Są marzenia, które uskrzydlają, i takie, które stają się przekleństwem.
Warszawa, rok 1921. Hrabina Stefania Leszczyńska aranżuje korzystne małżeństwo dla swojego syna, Ksawerego, które ma zapewnić mu wysoką pozycję towarzyską i otworzyć drzwi do wielkiej kariery w dyplomacji. Realizację tego planu komplikuje jego romans z początkującą aktorką, Natalią Moore, która w dodatku spodziewa się dziecka. Dziewczyna, nakłaniana przez hrabinę do wyjazdu z Warszawy, w końcu znika bez śladu, a Ksawery rozpoczyna nowe życie. Życie pełne goryczy, poczucia niespełnienia i żalu…
Podróż do Carcassonne Agnieszki Janiszewskiej to poruszająca historia jednej rodziny, której członkowie będą musieli zmierzyć się z bolesnymi konsekwencjami swoich decyzji, zawalczyć o marzenia i nauczyć się przebaczać. A w tle – odmalowane z pietyzmem i czułością Warszawa i Kraków z okresu międzywojnia, okupacji i pierwszych lat powojennych.
-> Oto nasza redakcyjna recenzja książki Podróż do Carcassonne. Przeczytajcie!
Powieść Agnieszki Janiszewskiej poleca Wydawnictwo Novae Res. Dziś w naszym serwisie prezentujemy jej premierowe fragmenty:
Rozdział 1
Przed laty wyznała, że szczególną wagę w swoim życiu przykładała do dwóch marzeń. Po pierwsze chciała pisać nowele i opowiadania, które zyskałyby uznanie czytelników. Po drugie – pragnęła odbyć podróż do Carcassonne. To miejsce w jakiś szczególny sposób działało na jej wyobraźnię – dowiedziała się o nim z opowieści własnej matki, która zresztą także nigdy tam nie była. Dużo jednak czytała o zamku, jego historii i okolicach. Nie podzielałam tej fascynacji, a przynajmniej nie w takim stopniu jak moja matka i babka. W przeciwieństwie do nich nie pozwalałam sobie na jakiekolwiek bujanie w obłokach. Uznałam, że nie ma sensu tracić czasu na niemożliwą do spełnienia mrzonkę. Że lepiej obrać sobie jakiś inny cel, zdecydowanie łatwiejszy do zrealizowania. W przeciwnym wypadku ta niespełniona tęsknota może odebrać człowiekowi wszelką radość z życia. Myśląc w ten sposób, bazowałam na własnych życiowych doświadczeniach. Już wtedy bowiem, a miałam wówczas trzynaście albo czternaście lat, przestałam wierzyć w spełnienie mojego własnego wielkiego marzenia. Mało tego – w momencie, gdy przestałam uporczywie tęsknić za jego spełnieniem, poczułam spokój. Tęsknota przestała dławić mnie od środka. Pamiętam, że nawet wspomniałam matce coś à propos, choć wolałam nie powoływać się głośno na mój przykład. Powiedziałam jej tylko, aby nie zawracała sobie głowy czymś, co jest zarówno poza jej, jak i moim zasięgiem. W przeciwnym wypadku od czasu do czasu będzie ją dopadać smutek albo bardzo niebezpieczna melancholia. Jak tę kobietę z sąsiedniej kamienicy, która od czasu do czasu poddawała się takim niedobrym nastrojom, aż wreszcie przestała odzywać się do innych, nie jadła, nie spała, tylko patrzyła przed siebie. W końcu została zabrana do szpitala i już nie wróciła do domu.
– Nie umiała się pogodzić z własnym życiem – skwitowała kiedyś jedna z sąsiadek, a ja, choć nie do końca wtedy pojmowałam, o co chodzi, mimo wszystko uznałam, że to bardzo ponure i groźne słowa.
Matka jednak, gdy usłyszała moją przestrogę, uśmiechnęła się.
– Nie ma obawy, mnie to nie grozi – powiedziała wesoło. Nie byłam pewna, czy mogę jej zaufać. Na ogół twardo stąpała po ziemi – przejęłam zresztą po niej tę pożyteczną cechę – jednak w przeciwieństwie do mnie lubiła czasami puszczać wodze wyobraźni. A to niekoniecznie musiało się dobrze skończyć.
– Przecież nie pojedziesz do żadnego Carcassonne – oznajmiłam na wszelki wypadek. – To niemożliwe.
Zrobiła taką minę, jakby analizowała moje słowa, a potem wzruszyła ramionami. Nie wyglądała jednak na zmartwioną, wręcz przeciwnie – w oczach miała te charakterystyczne wesołe iskierki, które zawsze ją odmładzały.
– Pewnie masz rację – odparła wciąż pogodnym tonem.
– I nie jest ci z tego powodu smutno? – spytałam podejrzliwie.
– Nie. Już dawno się z tym pogodziłam – odrzekła i tym razem usłyszałam w jej głosie powagę. Mówiła całkiem serio. Nie potrafiłam tego zrozumieć. Wierzyłam jej, ale to nie zmniejszało mojego niepokoju.
– I nigdy nie staniesz się znaną pisarką – dodałam i jakkolwiek to zabrzmiało, nie kierowała mną wówczas chęć dokuczenia jej i sprawienia przykrości. Chyba po prostu wolałam ją sprawdzić, upewnić się, czy należycie kontrolowała swoje marzenia. Wiedziałam, że czasami – zbyt często – pisarze odrywali się od rzeczywistości i szybowali w obłokach, a nie chciałam, aby coś podobnego stało się jej udziałem. To przecież niekoniecznie musiało się dobrze skończyć – zarówno dla niej, jak i dla mnie. Dziś uważam, że mogłam sobie darować tę uwagę, tyle że do podobnego wniosku doszłam dopiero po latach. Tak czy owak matka nie dała po sobie poznać, czy moje słowa ją jakoś poruszyły, czy – co gorsza – zabolały.
– Pewnie, że nigdy nie zdobędę sławy – zgodziła się wówczas ze mną – ale co to zmienia? Po prostu lubię pisać. A marzeń nikt mi nie zabierze. Nawet tych niemożliwych do spełnienia.
– Lepiej o tym nie myśleć. – Potrząsnęłam głową. Znowu pomyślałam o moich własnych porzuconych już pragnieniach. To nam nie przyniesie szczęścia.
Nie odrywała ode mnie wzroku. Odniosłam wrażenie, że promieniała jakimś wewnętrznym światłem.
– Ale ja jestem szczęśliwa – oświadczyła, a ja nie miałam cienia wątpliwości, że mówiła prawdę.
Nie musiała mi już niczego wyjaśniać. Wszystko zrozumiałam, pojęłam w jednej chwili. I tylko nadziwić się nie mogłam, że wcześniej nie przewidziałam, jak ona zareaguje. Że powie coś podobnego.
Postanowiłam, że nie będę jej już zagadywać – ani o Carcassonne, ani o te rękopisy, którymi wypełniała szuflady. Gdy byłam mała, czasem chciałam, by przeczytała mi jakąś swoją historię, ale ona śmiała się wówczas, twierdząc, że muszę jeszcze dorosnąć. Gdy jednak dorosłam, już nie nalegałam. Podświadomie bałam się tego, co zawierały te opowiadania, powieści czy cokolwiek to było. Powiedziała przecież, że była szczęśliwa. Zgadywałam powody tego zadowolenia, ale nie chciałam znać szczegółów. Nie chciałam, by mnie o tym informowała – obojętnie, czy w formie ustnego, czy pisemnego przekazu.
Podobnie rzecz się miała tego jesiennego wieczora czterdziestego czwartego roku, gdy wreszcie zdecydowałam się otworzyć szuflady jej biurka. Dotykałam wypełnionych jej czytelnym równym pismem zeszytów i zaraz odkładałam je na bok. Odnalazłam też „Podróż do Carcassonne” i choć ten rękopis trzymałam w rękach dłużej niż pozostałe, a nawet wodziłam dłonią po chropowatej okładce, to jednak – podobnie jak w przypadku całej reszty – nie zdecydowałam się zajrzeć do środka.
Mrzonki, niepotrzebne mrzonki, pomyślałam. Żadnej z nas w niczym nie pomogły. Carcassonne? Równie dobrze można było marzyć o podróży na Księżyc.
Ale nie wyrzuciłam rękopisu. Ani tego, ani pozostałych. Nie mogłam się na to zdobyć. Nie potrafiłam.
Nie chciałam.
Przeczytajcie kolejny fragment książki Podróż do Carcassonne! Powieść Agnieszki Janiszewskiej możecie kupić w popularnych księgarniach internetowych: