci – powiedziała szczerze.
– Prawda. – Hala przeglądała się w lustrze i cmokała raz za razem.
Była z siebie całkiem zadowolona, bo bluzka wyglądała jak z komisu, spódnica miała plisy, które zrobiła pani Leonka z pracowni krawieckiej mieszczącej się na Marszałkowskiej, trzy kamienice dalej, a buty na koturnie dodawały jej wzrostu. Mina jej zrzedła, kiedy Ola włożyła swoją kreację i zdjęła z włosów wałki. Bo Ola wyglądała śliczniej niż zwykle, jak dziewczyna z kalendarza Mody Polskiej albo sama Pola Raksa.
– Będę podpierała ściany – mruknęła Hala, ale zaraz znów spojrzała w lustro i stwierdziła, że wcale nie jest tak źle. Na tle Oli to i Pola Raksa by miała kłopot, żeby ją zauważyli, a jak na zwykłą dziewczynę to Hala prezentowała się bardzo atrakcyjnie.
– Nie będziesz. Mirek już tam oczy wypatruje.
Hala się zaczerwieniła po cebulki jasnych włosów i kiwnęła głową z wdzięcznością.
– Myślisz, że on…? Że on naprawdę…?
– Czy się w tobie kocha? – przerwała jej Ola. – No pewnie!
– A potem dodała szczerze: – Świata poza tobą nie widzi, a jakby miał wybierać ty czy piłka, toby na pewno wybrał ciebie, ale lepiej tego od niego nie wymagaj.
A potem to już nic nie powiedziała, bo Hala tak się bała, że pogniecie żabot, że nie włożyła szalika, ale za to naciągnęła czapkę na głowę, niszcząc sobie w ten sposób kunsztowny kok.
Powieść Odlecieć jak najdalej kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment, aktualności literackie,