Kontynuacja bestsellerowej Szmaragdowej Tablicy.
Odkryj tajemnicę Ognistego Medalionu, relikwii, która naznaczyła bieg historii!
Madryt, XXI wiek. Ana García-Brest, historyczka sztuki, otrzymuje wiadomość od Martina Lohsego, mężczyzny, którego poznała w trakcie poszukiwania obrazu Astrolog przypisywanego Giorgionemu. Zamordowano włoskiego magnata i w niebezpieczeństwie znalazł się skarb o wielkiej mocy: medalion Hirama, magiczna relikwia, która należała do architekta Świątyni Salomona. Nikt nie wie, gdzie się teraz znajduje, i Martin potrzebuje pomocy Any, aby ją odnaleźć. Oboje wyruszają w podróż po Europie. Stawiając czoło wielu niebezpieczeństwom, wkrótce odkrywają, że nie tylko oni chcą odnaleźć tę relikwię.
Berlin, 1945. Pod koniec drugiej wojny światowej krzyżują się ścieżki czworga osób: nazisty opętanego obsesją zdobycia medalionu; pochodzącego z Hiszpanii studenta; niemieckiego inżyniera poszukiwanego przez radziecki wywiad oraz snajperki Armii Czerwonej, która strzeże ważnego sekretu. Wszyscy oni związani są w jakiś sposób z medalionem Hirama, a ich spotkanie może mieć niespodziewane konsekwencje.
Do lektury książki Carli Montero Ognisty medalion zaprasza Dom Wydawniczy Rebis. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki Ognisty medalion:
Prolog
Cremona 5 lutego 1486
Dla Wawrzyńca Medyceusza nawet śmierć nie była przeszkodą.
Spowity mrokiem nocy, rozedrganym w świetle oliwnych lamp, podszedł kilka kroków i wbił wzrok w wielką kamienną płytę nagrobną w posadzce krużganka klasztoru Augustianów. Stwierdził, że jest skromniejsza, niż się spodziewał. Zaskoczyło go, że to nie bogato zdobiony grobowiec z rzeźbami, kolumnami i kapitelami, umieszczony z czcią w jednej z bocznych kaplic. Tę płytę opatrzono zaledwie kilkoma motywami roślinnymi na brzegach oraz imieniem nieboszczyka pod krzyżem łacińskim. Kyriacus Anconitanus.
Wawrzyńcowi nie było dane poznać Cyriaka z Ankony, niemniej wiedział, że jego dziadek, Kosma Medyceusz, opłacił kilka podróży tego awanturnika po Morzu Egejskim i reszcie wschodniej części Morza Śródziemnego, a także nabył do własnej kolekcji starożytności niemało przywiezionych przez niego darów: monet, klejnotów, statuetek… Nic dziwnego, że Cyriak, znawca dziedzictwa przodków i człowiek biegły w zagadkach dawnych cywilizacji, jeden z sekretów zabrał ze sobą do grobu.
Powiew lodowatego wiatru ze śnieżnym pyłem wpadł pod łuki krużganka i przebił się przez ciężkie szaty Wawrzyńca. Florentczyk, wytrącony z zamyślenia zimnym dreszczem, rozejrzał się wokoło. Wszyscy biorący udział w tej operacji obserwowali go w oczekiwaniu, zniecierpliwieni na skutek nieubłaganej pogody.
Opat wiercił się niespokojnie, stojąc w oddaleniu, jakby uciekał w mrok od wszelkiej odpowiedzialności w sprawie, która od pierwszej chwili wzbudzała jego niechęć: propozycja była sprzeczna z prawem boskim i ludzkim, a on deklarował wierność zarówno Bogu, Panu naszemu, jak i Ludwikowi Sforzy, władcy Cremony. Medyceusze i Sforzowie żyli ze sobą w zgodzie, utrzymując kruchą równowagę władzy nad terytorium Italii, i opat nie chciał brać udziału w niczym, co mogłoby ich poróżnić. Niemniej pieniądze Medyceuszów z łatwością kupowały to, na czym im zależało. I teraz stary, truchlejąc pod spojrzeniem Wawrzyńca, targany niezdrową ciekawością, nie chciał stracić widowiska, chociaż drżał pod peleryną, chowając zaczerwieniony, szpiczasty jak ptasi dziób nos w jej kołnierzu, skamieniały może bardziej z zimna niż niepokoju czy wyrzutów sumienia.
Po bokach opata stali grabarze. Ojciec i syn. Żylaści i krępi, nie za mądrzy, łatwi do zastraszenia. Ich też Wawrzyniec kupił za kilka monet i co najważniejsze, zamknął im usta groźbą śmierci, a przecież nikt nie ośmieliłby się zlekceważyć jego ostrzeżenia.
Było tam też dwóch zaufanych ludzi Wawrzyńca, doradców i przyjaciół, wspólników w tym przedsięwzięciu, bez których wsparcia i przewodnictwa nigdy by się go nie podjął: mądry Marsilio Ficino, dla niego niemal jak ojciec, oraz Giovanni Pico della Mirandola, młody hrabia o żywym, przenikliwym umyśle, zawsze okazujący mu wierność. W jakiś sposób obaj w swoim niezmordowanym poszukiwaniu wiedzy przywiedli Wawrzyńca aż tutaj. Obaj spędzili ostatnie lata, przeczesując słowo po słowie ogromną bibliotekę Niccolò Niccolego, także miłośnika starożytności, jednego z największych w Europie kolekcjonerów greckich i łacińskich manuskryptów, który ustępował pod tym względem jedynie Kosmie Medyceuszowi. Rzecz w tym, że ta pasja kosztowała Niccolego fortunę, więc odszedł z tego świata zrujnowany. Patriarsze Medyceuszów nie umknęła nadarzająca się wówczas okazja: zapłacił za pogrzeb Niccolego w zamian za przejęcie jego wspaniałej biblioteki, którą umieścił pod czujnym okiem dominikanów w klasztorze San Marco we Florencji.
W niej to Marsilio i Pico natrafili na Manuskrypt templariusza. Zwój w archaicznej hebrajszczyźnie pochodzący z wybrzeża Morza Martwego, jak oznajmiały notatki podpisane przez Medarda z Sens, członka Zakonu Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona, datowane na czasy drugiej wyprawy krzyżowej. Strawili lata, by z pomocą Eliasza Delmedigo, także filozofa i humanisty, odczytać zdumiewającą zawartość rękopisu. Jednakże ta intrygująca sprawa nabrała pełnego znaczenia wraz z odkryciem korespondencji między Niccolò Niccolim a Cyriakiem z Ankony.
Wawrzyniec wierzył, że po całej tej przeprawie już za chwilę jedna z wielkich tajemnic starożytności zostanie wyjaśniona. Poczuł ukłucie niepokoju.
– Śmiało! – rozkazał głosem mocnym i zdecydowanym.
Grabarze natychmiast zabrali się do pracy. Uderzenia ich narzędzi w nieskończoność niosły się aż po najdalsze zakamarki krużganka. Nikomu nie drgnął choćby jeden mięsień, nikt nie wypowiedział ani słowa. Zakłócanie spokoju zmarłym warzyło im nastrój, oczekiwanie nie pozwalało się odezwać, zimno przeszywało ciała.
Dopiero kiedy płyta puściła i grabarze mieli ją podważyć, opat zawołał zaniepokojony:
– Ostrożnie, żeby nie pękła!
Wawrzyńcowi ten prozaiczny krzyk wydał się obrazą owej mistycznej chwili.
Przesuwany kamień zazgrzytał donośnie, a potem ukazała się ciemna otchłań grobowca. Wystarczyło odrzucić kilka metrów ziemi, żeby pojawiła się trumna. Grabarze wyciągnęli ją za pomocą lin, dysząc i pojękując z wysiłku; bardzo ostrożnie, aby zawilgocone drewno się nie połamało, postawili ją na posadzce. Wawrzyniec podszedł pierwszy; Pico i Marsilio ruszyli za nim gnani ciekawością. W kącie opat pośpiesznie mamrotał psalmy i modlitwy.
Podważane wieko trzeszczało przeszywająco. Przy każdym ruchu zdawało się, że trumna pójdzie w drzazgi. Wreszcie wieko zostało uwolnione. Grabarze spojrzeli na Wawrzyńca, a ten skinął głową, żeby je zdjęli.
Florentczyk nieświadomie zaciskał zęby. To nie śmierć szarpała mu nerwy; tak wiele razy był jej świadkiem, że już nie wzbudzała w nim emocji. Niepokoiło go tylko to, co mógł znaleźć w trumnie, a nawet bardziej to, że mógł nie znaleźć tego, czego szukał. I upływ czasu: ponad trzydzieści lat minęło, odkąd Cyriak z Ankony zstąpił do ziemi. Jak zgnilizna potraktowała ciało tego zasuszonego za życia archeologa?
Grabarze odłożyli wieko trumny na bok i odsunęli się, ustępując miejsca Medyceuszowi. Wawrzyniec przysunął lampę oliwną i zajrzał do środka. Zaduch o dziwnej nucie uderzył go w twarz. Nie był to odrażający smród, przypominał raczej zapach starej skóry i pleśni, taki jaki wydają z siebie od dawna zamknięte kufry. Było w nim jednak coś szczególnego: chodziło z całą pewnością o woń śmierci. Kruki na dziedzińcu zakrakały, jakby chciały go przestrzec, ale Wawrzyniec ich nie usłyszał. Ostrożnie wyciągnął rękę w rękawiczce, aby rozsunąć jutowy całun, delikatny i kruchy w dotyku.
Cyriak z Ankony był obecnie czaszką pokrytą ciemnymi plamami i zapleśniałymi włosami wystającymi spod czerwonego filcowego biretu. Wielkie oczodoły i otwór nosowy, i bezzębna luźna żuchwa nadawały jej niesamowity wyraz, na poły komiczny, na poły przerażający. Przyglądając się czaszce, Wawrzyniec odnosił dziwne wrażenie, że widzi siebie samego i nieubłaganą przyszłość. Przeszył go dreszcz, który z całych sił spróbował ukryć.
– Oto ja wskrzeszam zmarłych z tamtego świata – zadeklamował po łacinie Marsilio Ficino, parafrazując słowa nieboszczyka.
Przytoczenie owej maksymy mogło się wydawać niestosowne, bo wybrzmiewała w tej sytuacji ironicznie, ale Wawrzyniec zrozumiał, że chodziło o przywołanie celu tego wcale nie zabawnego przedsięwzięcia.
Po długim badaniu jego korespondencji Ficino doszedł do przekonania, że Cyriak należał do pewnego bractwa, neopogańskiej, ezoterycznej sekty założonej w greckim mieście Mistra przez Jerzego Gemista, posługującego się pseudonimem Pleton, wielkiego erudyty i filozofa, który bardzo inspirował samego Marsilia, gdy pod patronatem Medyceuszów zakładał Akademię Florencką. Mówiło się, że w bractwie z Mistry niewielka grupa wybranych zgłębia wiedzę tajemną: kabałę, alchemię, hermetyzm, zaświaty i wieczność świata… Jaką wiedzę zdołał posiąść Cyriak? Jaką posiadł moc?
Odpowiedź być może znajduje się w układance, którą Wawrzyniec Medyceusz, Pico della Mirandola i Marsilio Ficino stworzyli za pomocą Manuskryptu templariusza, korespondencji między Cyriakiem a Niccolim i tego, co ich skłoniło do ekshumacji ciała.
Wawrzyniec oddał lampę Pico della Mirandoli i kucnął przy trumnie. Na pierwszy rzut oka nie dostrzegł tego, czego szukał, w każdym razie tego, czego sądził, że szuka.
– Widzisz go? Może jest ukryty w ubraniach – zasugerował szeptem młody hrabia. Z jego głosu można było wyczuć, że sam nie chce grzebać we wnętrzu trumny.
Wawrzyniec przebiegł wzrokiem po kłębowisku zakurzonych tkanin: jutowy całun, płaszcz z czerwonego aksamitu ze złotym haftem, żółtawy kołnierz lnianej koszuli… Ręce trupa były skrzyżowane. Pierścień z pieczęcią zsunął się i zatrzymał na paliczku palca serdecznego. Medyceusz obmacał ostrożnie sflaczałe, pomarszczone ubrania i wyczuł pod nimi kości. Pociągnął lekko za guziki, lecz materiał puścił szybciej niż one. Rozchylił koszulę i pokazały się obojczyki i żebra, wszystkie w doskonałym porządku.
– Poświeć mi tutaj – poprosił.
W świetle lampy Wawrzyniec przejrzał zakamarki trumny. I wtedy dostrzegł cienki sznurek między kośćmi. Pociągnąwszy go, zobaczył, że pod jednym z żeber spoczywa obły przedmiot. Sięgnął po ów przedmiot i wyciągnął go łapczywie, choć ostrożnie, ale część szczątków i tak się przemieściła, wzbijając kurz i wydając odgłos, który w ciszy krużganka zdał im się dudnieniem. Jakby trup nagle odzyskał życie, czaszka opadła na bok, a żuchwa oddzieliła się od niej. Wszystkich przebiegł dreszcz.
– Matko Przenajświętsza! – zawołał przerażony opat.
Nawet Giovanni Pico krzyknął cicho i niemal wypuścił z rąk lampę.
Wawrzyniec westchnął i natychmiast doszedł do siebie. Posłał ganiące spojrzenie tym, którzy go przestraszyli swoim brakiem wyczucia. Otworzył dłoń, którą instynktownie zacisnął, i przyjrzał się przedmiotowi, czyszcząc go z kurzu opuszkami palców. Natychmiast można było dostrzec zielonkawy błysk klejnotu i relief przedstawiający chyba smoka. Otaczały go symbole albo pismo, którego nie rozpoznał.
Wawrzyniec uniósł głowę i jego oczy natrafiły na wpatrującego się w klejnot Marsilia Ficina. Nie mógł się nie uśmiechnąć.
– Mamy to – stwierdził triumfalnie Wawrzyniec. – Cholera, Ciriaco de’ Pizzicolli, zabrałeś go do grobu, stary lisie, ale mamy go. Mamy Ognisty Medalion!
Mentor Medyceusza, targnięty tą samą rozkoszą, odwzajemnił uśmiech.
W naszym serwisie przeczytacie już fragment książki Ognisty medalion. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych: