O przesądach i przesądnych zachowaniach, czarnych kotach, planetach i ich talizmanach oraz o primaaprilisowym zwodzeniu się i oszukiwaniu – rozmowa z Bogną Wernichowską, krakowską pisarką i dziennikarką.
Marta Bartosik: Dzisiaj trafia do księgarń książka Harry’ego Olivera Czarne koty i prima aprilis. Skąd się wzięły przesądy w naszym życiu, popularny leksykon przesądów, z którymi stykamy się na co dzień i od święta, a ja mam przyjemność rozmawiać ze specjalistką od przesądów, rzeczy dziwnych, uznawanych za magiczne, pozaracjonalne panią Bogną Wernichowską, pisarką i dziennikarką. Pani Bogno, no właśnie, skąd wzięły się przesądy w naszym życiu?
Bogna Wernichowska: Przesądy są pewnego rodzaju zaklinaniem dobrego losu i wyrazem nadziei, że jeżeli postąpimy tak, a nie inaczej, jeżeli czegoś będziemy się wystrzegać albo rozpoczniemy jakąś czynność w określony dzień, przy określonej pogodzie czy fazie księżyca, to wówczas to, czego pragniemy, zaistnieje. Przesądy towarzyszą nam od zawsze. Istniały w każdej kulturze, każdej grupie społecznej, podlegały różnym przemianom ale do dziś istnieją, bez względu na to, co na ten temat mówią racjonaliści, socjolodzy, którzy zresztą zajmują się zawodowo badaniem przesądów, czy osoby, które mówią „ja w nic nie wierzę, li tylko w to, co mogę zobaczyć i zmierzyć”, jak ongiś mówiono. Myślę jednak, że i oni byliby z lekka dotknięci dreszczem niepokoju, gdyby na ich oczach w piątek trzynastego rozprysło się zwierciadło, przeciął im drogę czarny kot, a ptak zapukał dziobem w okno… Są to przesądy w pewien sposób uniwersalne, dziedziczone z pokolenia na pokolenie i znane od wieków wszystkim nacjom w obrębie świata europejskiego. Z kolei przesądy pochodzące z Afryki czy Azji zostały przez kulturę europejską przyswojone w małym stopniu. Ta książka, co zrozumiałe skoro jej autor jest Anglikiem, wysuwa na pierwszy plan przesądy istniejące na wyspach brytyjskich i w Irlandii, czyli w świecie kultury celtyckiej. Słowianie wielu z nich nie znają. Chociażby taki, powiedziałabym, z lekka makabryczny obyczaj do dziś dnia podobno spotykany w Irlandii, a polegający na tym, że po czyjejś śmierci ktoś może wystąpić w roli zjadacza grzechów zmarłego. Pamiętam, że w jednej z angielskich powieści, której akcja rozgrywała się w XIX wieku w sposób przejmujący opisano scenę, w której brat głównej bohaterki podejmuje się tego okropnego i niewdzięcznego zadania. Czytałam tę książkę dawno i dziś już nie pamiętam reszty fabuły, ale ten moment utkwił mi w pamięci. Prawdopodobnie dlatego, że u nas podobne rzeczy w ogóle się nie zdarzały i nie znaliśmy takiego obrzędu.
Nieznany jest nam również przesąd, według którego czarny kot przynosi szczęście. Czarne koty kojarzą się nam raczej z pechem.
Niewątpliwie są zapowiedzią niepomyślnych wydarzeń. Nie jest dobrze spotkać czarnego kota gdy udajemy się na egzamin lub ważną rozmowę. Albo kiedy idziemy do dentysty, bo a nuż zaplombuje nam nie ten ząb, co trzeba…
Bardzo ścisły związek z przesądami mają amulety i talizmany. Zanim o nich porozmawiamy, uściślijmy rzecz terminologicznie. Czy amulet jest tym samym, co talizman?
Według znawców amulet chroni, natomiast talizman przynosi szczęście. To jest taka najstarsza definicja amuletu i talizmanu. I w taki sposób odróżniają je znawcy.
Czym różnią się dzisiejsze talizmany od tych, których używano dawniej?
Większość istniejących talizmanów ma bardzo stary rodowód. Coś przetrwało z tak zwanej magii kamieni. Lubimy mieć przy sobie ładnie oszlifowane półszlachetne kamienie. Wystarczy spojrzeć, ile osób chodzi na giełdy minerałów i tam kupuje obiekty – nie jako lokatę czy po to, żeby zrobić z nich biżuterię, tylko po prostu, aby je mieć. Istnieje wiara, że pewne kamienie półszlachetne czy kryształ górski położony przy komputerze, powstrzymują lub wręcz niwelują szkodliwe promieniowanie. Kiedyś ktoś podarował mi przywieziony zresztą z konferencji naukowej tzw. Don’t worry stone, czyli kamień, który ma likwidować stres. Jest to po prostu ładnie oszlifowany zielony agat, który ściskamy w dłoni jeśli czujemy się zestresowani. Oczywiście wszystko polega na dobrej wierze. Najlepszym dowodem jest fakt, że talizmanem może być wszystko. W krajach Wschodu na dużych sukach, jarmarkach można podejść do szamana czy znawcy przedmiotów szczęśliwych i poprosić, żeby dobrał nam jakiś amulet lub talizman, zależnie od celu, w jakim chcemy go używać. Może się okazać, że dostaniemy po prostu kawałek oszlifowanego szkiełka. Zresztą ten szaman czy znawca wcale nie udaje, że jest to np. szmaragd. W każdym razie to zwykłe zielone szkiełko mamy nosić przy sobie, by nam się dobrze wiodło. A czemuż by nie?
A jak skompletować biżuterię, by dobrze wiodło się nam w miłości? Jakie kamienie mają szczególną magiczną miłosną moc?
Oczywiście turkus. Od najdawniejszych czasów był to talizman miłości. Na Wschodzie i w Grecji nowonarodzonej dziewczynce dawano go jako pierwszy upominek. Później gdy dorastała nosiła go na szyi, a gdy wychodziła za mąż, dołączała go do swojej szkatułki. Amuletami kobiet, które chroniły przed nieszczęśliwą miłością, były ciemne bursztyny. Taki naszyjnik nosiła Cecylia Gallerani, sportretowana jako „Dama z łasiczką”. W epoce renesansu miały one chronić od cierpień nieszczęśliwej miłości, a także od cierpień, które kobiecie zadaje jej własna płeć. Zmniejszały bóle porodowe, migreny oraz to, co dziś nazywamy napięciem przedmiesiączkowym. Białe agaty z kolei uchodziły w Grecji za kamienie, które dodają urody. W XIX-wiecznej Europie dziewczęta, które wchodziły w świat i były przedstawiane w towarzystwie, nosiły ozdoby z granatów. Od wieków wierzono, że ten, kto nosi granat, wydaje się oczom ludzi milszy, ładniejszy, bardziej obiecujący towarzysko niż pozostali.
Wiele przesądów, wierzeń i zwyczajów wiąże się z planetami, zwłaszcza słońcem i księżycem. Niegdyś uważano, że światło księżyca potrafi doprowadzić do szaleństwa, tak więc zwłaszcza młodym kobietom odradzano spanie w pokoju skąpanym w księżycowej poświacie. W obiegu były przesądy przestrzegające przed wpatrywaniem się w księżyc w pełni. Można było patrzeć na księżyc w nowiu, ale jak pisze Harry Oliver wyłącznie przez lewe ramię, nigdy przez prawe, i zawsze przez otwarte okno, nie przez szybę. Jakie właściwości miały talizmany przynależne tej, wydaje się, niebezpiecznej i zmiennej planecie?
Księżyc reprezentował zawsze siłę żeńską w przyrodzie. Kamienie księżycowe były więc talizmanami kobiet. Ale, co ciekawe, w elżbietańskiej Anglii były także talizmanami posłów do parlamentu, czyli polityków. Widocznie uważano, że poseł winien wykazywać elastyczność równą zmienności żeńskiej płci. Kamień księżycowy zapewniał wierną miłość. Pierścień z nim ofiarowany w dzień zaręczyn czy wyznania uczuć miał sprawić, że para miała się nigdy nie rozstać, bez względu na przeciwności losu. Kamienie księżycowe trzeba było co pewien czas wystawiać na blask księżyca w pełni, wtedy to ładowały się dobrą księżycową energią. Dziś jeszcze w wykopaliskach na terenie Grecji i Bałkanów znajduje się klejnoty wykonywane ze srebra, tzw. lunule. Są to ozdoby w kształcie księżyca, albo na nowiu albo w pełni. W większości jednak na nowiu ponieważ nów uchodził za fazę szczęśliwszą dla ludzi, zwierząt, wzrostu sił natury, dla urodzaju i temuż podobnych. Aby rośliny rosły bujnie, siać należało na nowiu. Dzieci urodzone na nowiu uważano za silniejsze i bardziej długowieczne niż dzieci pełni chociaż tych ostatnich było więcej bo ta faza księżyca częściej kończy stan odmienny zarówno u ludzi, jak i u zwierząt.
A dla kogo są przeznaczone talizmany słoneczne?
Dla mężczyzn i dla osób spod znaku lwa. Metalem słońca było złoto, tak jak srebro – księżyca. Tak więc amulet czy talizman wykonany ze złota w kształt słonecznej tarczy, na której jak w dawnych księgach astrologicznych zaznaczony był profil jowialnego mężczyzny, z jednej strony wyniosły, z drugiej pogodny, nosili mężczyźni, zwłaszcza ci, którzy piastowali wysokie stanowiska. Wierzono, że tego rodzaju talizman przydaje autorytetu, pozwala sięgnąć po władzę i ją utrzymać.
Wróćmy w takim razie z nieba na ziemię i przyjrzyjmy się talizmanom, które chronią nasze domy.
Tego rodzaju talizmanów było wiele, szczególnie w epoce renesansu. Niektóre z nich są już dzisiaj zapomniane. Do dziś jednak w wielu krajach europejskich w pobliżu drzwi przybija się podkowę. Sporne jest natomiast, czy szczęśliwa podkowa powinna mieć końce skierowane w dół czy w górę.
I jak powinno być?
Sądzę , że chyba w górę: to, co wzrasta, zawsze jest chyba bardziej szczęśliwe. Poza tym przy wejściu lub w głównym pomieszczeniu wieszano różne obrazy. Pełniły one m.in. funkcję ochronną. Św. Florian chronił od pożaru, św. Antoni od zgub, złodziei, kłopotów związanych z niszczeniem przedmiotów domowych. Matka Boska karmiąca miała sprawić, że domownikom nigdy nie zabraknie pożywienia, zaś św. Józef czuwał nad zgodą w rodzinie i zapewniał harmonię pomiędzy rodzicami a dziećmi. Medal św. Benedykta umieszczony niedaleko drzwi miał sprawić, że nigdy nie wejdzie przez nie osoba mająca złe zamiary względem domowników.
O czym powinniśmy pamiętać, jeśli musimy opuścić dom i wyruszyć w podróż? Dawniej za udającym się w drogę rzucano na szczęście butem…
Wielu kierowców ma w swoim samochodzie medalion ze św. Krzysztofem święcony w dzień tego świętego. Byłam na takiej uroczystości, która co roku odbywa się w naszej parafii. Ludzie, którzy kupili niedawno samochody, przyjeżdżają, aby je poświęcić. Ci, których samochody nie mieszczą na placu przed parafią, przynoszą do poświęcenia same kluczyki. Niegdyś popularnymi talizmanami podróżników były czerwone korale lub turkusy, które umieszczano przy końskich uprzężach. Korale miały chronić zwierzę i jeźdźca od złej pogody, pioruna czy spłoszenia się konia, z kolei turkusy miały sprawiać, że gdziekolwiek się pojawi, będzie życzliwie witany. Talizmanem podróżników był też topaz, nazywany niegdyś kamieniem dyplomatów. Częstokroć ambasadorzy, składający listy uwierzytelniające w dalekich krajach, czy udający się w jakiś dyplomatycznych misjach w czasach gdy Europę zajmowały królestwa, nosili właśnie pierścienie z topazami. Uważano, że topaz jest kamieniem ochrony w takiej sytuacji – słowa posłańca miały być bardziej przekonywające, a obcy mieli go przyjmować z większą życzliwością.
Co może nam zapewnić powodzenie w sprawach finansowych?
Dawniej korzystano z tak zwanych kamieni dobrej fortuny, jak np. oliwin – zielonkawa odmiana topazu, nazywana kamieniem bankierów. W renesansowych Włoszech i w krajach romańskich nosili oni tego rodzaju ozdoby, miały ich strzec przed złymi transakcjami, nieuczciwymi kontrahentami itp. Wierzono także, że srebrne i złote monety poświęcone w dzień św. Eligiusza, tj. 1 grudnia, ewentualnie w dzień św. Spirydiona, patrona od dobrych spraw finansowych (podobno był to żyjący w czasach pierwszych chrześcijan w Azji Mniejszej bankier, a według innych wersji lichwiarz, który nawrócił się na wiarę Chrystusa i z tej racji, gdy poniósł śmierć męczeńską, został patronem od tych spraw) i włożone do szkatułki miały chronić przed rozrzutnością oraz przyciągać dalsze walory. Poza tym, czemu się zresztą Kościół przeciwstawiał już w czasach renesansu, w dzień św. Sprirydiona, czyli 12 grudnia zanurzano w wodzie święconej skrawki pergaminu, na których wypisywano mniej więcej taki tekst: „Święty Spirydionie, za twoją przyczyną, spraw, aby osoba taka to, a taka zawsze cieszyła się pomyślnością finansową. Następnie obdarowana tym skrawkiem osoba nosiła go w sakiewce bądź w torebce. I nigdy nie pokazało się w niej dno…
A dzisiaj nasza sakiewka zdaje się powinna mieć szczególny kolor…
Tak, podobno czerwony. Bo z brązowego portfela pieniądze uciekają zbyt szybko. Wydaje mi się, że z każdego, ale czemu w to nie wierzyć? Trzeba też wspomnieć przesąd typowo słowiański, czyli łuski wigilijnego karpia, które być może zastępują owe skrawki pergaminu z wezwaniem do św. Spirydiona.
Japończycy mają bardzo ciekawy talizman. Figurkę kota Maneki Neko.
…który przyciąga powodzenie we wszystkim, także w sprawach finansowych. To kot z podniesioną łapą, talizman zupełnie nieznany w Europie, chyba że w formie jakichś figurek-suwenirów przywożonych z Japonii. W kulturach Wschodu kot jest postrzegany jako zwierzę przynoszące szczęście i przyciągające powodzenie. Posiadanie figurki Maneki Neko gwarantuje powodzenie u płci przeciwnej. Mężczyzna mający taką figurkę może nie obawiać się, że panie pozostaną wobec niego obojętne. U nas byłby to przesąd zapożyczony ale może kiedyś się upowszechni.
Rozmawiamy o pieniądzach, a stąd już blisko do liczb i talizmanów numerologicznych. Które liczby uważamy za szczególnie szczęśliwe?
W kręgu kultury europejskiej jedynka jako liczba mistrzów albo dziesiątka, bo zero tutaj się jakby nie liczy, uchodzą za szczęśliwe. Niektórzy twierdzą, że takie są również trójka i siódemka. Prawdziwi numerolodzy są jednak zdania, że nie dla każdego są to liczby szczęśliwe; wszystko zależy od numerologicznej wartości naszego dnia urodzin, imienia, nazwiska, itd.
Nasze podejście do liczb jest zdeterminowane przez kulturę, w jakiej żyjemy. Np. uważamy trzynastkę za pechową, a w Chinach i Japonii taki walor ma czwórka, w kulturze europejskiej wyposażona w same pozytywne konotacje.
Niektórzy uważają, że może być ogólnie szczęśliwa ponieważ liczba cztery jest podobna do graficznego znaku planety Jowisz, a ta jest najlepszą z planet i przynosi wyłącznie szczęście.
Podobnie piątek, u nas pechowy, już u naszych bliskich sąsiadów, Niemców takim nie jest…
Tak, w Niemczech za dzień nieszczęśliwy uchodzi czwartek. Jednakże w krajach romańskich, w których odniesienia do kultury antycznej są silne, czwartek był dniem Jowisza. Był to dzień szczęśliwy dla poważnych przedsięwzięć, dla obejmowania stanowisk, zmiany stanu cywilnego i temuż podobnych. Dzieciom urodzonym w czwartek wróżono szczególnie dobrą przyszłość.
Przed nami 1 kwietnia, prima aprilis. Przypomnijmy skąd wywodzi się tradycja oszukiwania i nabierania w ten dzień.
Niektórzy wywodzą to z cerealiów, czyli świąt ku czci rzymskiej bogini Cerery, greckiej Demeter – bogini ziemi, natury, wzrostu, matki wszechrzeczy. Miała ona ukochaną córkę Prozerpinę albo z grecka Persefonę, na którą to córkę zagiął parol Pluton (albo Hades), bóg podziemi i świata zmarłych. Postanowił porwać młodą, śliczną Prozerpinę i uczynił to, gdy panna zbierała żonkile na łące. Matka, która była w pobliżu, słyszała jej żałosne krzyki ale już było za późno. Zaczęła szukać córki i wtedy złośliwy Pluto, nie chcąc, by odebrała mu dziewczynę, zaczął ją zwodzić przy pomocy kukułki, która naśladowała krzyki zrozpaczonej dziewczyny. Cerera błąkała się długo po bezdrożach. W końcu, kiedy podała sprawę przed sąd bogów, uzyskała postanowienie, że córka miała powracać do niej na pół roku, a pół roku spędzać w podziemnym królestwie. Taki był mit. W związku z tym, że do porwania doszło podobno na początku wiosny, 1 kwietnia naśladowano ten incydent, zwodząc się wzajemnie i wyprowadzając na manowce. Na wyspach brytyjskich uważano, że zwieść można kogoś, jeśli przekazuje mu się jakąś fałszywą informację związaną z podjęciem przez niego na próżno dość długiej drogi. Stąd określenie „zwodzić kogoś” i idiom angielski „wywieść kogoś w pole”. W Polsce psikusy primaaprilisowe były nieco inne – mówiono nieprawdę, przekazywano zwodnicze wiadomości. Bywały też psikusy autentycznie złośliwe, np. zachowała się historia o tym, jak Gabriela Zapolska postanowiła się zemścić na pewnym krytyku teatralnym „Czasu”, zdaje się był to Klemens Kantecki, który skrytykował jedną z jej sztuk. Akurat nadchodziła Wielkanoc, a dzień 1 kwietnia przypadał chyba na Wielki Piątek. Tego dnia Zapolska pod zmienionym nazwiskiem przesłała krytykowi bardzo obiecująco wyglądający prezent świąteczny. Omszałą butelkę wina. W święta literat zaprosił przyjaciół i otworzył tęże butelkę wina, i wtedy okazało się, że w środku znajduje się czerwony atrament zmieszany z octem.
Przypomina mi to żarty, które brać szlachecka zwykła sobie płatać, zapraszając znajomych z sąsiedztwa i częstując ich pierogami z trocinami albo kawą z gliny.
Tego typu żarty były w modzie wśród krakowskiej inteligencji. Maria Estreicherówna pisze, że raz prima aprilis był śnieżny i jedna z przyjaciółek jej matki posłała jej babkę, która bardzo pięknie wyglądała… Tyle że była ze śniegu, obsypana tłuczoną cegłą. Tak więc wyglądała zachęcająco (śmiech)…
To piękna anegdota... Ale podobno żarty i psikusy są dozwolone tylko do południa. Te czynione po południu obracają się przeciwko nam i nam przynoszą pecha. Tak twierdzi autor „Czarnych kotów…”.
Jest to zwyczaj anglosaski. W Polsce zwodzono się przez cały dzień. Wręcz obowiązkowo, nawet w urzędach państwowych. Obecnie reliktem dawnego prima aprilis są nieprawdziwe, w niektórych środowiskach być może upragnione informacje, zamieszczane w mediach. Albo jakieś sensacje w rodzaju „Jarosław Kaczyński się żeni w Wielkanoc”. Następnego dnia są one dementowane.
Zobaczymy, co tego roku okaże się w mediach tego typu wiadomością. Żeby zakończyć tę rozmowę o przesądach chciałabym poprosić o próbę podsumowania. Jeśli przysłowia są mądrością narodów, to czym są przesądy?
Przesądy mówią o tym, czego ludzie się obawiają, a także czego pragną. Nie wszystkie odnoszą się do czegoś złego, co się może wydarzyć, niektóre dotyczą zaklinania szczęścia. Badając przesądy, można jak w jakimś zwierciadle historycznym zobaczyć, czego dany naród się obawiał, a czego pragnął. Dany naród czy ludzie mieszkający w tych samych okolicach, mieszkańcy danego miasta... Proszę np. zauważyć, że każde miasto ma swoje dobre i złe miejsca. Ma je Kraków, ma je Gdańsk, Wrocław i Warszawa… Do dziś dnia przewodnicy wskazują je jako historyczne ciekawostki.
Gdzie zatem nie należy chodzić w Krakowie?
Siłą rzeczy się tam zawsze chodzi ale teren Nowego Kleparza, ulicy Prądnickiej, starego fortu, w którym obecnie przechowuje się wino, były miejscem straceń w średniowieczu. Było to już za murami miejskimi. Stała tam szubienica, na której tracono pospolitych złodziejaszków, rozbójników, sodomitów. Było to miejsce negatywne, i gdy budowano twierdzę Kraków, starzy krakowianie powtarzali, że nie jest to miejsce odpowiednie do budowy fortu. Taką złą sławą było owiane.
Czyli tam absolutnie nie chodzimy, a 1 kwietnia płatamy sobie wyłącznie miłe i zabawne figle, zgodnie z krakowską tradycją. Bardzo dziękuję za tę pouczającą i miłą rozmowę.
Ja również. Było mi miło porozmawiać o rzeczach owianych już mgłą przeszłości, ale na tyle interesujących, że można było je przypomnieć.
Rozmawiała Marta Bartosik