- Ani broń ani sposób w jaki ją trzymasz, nie są ważne.
- A co jest ważne?
- Pasja.
Starość nie radość, wiadomo. Ale jak cię znajdują pod stosem trupów, bez pamięci, za to z ogromnym bukłakiem pełnym wódki, który tulisz do siebie niczym troskliwa matka niemowlę, to wiadomy znak, że żarty się skończyły.
Tak oto rozpoczyna się zupełnie nowy rozdział w życiu Viriona.
Pamięć: brak.
Umiejętności: ponadprzeciętne.
Cierpliwość: mocno ograniczona.
Dodając do tego trzy pary oczu wpatrzonych w niego z uwielbieniem i trzy pary ust szpecące nabożnie Mistrzu, prowadź!, dostajemy najlepszą ekipę ze spalonego teatru i reżysera na skraju załamania nerwowego. Ale jaka to będzie piękna katastrofa!
Do przeczytania książki Andrzeja Ziemiańskiego Virion. Legenda miecza. Krew zaprasza Fabryka Słów. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment powieści:
Rozdział pierwszy
Rzeźnia stała na wzgórzu, daleko od zniszczonej wsi, i tak jak ona sprawiała wrażenie od dawna opuszczonej. A jednak coś tutaj było nie tak. Jakiś drobny, nieuchwytny na pierwszy rzut oka szczegół sprawiał, że to miejsce wyglądało inaczej. Co stanowiło różnicę?
– Muchy – powiedziała Aya. – Tu się roi od much.
Jej siostra Zaina, jakby spodziewając się, że nawet tu, na podejściu, owionie je zapach gnijącego mięsa, zmarszczyła nos.
– A dlaczego much nie ma w zagrodach?
– Wieś już dawno zniszczyli. Nikt nie mieszka i nic tam nie ma.
– To niczego nie tłumaczy – włączył się do rozmowy Elmo. Nie mógł zrozumieć braku logiki u swoich dwóch starszych sióstr. Skoro wieśniacy uciekli już dawno, to przecież nie było ludzi do obsługi tak wielkiej rzeźni. Musiała zostać zamknięta dokładnie wtedy, kiedy w chałupach poniżej zabrakło już mieszkańców. Dlaczego więc tam nie ma rojów much, a tutaj są? I to w nadmiarze?
Chłopak sięgnął do juków swojego muła i wyjął z nich gruby, dobrze obrobiony i dobrze utwardzony kij. Nie za długi. Taki w sam raz, żeby nie budził skojarzeń z bronią tłuczną, a jednocześnie nadawał się do bijatyki. Szczególnie z zaskoczenia, kiedy nagle wyjmie się taki argument zza pleców i uniesie nad głowę.
– Nie idź tam! – Aya poruszyła się niespokojnie.
– Nie idź. – Zaina natychmiast poparła siostrę. – Tu w ogóle jest coś dziwnego. Po co tak wielka rzeźnia w małej wsi? Po co w ogóle rzeźnia na wsi?
Akurat w tej kwestii miała rację. Przecież chłopi bili swoje zwierzęta od razu na drzwiach swoich obór. Tak wielki budynek im niepotrzebny. Ale wyjaśnienie mogło być proste. Rzeźnia służyła pobliskiemu, również opustoszałemu teraz miasteczku. Po prostu tu była tańsza siła robocza, no i rzeka w pobliżu, więc koszt transportu mięsa prawie żaden.
Elmo ścisnął swój kij mocniej w dłoni i ruszył w stronę ponurej budowli. Nie cierpiał nadopiekuńczości starszych sióstr. Owszem, obie dbały o niego i chroniły jak mogły ale jeszcze chwila a wychowają go na dziewczynę! Nie rusz, nie dotykaj, nie interesuj się, nie ryzykuj, a na widok obcego opuść oczy i pochyl głowę. Niedoczekanie!
Zanim szarpnął za skrzydło drzwi mocno już nadgryzionych zębem czasu, odruchowo wziął głęboki wdech. Niby wiedział, że niewiele mu to pomoże. Ale chciał się przygotować przynajmniej na pierwsze uderzenie fetoru. Kiedy jednak udało mu się przesunąć wielkie wierzeje, ze zdziwieniem stwierdził, że z mrocznego wnętrza nie dochodzi nawet cień woni zepsutego mięsa. No może coś tam...? Nie. To na pewno nie zgnilizna. Ale coś było. Jakiś ślad zapachu, którego na co dzień raczej się nie czuło. Co to może być?
Wytrzeszczał oczy ale to niewiele dało. Przed chwilą stał w pełni słońca i teraz był jak oślepiony. Dopiero kiedy opuścił głowę, udało mu się dostrzec granatową z pozoru ciecz na posadzce. Znowu pociągnął nosem. Nic. Tu na pewno nic się nie psuło. A ta ciecz na podłodze to...
Krew!
Aż go zemdliło. To była ogromna kałuża krwi! Muchy wcale nie zleciały się, czując padlinę. One piły świeżą krew.
Elmo podniósł oczy, które już powoli przyzwyczajały się do ciemności. Na tyle przynajmniej, żeby rozpoznać, że kilka kroków od wejścia, na wielkim rzeźnickim haku wisi człowiek. I to rozpłatany czymś od szyi aż do podbrzusza. Co gorsze, na ile Elmo się na tym znał, to nie było ostre, rzeźnickie narzędzie. Raczej tępawy miecz. Bo mimo ogromnej rany wnętrzności nie wylały się na zewnątrz. Tylko krew musiała buchnąć z całej siły. Kto jednak powiesił rannego na haku? Tego nie sposób rozstrzygnąć, stojąc w tym miejscu.
Elmo zdławił odruch wymiotny i ruszył w głąb rzeźni, usiłując ominąć kałużę, która ciemniała pod jego nogami.
– I co? – dobiegł go okrzyk Zainy z zewnątrz. – Co tam jest?
„Ludzie” – chciał odkrzyknąć, ale powstrzymał się, bo chyba nie o to chodziło. Z kolei odpowiedzi „nieżywi ludzie” jego siostry mogły nie znieść w spokoju.
Bo właśnie dostrzegł dwa następne trupy. Jeden miał rozpłatane gardło, a drugi paskudną ranę w klatce piersiowej. Wyglądało to, jakby ktoś wbił mu ostrze w płuca, ale niedostatecznie głęboko i szarpnięciami poszerzał otwór wejściowy. Kilkanaście kroków dalej leżały czwarte zwłoki. Tym razem mężczyzna musiał się lepiej bronić niż poprzednicy. Na jego ciele widniało kilka ran znamionujących długą i uporczywą walkę. Prawa ręka nieboszczyka została ucięta powyżej nadgarstka. Obok też po raz pierwszy Elmo dostrzegł porzuconą broń: długi miecz z potężnym jelcem. Pochylił się, żeby zerknąć na klingę. Była czysta. Na ostrzu miecza zabitego mężczyzny śladów krwi nie dało się zauważyć.
– A może znajdziesz tam coś do jedzenia? – krzyknęła czekająca przed rzeźnią Aya. – Może nie całe mięso zgniło i da się coś odkroić?
Elmo znowu poczuł szarpnięcie mdłości. I to perfidnie tylko dlatego, że odruchowo chciał odkrzyknąć: „Wszystko jest świeże, ale nie wiem, czy smakuje ci ludzina”. Kretyński dowcip podsuwany przez coraz bardziej skołowany umysł, który nie radził sobie z oceną sytuacji. Skup się! – łajał się w myślach. Spróbuj myśleć racjonalnie.
– W porządku! – zawołał pod adresem swoich sióstr, wyłącznie żeby je uspokoić.
Potem ruszył dalej, napotykając kolejne zwłoki porozrzucane wzdłuż głównego przejścia budynku w najdziwniejszych pozach. Tutaj już wszędzie walała się broń. Miecze, wojskowe noże, sztylety, a nawet mocno zakrzywione, ostrzone po obu stronach sierpy. Kim byli ci ludzie? To na pewno nie wojsko, choć paru z nich miało na sobie elementy armijnego wyposażenia. Na zwykłych bandziorów jednak to oni również nie wyglądali. Ogolone gęby, przystrzyżone włosy, porządne, wcale nie bardzo brudne rzeczy, które mieli na sobie. Jacyś najmici? Z drugiej strony nie leżeli tak, jak powinni leżeć pokonani najemnicy, którzy stanowili oddział i znali komendę.
Elmo nie znał się na wojnie, za to długo pracował w koszarach i nasłuchał się żołnierskich opowieści. I wiedział z nich, jak wygląda pobojowisko. To proste: żołnierze walczą w szyku, a nie pojedynczo. Bo tylko to ma sens i dlatego tworzy się oddziały. Polegli leżą więc w grupach. A nie jeden w odległości kilku czy kilkunastu kroków od drugiego, jak to miało miejsce w tej przeklętej rzeźni. Kiedy zwłoki żołnierzy leżą w sporych odległościach od siebie? Tylko wtedy, gdy oddział rozsypie się w ucieczce. Ale przecież goniący to nie idioci. Ze wszystkich sił będą dążyć do okrążenia, odcięcia drogi ucieczki i znowu skupią swoje ofiary w jednym miejscu.
No właśnie.
A tutaj? Dlaczego ci ludzie leżą porozrzucani w dużych odległościach między sobą? Dlaczego zwycięzcy nie otoczyli ich, nie przyparli do ściany? Czy jest racjonalne wytłumaczenie? No jest.
Elmo aż się uśmiechnął, bo myśl, która przyszła mu do głowy, choć racjonalna, wydawała się zbyt absurdalna. Tak by leżeli, gdyby ich wszystkich atakował tylko jeden człowiek. Przecież on by ich nie mógł ani otoczyć, ani przyprzeć do ściany.
Zabawne. Chłopak naliczył dotąd już siedemnastu martwych najemników. I jeden człowiek? Ha, ha, ha... Nie mógł zastanawiać się dalej, bo ciszę naznaczoną bzyczeniem much przerwał jakiś nienaturalny dźwięk. Elmo skoncentrował się, unosząc swój gruby kij.
Co to było? Jakby stłumione piłowanie? No ale to przecież rzeźnia, a nie tartak. Coś tu jednak hałasowało. Elmo otrząsnął się, nagle czując chłodny powiew. E tam, po prostu wiatr wieje i szarpnęło jakąś okiennicą czy co tam.
Chłopak powoli ruszył dalej. Zwłoki, które leżały za wielkim stołem do patroszenia, sprawiły jednak, że zatrzymał się znowu. Mężczyzna został prawie przecięty na pół. I to nie rzeźnickim toporem, a najwyraźniej mieczem. Jego oprawca ponawiał uderzenia raz za razem, jakby chciał potraktować przeciwnika jak wieprzka, którego tusza nie mieściła się na wózku i wymagała rozpołowienia. Okropny widok. Ale... tuż obok leżała broń ofiary. Elmo schylił się po chwili wahania. Miecz nie był tak krótki jak typowa broń piechoty. Ale nie miał też przesadnie długiej klingi, jakie woleli oficerowie. Ostrze wydawało się akurat. W sam raz. Bardzo by mu się taki miecz przydał, a nigdy nie było go stać. Stać... dobre sobie. Nigdy nie mógł nawet marzyć o podobnej broni. A tu? Na terenach pogranicza? Kto zwróci uwagę na jego rzeczy? Tym bardziej, że miecz był łatwy do ukrycia w jukach. Ale czy wypada okradać trupa?
Zganił się w myślach. Ta głupia, pieprzona moralność, którą wpojono mu do głowy. Te debilne zasady, honor i przyzwoitość. Dawno już powinien uświadomić sobie, że nie ma zasad. Poza jedną: przeżyj ze wszelką cenę, nie licząc się z niczym.
Elmo przyjrzał się klindze. Była czysta, lśniła kusząco nawet w półmroku, który tu panował. Jak to możliwe? Ciała najemników zostały poranione, pocięte, ich odzież skąpana we krwi. Ta sama krew dosłownie zalewała podłogę. Trudno było znaleźć suche miejsca, żeby przejść, nie mocząc sandałów. A tu, na ostrzu miecza nie dostrzegł nawet jednej najmniejszej czerwonej kropli. Jakim cudem? Nikomu z zabitych nie udało się nawet drasnąć przeciwnika, który ich zabijał? Ani jednemu?
I znowu, skądś z bliska dobiegł go odgłos jakby piłowania czegoś tępym narzędziem. Elmo przełknął ślinę. Przerzucił swój kij do lewej ręki, a zdobyczny miecz chwycił prawą. Powoli ruszył do przodu, usiłując nie hałasować, ale też i nie wdepnąć w kałużę krwi. Nie dlatego, żeby się brzydził – tłumaczył sobie – tylko dlatego, że śliskie i można się przewrócić.
Tajemniczy dźwięk rozbrzmiewał coraz głośniej. Już nie przypominał piłowania, bardziej charkot. Czy coś w tym stylu. Czyżby ktoś pozostał przy życiu? Jakiś ranny potrzebował pomocy? Elmo przyspieszył kroku, ale zaraz przystanął zaskoczony. Dziwne odgłosy najwyraźniej dobiegały spod stosu parcianych worków do transportu zgromadzonych pod ścianą. Elmo domyślił się, co jest przyczyną hałasu. To nie było piłowanie, to nie było rzężenie rannego. Ktoś ukryty pod stertą płótna po prostu głośno chrapał.
Chłopak nachylił się i podniósł kilka worków. Nie wystarczyło. Ktoś zakopał się znacznie głębiej. Dopiero zdjęcie i odrzucenie na bok prawie połowy stosu ukazało śpiącego mężczyznę przytulonego do wielkiego, skórzanego bukłaka. A charakterystyczny zapach jednoznacznie wskazał przyczynę tak głębokiego snu. Facet był po prostu pijany w sztok! Zresztą w tym wypadku dla własnego dobra. Tylko to, że się nawalił, sprawiło, że przeżył całą tę jatkę, która tu się rozegrała, i nie obudził się, ujawniając tym samym swoją kryjówkę. Szczęściarz.
Elmo przyjrzał się pijakowi. Starszy gość z rzadkimi, siwymi włosami spiętymi w mały kucyk za głową. Barczyste ramiona, stare blizny na rękach. Dość czysta tunika wcale nie najtańszego sortu.
Potrząsną śpiącego za ramię. Raz, drugi, potem mocniej.
Chrapanie urwało się nagle.
– Co? Co? – Mężczyzna otworzył oczy i powiódł nimi błędnie po otoczeniu.
– Co tu się stało?
Obcy dopiero po dłuższej chwili zogniskował wzrok na najbliższej kałuży krwi.
– Nie wiem – powiedział i zabrzmiało to szczerze. Najwyraźniej naprawdę nie miał pojęcia i przespał spokojnie wszelkie dramatyczne wydarzenia, które dokonały się tutaj.
Elmo tylko westchnął.
– A ty? – zapytał, siląc się na cierpliwość. – Kim jesteś?
Starszy mężczyzna popatrzył mu prosto w oczy.
– Nie wiem – wyznał.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Virion. Legenda miecza. Krew. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,