Indigo ma 17 lat. Mieszka w Londynie. Od czasu, gdy jako małe dziecko znaleziono ją przy zwłokach matki, wychowuje się w kolejnych rodzinach zastępczych. Indigo najbardziej na świecie chce się dowiedzieć czegoś o sobie, skąd pochodzi, kim naprawdę jest. Zaprzyjaźnia się z Baileyem - chłopakiem z ,,normalnej" rodziny. Między chłopakiem a dziewczyną zaczyna iskrzyć. Pewnego dnia na drodze nastolatków pojawia się bezdomny mężczyzna, który zdaje się wiedzieć coś o Indigo, i który wyraźnie ma coś przeciwko jej znajomości z Baileyem.
Chłopak jest zmuszony podjąć decyzję, której nigdy nie powinien musieć podejmować...
Indigo to afirmująca życie opowieść o miłości i potrzebie przynależności. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Zielona Sowa. Dziś w naszym serwisie możecie przeczytać premierowe fragmenty książki:
Znów miała to wszystko przed oczami, jak film w zwolnionym tempie i z wyciszonym dźwiękiem. Cisza tylko potęgowała każdy drobny szczegół, podkręcając go na pełny regulator. Czuć było zapach starych kubków na herbatę, przypalonych tostów i brudnych pudełek po jedzeniu na wynos. Smak cukru w ustach tak ostry, że rozbolała ją od niego głowa, jakby wciągnęła go razem z powietrzem, a on zbił się w grudki gdzieś na dnie oka. Pamiętała ostatnie żelki toczące się przed nią na podłodze, plamki koloru wśród popielniczek i zmiętej bibułki do papierosa. A może były to jednak cukierki M&M’s? Srebrny telefon komórkowy leżał na stosie czasopism rzuconych na kanapie obok splątanej sterty ubrań. Mama powiedziała, że to dla niej. Później je przymierzy.
Gdzie jesteś, babciu?
Cofnęła się pamięcią do tamtej chwili. Spojrzała na swoje stopy. Nagie palce wystające z sandałów nadal pokrywał piach z piaskownicy w parku. Pochyliła się, obejmując kolana, i oparła się o drzwi. Wciąż były zamknięte. Nie dobiegał zza nich żaden dźwięk.
Może powinna zapukać. Tata powiedział jednak, że może wejść do środka tylko w nagłym wypadku, na przykład gdyby coś zaczęło się palić. Sprawdził, czy kuchenka jest wyłączona, i uśmiechnął się do mamy.
– Widzisz, Mahalio, wszystko w porządku. Nie potrwa to długo.
Wyciągnął ją z ramion mamy i położył na podłodze. Mama nachyliła się i pocałowała ją w nos.
– Ten buziak ma magiczną moc, kochanie. Wszystko będzie dobrze.
Po czym poszła za tatą do sypialni i zamknęła drzwi. Nic jednak nie było w porządku. Wszystko było dobrze tam, gdzie była przed chwilą. Czyli na rękach u mamy. Zamknęła oczy i skrzywiła się, przystawiając ucho do drzwi. Nagle jej głowa wypełniła się dźwiękami. Najróżniejszymi. Dźwiękami chwil poprzedzających to, co się działo teraz. Skrzypnięcie mokrego piachu w piaskownicy, gdy kopała długie, wijące się koryto rzeki. Drewniany słoń, żyrafa, lew, zebra – wszystkie ustawione w rzędzie. Chciała zakopać krokodyla głęboko w piasku, przyczaić go, by złapał trąbę słonia, gdy ten – spragniony – nachyli się nad rzeką, aby się napić. Czy raczej chodziło tu o szyję żyrafy…?
Słyszała chlupot i głuchy odgłos wylanej wody z wiader oraz piski dzieci, które chlapały się wodą. Głos babci przebijający się przez to wszystko i oznajmiający, że zaraz muszą wracać, więc ostatni raz może zjechać na krętej zjeżdżalni.
Potem huk, gdy chłopak spadł z huśtawki i zawołał mamę. Babcia, która biegnąc z pomocą, rozmywała się w oddali.
I mężczyzna przy ławce przywołujący ją po imieniu. Nie znała go. Obiecał jej fantastyczną przygodę, ale tylko zostawił ją w tym pokoju.
Babcia?
Otworzyła oczy. Dźwięk nagle się włączył. Dwa ptaszki-marionetki kłóciły się o coś na kanale CBeebies. Karetka pogotowia – a może to była raczej straż pożarna? Wyła gdzieś w oddali. Dźwięk stawał się coraz głośniejszy, jakby pojazd zbliżał się do niej. I stukanie, walenie w drzwi wejściowe, tak głośne, że zaczęła płakać za mamą.
I jej imię. Ktoś krzyczał jej imię przez otwór na listy.
Nie chciała jednak otworzyć tych drzwi. Chciała otworzyć te, które poprowadziłyby ją do mamy.
Coś przesunęło się za nią. Otworzyły się drzwi do sypialni. Szare tenisówki. Dżinsy. Poduszka na środku ciemnego pokoju jakby unosiła się na wodzie. Stopy na łóżku, na paznokciach u stóp lśnił lakier do paznokci. Ręka zwisająca z łóżka, jakby czekała, aż ktoś ją chwyci.
Dotknęła nosa. Buziak zniknął. Magia zniknęła. Nic nie było w porządku. Wcale.
2
Ten pająk był ogromny. Indigo pomyślała, że jeżeli kiedykolwiek słoń zszedłby się z tarantulą, ten mutant byłby ich dzieckiem. Schwytała bestię do pustego kubka i wyrzuciła za okno. Pająk stoczył się po parapecie i zniknął.
– Kee, wszystko okej. Wywaliłam go. Keely uchyliła ostrożnie drzwi.
– Zamknęłaś okno?
– Tak.
Znad ramienia Keely wyłoniła się pociągła twarz Felixa.
– Był tak cholernie wielki, że bez problemu wbije się tu z powrotem.
Indigo uderzyła kubkiem o stół.
– Jeżeli nie weźmiesz zaraz tych zasranych pudeł z mojego pokoju, znajdziesz brata-bydlaka tego pająka w swoim łóżku!
Felix, usłyszawszy te słowa, ostentacyjnym krokiem ruszył do kuchni i zerwał z lodówki tabelkę z punktami.
– Tu jest napisane, że za obrażanie brata tracisz punkty – oznajmił.
Indigo udała, że ziewa.
– Ty to napisałeś, poznaję po piśmie, idioto. I nie jesteś moim „bratem”.
Felix szturchnął Keely w bok.
– Widzisz, jak ona mnie traktuje? Ale i tak wszyscy wiemy, że to na pokaz. Tak naprawdę to będzie za mną potwornie tęsknić – powiedział.
Indigo przewróciła oczami.
– Chyba w snach! – wrzasnęła. Tak naprawdę miała zamiar przenieść większość swoich rupieci do pokoju Felixa, po czym kupić największy słoik nutelli, jaki tylko znajdzie, postawić na środku stołu w kuchni, wbić w niego łyżkę – i mieć pewność, że nikt go jej nie podwędzi.
Felix m u s i a ł odejść. Tylko w ten sposób będzie bezpieczny. Czy on naprawdę nic z tego nie rozumiał?
Chciała mu o tym powiedzieć, ale czuła, jakby słowa zaplątały się jej na nitce gdzieś w żołądku, a myśląc o nich, tylko mocniej zaciskała supeł.
Felix tymczasem machał przed nią tabelką, tak jakby nie znała jej już na pamięć.
– Spójrzmy, Indigo Bankes. Załadowałaś naczynia do zmywarki i dostałaś trzy punkty. Sprzątanie pokoju? No, tu już nie najlepiej. Żadnych punktów. Niegubienie kluczy. Tutaj z kolei pięć punktów. Ale chwila! Jak w ogóle można dostawać punkty za nierobienie czegoś? Kee, to nie fair! Ja tak nigdy nie miałem.
Keely się roześmiała.
– Cóż, wyćwiczyłam się na tobie, Felix.
– Królik doświadczalny! Pięknie! Opieka społeczna powinna ci za mnie jakoś potrącić.
– Felix, uwierz mi, i tak jestem dla nich tania. Zresztą nieważne. Ile ja mam punktów?
– Szczerze mówiąc, trochę lipa, Kee. Odstawić hobnobsy z czekoladą – zero punktów. Cisnąć pilates. Że co?
– Siódma rano we wtorek w pokoju pełnym babek na diecie pudełkowej. Nie, dzięki – wyjaśniła Kee.
– Wygląda na to, że w tym miesiącu nici z nagrody. Felix przyłożył tabelkę do twarzy i uważnie się jej przyglądał, mrużąc oczy. – Indigo też, przykro mi. Niniejszym ogłaszam, w tym miesiącu nagroda przypada mnie, waszemu ulubieńcowi.
Indigo wyrwała mu tabelkę sprzed nosa.
– Widzisz? – Podkreśliła palcem kolumnę. – Zrób jedną naprawdę wyjątkową rzecz. Przed chwilą to zrobiłam. Punkty dla mnie, prawda, Keely?
Keely przytaknęła.
– Ten mamuci pająk zdecydowanie był jedyną naprawdę wyjątkową rzeczą, Indigo.
Indigo podniosła dwa palce ułożone w literę V na znak zwycięstwa.
Felix pokręcił głową.
– Ale będziesz za mną tęsknić…
Keely odwróciła się do nich, smarując chleb masłem.
– Oczywiście, że tak, prawda, Indi?
Indigo przygryzła dolną wargę. Keely też tego nie rozumiała. Trzy lata spędzone z Felixem były w porządku. Kiedy pierwszy raz to poczuła, nie przejęła się zbytnio a przynajmniej nie odniosła wrażenia, żeby Felix i Keely byli w niebezpieczeństwie. Ale to tylko kwestia czasu. Kiedy Felix w końcu wystawi tyłek za drzwi, ona sama musi pozwolić mu odejść – a potem musi zgnieść wspomnienie o nim jak wymiętą kartkę i rzucić w najdalszy kąt swojego umysłu. I to samo stanie się z Keely – o niej to już w ogóle zapomni, bardziej niż o jakimkolwiek innym opiekunie zastępczym. Tylko wtedy pamięć o nich się naprawdę zatrze.
– To jak, Kee, kupisz mi bilety na Atomic Blondie? Indigo podniosła głos.
– Podeślij mi link do strony, kochanie – odparła Keely, otwierając lodówkę. – Sorry, Indigo, nie mamy już jogurtu. Przeleję ci trochę kasy, gdybyś chciała coś zjeść w stołówce, okej?
– Jasne, nie ma sprawy.
– Mogę zrobić ci też kanapkę. Chociaż chyba nie mamy nic do chleba.
– Zawsze możesz skoczyć na smażonego szczura czy coś – dodał Felix.
Stał przy zlewie, szybko pisząc coś na telefonie. Keely próbowała go wyminąć. Zawsze stawał w niewłaściwym miejscu – i za tym Indigo na pewno nie będzie tęsknić. Albo kiedy puszczał na pełen regulator Grace Jones, oczywiście bez cholernych słuchawek i przez ściany dochodziło tylko łup, łup, łup, póki Keely nie zmusiła go do ściszenia muzyki. Albo kiedy Indigo musiała przechodzić nad jego śmierdzącymi gaciami, które walały się na środku łazienki.
Wyciąganie wszystkich złych wspomnień sprawiało, że było jej łatwiej. Już teraz czuła, jak w jej pamięci zwija się na brzegach i staje się coraz mniejszy.
Natomiast obraz Keely wciąż był wielki i solidny. To dzięki niej solidny wydawał się też świat Indigo. To nie miało jednak teraz większego znaczenia. Nie mogła ryzykować. Wiedziała, co siedziało głęboko w niej i do czego „to coś” jest zdolne.
Keely oparła ręce na biodrach.
– Fast foody są dziełem szatana, Felix. Nie zachęcaj jej do tego, chyba że chcesz, żeby skończyła jak ja – powiedziała.
Felix wsunął telefon do kieszeni i objął ramieniem Keely.
– Keely, u ciebie wszystko gra. Keely strząsnęła jego ramię.
– Chciałabym, żeby zgodziły się z tobą moje kolana powiedziała, po czym pocałowała Felixa w policzek. Leć, bo się spóźnisz!
– I co z tego?
– Felix…
– Żartowałem.
– Daj znać, czy dojechałeś do Wade’a. Żebym nie musiała dzwonić po policję.
– Ach. – Dobiegł z korytarza głos Felixa. – To były czasy…
Zatrzasnął za sobą głośno drzwi.
Keely zapakowała kanapki w folię i schowała je do pudełka.
– Wszystko w porządku, Indigo? Nagle zamilkłaś.
– Tak, wszystko okej – odparła Indigo, czując jednak, że jej żołądek podskoczył do gardła.
Keely pocałowała ją w czoło. Dziewczyna poczuła jej zapach – ogórków i ekskluzywnych perfum Gaultiera. Opieka społeczna powinna zdjąć z niej ten zapach, przełożyć do flakoników i rozpylić nad wszystkimi rodzicami zastępczymi, bo tak właśnie powinny pachnieć prawdziwe matki. Indigo wiedziała, że powinna zachować się teraz jak prawdziwa córka, objąć Keely ramionami, może też ją pocałować – zasługiwała na to.
Wstrzymała jednak oddech i zamarła niczym posąg, dopóki Keely się nie odsunęła.
Usta Keely zadrgały, po czym uśmiechnęła się do Indigo, wskazując na punkt w tabeli.
– Nie spóźniaj się. Chyba obie musimy się trochę bardziej postarać. Masz teraz dwie godziny angielskiego, prawda?
– Tak, z królową debilek Saskią i z Moną. Naprawdę muszę iść?
– Obiecałaś – powiedziała Keely, ściskając dziewczynę za ramię.
Posąg! Posąg! Ale nic z tego i Indigo dała się uściskać. Cóż, m u s i starać się bardziej.
– Minęły dopiero trzy tygodnie, Indigo. To za mało, żeby zrezygnować. I być może to twoja ostatnia szansa, pamiętasz?
Tak, pamiętała. Co nie znaczy, że się z tym zgadzała.
– W d o d a t k u chciałaś, żebym wybuliła kasę na tę kurtkę z Topshopa. Chyba inaczej macie się ubierać w Pitt Academy?
– Ale to dobrze wygląda, Kee.
– Jest piękna, kochanie! Włóż ją. Leć do szkoły. Czuj się świetnie i bądź dobra.
– To twoje nowe motto?
– Tak. Mam zamiar rozświetlić życie zadowolonych klientów Tottenhamu. Do zobaczenia, słońce!
Szelest torby, odgłos kroków na korytarzu, trzaśnięcie drzwi wejściowych, tym razem znacznie cichsze. Keely zawsze była szybsza od wiatru.
Indigo sięgnęła po miskę i łyżkę. Lepiej będzie, jak się za siebie weźmie. Zdjęła plan lekcji z lodówki. Każdy dzień w Pitt Academy był do dupy, ale czwartki były szczególnie arcygówniane. Saskia, Mona, ten oblech Levy wiecznie szczerzący zęby i to beznadziejne miejsce w klasie, tuż pod nosem nauczyciela. W dodatku był tam jeszcze ten dziwny chłopak, Bailey, siedzący w ławce zaraz za nią, który udawał, że się na nią nie gapi. Typowe. M u s i a ł a spodobać się akurat komuś co prawda wysokiemu, ale przeraźliwie chudemu i z dziwacznymi włosami…
Przyczepiła plan zajęć z powrotem na lodówkę, wróciła do pokoju i włączyła prostownicę do włosów. Lepiej by było, gdyby ją wcześniej przetarła, bo serum przeciwko puszeniu się włosów z poprzedniego dnia nie pachniało najlepiej.
Boże. Miała przeczytać wiersz na angielski. Pan Godalming spojrzał na nią z ukosa, gdy wręczał jej kartę pracy. Zerknęła na tytuł i szybko wrzuciła wiersz do torby.
Pieśń na cześć mojej matki.
Czyli Godalming wiedział. Jak pewnie większość nauczycieli. Na pewno rzucali monetą w pokoju nauczycielskim. Ostatni będzie mieć ją w klasie. Potem, kiedy Godalming uświadomił sobie, że przegrał, zaczął zadawać pytania. Zawsze rozmawiali o tym za jej plecami, bo o wiele łatwiej było rozmawiać o niej niż z nią. Pewnie widział całą listę szkół, z których ją wywalili. Pewnie wiedział też, u ilu rodzin zastępczych mieszkała. I pewnie czytał o jej rodzicach i o tym, jak znaleziono Indigo zwiniętą na podłodze sypialni.
Przynajmniej Godalming nie zachowywał się tak jak wszyscy inni – nie patrzył tak jak wszyscy, przekrzywiając głowę, trochę zakłopotany, a trochę zawstydzony, niepewny, czy powinien coś powiedzieć.
Nie powiedział: Gdybyś kiedyś chciała pogadać o twojej mamie, Indigo…
Nie musiała więc odpowiedzieć: Nie, nie chcę. A potem widzieć, jak przechyla głowę na drugi bok.
Wyciągnęła pasmo włosów i przeciągnęła po nim prostownicą. Zapachniało, jakby zbyt długo stała przy ognisku.
Wszyscy nauczyciele dostali pewnie jasne wytyczne, aby nie wspominać jej ojca. Dorośli nigdy o nim nie mówili. W przeciwieństwie do jej rówieśników. To oni chcieli znać każdy szczegół tego, co wydarzyło się w śmierdzącym mieszkaniu na południu Londynu, tak jakby jeszcze tego nie googlowali. Może dorośli nie chcieli, by z szafy wypadły trupy. A może nie chcieli wiedzieć, jak to wyglądało naprawdę. Poduszka. Błyszczące paznokcie.
Oddech.
I co? Łatwo jej było obudzić w sobie „to coś”, co teraz drapało i szarpało jej wnętrzności, rozpychając się w jej wnętrzu. Ci wszyscy psychologowie i pracownicy społeczni próbowali wmówić jej, że to coś innego. Tylko jedna opiekunka społeczna w Medway wiedziała, o co chodzi, krzycząc na Indigo, że niedaleko pada jabłko od jabłoni. Jabłko jednak jeszcze nie spadło. To było to samo jabłko. Te same nasiona. Ma w sobie to samo, co miał jej tata. „To coś” wciąż było w stanie gotowości. To dlatego chwycił za poduszkę i trzymał ją tak długo, aż…
ODDECH!
I jeszcze raz!
„To coś” zwolniło uścisk i upadło gdzieś wewnątrz niej. Nie zniknęło na zawsze, ale na chwilę wystarczy.
Oddech.
Już spokojniej.
Zerknęła w lustro. Wyglądała, jakby przeleciał nad nią helikopter. Nie ma szans, żeby pokazała się w Pitt Academy w takim stanie.
Ktoś zadzwonił do drzwi. Kurde. Była już prawie dziewiąta. Indigo odkręciła kolejne pasmo włosów i włożyła je do prostownicy.
Znów przyszła jakaś poczta. Na litość boską! Nie ma szans, żeby wyszła na ulicę w tłustych lokach. Włożyła prostownicę do puszki na wsuwki i wyszła do przedpokoju. Parę listów i menu z pizzerii leżało rozrzucone na dywanie, a w otworze na listy tkwiła wciśnięta paczka. Zgarnęła listy i ułożyła je na kaloryferze. Paczka była tak naprawdę wypchaną kopertą, na której widniało imię Keely i nabazgrany długopisem adres, którego druga część wciąż wystawała po drugiej stronie drzwi. Jezu, listonosz musiał użyć młotka, żeby ją tu wcisnąć. Utknęła. Następnym razem Kelly będzie musiała sobie z nim pomówić. Indigo chwyciła mocno za kopertę, czując, że folia bąbelkowa, która wyściełała paczkę, pęka pod naciskiem palców. Pociągnęła po raz kolejny. Cholerny centymetr. Nie miała na to czasu. Prostownica pewnie zaraz spali jej pokój. Jeszcze jedno szarpnięcie i… głupia paczka była wolna.
Świetnie. Przesyłka dla Keely wyglądała, jakby wdała się w bójkę ze wszystkimi listami na poczcie. Lepki brązowy papier oderwał się trochę od folii bąbelkowej, tak że koperta wydawała się w połowie otwarta.
Indigo potrząsnęła lekko kopertą. W środku schowane było coś małego i twardego. Spróbowała wyczuć palcami, co to. Miało ostre brzegi. Może Keely znów coś kupowała na eBayu i zapomniała sprawdzić wymiary – tak jak wtedy, gdy przysięgała, że znalazła za bezcen ręcznie zdobiony fotel bujany. Kiedy go przysłano, okazało się, że był wielkości jej dłoni.
Poczuła znajomy zapach. Kurwa – miała rację co do prostownicy. Rzuciła paczkę na stos innych listów. Dostrzegła jeszcze znajomą pieczątkę. Jasne, każdy mógł być adresatem, ale tak wyglądały zwykle przesyłki od opieki społecznej. Ostatnio był to plik zdjęć ze Scarlet i Coral, które później przekazała jej Keely. Tyle że było to już rok temu. Co innego mogli przysłać?
Indigo chwyciła za kopertę i znów nią potrząsnęła. Mała, twarda rzecz przesunęła się wewnątrz.
Koperta i tak była już zniszczona. Keely nie będzie zła, jeśli ta rzecz tak po prostu z niej wypadnie. Indigo włożyła mały palec w dziurę w paczce i przewróciła ją do góry nogami. Malutka rzecz w środku dotknęła jej palca. Dziewczyna poruszyła palcem. Dziura lekko się powiększyła. I jeszcze trochę. Tak jest. Nagle mała rzecz spadła prosto na jej dłoń.
Indigo utkwiła w niej wzrok. To była dziecięca zabawka, mały drewniany krokodyl. Był pomalowany na zielono, a biała farba trochę schodziła z zębów, ale Indigo już to wiedziała. Zamknęła zabawkę w ręce i mocno ją ścisnęła. Wyszczerbiony kawałek na końcu ogona wbił się w jej skórę. Wiedziała, że tak się stanie. Dobrze znała jego ciężar, mimo że ostatnim razem, gdy go trzymała, miała znacznie mniejsze ręce.
O Boże!
Indigo wróciła do pokoju i siadła na podłodze. Odłączyła dymiącą prostownicę i odłożyła ją na bok. Było już za późno. Koperta została wyjęta. Krokodyl nie wróci już do ciemności.
Oddech.
Położyła krokodyla na dywanie, otworzyła kopertę i wysypała resztę na podłogę. Ze środka wypadł porwany kawałek serwetki. Wyglądało to tak, jakby krokodyl wygryzł sobie drogę na wolność. Ponadto dwie kartki papieru, jedna A4, z adresem opieki społecznej. Druga była mniejszą, zapisaną kartką ze staromodnej papeterii, złożoną na pół.
Indigo rzuciła okiem na pierwszy list. Droga Keely… Olive Bankes… matka Mahalii… długotrwała demencja… Tak, o tym wiedziała już od dawna. Jeszcze więcej informacji… Najwyraźniej opieka społeczna miała przesłać to Keely znacznie wcześniej. Najmocniej przepraszamy za opóźnienie. Nic nowego. Keely miała też kierować się rozsądkiem… i zadzwonić, gdyby potrzebowała dodatkowego wsparcia. Indigo prawie roześmiała się w głos. Keely mówiła, że gdy tylko udało jej się dodzwonić, opiekun społeczny zajmujący się sprawami Indigo zdążył się już zmienić dwa razy.
A kto miał prawo decydować o tym, czy Indigo potrzebowała „rozsądku” Keely? Nasłuchała się już wystarczająco dużo o dorastaniu i odpowiedzialności za swoje czyny. I to właśnie zamierzała teraz zrobić. Przejąć odpowiedzialność. Rozłożyła kremową kartkę i rozprostowała list na kolanie. List zapisany był tylko z jednej strony, ale zdania były rozrzucone, zapisane różnokolorowymi długopisami. Czasem litery były zgrabne i zapisane równo. Pod koniec listu rozbiegały się już we wszystkie strony.
Moja piękna Indigo, zostało mi już niewiele czasu. Dziś rano obudziłam się w obcym pokoju, ale oni mówią, że mieszkam tu już od wielu miesięcy. Niedługo nic nie będę już kojarzyć. Lecz nawet gdy nie będę potrafiła się wysłowić, wiem, że wciąż będziesz w moim sercu.
Poprosiłam dom opieki, żeby wysłali ten list do ciebie, gdy już odejdę.
Od razu zapisałam adres na kopercie, w razie gdybym zapomniała!
Nie wiem, jak długi będzie ten list, bo pisanie bardzo mnie męczy.
Wysyłam ten list co wieczór.
Chciałabym, żeby moja dusza zaznała spokoju.
Przebacz ojcu. Znajdź go. Przebacz mu.
Mahalia mi powiedziała. Nie H. Tylko mi.
Kocham kocham kocham
Twoja babcia
Mahalia mi powiedziała. Co, do licha, powiedziała jej Mahalia? Przecież ona nie żyje! Przez tego gnojka…
Skronie Indigo pulsowały, jakby dotknęła je prostownicą.
Oddech! Głęboki wdech.
To musiał być żart jakiegoś gównianego pracownika opieki społecznej, którego kiedyś zraniła i o którym zapomniała. Może to ta kobieta, która kiedyś nakrzyczała na nią z powodu tych jabłek i drzewa. Wylali ją za to. N a p e w n o chciała się zemścić.
Przebacz ojcu. To były jakieś jaja.
Czuła, jakby ogromny pająk, którego wcześniej wyrzuciła za okno, dostał się do jej głowy i biegał tam i z powrotem po mózgu.
Z kolejnym wdechem pozwoliła powietrzu rozejść się po ciele. Poczuła się lepiej. Jeszcze raz. Przeczytaj wszystko od nowa. Powoli. Skup się na każdym słowie, zanim przejdziesz do następnego.
Moja piękna Indigo… wciąż będziesz w moim sercu… gdy już odejdę.
Pracownik opieki społecznej, który zajmował się sprawami Indigo, specjalnie przyszedł powiadomić ją o śmierci babci. Pewnie powiedzieli Keely, żeby miała na nią oko, w razie gdyby „to coś” się w niej obudziło, ale nic takiego się nie wydarzyło. Indigo obserwowała w spokoju pracownika, nie komentując niczego. Nie pamiętała nawet, jak wyglądała jej babcia, a zdjęcie, które jej przysłali, w niczym nie pomogło.
A teraz nagle to. Dziwny list napisany przez szaloną kobietę, która zapominała, gdzie mieszka. Naprawdę musiała być nieźle trzepnięta. Chciała, żeby Indigo przebaczyła Toby’emu Scottowi i go odszukała!
Odszukać go? Indigo bardzo dobrze wiedziała, gdzie jest – na dnie taniego zbiorowego grobu razem z ciałami innych nierobów. Nie zasługiwał nawet na nagrobek informujący innych, kim był. Nie ma szans, żeby udała się na północ i stanęła przed prostokątem ziemi z pochyloną głową. Toby Scott. Odszedł na zawsze. I krzyżyk na drogę, do cholery.
Szkopuł w tym, że nie odszedł na dobre. Zostawił ją z „tym czymś”, rozbijającym się w jej wnętrznościach, wypełniającym pustkę. „To coś” czekało tylko, aby się rzucić na ludzi, których tak naprawdę…
kocham kocham kocham
Przez niego nikogo nie mogła pokochać. Nigdy. Wystawiłaby ich tylko na niebezpieczeństwo.
Objęła kolana ramionami, wykopując krokodyla w głąb pokoju. List trzymała wciąż w ręce, nie mogła go wypuścić. Zamknęła oczy. Czuła, jak „to coś” znów się w niej porusza, rozciąga, jak ciepło „tego” sięga jej gardła.
ODDECH, ODDECH, ODDECH!
O Boże.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Indigo. Powieść Patrice Lawrence kupicie w popularnych księgarniach internetowych: