O cieniu, który wojna rzuca na kolejne pokolenia i o marzeniach, które pozwalają patrzeć w przyszłość. „Odlecieć jak najdalej" Ałbeny Grabowskiej

Data: 2024-07-05 13:27:57 | aktualizacja: 2024-07-05 13:27:47 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 16 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Warszawa, rok 1965. Ola Czerniawska jest uczennicą klasy maturalnej – zdolną, ambitną, ładną, a w dodatku zakochaną z wzajemnością. Dziewczyna ma jednak swoje tajemnice. Marzy skrycie o ucieczce na Zachód. Mieszka tylko z babcią, jej matka na skutek traumy po powstaniu od lat przebywa w szpitalu psychiatrycznym, a ojca nie pamięta. Olę i jej babcię obserwuje TW Czyżyk - ale dlaczego akurat te dwie kobiety wzbudziły zainteresowanie organów bezpieczeństwa? Kto jest tajnym współpracownikiem bezpieki? I czy w związku z tym Oli uda się spełnić marzenie o wyjeździe z kraju?

Odlecieć jak najdalej grafika promująca książkę

Odlecieć jak najdalej Ałbeny Grabowskiej znakomicie ukazuje atmosferę lat 60. – wciąż obecne ślady wojny i powstania jak cień kładących się na życiu mieszkańców stolicy, różnice między zwykłymi ludźmi a tymi uprzywilejowanymi, trudy życia codziennego, aspiracje młodych i starszych i powiewy wielkiego świata: Konkurs Chopinowski, występy ówczesnych sław, m.in. Dalidy i Elli Fitzgerald, pokazy mody. Na stronach tej powieści obok postaci fikcyjnych pojawiają się też autentyczne, jak np. ówczesny premier Józef Cyrankiewicz i osoby z jego otoczenia, Jadwiga Grabowska – dyrektorka artystyczna Mody Polskiej, czy Martha Argerich – argentyńska pianistka.

Do przeczytania powieści zaprasza Dom Wydawniczy Rebis. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment książki Odlecieć jak najdalej:

WRZESIEŃ

Ola postanowiła uciec na Zachód. Wielokrotnie zastanawiała się, jakie będzie pierwsze zdanie książki, w której opiszą jej historię. „Aleksandra Czerniawska nie była piękna” nie wchodziło w grę, ponieważ stanowiło jawną zrzynkę z Przeminęło z wiatrem, a poza tym rozmijało się z prawdą. „Dawnymi czasy Czerniawscy żyli mniej więcej tak, jak żyją wszyscy po dworach na wsi” też nie, bo rodzina Oli w przeciwieństwie do przodków Bogumiła Niechcica nie miała żadnego dworu. „Imię moje Ola” było zbyt banalne, a „Warszawa się budziła” bez sensu, bo nie byłoby to o niej, tylko o mieście, w którym żyła, i to nie z własnej woli. Przychodziły jej do głowy różne banały typu: „Długo patrzyła, jak balon się wznosił, aż całkiem zniknął za horyzontem”. Albo: „Zdjęła ze ściany portret rodzinny i powiesiła rysunek naprędce skreślony jego ręką”. Lub: „Nie zabrała ze sobą niczego, bo to, co było najcenniejsze, zamieniło się w popiół”. Długo ta kwestia pozostawała otwarta, aż któregoś poranka zbudziła się i przypomniała sobie, co się jej śniło, a wtedy postanowiła, że pierwsze zdanie powieści o niej będzie brzmiało właśnie tak: „Ola postanowiła uciec na Zachód”. A potem… A potem co? – pytała samą siebie, patrząc w lustro, ale odpowiedź nie była taka prosta. A potem się zobaczy, odpowiadała ciemnowłosemu, ładnemu obliczu i postanawiała, że pomyśli o tym jutro, względnie pojutrze. Albo po maturze. I na pewno zrealizuje swój plan. – Diabła zobaczysz! – upominała ją babcia, która nie miała pojęcia, że Ola prowadzi ze swoim odbiciem bardzo poważne konwersacje. – Do nauki się bierz, a nie w lusterko patrzysz. – To by była jakaś odmiana. Żeby się w końcu pokazał, bo wiemy, że jest, ale nie wiemy gdzie – odpowiadała jej Ola po cichu, bo wzmianka o diable mogłaby babcię zdenerwować i sprawić, że dziewczyna musiałaby się wraz z nią modlić wieczorami, czego serdecznie nie znosiła. Babcia była bardzo pobożna i Ola to szanowała. A chociaż sama wierzyła w Boga Wszechmogącego, to jakoś się jej nie wydawało, że ów Bóg kojarzy taką Olę i jej babcię, które żyją sobie we dwie w Warszawie w 1965 roku. Bóg według Oli utknął myślami w Ameryce, gdzie mieszkają szczęśliwi ludzie, albo na Zachodzie, o którym marzą wszyscy, naturalnie w cichości serca, bo za głośne marzenia wysyłają do więzień. Na Polskę wedle obserwacji Oli nie zwracał najmniejszej uwagi i pozwolił, żeby ludzie żyli biednie, szaro i zamiast radości pełni byli rozczarowań. Z jakiegoś powodu Bóg umieścił Olę i jej babcię w tej rzeczywistości i żeby nie było im aż tak źle, rzucił ochłapem w postaci niewątpliwej urody obu, przy czym Ola miała urodę w pełnym rozkwicie, a babcia przebrzmiałą, dołożył małe mieszkanie i po namyśle dorzucił talent w rękach, który pozwalał dorobić na boku. Z tym dorabianiem także trzeba było uważać, bo babcia obszywała klientki z ich kamienicy i kilku sąsiednich, a ponieważ szyła jak mistrzyni, to wszystkie sobie przekazywały informację o genialnej krawcowej, która z dwóch starych sukienek zrobi jedną nową, uszyje spódnicę na bal z firany, a elegancką bluzkę z farbowanych pieluch. Ola także potrafiła szyć, ale babcia kazała jej się nie przyznawać i nie narażać, bo gdyby je złapano, to tylko babcię wsadzą do więzienia, a Olę nie. Babcia miała obsesję na punkcie więzienia, pewnie dlatego że w czasie wojny siedziała na Pawiaku i mało jej nie rozstrzelali. – Już wszystko umiem – powiedziała Ola pojednawczo. – To znaczy na klasówkę z matematyki i budowę jedwabnika na biologię. Zewnętrzną i wewnętrzną. – Jedwabnika? – Babcia aż usiadła. – Po co komu ta wiedza? Jedwabniki snują jedwabne włókno, a Ola kochała powstający z niego śliski i piękny materiał, dlatego chętnie nauczyła się, jak jest zbudowany jedwabnik. Kiedy była w podstawówce, ich klasę zawieźli do Milanówka pod Warszawą, do fabryki jedwabiu, i ona sobie te owady dokładnie obejrzała. Były jednocześnie ohydne i ładne, Ola nie mogła się zdecydować, kiedy patrzyła, jak zielone gąsienice pochłaniają liście morwy, żeby później owinąć się w kokon. – Obrałam ziemniaki – dodała szybko Ola, bo babcia już podwijała rękawy, żeby zabrać się do obiadu. – Ja bym sobie obrała, moje dziecko, ty się ucz. Przecież masz maturę. Babcia ciągle powtarzała, żeby Ola się uczyła, i gotowa była zwolnić ją z wszelkich obowiązków domowych, byle tylko widzieć wnuczkę z podręcznikiem. Ola tego nie rozumiała, bo nauka przychodziła jej z łatwością i nigdy nie musiała ślęczeć nad książkami. Zdolności odziedziczyła po mamie, która ponoć świetnie się uczyła, a o której w domu się nie mówiło, bo babcia zaraz zaczynała płakać. Ola też miała świetne stopnie, zarówno z przedmiotów ścisłych, jak i humanistycznych, więc nie było żadnego powodu, żeby nie mogła pomóc w domu, obrać ziemniaków, usmażyć kotletów czy pójść po zakupy. Czasami babcia, zwłaszcza kiedy przypominała sobie, że wnuczka ma maturę, nawet na wyjście na spacer patrzyła niechętnie, dając jej do zrozumienia, że ze spaceru nic Oli nie przyjdzie, a dodatkowa godzina nad zadaniami z matematyki zapewni jej lepszą ocenę na egzaminie dojrzałości. Babcia przed wojną skończyła szkołę handlową, z czego była bardzo dumna, bo nie każdemu wiejskiemu dziecku płci żeńskiej udało się zaliczyć taki awans społeczny. W naturalny zatem sposób uważała, że nauka to podstawa. Aktualnie nie pracowała w handlu, tylko w przychodni lecznicy rządowej na Emilii Plater, w rejestracji, gdzie czekając z utęsknieniem na emeryturę, zapisywała ludzi na wizyty lekarskie i wydawała numerki, niektóre po znajomości, za pudełko czekoladek albo kwiatki, chociaż zdecydowanie wolała czekoladki.

– Moja babcia nie umiała pisać – przypominała Oli i dodawała:

– Mama też by się nie nauczyła, bo na wsi dzieci pracowały, odkąd potrafiły ustać na nogach, ale na szczęście oddali mamę na służbę do Warszawy i dobrzy państwo nauczyli ją liter, a potem posłali do szkoły.

Tak, tak, dopowiadała w myślach Ola, która znała tę historię na pamięć. Prababcia Kachna i jej rodzeństwo pasali krowy, pomagali przy zwierzętach w obejściu, robili w polu za wikt i opierunek. Ci dobrzy państwo z Warszawy spadli prababci jak z nieba, bo dzięki temu nie tylko nauczyła się czytać, pisać i liczyć, ale też poznała w Warszawie pradziadka, który pracował w fabryce, wyszła za niego za mąż i już tu została. Pradziadek nie był dobrą partią, bo zaglądał do kieliszka i zdarzało mu się żonę bić, ale przynajmniej nie musiała wracać na wieś. Ola kiedyś wyobrażała sobie, że prapradziadkowie tęsknili za swoją córką i często odwiedzali ją w mieście, ale babcia jej wytłumaczyła, że nic bardziej mylnego – cieszyli się, że jedna gęba mniej do wykarmienia, nie chcieli jej wcale oglądać i jeszcze wcisnęli Kachnie siostrzyczkę, która była słabowita i nie nadawała się do pracy w polu, więc z niej nie było żadnego pożytku. I prababcia Kachna tę Felusię wychowała jak swoją córkę. Felusia była dla babci Krysi niczym siostra, bo były niemal w jednym wieku. I kiedy umarła przy porodzie, to babcia strasznie rozpaczała i chciała wziąć dziecko do siebie i wychować, ale maleństwo żyło tylko miesiąc, bo przecież od początku coś poszło nie tak. Od początku z całą rodziną babci było coś nie tak. Ola to wiedziała aż za dobrze, nawet jeśli nie odsłonięto przed nią wszystkich rodzinnych tajemnic.

– Dzieci na wsi… – Babcia wzdychała i Oli robiło się strasznie przykro, bo wyobrażała sobie te biedactwa, które zapracowywały się na śmierć i nikt im dobrego słowa nie powiedział, a na dodatek nie przytulił, kiedy chorowały albo im było źle.

Ola zawsze miała co jeść i włożyć na grzbiet, dbano o nią i pewnie kochano, ale jej także nikt nie przytulał. Kiedy jeszcze była mama, to owszem, obejmowała ją i głaskała po głowie, ale bardzo szybko stało się to złe i mama zniknęła z jej życia, powodując wyrwę w sercu, której babcia nie umiała lub nie chciała załatać, bo sama rozpaczała i tęskniła za utraconą córką.

– Ty się ucz, a nie mi tu będziesz w obejściu robić – nakazywała wnuczce, a potem dodawała jeszcze coś o nowoczesnych kobietach, które teraz wiedzą, czego chcą, i żyją według własnych zasad, w czym pomaga im nauka.

Ola nigdy nie podjęła polemiki, chociaż chętnie by się dowiedziała, co znaczy według babci nowoczesność. Obawiała się, że dotknięta bolesnymi doświadczeniami czasu wojny i powojennymi babcia wyobraża sobie, że Ola nigdy nie wyjdzie za mąż (żeby nie zostać wdową), nie będzie miała dzieci (żeby ich nie stracić), poświęci się za to karierze naukowej, która była według babci lekka, łatwa i przyjemna oraz niosła same korzyści w porównaniu z ciężką dolą żony i matki. Ola nieraz zastanawiała się, czy babcia nie ma racji i czy naprawdę nie lepiej jest iść przez życie samej. Nikt nie powiedziałby, że Ola nie ma męża, bo nikt jej nie chciał. Była na to stanowczo za ładna i miała wielbicieli na pęczki. Nikt na tobie nie wisi, przekonywała samą siebie, nie musisz rezygnować ze swoich planów dla mężczyzny ani nie żyjesz w nieustannym strachu o dziecko. Tyle że, dumała, na starość nie ma kto ci podać szklanki wody albo chleba ukroić. Ale i na to można znaleźć sposób, wystarczy kogoś opłacić, żeby tę wodę podawał, albo odejść z tego świata, nim się człowiek zestarzeje.

Ola stanowczo była za śmiercią na swoich warunkach. Za dużo się nasłuchała o śmierci w rodzinie, która przychodziła sobie, kiedy i jak chciała, żeby i ona miała się poddać temu, co los dla niej przygotował.

– Uczę się, uczę – skwitowała i wsadziła nos w książkę, którą sprytnie umieściła w podręczniku do biologii na stronie z budową jedwabnika.

Czytała „Złego „po kawałku, delektując się tą powieścią, którą pożyczył jej kolega z klasy. Każdy chciał tę książkę przeczytać, a od kiedy jej autor kilka miesięcy wcześniej ostatecznie opuścił kraj, Złego trudno było uświadczyć nawet w bibliotekach. Ojciec kolegi ponoć ukradł komuś ten pożyczony

egzemplarz. Ola nie wiedziała, czy w to wierzyć, ale sądząc po treści i po tym, że musiała podpisać specjalne oświadczenie, że zobowiązuje się oddać Złego w ciągu dziesięciu dni, czy go przeczyta czy nie, była skłonna uwierzyć.

Chowała książkę, bo babcia mogła uznać ją za wywrotową i wpaść w jeden z tych swoich nastrojów, podczas których modliła się żarliwie o ocalenie ich dwóch, o to, by nigdy nie spotkało ich to, co jej kochaną Karolinę. Ola bała się tych nastrojów, bo wiedziała, że babcia wtedy strasznie cierpi i nie można jej w żaden sposób pomóc.

Ola uwielbiała czytać. Najbardziej kryminały, których było zatrzęsienie w bibliotece. Pani Jaga, bibliotekarka pamiętająca jeszcze jej mamę, podsuwała Oli także „światową literaturę”, bo jak twierdziła, „wnuczka Krysi i córka Karoliny” powinna czytać raczej klasykę, a nie jakieś tam „zabili go i uciekł”. Dla świętego spokoju Ola przeczytała więc całego Aleksandra Dumasa, zresztą, musiała to przyznać, z ogromnym zainteresowaniem. Najbardziej podobał jej się „Hrabia Monte Christo”, powieść o miłości i zemście, przebaczeniu oraz nienawiści. O tejże powieści można było podyskutować tak z panią Jagą, jak i babcią oraz opowiedzieć koleżankom, które były mniej zainteresowane bieganiem do biblioteki. Temat w każdym razie był zupełnie bezpieczny, przynajmniej Oli tak się wydawało. O bohaterach książek, płci męskiej, rozmawiała tylko z Halą. Lubiła ją i uważała za najbliższą koleżankę, chociaż przyjaciółką by jej nie nazwała.

Ola w ogóle nie miała przyjaciółek, pewnie dlatego, że nie lubiła się zwierzać ani opowiadać o sobie i swojej rodzinie.

Z Halą jej było dobrze. Z jednej strony miała z kim siedzieć, chodzić na spacery czy potańcówki, z drugiej strony nie musiała bez końca opowiadać o tym, co czuje, myśli czy co planuje.

Hala była przy tym zwyczajna jak kasza manna. Tak samo biała i nijaka, co też stanowiło plus, bo przy niej bardzo było widać, jak atrakcyjna jest Ola.

– Dobra z niej dziewczyna – mówiła babcia, która przyjaźniła się z babcią Hali, panią Teresą.

Między babciami panowała jeszcze dziwniejsza znajomość niż między dziewczętami. Starsze panie od wielu lat spotykały się raz w tygodniu, zawsze w sobotnie popołudnia, w kawiarni na Nowym Świecie. Zamawiały za każdym razem to samo, czyli herbatę, szarlotkę i ptysia. Raz jedna jadła ptysia, a druga szarlotkę, a tydzień później odwrotnie. Rozmawiały przy tym o wszystkim i o niczym, co nazywały ploteczkami.

Każda z nich szykowała się na to spotkanie niczym na bal. Babcia Krysia wkładała kapelusz z piórkiem, jedną z dwóch najlepszych sukienek, a kiedy było zimno, palto z kołnierzem z lisa. Mogłyby się spotkać u Oli albo u Hali, ale przecież nie o to chodziło. Wyprawa na Nowy Świat w poszukiwaniu wspomnień ze świata, który każda z babć bezpowrotnie utraciła w trakcie wojny, należała do rytuałów. Obie tego potrzebowały, niemal nigdy nie odwoływały spotkań, jedynie w razie choroby. Niezmienny rytuał, jak niezmienne było codzienne życie.

Ploteczki były nieszkodliwe, bo ani babcia Krysia, ani pani Teresa nie należały do tego typu osób, które źle mówią o bliźnich. Opowiadały sobie zatem o sąsiadach i sąsiadkach, o tym, że Maciejowie dzieci nie mają, a szkoda, bo bogaci ludzie. Mogliby adoptować, ale z jakiegoś powodu nie chcą. Może Maciejowa nie chce obcego dzieciaka chować, a może to Maciej nie chce. Mówiły i o tym, że Radomska z kamienicy obok w sklepie z mięsem pracuje, ale sąsiadom w pozyskaniu tego deficytowego towaru wcale nie pomaga, ponieważ już dawno stwierdziła, że gdyby tak miała usłużyć każdemu znajomemu, toby dla obcych nic nie zostało, i dopiero miałaby kłopot. Zatem wszyscy grzecznie ustawiali się w ogonku i brali, co było na ladzie, bo pod ladą nie było teoretycznie nic. Babcia Krysia uważała, że to jest bardzo sprawiedliwe i Radomska jest uczciwą sklepową, a babcia Teresa sądziła, że ona tylko tak gada do swoich, a obcym towar załatwia.  Swoi przy tym nie gadają, a obcy też trzymają gębę na kłódkę, żeby nie stać w kolejce. O to mięso prawie się obie kłóciły, bo przed wojną czegoś takiego jak „nie ma mięsa” nie było.

Mięso było zawsze. Tyle że mięso stało się tematem tabu po tym, jak pod koniec poprzedniego roku rozpętała się „afera mięsna”, a na początku tego stracono jej głównego bohatera. Babcia to nawet płakała, bo kto widział, żeby człowieka za takie coś powiesić, a zresztą, argumentowała, czy to na pewno był złodziej, bo zupełnie nie wyglądał… I na początku, jak jeszcze trwał proces, obie szeptały o tym całym nieszczęściu, ale potem przestały. Wszyscy zamilkli z przerażenia.

Ola myślała wtedy złośliwie, że cała ta straszna sprawa musi babciom odbierać apetyt. Ale sama była przekonana, że stała się okropna niesprawiedliwość i że jeszcze większą grandą jest to, że lepiej nie mówić o tym w szkole, by się nie narazić władzy. Ola wprawdzie nie sądziła, żeby władza się nimi interesowała, bo cóż one mogą, wdowa i sierota, ani pomóc, ani zaszkodzić, ale gdzieś tam pod skórą czuła, że milczenie w sprawach politycznych jest złotem. Obiecała zatem babci, że nigdy się nie będzie wypowiadać na temat ekonomii państwa ludowego ani też dyskutować o wymiarze (nie)sprawiedliwości. Potem od Hali dowiedziała się, że pani Teresa kazała jej obiecać to samo. I tak starsze panie wróciły do nieszkodliwych rozmów nad ciastkami.

Powieść Odlecieć jak najdalej kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Odlecieć jak najdalej
Ałbena Grabowska9
Okładka książki - Odlecieć jak najdalej

Warszawa, rok 1965. Ola Czerniawska jest uczennicą klasy maturalnej - zdolną, ambitną, ładną, a w dodatku zakochaną z wzajemnością. Dziewczyna ma jednak...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Lato drugich szans
Dagmara Zielant-Woś
Lato drugich szans
Dolina Marzeń. Przeszłość
Katarzyna Grochowska
Dolina Marzeń. Przeszłość
Upiór w szkole
Krzysztof Kochański
Upiór w szkole
Piwniczne chłopaki
Jakub Ćwiek
Piwniczne chłopaki
Z okruchów nadziei
Anna Siedlecka
Z okruchów nadziei
Kroniki Czasu Ziemi
Andrzej Góral
Kroniki Czasu Ziemi
Niewolnica elfów
Justyna Komuda ;
Niewolnica elfów
Gorath. Uderz pierwszy
Janusz Stankiewicz
Gorath. Uderz pierwszy
Pokaż wszystkie recenzje