Słowiańskie siedlisko to nowa powieść Moniki Rzepieli, autorki cyklu Saga polska. Akcja książki toczy się u progu narodzin Państwa Polskiego, lecz historia to tylko tło dla pełnej emocji opowieści o ludziach żyjących w tych niezwykłych czasach.
Rok 966. Osada Polana przed przyjęciem nowej wiary żyje według pradawnych pogańskich zwyczajów. Matka puszcza karmi, odziewa i chroni ludzi. Pory roku i dni naznaczają ich dolę odwiecznym rytmem pracy i odpoczynku, a bogowie czuwają. Dwie siostry – Rzepka i Dziewanna – zakochują się w Dobromirze, mężnym woju z książęcej drużyny. Jedna z nich zwraca się po pomoc do szeptuchy, ale czy ziołami i magią można zdobyć miłość? Mieszkańcy pogańskiej kniei wiodą proste życie, lecz okrutny los o nich nie zapomina.
Tymczasem Mieszko I, mąż czeskiej księżniczki Dobrawy, przyjmuje chrzest święty. Władca sprzymierza się z chrześcijańskim światem dla dobra i spokoju poddanych. To niesie za sobą dalekosiężne skutki. Przygoda, miłość, historia i czas wielkiej zmiany – to wszystko w nowej powieści z cyklu Saga Polska. Tym razem autorka przenosi Czytelników do pogańskiej Polski u progu nowej wiary. W ubiegłym tygodniu mieliście okazję przeczytać premierowe fragmenty książki. Dziś czas na kolejne:
Obudziło go rżenie konia i pierwsze promyki wschodzącego słońca przedzierające się przez gęste korony potężnych dębów. Nawykły do niebezpieczeństw i czuwania, nie od razu oczy otworzył, lecz po chwili wszechwładna cisza, niezmącona najmniejszym odgłosem, sprawiła, że podniósł głowę i rozejrzał się dokoła.
Znów odniósł wrażenie, że puszcza jest zaczarowana. Jednocześnie zachwycała i przerażała go swym ogromem. Czuł się jak pęd młodego drzewka wyrosły pośród prastarych, głuchych pni, zasłuchany w bicie jej serca i wzbijający się ku niebu, by czerpać siłę z soków ziemi i z promieni słońca. Tak, mógłby pozostać w niej na zawsze i oddać kniei swe ostatnie tchnienie, tak jak oddałby je Bogu. Jednak jego czas jeszcze nie nadszedł. Wciąż widział przed sobą cel, któremu pragnął podporządkować życie.
Krzyk orła wyrwał go z zamyślenia. Spojrzał na swego towarzysza, który leżał w niewielkiej odległości przykryty derką i głośno pochrapywał. Widok ten spowodował, że mężczyzna zmarszczył brwi. Taki beztroski sen w sercu puszczy mógłby się źle skończyć.
– Onkel! – zawołał, przeczesując gęste brązowe włosy w poszukiwaniu igliwia. – Już świta!
Wuj jednak się nie poruszył. Zniecierpliwiony, szarpnął go za ramię i niemal do ucha wykrzyczał:
– Onkel, wstawaj! Przespałeś swoją wachtę!
Dopiero teraz wuj otworzył oczy i półprzytomnym wzrokiem rozejrzał się po puszczy.
– A co? – wyjąkał. – Co się stało?
– Nic – odparł młodzian surowo. – Ale mogłoby się stać. Miałeś czuwać, wuju Brunonie!
– Tak cosik mi się usnęło…
– Nie jesteśmy na ulicach Ratyzbony, tylko w słowiańskiej puszczy – powiedział Henning już nieco mniej surowym głosem.
– Coś mi się zdaje, że za często o tym zapominasz.
– Ja? Zapominam? – bronił się. – Niby jak?
– Ciągle myślisz, że jesteś w skryptorium w swoim klasztorze, gdzie w grobowej ciszy kopiujesz uczone księgi. Tymczasem jak okiem sięgnąć trzeszczą prastare dęby.
– Nie bądź taki mądry – odparł mnich. – Mam ci przypomnieć, z jakiego powodu znaleźliśmy się w tej dziczy?
Młodzian nic nie odpowiedział, tylko zagryzł wargi i coś przy siodle zaczął poprawiać. Mnich tymczasem swego osiołka dosiadł.
– Oby Pan dał ludzi napotkać! – westchnął i spojrzał w niebo.
Henning również o tym w duchu pomyślał i wskoczywszy na konia, ku leśnej ścieżce go pokierował. Już trzeci dzień, odkąd minęli Wartę, tą drogą podążali. I choć puszcza żywiła ich a to jagodami, a to kukułczymi jajkami albo miodem płynnym, obydwaj tęsknili za pajdą smacznego kołacza i miską koziego mleka.