Od recydywistów nauczyłem się szacunku. "Biskup. Nawrócony gangster" Pawła Cwynara i Marcina Klimkowskiego

Data: 2020-10-05 11:52:58 | Ten artykuł przeczytasz w 11 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Paweł Cwynar był gangsterem nietypowym. Nie urodził się w patologicznym domu, nie doświadczył przemocy domowej czy emocjonalnego odrzucenia. Był młodym, inteligentnym, oczytanym i wysportowanym chłopakiem z peerelowskiej Legnicy, który świadomie wybrał drogę przestępczą. Zaczynał od rozbojów i drobnych kradzieży nie dlatego, że w rodzinie brakowało pieniędzy czy ciepła. Po prostu podobało mu się to. Kiedy trafił do domu poprawczego, a potem do pierwszego więzienia, dodatkowo utwierdził się w wyborze tej „ścieżki zawodowej".

Tak jak jedni pną się po szczeblach kariery w korporacjach, on postanowił zrobić dokładnie to samo, ale w świecie przestępczym. Kiedy był młodym sportowcem, chciał być najlepszy. Potem - analogicznie - chciał zostać najpotężniejszym gangsterem. Kolejne, w oczywisty osób tragiczne, doświadczenia – odsiadki, zamachy na życie, alkoholizm, rozstania z partnerkami – traktował jako cenę, jaką musi zapłacić za to dążenie do bycia najlepszym. Dopiero nawrócenie, które stało się jego udziałem w więzieniu, pozwoliło mu krytycznie spojrzeć na całe swoje życie. Doszedł do wniosku, że wybrał złą drogę, i postanowił z niej zawrócić. Nauczył się pokory, której mu brakowało.

Zawsze był człowiekiem wiernym zasadom, które – choć kontrowersyjne (w więzieniu należał do grupy grypsujących) – trzymały go przy życiu. I trzymają do dzisiaj, kiedy odmienił swoje życie o 180 stopni.

Obrazek w treści Od recydywistów nauczyłem się szacunku. "Biskup. Nawrócony gangster" Pawła Cwynara i Marcina Klimkowskiego [jpg]

W ostatnim czasie nakładem  Wydawnictwo Bellona ukazała się książka Biskup. Nawrócony gangster, będąca wywiadem-rzeką przeprowadzonym przez Marcina Klimkowskiego z Pawłem Cwynarem. Ostatnio mogliście przeczytać premierowy fragment książki, dziś publikujemy drugi fragment tej publikacji:   

Nie wyczułeś, że się staczasz?

Wręcz przeciwnie, wydawało mi się, że pnę się w górę. Żadne zewnętrzne sygnały do mnie nie docierały. Na przykład któregoś dnia odwiedziłem dom, w którym mieszkało jedenastu braci, spali na łóżkach na zmianę. Ich matka nie trzeźwiała od lat, ojca nie było, bo gdzieś polazł. Dom był dosłownie zarzygany, kibel zasrany, tak to wyglądało. Kompletnie inny świat niż mój. Dlatego najczęściej właśnie do takich domów trafiały fanty, których nie potrzebowałem, za co oni byli mi bardzo wdzięczni. Taki podwórkowy Caritas. Nie zapominaj, że wciąż rozmawiamy o czasach komuny, w których w sklepach nic nie było. 

Co ci się w tym mogło podobać?

Wolność. Rodzice mieli ich kompletnie gdzieś, a mnie się to podobało. Brak rygorów, które miałem za opresyjne. Byłem tak głupi, że nie rozumiałem, że te rygory są dla mojego dobra. Nie chcę idealizować swojej młodości, dlatego wolę szczerze na takich drastycznych przykładach pokazać, co działo się w mojej pustej głowie. Po tamtej patologicznej stronie szukałem wszystkiego, co w mojej opinii było fajne. A na to, co było ewidentnie niefajne, przymrużałem oko i wypierałem to. Tak, niestety, działała mi wtedy mózgownica. Nie byłem rozgarnięty na tyle, by to dostrzec. Doszło u mnie do absolutnego pomieszania pojęć tego, co dobre, a co złe, jakbym odrzucił całkowicie wychowanie rodziców. Pijana matka kolegi, leżąca w barłogu na melinie, nie wydawała mi się czymś strasznym. Za to podobało mi się, że kolega może sobie usiąść i przy niej wypalić kiepa. Paranoja. Była też jeszcze jedna rzecz: na tych melinach traktowano mnie, nas, jako dorosłych, bo potrafiliśmy już zorganizować pieniądze, najczęściej popełniając przestępstwa, potrafiliśmy coś kupić, najczęściej alkohol i papierosy. Byliśmy więc swoi, dorośli, w porządku. Mnie to strasznie imponowało i zaspokajało jakieś moje wewnętrzne ambicje.

Zdobywaliście łupy!

Za nie byliśmy wręcz podziwiani i hołubieni.

Jakieś sygnały do rodziców musiały jednak dotrzeć.

To trochę trwało, ale jak już zdałem do drugiej klasy zawodówki, bez problemu zresztą, to po dwóch miesiącach przyjechał do domu mój wychowawca. Ja już wtedy od początku września w ogóle nie chodziłem do szkoły. Wychowawca powiedział rodzicom, że w szkole już w ogóle nie bywam. Mama była w szoku, nie chciała w to uwierzyć. Powiedziała, że Pawełek codziennie wychodzi do szkoły, ma kanapki, tornister, wraca po szkole, odrabia lekcje. Następnego dnia rano nauczyciel prowadził mnie do szkoły, żebym nie uciekł, a koledzy, którzy wiedzieli, czym się zajmuję, gdy wchodziłem do budynku, utworzyli szpaler i bili mi brawo. Taka szydera. Pojawiłem się w szkole po raz pierwszy od początku roku, ale byłem już innym człowiekiem, kandydatem na przestępcę, a w swojej głowie prawdziwym przestępcą. Starszych zacząłem straszyć, a jak mi się coś nie podobało, to ich biłem. Włączył mi się tryb chuliganki w głowie. Mało kto mi się stawiał, bo bali się, że po szkole przyjdą moi kolesie i ich rozliczą. Co się rzeczywiście zdarzyło kilka razy na początku roku. Potem miałem spokój.

Tymczasem ulica cię akceptowała i przyjęła.

Z otwartymi ramionami. To już było po pierwszych zatrzymaniach, nocnych gonitwach milicji. Byłem szanowany i z pewnymi ulicznymi rzeczami otrzaskany.

Jak wspominasz te zatrzymania?

Milicjanci wtedy to był rewers tej samej monety co my. To też byli ludzie ze społecznych dołów, słabo wykształceni, prymitywni. Oni, tak jak my, byli ulicznymi cwaniakami, tylko stali po przeciwnej stronie barykady. Milicjanci, a potem policjanci, mieli półświatek w małym palcu. Znali wszystkich, znali zasady, bywali na melinach, nawet pili ze starszymi wódkę. Starzy milicjanci ze starą recydywą żyli w symbiozie i szacunku. Z początku było to dla mnie szokujące, ale potem wszystko zrozumiałem.

Odwieczna zabawa w policjantów i złodziei, w której każda ze stron potrzebuje drugiej strony, żeby istnieć.

Dotarło to do mnie i zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Wtedy od starych recydywistów nauczyłem się swego rodzaju szacunku, chociaż to niekoniecznie odpowiednie słowo, w stosunku do milicjantów. Szybko też przyjąłem za swoje nowe zasady, które mi wykładano. Nikt z nimi się nie bratał, ale byli tacy, których się tolerowało. A były psy świntuchy, którzy grali nie fair, czyli podkładali dowody, nakłaniali świadków do fałszywych zeznań, fabrykowali dowody lub zeznania. Z takimi zawsze była kosa i musieli oglądać się za siebie.

Czyli zamiast do klasy w zawodówce trafiłeś na lekcje do recydywistów.

Po raz kolejny zresztą. I nie ostatni, bo tych uniwersytetów bandyckich będzie potem jeszcze kilka. Tym razem recydywiści tłumaczyli mi i podobnym do mnie łebkom, że pies to nie jest wróg. Z początku reagowałem nerwowo, byłem oszołomiony. „Jak to nie wróg, przecież nie ma większego wroga nad psa” – myślałem. Po czym zaczepnie pytałem, pusząc się: „To kto jest moim wrogiem?!”. A recydywiści mówili, pamiętam to jak dziś, że „twoja głupota, ona jest twoim wrogiem. Bo pies od tego jest, żeby obok ciebie chodzić. Ale nie ugryzie, dopóki mu na to nie pozwolisz, nie dasz mu ręki. A ta ręka to są twoje błędy”. Recydywiści podczas tych naszych pijackich rozmów i „nauk” mówili nam, jak jest. Uczyli, że nie ma co się wyżywać na psach, bo oni byli, są i będą zawsze od tego, żeby nas ścigać. Uczyli, że trzeba tak działać i tak uprawiać przestępczy fach, żeby nie zostać złapanym. A za złapanie nie winić psa, tylko siebie. Milicjanci wykonywali swoją pracę, jedyną, jaką mieli. Czytałem nawet niedawno wspomnienia jakiegoś pruszkowskiego gangstera, który dziwił się, że stary recydywista witał się z policjantem, a nie podał ręki gangsterowi, który zeznawał jako koronny. Śmiech mnie ogarnął, bo to tylko oznaczało, że on nie znał zasad. Co można mieć do psa? Pies ma taki zawód, żonę, dzieci, on pracuje, nie można mieć o to pretensji.

No ale nie przekonuj mnie, że ich kochaliście…

Jasne, że psy nie były naszymi ulubieńcami, kozakowaliśmy nawet, okazując im jawnie pogardę, ale to były tylko żarty.

Nienawidziło się tak naprawdę konfidentów, a nie milicjantów. Nienawiść do milicjantów pod koniec lat osiemdziesiątych wynosiło się z domów, bo oni ludzi mordowali, pałowali, katowali opozycję. Ale nie nienawidziło się za to, że łapali przestępców, czyli nas. To była rzecz zrozumiała.

Uczyli was układania się z mundurowymi?

Też. Nie raz była sytuacja, że po wypłacie jakiś pies się upił, no i go obrobili. Stracił kasę, dokumenty, nie daj Boże broń. Wtedy oni się pakowali w nyskę i przyjeżdżali do recydywistów. Mówili, jak jest, że wiedzą, że jest wtopa, prosili o oddanie. No i na drugi dzień mieli oddane. Jak to zobaczyłem po raz pierwszy, byłem przekonany, że nic im starsi nie oddadzą. A oni grzecznie na drugi dzień wszystko oddawali. Było trochę dokuczania, pajacowania, jakieś teksty typu „leszczu, pilnuj, psiaku, uważaj”. Z nyski wyjmowali skrzynkę wódki i było po sprawie.

Nie byłeś oburzony?

Jako gówniarz bardzo. Taki łup cenny, tacy bandyci prawdziwi, a oddali. Tylko nie rozumiałem, że jakby nie oddali, co się potem zdarzało, to milicja czy policja robiła nalot na wszystkie meliny i dotąd trzepali, aż znaleźli. A przy okazji znajdowali poszukiwanych, łupy, fanty z przestępstw. To nie było warte kozakowania, jak mówię, między przestępcami i policją była forma symbiozy.

Ona istnieje według ciebie do dziś?

Nie. Mam wrażenie, że to się wszystko zmieniło jeszcze pod koniec lat dziewięćdziesiątych wraz z nastaniem innej gangsterki i załamaniem się zasad starej peerelowskiej recydywy. Starzy milicjanci poszli w odstawkę, nowi nie mieli pojęcia o pracy i półświatku, dlatego dali się szybko zdominować. Z drugiej strony gangsterzy byli zachłanni, przestali szanować stare zasady. Po paru latach to już była wojna wszystkich ze wszystkimi. No ale ja kończyłem „starą szkołę”.

Nowa by ci się nie spodobała…

Więcej, ona nie spodobała się też policjantom nowych czasów. Nieraz, już po latach, rozmawiałem z psami, którzy mówili mi w twarz: „Paweł, my za wami tęsknimy. Teraz małolaty ćpają, nie uznają żadnych zasad, nie myślą, robią głupoty, biją, zabijają bez sensu, no i są z tego powodu kłopoty”. Ta symbioza została najpierw zachwiana, a potem całkowicie przestała istnieć.

Spalona ziemia?

Nazywaliśmy to „świętą ziemią”. To były kluby, dyskoteki, salony gier. W nich się spotykali recydywiści i policjanci. Jedni o drugich wiedzieli, jedni drugim w drogę nie wchodzili. Załatwiało się poważniejsze sprawy, wyjaśniało zatargi. Potem to całkowicie przestało istnieć, bo zaufanie między jednymi i drugimi przestało istnieć. Recydywistów zastąpiła młoda bandyterka bez zasad, a milicjantów nieznający się na swoim fachu młodzi policjanci. Kiedyś przestępca to był szanowany gość. Majster w swojej klasie. Czy to krawiec, czy krawaciarz, czy kasiarz itd. Taki na przykład doliniarz [kieszonkowiec], zanim zawinął swoją pierwszą skórę z kuchni [kradzież z tylnej kieszeni], przechodził szkołę, swego rodzaju kurs. Nie wyskakiwał surowy na ulicę, bo robił innym krawcom przypał. Potem to się pozmieniało, zamiast krawców pojawili się wyrywacze, którzy pijani niemal wyrywali portfele i bili. Podobnie było z innymi profesjami. Wszystko się spłycało, a fachowców zaczęli zastępować prymitywni chuligani, nieznający fachu, zasad ani zachowania. Który z dzisiejszych przestępców zna znaczenie tatuaży lub potrafi malować na witach lub na jednej wicie?

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Biskup. Nawrócony gangster. Publikację kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Biskup. Nawrócony gangster
Paweł Cwynar , Marcin Klimkowski0
Okładka książki - Biskup. Nawrócony gangster

Paweł Cwynar był gangsterem nietypowym. Nie urodził się w patologicznym domu, nie doświadczył przemocy domowej czy emocjonalnego odrzucenia. Był młodym...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje