Nie powinien ich nazywać nanobotami. "Pharmacon"

Data: 2021-04-29 09:40:54 | Ten artykuł przeczytasz w 68 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Biolog Niv Sokol, wciąż dość młody by wierzyć, że dobry pomysł poparty ciężką pracą gwarantuje sukces, wynajduje wykorzystującą nanoboty technologię, która ma szansę przedłużyć ludzkie życie. Kiedy orientuje się, że firmy farmaceutyczne nie cofną się przed niczym, żeby przejąć wyniki jego rewolucyjnych badań, decyduje się na niespodziewany ruch, który ma zapewnić wszystkim równy dostęp do końcowego produktu.

Pięć lat później okazuje się, że ten szlachetny gest doprowadził do dramatycznych wydarzeń, które ponownie krzyżują losy naukowca i jego korporacyjnych adwersarzy. Bohaterowie zostają wciągnięci w sieć intryg, w której przeplatają się i ścierają interesy przedstawicieli farmaceutycznego światka i finansjery, dziennikarzy i blogerów, terrorystów i agentów tajnych służb, a także waszyngtońskich gangsterów i polityków najwyższej rangi. Czy zdołają zakopać wojenny topór i wspólnie zmierzyć się z siłami, które mogą wywrócić do góry nogami globalny ład? Czy taka współpraca jest w ogóle możliwa, jeśli na drodze do zgody stoją dawne urazy, zawodowe ambicje, a także... kobieta? 

Obrazek w treści Nie powinien ich nazywać nanobotami. "Pharmacon" [jpg]

Pharmacon autorstwa Marleny i Mariana Siwaków to pełen rozmachu, ale wciąż będący przede wszystkim opowieścią o człowieku, thriller socjologiczny. Do lektury powieści zaprasza Wydawnictwo KeyText. Ostatnio mogliście przeczytać pierwszy oraz drugi fragment książki, tymczasem już teraz zachęcamy Was do lektury ostatniej jego części: 

Obudził go smród lizolu, tak intensywny, że zdawał się wżerać w mózg. Gwałtownie otworzył oczy. Po chwili świat wokół przestał wirować, a po kilku kolejnych ustabilizował się na tyle, by Niv ponad wszelką wątpliwość mógł stwierdzić, że znajduje się w zamkniętym pomieszczeniu. Widział jedynie gołą żarówkę, wiszącą jakiś metr nad jego twarzą. Chociaż tliła się ostatkiem sił, oślepiała go na tyle skutecznie, że dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że stoi nad nim dwóch rosłych mężczyzn w kominiarkach.

Na ich widok szarpnął się, ale ręce i nogi miał przywiązane do dziwnego mebla, nieodparcie kojarzącego się z fotelem dentystycznym. Wetknięty w usta knebel stłumił krzyk.

Mężczyźni w kominiarkach zniknęli z pola widzenia, a potrącona przez jednego z nich żarówka kołysała się teraz pod sufitem, na przemian to oświetlając, to pogrążając w ciemności ścianę z blachy falistej. Strach powoli ustępował miejsca dziwnemu poczuciu odrealnienia, a także narastającej rezygnacji. Niv, pozbawiony głosu i możliwości ruchu, poczuł się bezradny jak nigdy dotąd. Ale więzy, ból głowy i nasilające się mdłości były niczym w obliczu czarnych myśli, które kłębiły mu się pod czaszką, podpowiadając, że jego życie właśnie rozpadło się na kawałki.

I pomyśleć, że wszystko przez te przeklęte robociki! Nie powinien ich nazywać nanobotami, tylko rakobotami. Pieprzyć myszy, u których przyspieszyły rozwój nowotworów, pieprzyć te, u których go wręcz wywołały! Właśnie rakowaciało całe jego życie. Skupiony na tym utopijnym projekcie, stracił wszechstronność, z której niegdyś był tak dumny. Profesor Bielawski dziś wyśmiał go, kiedy powiedział, że chce je pokazać środowisku naukowemu. Czyżby już wcześniej zrozumiał, jak idiotyczny był to pomysł?

Życie prywatne prezentowało się jeszcze gorzej. Przeważnie był sam, a jeśli już z kimś się wiązał to na krótko, bo zaraz coś partaczył. Tak jak i tu – poznał cudowną kobietę, ale śmiertelnie ją obraził, karmiąc się jakimiś chorymi domysłami.

A teraz? Tkwi tu związany jak baleron, ledwie może poruszyć dłońmi i jest bliski zadławienia się własnymi wymiocinami.

Z drugiej strony… Czy rzeczywiście zasługiwał na lepszy los? Czy to robociki były wszystkiemu winne? Może po prostu to on nie potrafił niczego zrobić dobrze? Może Bielawski przyjął go z litości? Jego rodzice też się cieszyli, kiedy dostał posadę w Tel-Awiwie – nawet oni mieli go dość.

Szarpnął się desperacko, ale jedynie wzmógł ból poranionej stopy, przypominający mu, że wciąż miał na sobie te przeklęte buty, na zakup których musiał zapożyczyć się u kolegi.

Chciał zawyć z rozpaczy.

—  No, zaczynamy! — Za plecami Niva rozległ się nienaturalnie metaliczny głos. Oparcie fotela natychmiast poleciało w dół, w efekcie czego teraz leżał z głową poniżej bioder. Czarne myśli pierzchły niczym spłoszone wrony, a ich miejsce ponownie zajął strach.

Niższy z mężczyzn, wyglądający jak średnio wypasiony niedźwiedź, stał nad nim ze szmatą ociekającą wodą. Przykrył materiałem twarz Niva i swoją wielką łapą docisnął mu głowę do oparcia. Zanim Niv zorientował się, co się w ogóle dzieje, struga wody wylała mu się na twarz, zalewając po kolei nos, zatoki i gardło.

Organizm zareagował błyskawicznie – paniką. Niv momentalnie zaczął się dusić… dławić… tonąć! Szarpał rękami i nogami, wyginał plecy, wykręcał głowę, ale w żaden sposób nie mógł uwolnić się od brutalnego napływu gęstej niczym smoła cieczy, odcinającej wszelki dopływ powietrza. Próbował ją wypluć, wykrztusić, połknąć, ale było jej po prostu za dużo i z każdą chwilą coraz szczelniej oblepiała mu twarz i wnętrze czaszki. Struga za strugą, jej zimne macki sięgały coraz głębiej w każdą możliwą szczelinę i było kwestią sekund, gdy ostatecznie wedrze się do płuc, by wyżąć je z resztek powietrza!

Gdzieś tam tliła się bardziej racjonalna myśl, że grawitacja jest jednak po jego stronie, że leżąc w tej pozycji, nie ma prawa się utopić. Jednak dla oszalałego zwierzęcia, które zawładnęło jego umysłem, był to argument oderwany od rzeczywistości równie mocno, jak naukowy postęp dla myszy zdychającej na indukowany nanobotami nowotwór. Rzeczywistość była tu i teraz – w zalanych drogach oddechowych, płucach pękających od dwutlenku węgla i bezsensownej walce z żywiołem, której nie miał szans wygrać.

Wreszcie woda przestała płynąć, ucisk na czole zelżał, a z twarzy zniknęła przeklęta szmata. Niv błyskawicznie przekręcił głowę na bok. Krztusił się, jednocześnie zachłannie chwytając drogocenne powietrze.

Gdy wreszcie utwierdził się w przekonaniu, że znowu może swobodnie oddychać, uczucie ulgi niemal wprawiło go w ekstazę. Radość nie trwała jednak długo, wyparta przez gorzką świadomość, że jego sytuacja nie uległa żadnej poprawie, i że w każdej chwili któryś z dżentelmenów w kominiarkach może uznać, że czas na powtórkę. Psia wdzięczność, z jaką spoglądał dotąd na swojego zbawcę – tego, który kilka chwil wcześniej tak wspaniałomyślnie zabrał mu łapę z czoła – przerodziła się w bezsilną nienawiść. Próbował się jej uchwycić, ale wkrótce i ona rozpłynęła się w napierającym ze wszystkich zakątków ciała i umysłu strachu.

Ze łzami przerażenia patrzył na oprawców, próbując przewidzieć ich następny ruch. Przecież nie robią tego dla zabawy. Przecież muszą mieć jakiś cel!

Pochłonięty grozą, dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że coś do niego mówią:

—  …bowiem nie sprawia mi przyjemności patrzenie na ludzkie cierpienie. — Głos wyższego mężczyzny okazał się modyfikowany elektronicznie, ale nawet to nie było w stanie ukryć faktu, że kłamie. — Jednak dwadzieścia sekund to trochę za mało. Kontynuuj.

Niv zawył przez knebel.

Niższy mężczyzna – zamiast wykonać polecenie – uważnie przyglądał się więźniowi. Choć kominiarka odsłaniała tylko usta i oczy, Niv był pewien, że dostrzega na jego twarzy troskę.

—  Nie lepiej najpierw zadać mu pytania? — Jego angielski pobrzmiewał twardym, słowiańskim akcentem.

Niv nerwowo pokiwał głową z aprobatą, ale nikt tego nie zauważył.

—  Pytałem cię o zdanie? — W elektronicznym głosie słyszalny był złowrogi warkot.

—  No. Kiedyś mnie pan zatrudniał.

—  O! Jednak nie zapomniałeś, kto tu zatrudnia, a kto jest zatrudniany. Lej.

—  Wygląda, jakby chciał nam coś powiedzieć.

—  To powie za chwilę.

—  Albo się załamie. Nie wygląda na twardziela.

—  Mam uwierzyć, że dwadzieścia sekund z łbem pod wodą wystarczy? Nawet ja wytrzymam minutę.

—  To nie to samo.

Wysoki popatrzył nienawistnie na Niva i burknął przez zaciśnięte zęby:

—  Gdyby się bał, trzęsłyby mu się ręce.

—  Po prostu spytaj pan! — Jego kompan powoli tracił cierpliwość. — Polać zawsze zdążymy.

Drugi porywacz wyraźnie się wahał. Niv desperacko próbował dać im do zrozumienia, że idą w dobrym kierunku. Na jego twarzy pojawił się niepewny grymas wdzięczności. Przedwcześnie. Wysoki rzucił okiem na Niva i wycelował weń palcem.

—  No spójrz, młocie, na jego oczy! Nawet on się z ciebie śmieje. Lej!

Niższy mężczyzna pokręcił głową, ale schylił się do stojącego na podłodze wiadra i wyciągnął szmatę. Gdy ją wyżymał, mamrotał pod nosem przekleństwa, które ostatecznie zdradziły jego rosyjski rodowód. Przerażony Niv wpatrywał się w jego ciepłe, brązowe oczy, nim szmata całkowicie przysłoniła mu widok. Nie mógł uwierzyć, że znowu chcą mu to zrobić. Przecież się starał! Przecież chciał współpracować!

Tym razem woda spływała całą wieczność. Lała się wartkim strumieniem tak długo, że przerażenie Niva zmieniło się w obłęd.

Całe dotychczasowe życie zniknęło bez śladu – nawet nie byłby w stanie przypomnieć sobie własnego imienia. Istniał tylko żywioł, ból i pewność, że jeśli w tej chwili nie zaczerpnie oddechu – umrze. Czas mijał, ból narastał, a woda nie przestawała płynąć. Wreszcie i wola życia dała za wygraną. Ciało nadal instynktownie zmagało się z żywiołem, ale umysł pragnął już tylko jednego – by woda w końcu dostała się do płuc i zakończyła mękę.

Ktoś gwałtownym szarpnięciem zdarł mu szmatę z głowy i brutalnie wyciągnął knebel, ale Niv był już tak otępiały, że nawet nie miał siły wypluć wody. Dopiero kilka nagłych uciśnięć klatki piersiowej przywróciło naturalne odruchy. Między kolejnymi spazmami dosłyszał zgrzytnięcie elektronicznego głosu:

—  Trzydzieści pięć sekund? Mówiłem, żeby go trzymać minutę!

Oko Niva zarejestrowało, jak Rosjanin zaciska i rozluźnia pięści, ale jego mózg nie potrafił zinterpretować tego gestu. Podobnie jak wyrazu oczu, z jakim tamten wpatrywał się w jego otępiałą z przerażenia twarz.

—  Gawno.

—  Co?

—  Gówno pan wiesz o torturach.

—  Co tu wiedzieć?! — wrzasnął wysoki, zapluwając się z wściekłości. — Masz go polewać i tyle! Jak na moje możesz nawet na niego naszczać!

—  Lepiej zadawaj pan pytania.

—  A jeśli jeszcze nie jest gotowy?

Rosjanin poruszył jakąś wajchą i oparcie fotela powędrowało z powrotem do pionu.

—  Widzisz pan, ja przez to przechodziłem. Za pierwszym razem, po pierwszej rundzie zdradziłbym matkę. Po treningu utrzymywałem jęzor za zębami przez trzy. Myślisz pan, że ten tu jest twardszy od komandosa?

—  Zobaczymy. Doktorze Sokol, słyszy mnie pan?

Twarz Niva pozostawała niewzruszona. Pustym wzrokiem wpatrywał się w żarówkę, jakby było mu obojętne, czy znowu zaczną go topić, czy poklepią po ramieniu i wypuszczą do domu.

—  Widzisz? Twardziel.

—  Gawno. — Rosjanin pomachał przed oczami więźnia swoją niedźwiedzią łapą. — Widziałem to już. Większość gości doprowadzonych do tego stanu lądowała potem w psychiatryku.

—  Co mi tu pierdolisz? Przecież udaje! Sokol! Albo będziesz gadał, albo naprawdę cię utopię!

Brak reakcji tylko rozjuszył mężczyznę.

—  Do dupy z tym cackaniem się. Starczy tych twoich zabaw! Pieprzona amatorszczyzna… — Odepchnął Rosjanina od fotela i popatrzył z góry na skrępowanego więźnia. — Czas na zwykły wpierdol. Sokol, słyszysz? Albo zaczniesz gadać, albo poczujesz prawdziwy ból!

Niv nie słyszał. Zauważył tylko, że jakiś czarny kształt przesłonił jedyne źródło światła. Ale w końcu… jaką to robiło różnicę?

—  Widzisz pan… — Rosjanin odwrócił głowę Niva i wskazał rozmówcy oczy więźnia, w których praktycznie nie było widać tęczówek. — Ten gość odpłynął do lalandii. Nawet pana nie słyszy.

—  Wystarczy gadania! Przypierdol mu, tylko tak, żeby jutro rano nie było śladów.

Rosjanin drgnął i z niepokojem zerknął na Niva, ale zdawało się, że ten nie pojął ostatnich słów.

—  Możemy na chwilę wyjść? — spytał na pozór łagodnie, lecz coś w jego tonie sprawiło, że wyższy mężczyzna nie zaprotestował.

Rozległ się zgrzyt unoszonych drzwi, a pomieszczenie wypełniło chłodne, nocne powietrze. Mężczyźni zniknęli w ciemnościach. Wkrótce strzępy ostrej wymiany zdań doleciały do uszu Niva. Słów najemnika nie można było rozpoznać, ale elektronicznie modyfikowany głos rezonował z cienką ścianą garażu.

—  Nie dramatyzuj. Powiedziałem, żebyś nie zostawiał śladów, a nie, że chcemy go wypuścić.

—  …

—  Licz się ze słowami, prostaku! Niech myśli, że chcemy po jego śmierci upozorować wypadek, dlatego tak się z nim cackamy. A nawet jeśli nie, to odrobina niepewności ułatwi nam właściwe przesłuchanie.

—  …?

—  Nie mam zamiaru wierzyć w ani jedno jego słowo, dopóki nie przyjedzie wariograf.

—  Co, kurwa?!

—  Przestań się drzeć. Wariograf. Takie urządzenie. Nie stać nas na ryzyko, że okaże się twardszy niż ci twoi kolesie z survivalu.

—  …!

—  Survival, Specnaz, jeden pies. Facet śmieje ci się w twarz, a ty się nad nim rozczulasz.

—  …

—  Bez przesady, codziennie oglądam takie w firmie. Przy rozdzielaniu zadań.

—  …?

—  Widziałeś kiedyś, jakie oczy robią małe kotki, jak je wrzucić do jeziora? Moi pracownicy robią takie same.

—  …?!

—  Kotki nie są teraz ważne! Ważne jest wrażenie tonięcia w gównie. Ta twoja mokra szmata to przy tym chłodny prysznic w upalny dzień.

—  …!

—  Jak to spieprzyłem? Że się stresuje? To chyba dobrze?

—  …

—  Wiesz, ile zapłaciliśmy za ten wariograf?! Mamy gwarancję producenta! A teraz zamknij się i patrz, jak powinno się to robić.

Kilka sekund później drzwi znowu zgrzytnęły i mężczyźni weszli do środka. Wyższy wyjął mokrą szmatę z wiadra i niedbałym ruchem narzucił ją Nivowi na twarz, ale ten szarpnięciem głowy natychmiast strząsnął ją na ziemię.

—  Mówiłem, że udaje? Mówiłem? No, Sokol, teraz to się doigrałeś!

Mężczyzna podniósł szmatę i nachylił się nad Nivem, który zaczął przekręcać głowę na boki. Uciekał nie tyle przed znienawidzonym gałganem, ile przed duszącym smrodem lizolu, który wionął od oprawcy. Lizolu i czegoś jeszcze, czegoś znajomego, czego jednak w tej chwili nie był w stanie zidentyfikować. Odór sprawił, że znowu powróciły mdłości.

—  Leż spokojnie… bo pogadamy… inaczej — wycedził przez za ciśnięte zęby wysoki, próbując jedną ręką przytrzymać szczękę Ni va. W szamotaninie coraz bardziej napierał na więźnia, przygniatając go własnym ciężarem. Komfortu nie poprawiał też wyraźny wzwód napastnika, który Niv czuł na swoim brzuchu. — Ożeż ku…!

Oprawca odskoczył jak oparzony, potrącając wiadro. Rosjanin patrzył zdezorientowany, to na powiększającą się kałużę, to na swojego szefa, z niedowierzaniem w oczach ściskającego własną dłoń.

—  Ugryzł mnie, skurwiel! — Spojrzał wściekły na Niva. — Kur wa! Teraz to dopiero masz przesrane!

Zrobił krok w przód, jednocześnie sięgając ręką za plecy. Rosjanin sekundę za późno zrozumiał znaczenie tego gestu. Rzucił się w kierunku rozjuszonego mężczyzny tuż przed tym, gdy drugie uderzenie kolbą pistoletu pozbawiło Niva przytomności.

***

Niv ocknął się z potwornym bólem głowy i ostrym pieczeniem lewej skroni. Powoli, obraz po obrazie, powracały wspomnienia, odległe jak ze snu. Bankiet, pusta plaża, szum morza… woda…

Wzdrygnął się jak rażony prądem, gdy uderzył weń cały ładunek emocji skojarzonych z tą myślą.

Przez jakiś czas tylko się trząsł, oddychając spazmatycznie, dopóki iskierka samoświadomości nie zatliła się na powrót. Uczepił się jej i spróbował wyrównać oddech. Po kilku wdechach mięśnie przestały drżeć, a strach nieco zelżał. Powrócił ból głowy, ale przynajmniej znów mógł myśleć racjonalnie.

Rozejrzał się po pomieszczeniu. Scenografia nie uległa zmianie: falista blacha, drzwi, brudna żarówka. Nawet tkwił w tej samej pozycji, starannie przywiązany do fotela. Koszmar trwał.

Wyglądało na to, że ostrzeżenie Adamsa o firmach nieprzebierających w środkach było słuszne. Nie tylko nie zawahali się przed porwaniem, ale też przed torturami. Zastanawiał się, czy kilka lat pracy naukowej było warte jego zdrowia i życia. W końcu doszedł do wniosku, że jedyne, czego naprawdę teraz pragnie, to wyjść bez szwanku z tej sytuacji.

Problem w tym, że całe zamieszanie było wynikiem nieuzasadnionej nadinterpretacji. Jak miał spełnić żądania porywaczy, skoro uniwersalny lek na raka nie istniał, a wszystkie dotychczasowe badania wskazywały, że prędko nie powstanie? Nawet jeśli da im dostęp do swoich danych, pomyślą, że próbuje ich przechytrzyć. Niby mają zamiar go wypuścić, ale diabli wiedzą, do czego się posuną, jeśli dojdą do wniosku, że skierował ich w ślepą uliczkę. Rozwiązaniem mogło być pokazanie tego, co do tej pory wszystkim umykało, ale w to po prostu nie uwierzą. Albo, co gorsza, uwierzą i znajdą sposób, żeby wypuścić nanoboty na rynek.

Z zamyślenia wyrwał go terkot mechanizmu drzwi. Zamknął oczy, gdy usłyszał kroki oraz nieznany męski głos.

—  Mówiłem już, znam podstawy obsługi sprzętu, ale myślałem, że będzie pan miał przygotowany zestaw pytań. Ja mam tylko dopilnować, żeby maszyna poprawnie czytała reakcje delikwenta, a następnie podsumować wynik.

Spod przymkniętych powiek Niv widział, jak niski, krępy facecik ustawia obok fotela przenośny stolik i kładzie na nim jakieś przyrządy. Mężczyźni w kominiarkach zerkali mu przez ramię, gdy rozwijał kable i podłączał wtyczki.

—  O, tu jest znacznik. — Grubas wskazał jakiś element na obudowie. — Najpierw ustalamy poziom bazowy, zadając pytania, na które znamy odpowiedzi. Potem zadajemy pytania właściwe i z mniejszym lub większym prawdopodobieństwem możemy określić, czy mówi prawdę.

—  Jak to: „prawdopodobieństwem”?! — Wysoki prychnął z pogardą. — Mnie interesują fakty, nie jakieś gdybanie!

Rosjanin przewrócił oczami, ale powstrzymał się od komentarza.

—  No… to zależy od tego, jak dobrze udało nam się skalibrować sprzęt i jak silnie reaguje przesłuchiwany — tłumaczył nerwowo spec od wariografu. — To znowu zależy od różnicy w poziomie stresu między kłamstwem a prawdą. Dodatkowo im mniej jest zestresowany na początku przesłuchania, tym łatwiej wykryć różnice.

—  To ma znaczenie?

—  Ależ oczywiście! Chodzi o odchylenie od poziomu bazowego. Im ten jest niższy, tym lepiej widać różnicę. Niech pan spojrzy. Zakładamy, że delikwent stresuje się, gdy kłamie, co widać po intensywniejszym poceniu. O, tu — wskazał na punkt na ekranie — we wzroście tętna tu, po rozszerzeniu źrenic… Oj! — Przerwał, solidnie szturchnięty przez Rosjanina.

—  Dobryj wieczier, doktor Sokol — mruknął mężczyzna, który najwyraźniej dostrzegł uchylone powieki Niva.

Niski facecik, spanikowany, odwrócił się plecami, wyszarpnął z kieszeni kominiarkę i zaczął naciągać ją na twarz. Najwyższy z mężczyzn natychmiast ustawił się w taki sposób, żeby zasłonić technika.

—  Jak widzisz — zwrócił się do Niva — mamy tu aparaturę, dzięki której i tak dowiemy się od ciebie tego, co chcemy wiedzieć.

—  A powiecie mi wreszcie, co chcecie wiedzieć?! — wydusił Niv z wysiłkiem. Pomimo podtapiania usta miał wyschnięte na wiór.

Twarz wysokiego skrywała kominiarka, ale Niv był pewien, że poczerwieniała ze złości. Mężczyzna otworzył usta, żeby odpowiedzieć, lecz Rosjanin powstrzymał go kuksańcem. Wysoki posłał mu wściekłe spojrzenie i warknął:

—  Nie pozwalaj sobie! Wiem, co chciał zrobić! — Ponownie zwrócił się do Niva: — Bardzo sprytne, doktorze, ale najpierw parę innych pytań. Jednak nim do tego przystąpimy, chciałbym oznajmić kilka rzeczy. Nic panu nie grozi. Jeśli odpowie pan na nasze pytania, jutro będzie pan z powrotem w hotelu.

Niva zaniepokoiła nagła zmiana frontu. Jeszcze niedawno Rosjanin był wściekły na zdradzenie tej informacji. Chyba że chcieli go uspokoić przed badaniem na wariografie.

—  Bzdura. Chwilę temu zamierzaliście mnie utopić!

—  A jak myślisz, czemu nie kazałem ci po prostu przylać?

—  Nie wiem. — Niv wzruszył ramionami, a raczej starał się to zrobić. — Może chciałeś się tym zająć osobiście?

—  To też — wysoki zazgrzytał zębami — ale przede wszystkim chodzi mi o to, żeby jutro nikt nie uwierzył, gdybyś był tak nierozsądny, żeby komukolwiek opowiadać o naszym spotkaniu. Po drugie zależy mi na tym, żebyś kontynuował prace. Żal byłoby zmarnować przez głupi upór taki… intelekt.

—  Jaki upór?! — warknął Niv, czując narastające zniecierpliwienie.

—  Nieudzielania odpowiedzi.

—  Kurwa! Człowieku! — zakrzyknął ze złością więzień. — Na jakie pytanie?! Czego wy w ogóle ode mnie chcecie?!

—  Masz mnie za idiotę?! Naprawdę nie wiesz?

—  A spytał mnie ktoś o coś?

—  A musiał?! — zabulgotał gardłowo oprawca, a jego zamaskowana gęba zawisła Nivowi nad twarzą, roniąc krople śliny z każdym wycedzonym przez zęby słowem. — Że niby ile wartościowych rzeczy wiesz, panie pseudomędrku? Że niby kto ty, kurwa, jesteś? Gołodupcem jesteś! Zasraną dziurą w dupie! I powiesz nam, co trzeba. Wiesz czemu? Bo sam doskonale rozumiesz, że takie gówno jak ty na chuj potrzebuje tej wiedzy. Że i tak nie umiałbyś na tym zarobić jebanego centa!

Wysoki wyprostował się, wyraźnie z siebie zadowolony. Popatrzył na kompanów, jakby szukając na ich twarzach podziwu albo aprobaty, ale technik wyglądał na zmieszanego i unikał jego wzroku, a Rosjanin zajęty był rozplątywaniem kabli wariografu.

—  Szkoda gadać po próżnicy — zakończył już nieco spokojniejszym tonem. — Zaczynamy. Te, techniczny!

Grubasek podszedł do Niva i zaczął montować elektrody. Jego kominiarka była mocno rozciągnięta i co chwilę musiał ją poprawiać, bo zsuwała mu się na oczy. Niv cieszył się z każdej zmarnowanej sekundy. Od momentu wciągnięcia przywódcy porywaczy w bezsensowną pyskówkę wiercił stopą w niewygodnym bucie, rozdrapując bąble. Pokaże im poziom bazowy! Wreszcie technik skończył mocować okablowanie i przyjrzał się uważnie obiektowi badania.

—  Proszę spojrzeć w kamerkę i spokojnie odpowiadać na pytania. Nazywa się pan Niv Sokol, tak?

Niv docisnął krawędź buta do świeżej rany i o mało nie syknął z bólu.

—  Tak.

—  Pracuje pan w Instytucie Weizmanna, tak?

Mocniejszy nacisk stopy.

—  Tak.

—  O co jeszcze możemy spytać? — Technik spojrzał na szefa. — Potrzebuję jeszcze ze dwóch, trzech odpowiedzi.

—  Doktoryzowałeś się w Wilnie? — Teraz to elektroniczny głos zadawał pytania.

—  Nie. Tam kończyłem studia. Doktorat robiłem w Maksie Plancku. — Niv starał się zbyt mocno nie krzywić, gdy ciasna skóra buta wpijała mu się w zranioną stopę.

—  Dałeś dupy Bielawskiemu, żeby dostać obecne stanowisko?

—  Nie! Kurwa, oszaleliście?! — Zaskoczony Niv zapomniał o stopie i bucie. Na szczęście technik też wyglądał na zdezorientowanego.

—  To była prawdziwa czy fałszywa odpowiedź? — zainteresował się grubasek.

—  Nie wiem. Z tego co słyszałem o tym starym zbereźniku, to woli studentki, więc chyba prawdziwa.

—  Ogranicz się pan do pytań neutralnych i znanych — wtrącił Rosjanin. — Teraz niech skłamie.

—  Jak ma na imię ta dupencja, którą posuwasz na konferencji?

Niv poczuł, że krew w nim wrze. Nie musiał już zastanawiać się, kto chował się za kominiarką. Nagle oczywistym stało się, jaki zapach maskował lizol i dlaczego porywacz modulował głos. Wszystkie kawałki układanki wskoczyły na swoje miejsce.

A to skurwysyn!

—  Linda — odpowiedział, próbując nie okazywać emocji.

—  Czy twoi rodzice nadal mieszkają w Wilnie?

Niv kipiał z wściekłości. Czyli teraz przyszedł czas na szantażowanie rodziną?

—  Nie — mruknął bezbarwnym głosem. — W Rukojnie.

—  Proszę się ograniczyć do odpowiedzi „tak” lub „nie” — zakomenderował technik. Drapiąc się po głowie, spojrzał na swojego szefa. — Kwalifikujemy to jako kłamstwo?

—  Tak, w papierach mamy, że są z Wilna. — Wysoki mężczyzna machnął ręką w kierunku poligrafu. — Działa to w ogóle?

W czasie gdy trzej mężczyźni studiowali wyprodukowany przez maszynę raport, Niv pozwolił sobie na stłumione westchnienie ulgi. Odkrył, kto jest porywaczem, a także to, że jego wpływy są ograniczone, skoro nie wiedział nawet, gdzie dokładnie przebywają jego rodzice.

W końcu Adams obrócił się w jego stronę.

—  Mam nadzieję, że dobrze rozumiesz swoją sytuację i łatwość, z jaką możemy sięgać po… inne metody perswazji.

Nagle Niv poczuł się potwornie zmęczony.

—  Pytaj wreszcie i miejmy to za sobą.

Adams wyprostował się i założył ręce za plecami. Zdawał się delektować obrazem nędzy i rozpaczy, jakim stał się Niv.

—  Wydaje ci się, że jesteś sprytny, co?

—  Mam skłamać, czy powiedzieć prawdę?

Mężczyzna doskoczył do Niva i uderzył go wierzchem dłoni w twarz.

—  Masz tylko odpowiadać na pytania!

Niv przez chwilę zastanawiał się, po co właściwie go drażnił i po co próbował oszukać wariograf. Może dlatego, że Adams pastwił się nad nim, zamiast po prostu dać mu laptopa i zażądać dostępu do wyników? Blue Pill znany był z tego, że leki wypuszcza szybko i tanio – jego odkrycie mogło trafić gorzej. Może gdyby Adams dostał dane, przestałby się wydzierać i pozwolił mu wrócić na konferencję? Przecież musi jeszcze porozmawiać z Daivą…

—  Przepraszam najmocniej — technik głośno przełknął ślinę — ale pana reakcja nie pomaga wariografowi.

—  Do dupy z taką techniką! — Adams tupnął nogą. — Ale niech ci będzie. — Zwrócił się na powrót do Niva: — Zdaje ci się, Sokol, że jesteś sprytny, bo schowałeś laptopa. Ale wszystkie dane masz też na komputerze w instytucie, prawda?

Niv usiłował ukryć zaskoczenie na wieść o zniknięciu sprzętu. Zostawił go przecież na biurku w pokoju hotelowym.

—  Ta… tak — odpowiedział niepewnie.

Adams odwrócił się w kierunku technika. Ten tylko pokiwał głową.

—  No dobra… Zalogujesz się na niego i pobierzesz odpowiednie pliki.

—  Nie mogę! — Niv głębokimi oddechami starał się zrelaksować obolałe ciało. — Względy bezpieczeństwa. Dane techniczne eksperymentu są umieszczone w chmurze, do której zalogować się można wyłącznie z mojego komputera w instytucie, na który z kolei nie da się zalogować z zewnątrz.

Technik przez dłuższą chwilę oglądał coś na ekranie urządzenia, ale w końcu potwierdził jego wersję. Niv bezgłośnie wypuścił powietrze — wyglądało na to, że metoda działała.

—  Nie ma problemu. — Adams uśmiechnął się chytrze. — Po prostu podasz mi hasło i login!

—  Przecież ochrona…

—  Tym się nie martw.

—  Nie wierzę wam! — Niv gorączkowo szukał sensownego uzasadnienia swojego pobudzenia. — Nie wierzę, że mnie wypuścicie. Zabijecie mnie, gdy tylko podam hasło!

Teraz już krzyczał, a łzy napływały mu do oczu. Technik w tym czasie rozpaczliwymi gestami pokazywał Adamsowi, żeby ten uspokoił Niva. Ciężkie westchnienie przedarło się przez elektroniczny filtr.

—  Naprawdę nie masz się czego obawiać. Jak pewnie zauważyłeś, cała operacja jest prowadzona precyzyjnie, w taki sposób, żebyś jutro rano mógł pojawić się na konferencji. Potrzebujemy danych, nie krwi.

—  Nie wierzę! Jeśli mnie wypuścicie, nic nie zyskacie, będziecie musieli mnie zabić! — Niv po minie technika starał się rozpoznać, na jak dużo może sobie pozwolić, nim kompletnie rozkalibruje wariograf.

—  Spokojnie! Zanim dojedziesz stąd do hotelu, nasi prawnicy złożą odpowiednie dokumenty patentowe, a nasz urzędnik szybciutko je przeprocesuje. Zatem? Jak widzisz, traci na tym tylko Weizmann, a na biednego nie trafiło.

—  Będziecie mieli na mnie haka na przyszłość!

Porywacz prychnął z rozbawieniem.

—  Serdecznie ci życzę, żebyś kiedyś odkrył coś równie wartościowego, ale obawiam się, że to mało prawdopodobne.

—  Nie mogę powiedzieć… — Niv zauważył, że technik nagle otworzył usta. — Nie mogę powiedzieć, że przegrałem bez walki — uśmiechnął się krzywo — ale wygląda na to, że nie mogę z wami wygrać. Login nivsokol, pisane małymi literami, hasło dwa ce jot be de wu ka trzy gwiazdka u pe ka de…

Rosjanin notował skwapliwie. Teraz oczy wszystkich skierowały się na technika, stojącego nad laptopem. Wpatrywał się w ekran, przechylając głowę to w jedną, to w drugą stronę. Drapał się po brodzie dłuższą chwilę, manipulował pokrętłami, przesuwał obraz na ekranie, wreszcie spojrzał na Adamsa, nim jednak zdążył coś powiedzieć, zadzwonił telefon. Niv ze zdumieniem rozpoznał sygnał. Adams nerwowo oklepał bluzę i z kieszeni na piersi wyjął komórkę. Popatrzył na ekranik i już miał odebrać, gdy niższy mężczyzna niespodziewanie wyszarpnął mu z ręki urządzenie i rozbił o ziemię.

—  Suka blad’! — zawołał rozjuszony Rosjanin, łypiąc wściekle na pracodawcę.

—  Odbiło ci?! — Adams popukał się w czoło, niepomny na zniewagę. — To tylko pizzeria dzwoniła!

—  Pizzeria?! — Rosjanin potrząsnął głową z niedowierzaniem i rozłożył bezradnie ręce. — Kluczyliśmy specjalnie trzydzieści mil, żeby zmylić pogoń. Miałeś pan wyjąć z niego baterię, zanim zawrócimy!

—  Jaką pogoń? — żachnął się Adams. — Wymyśliłeś sobie ten paranoiczny plan, chciałeś się przejechać, twoja sprawa. Ale nie przypominam sobie, żebym zgodził się na wyłączenie telefonu.

—  Mogli nas namierzyć!

—  Kto? Bielawski? Myśli, że Sokol jest u swojej dupencji. A ona pokłóciła się z nim i będzie myśleć, że po prostu nie odbiera lub znalazł sobie inne popychadło.

—  Właśnie naraziłeś pan całą operację — głos niższego mężczyzny był lodowato spokojny. Niv poczuł, jak jeżą mu się włosy na karku.

—  Nie przesadzaj. Nie chciałem go wyłączać, bo byłem ciekaw, kto jeszcze może się próbować skontaktować z doktorem Sokolem w sprawie leku na raka.

—  Wiesz pan co? Dostaję za mało kasy, żeby niańczyć debila. Miałem dostarczyć tego łebka? Dostarczyłem. Miałem dopilnować, żeby odpowiadał na pytania? Staram się, chociaż dziwię się, że w ogóle mówi po tym, jak żeś pan go zatankował. Ale najpierw wybierasz pan miejsce, którego obrona wymagałaby użycia małej armii, a teraz okazuje się, że świecisz pan na cały świat jego telefonem!

Adams słuchał tych wynurzeń w milczeniu, ale nawet przez kominiarkę widać było, jak drżą mu mięśnie na szyi. Wreszcie wypalił:

—  Ty chyba naprawdę nie rozumiesz, kurduplu, kto tu dla kogo pracuje!

—  Nie, to pan nie rozumiesz! My nie robimy za kotki do topienia!

—  Niezła ambicja jak na najemników!

Rosjanin kilka chwil w milczeniu patrzył na rozmówcę, potem zwrócił wzrok na Niva.

—  Jeszcze słowo i będę musiał go zabić, a pan coś od niego chciałeś. Już nas tu nie ma.

—  Nie dostaniesz żadnego zlecenia od nikogo z liczących się…

—  Jesteś pan pewny, kto tu komu wyświadczał przysługę? — Najemnik wyjął krótkofalówkę i rzucił krótko: — Po maszynam! Biegom!

—  Nie wierzę! — Adams złapał się za głowę. — Co za brak profesjonalizmu!

Rosjanin ruszył w kierunku wyjścia, ścigany wrzaskiem Adamsa:

—  Macie kontrakt, gnoje!

—  Przeczytaj pan aneks C. Warunki zerwania kontraktu — warknął przez ramię najemnik. — Nie myśl pan, żeś pierwszy taki cwany.

Zanim Rosjanin na dobre zniknął Nivowi z oczu, Adams rzucił się za najemnikiem w pogoń. Gdy obaj byli już na zewnątrz, do pomieszczenia doleciały strzępy modyfikowanego elektronicznie głosu.

—  Dokąd… I co… Daj mi godzinę… — W miarę jak wzburzenie Adamsa rosło, jego słowa stawały się coraz bardziej zrozumiałe. Wreszcie całkiem wyraźnie rozległo się: — Jak zgarnę te dane, zapłacę dwa razy więcej, niż dawał Blue Pill!

Dalszy ciąg dialogu zmienił się w szum. Widać Rosjanin zreflektował się i nieco stłumił podniecenie swojego rozmówcy. Ale najważniejsze i tak zostało już powiedziane.

W baraku Niv i technik popatrzyli na siebie zdumieni. Choć znali się zaledwie od paru minut, a okoliczności ich spotkania nie były najprzyjemniejsze, wszystko wskazywało na to, że ich myśli powędrowały dokładnie w tym samym kierunku.

Nivowi – świadomemu, że nie ma leku na raka – prawie zrobiło się żal Adamsa, ale technik najwyraźniej nie podzielał tego uczucia, gdyż w błyskawicznym tempie zwijał wariograf. Chyba chciał wyjechać razem z najemnikami.

Niestety, jego nadzieje rozwiał ryk silników i szum rwanego oponami szutru. Do garażu wszedł Adams i podejrzliwie zmierzył mężczyznę wzrokiem, akurat w chwili, gdy ten domykał walizkę.

—  Co, już?

—  Tak. Mówił prawdę.

—  Na pewno?

—  Tak! — Technik pokiwał głową z takim zapałem, że nawet dziecko zrozumiałoby, że kłamie.

—  Przed chwilą nie byłeś pan tego taki pewny. — Adams przysiadł na stoliku i delektował się zmieszaniem podwładnego.

—  Potwierdzałem kalibrację. Ciśnienie rozkurczowe było wysokie, ale potem okazało się, że facet ma arytmię… — Opanowany głos mężczyzny kontrastował z drżeniem rąk.

—  No! To rozumiem! — Adams z zadowoleniem uderzył dłońmi o uda, ale w jego oczach nie pojawił się nawet cień uśmiechu.

—  Skoro już nie jestem potrzebny…

—  Ach! Tak, tak. Proszę, niech pan już idzie. Mam nadzieję, że te bandziory nie ukradły panu auta. Ha, ha. — Niv zastanawiał się, czy bez modyfikacji głos Adamsa brzmiałby choć odrobinę bardziej naturalnie. — Niech pan idzie. My tu jeszcze chwilę z doktorem posiedzimy. Będzie musiał powiedzieć naszemu człowiekowi, gdzie dokładnie są dane. Nie potrzebujemy całej chmury. Ha, ha.

—  Tak. Już idę. — Technik zrobił krok w tył, w stronę wyjścia. — To… do widzenia.

—  Do widzenia — odparł Adams. Wciąż rozciągał usta w uśmiechu, ale siedział sztywno na krawędzi stolika, a spojrzenie miał lodowate.

Technik ukłonił się, przesuwając się przy tym kolejny krok bliżej wyjścia, i kątem oka zmierzył odległość, jaką miał jeszcze do pokonania.

—  Zadzwonię do centrali i powiem, że wszystko poszło zgodnie z planem i czekamy już tylko na dane. Konkretne dane, a nie na całą chmurę. Ha, ha.

Adams przyglądał mu się badawczo.

—  Oczywiście. To bardzo dobry pomysł. Myślę, że prezes z niecierpliwością czeka na informacje.

Znowu zapadło złowrogie milczenie. Mężczyźni zastygli w bezruchu, niczym dwa posągi pojedynkujące się na spojrzenia.

Pierwszy spasował technik. Odwrócił się i po prostu wyszedł. A raczej wyszedłby, gdyby ktoś w tym czasie nie strzelił mu w plecy.

Niv dosłownie podskoczył w fotelu, chociaż wciąż był skrępowany. Widział, jak trafiony w ramię mężczyzna padł z okrzykiem na ziemię. Adams odwrócił głowę, zacisnął powieki i zaczął na oślep strzelać do rannego, próbującego wyczołgać się z garażu. Kolejne pociski wbijały się w nogi, brzuch, wreszcie w klatkę piersiową mężczyzny. Gdy w magazynku skończyły się naboje, technik wciąż jeszcze żył, konwulsyjnie wijąc się na podłodze. Adams trzęsącymi się rękoma zmienił magazynek i wymierzył w konającego. Celował kilka sekund, nie dał rady jednak oddać strzału, patrząc ofierze w oczy. Ponownie odwrócił głowę i zaczął wduszać spust. Dopiero czwarty pocisk na dobre zakończył cierpienia technika.

Od huku wystrzałów Nivowi dzwoniło w uszach. W ciasnym pomieszczeniu zrobiło się duszno od smrodu prochu, krwi i śmierci, a światło dogorywającej żarówki z trudem przebijało się przez kłęby kurzu i dymu. Adams kaszlał i rozdygotaną dłonią usiłował schować broń, jednak raz za razem ześlizgiwała się po plastikowej kaburze. Gdy w końcu mu się udało, powiódł wzrokiem po zbryzganym krwią pomieszczeniu, wreszcie utkwił go w ciele. Oczy trupa były wybałuszone, szkliste i wpatrzone w sufit, a wokół wykrzywionych warg krzepła krew. Ciałem Adamsa wstrząsnął gwałtowny skurcz. Wybiegł z garażu, zgięty wpół, zasłaniając usta dłonią. Chwilę później dało się słyszeć modyfikowane elektronicznie gardłowe bulgotanie.

Adams pojawił się kilka minut później i bez słowa wyciągnął ciało na zewnątrz. Po powrocie zamknął za sobą drzwi i usiadł na stoliku, wpatrując się w jakiś punkt nad głową więźnia. Niv starał się wyglądać nieszkodliwie. Wreszcie, po dobrych kilku minutach, Adams wyjął telefon i zadzwonił do kogoś, komu przekazał uzyskane w trakcie przesłuchania informacje. Rozłączył się, schował telefon do kieszeni i zaczął nerwowo bębnić palcami o blat.

—  Pan nie uwierzy, doktorze, ale to była samoobrona.

W jego tonie słychać było obawę. Wbił wzrok w usta Niva, jakby czekając na… Właściwie to na co? Co chciał usłyszeć? Komentarz? Błaganie o litość? Słowa potępienia?

Niv odważył się tylko pokiwać głową.

—  Cieszę się, że pan rozumie. Gdyby doniósł centrali, że mam dostęp do tych danych, a oni nie otrzymaliby ich od razu… W sumie dlatego zatrzymałem pana telefon. Żeby wiedzieć, czy nie przejrzeli mojego planu i nie próbują się kontaktować bezpośrednio z panem. Teraz rozumie pan, dlaczego to była samoobrona. Sam pan widzi, do czego są zdolni.

Niv znów przytaknął w milczeniu, mając nadzieję, że to najlepsza taktyka na szaleńców. Adams wstał i zaczął nerwowo krążyć po pokoju.

—  Nie mogłem pozwolić, żeby tacy jak InnoMed czy nawet Blue Pill dostali lek w swoje łapy. Jedni drą skórę za każdą pigułkę, a drudzy wypuszczają na rynek byle gówno. Tak czy siak cierpią pacjenci!

Niv kiwał głową z pełnym zrozumienia uśmiechem, ale w głębi ducha zamierał, widząc złowrogie błyski w oczach rozmówcy.

—  A przecież ja chciałem dobrze! Rozumie pan, że to podtapianie było konieczne, prawda? Chciałem mieć ten patent, żeby pacjenci dostali tani i dobry produkt, przede wszystkim szybko. Naprawdę trzeba mieć kręgosłup, by kontrolować taką potęgę, jaką daje pana lek! — Zaczął bezwiednie przygryzać paznokcie. — Widzi pan, tylko ja miałem wątpliwości, kiedy okazało się, że praca w firmie wymaga pewnych kompromisów. Ja jeden biłem się z sumieniem! Pan myśli, że łatwo było kraść wyniki kolegom ze studiów i przekupywać laboratoria analizujące efekty uboczne?!

Niv kręcił głową, rozszerzonymi oczami wpatrując się w strużki śliny ściekające Adamsowi po brodzie.

—  A pan jest lepszy, doktorze? Nigdy nie wyśmiał pan na seminarium dobrego pomysłu tylko dlatego, że nie był pana? Nie dawał pan najlepszym studentom najnudniejszej roboty tylko po to, by szybko odeszli i nie stali się konkurencją? Nie zagarnął pan dla siebie cudzego pomysłu, nie wspominając potem autora nawet w podziękowaniach?

Porywacz znów usiadł na stoliku, wyjął broń i zaczął się nią bawić, nabój po naboju rozładowując i ładując magazynek.

—  A tak naprawdę to pan narozrabiał, to wszystko pana wina! — Oskarżycielsko zwrócił lufę w stronę Niva. — Mógł pan zgodzić się na współpracę i wszyscy byliby zadowoleni. Ale nie! Pan musiał odmówić, ośmielając się jeszcze podważać nasze kapitalistyczne metody pozyskiwania danych. — Adams opuścił broń i po raz pierwszy od zabójstwa spojrzał Nivowi prosto w oczy. — Jak pan mógł?!

Wywołany do odpowiedzi Niv zamarł. Nie wiedział, co odpowiedzieć, tym bardziej, że myśli miał zaprzątnięte wątpliwościami, czy dobrze zrobił, podając wymyślone naprędce hasło. Za chwilę prawda wyjdzie na jaw, a chyba nawet sam Adams nie miał pojęcia, jak zareaguje na wiadomość, że dał się oszukać. Kolejną zagadką było, czy jego współpracownik skontaktuje się z szefem po pierwszej nieudanej próbie, czy też zadzwoni już z pułapki, w jaką zmieni się pokój, gdy trzeci raz błędnie wpisze hasło.

Niv wbił wzrok w Adamsa, próbując domyślić się, co powinien mu powiedzieć, żeby ujść z życiem. Ten chyba błędnie zinterpretował jego przerażone spojrzenie, bo wstał ze stolika i nachylił się nad Nivem.

—  Widzę, że pan także rozumie, że to pan jest wszystkiemu winny. W końcu to w pana kraju tyle lat panowała urawniłowka! Nie wstyd panu? Nie wstyd wobec wszystkich przodków, którzy musieli dźwigać jarzmo totalitaryzmu? Swoim zachowaniem stanął pan w jednym szeregu z komunistami i nazistami, Sokol! Podobnie jak ten szczurek! — Machnął ręką w stronę drzwi.

Adams już krzyczał. W oczach pękały mu kolejne naczynka krwionośne, potęgując wrażenie zionącego z nich obłędu. Niv zrozumiał nagle, że cała ta przemowa miała na celu wyłącznie zracjonalizowanie zabójstwa. Według porywacza nie zginął już Bogu ducha winny człowiek, lecz komunista i nazista…

Niv przełknął ślinę. On też właśnie dorobił się tej przeklętej etykietki.

Nagle zadzwonił telefon. Adams ze zdziwieniem spojrzał na szczątki urządzenia. Dopiero po trzecim sygnale zorientował się, że ten złom już nie ma prawa wydać z siebie dźwięku i sięgnął do kieszeni po swój telefon. Odebrał go i przez kilka sekund słuchał w milczeniu. Podniósł głowę i spojrzał na Niva. Początkowo obłęd w jego oczach zmienił się w niedowierzanie, by chwilę później ustąpić miejsca furii. Przez moment porywacz wyglądał, jakby miał zamiar rzucić się na więźnia i znowu zacząć okładać go pistoletem, jednak tym razem najwyraźniej postanowił użyć broni zgodnie z jej przeznaczeniem.

—  Poczekaj chwilę — powiedział do słuchawki, opierając lufę o czoło porwanego — zaraz podam ci prawidłowe hasło.

Niv wiedział ponad wszelką wątpliwość, że jeśli teraz skłamie, tamten po prostu go zastrzeli.

—  Małymi literami N jak Niv, S jak Sokol, dużymi I jak instytut, W jak Weizmann — wyrecytował, a Adams powtórzył do słuchawki. — Dwa, pięć, pięć, cztery, dwa, trzy, osiem, dziewięć, siedem…

Porywacz nie usłyszał już ostatniej cyfry. Na jego czole i piersi pojawiły się czerwone plamy. Nim do Niva dotarło, co widzi, huk wybuchu nieomal rozerwał mu bębenki, a ściana budynku rozleciała się na milion kawałków, kalecząc mu skórę odłamkami.

Do środka wpadli zamaskowani mężczyźni w jednolicie czarnych mundurach. W kilka sekund omietli pomieszczenie laserowymi wiązkami celowników, wywlekli trupa Adamsa i odcięli Niva od fotela. Był tak zesztywniały, że praktycznie powlekli go do samochodu. Przed garażem stało pięć czarnych vanów.

Niv, niecałą minutę po eksplozji, leżał twarzą do ziemi z rękami skutymi za plecami, z jednej strony osłonięty samochodem z napisem „SWAT”, z drugiej kordonem zamaskowanych policjantów, czujnie wpatrujących się w ciemność. Przekręcił głowę i ze zdumieniem przyjrzał się ich wyposażeniu. Poza wojskowymi karabinami każdy zaopatrzony był w noktowizor, zaś dwóch w coś przypominającego małe wyrzutnie rakiet. Dodatkowo jeden z policjantów rozmontowywał jakieś zaawansowane urządzenie mobilne, jakie do tej pory Niv widział tylko w filmach science fiction.

Zacisnął powieki, gdy na jego twarz chlapnęło błoto rozpryśnięte wysokimi, wojskowymi butami. Ktoś odwrócił go szarpnięciem i nachylił się w jego stronę. W półmroku Niv dostrzegł zarys niesympatycznej twarzy. Mężczyzna zaświecił mu w oczy słabą, czerwoną latarką, po czym skierował ją na trzymane w ręku zdjęcie.

—  …Sokol? — Ledwo dosłyszał swoje nazwisko. Większość dźwięków zagłuszało dzwonienie w uszach.

—  Tak…

Oficer bezceremonialnie odwrócił go z powrotem na twarz i rozkuł, a ponieważ Niv wciąż nie był w stanie sam się podnieść, niemal został wrzucony do pojazdu. Sekundę później Trep – bo tak Niv zdążył ochrzcić oficera w myślach – wsiadł za nim i zatrzasnął drzwi. Dwukrotnie uderzył pięścią w szybę, a stojący na zewnątrz policjanci rozbiegli się do pozostałych samochodów. Ostatni wsiadali już w biegu. Kolumną ruszyli w dół wzgórza, na którym stał garaż, będący przez ostatnich kilka godzin więzieniem Niva. Rosjanin miał rację – obrona tego miejsca wymagałaby armii.

Niv powiercił palcem w uchu. Dzwonienie zmieniło się w jeszcze bardziej denerwujące piszczenie, w dodatku wzbogacone o narastający ból głowy. Na szczęście z każdą minutą słyszał coraz lepiej. W samą porę, bowiem Trep zdecydował się przerwać milczenie:

—  Jest pan cały?

—  Chyba… chyba tak.

—  Zgłoszono pana zaginięcie. Porywacze przegapili pana komórkę, co ułatwiło nam zadanie.

—  Nie przegapili. Jeden z nich ją zabrał.

—  Doprawdy? — Trep popatrzył na niego powątpiewająco. — Po co?

—  Chciał wiedzieć, kto będzie do mnie dzwonił.

Oficer nic nie odpowiedział, ale gdy kręcił z dezaprobatą głową, można było dostrzec, jak jego usta formują się na kształt bezgłośnego: „Amatorzy”.

—  Byli tu jeszcze najemnicy.

—  Najemnicy?

—  Najemnicy, którzy mnie tu przywieźli. Pokłócili się ze zleceniodawcą i odjechali. — Niv zauważył malujące się na twarzy oficera rozczarowanie.

—  O co chodzi?

—  Nic takiego. — Oficer uśmiechnął się krzywo. — Szkoda, że uciekli. Moglibyśmy ich aresztować. Wie pan, statystyki w górę, te rzeczy.

—  Aresztować? Tak jak Adamsa?

—  Adamsa?

—  To porywacz, którego zastrzeliliście. Do cholery, przecież to mogłem być ja!

—  Procedury, panie doktorze. Procedury. A nasz sprzęt pozwolił na przeprowadzenie akcji bez zbędnego ryzyka. — Oficer nerwowo stukał palcami w brodę. — Mówi pan, że jak nazywał się porywacz?

—  Adams. Może ma przy sobie dokumenty.

—  Przyjadą mundurowi, to go przeszukają. Naszym zadaniem było pana odbić i jak najszybciej dostarczyć w bezpieczne miejsce. Ale zanim przejdziemy do, jak to się mówi, opisu zdarzenia, niech pan weźmie te proszki, bo jak zejdzie panu adrenalina, to będzie pan nam robił za syrenę. — Podał Nivowi saszetkę. — Ładunki kierunkowe ułatwiają wejście, ale nie zazdroszczę panu pobytu w środku.

Gdy Niv w milczeniu przełknął lekarstwo, oficer krytycznie przyjrzał się jego skroni. Spod fotela wyjął apteczkę, a z niej aerozol ze znaczkiem czerwonego krzyża i antyseptyczną chusteczkę.

—  Proszę zamknąć oczy. Może lekko piec — ostrzegł beznamiętnie i przetarł zranione miejsce chusteczką.

Chłód chusteczki przyniósł nieoczekiwaną ulgę pulsującej bólem skroni. Niv uśmiechnął się pod nosem.

—  Obawiam się, że po tym, co przeszedłem… Sss!

Czymkolwiek był zastosowany przez oficera spray, Niv cieszył się, że Adams nie miał do niego dostępu. Substancja, która pokryła jego ranę, zdawała się wżerać w skórę.

—  Za chwilę zadziałają środki przeciwbólowe — głos Trepa pozostawał idealnie obojętny, podobnie jak jego ogorzała twarz, ale Niv nie mógł oprzeć się wrażeniu, że pod spodem czai się kpina. Na szczęście mówił prawdę. Wkrótce pieczenie i ból głowy zaczęły słabnąć, nawet piszczenie w uszach stawało się mniej irytujące.

Droga do hotelu zajęła im prawie godzinę. W tym czasie Niv opowiedział oficerowi wszystko, co zapamiętał. Tamten z szybkością maszynistki wystukiwał jego zeznania na klawiaturze laptopa, od czasu do czasu zadając jakieś pytanie. Przed hotelem policjant wyjął z bagażnika przenośną drukarkę, przygotował dwie kopie zeznań, poprosił o podpis na jednej z nich, po czym zasalutował.

—  Gdyby pan przypomniał sobie coś jeszcze lub ktokolwiek kontaktował się z panem w tej sprawie, proszę do mnie zadzwonić. Mam nadzieję, że nie muszę panu tłumaczyć, jak ważne z przyczyn bezpieczeństwa operacyjnego jest, żeby rozmawiał pan wyłącznie i bezpośrednio ze mną. Numer jest w stopce. Do widzenia.

Zanim Niv zdążył zebrać myśli i coś odpowiedzieć albo przynajmniej oddać długopis z gwiazdką szeryfa, Trep wskoczył do auta i odjechał. Zdębiały naukowiec wpatrywał się chwilę w znikające światła samochodów. Odczuwał pewien niedosyt. Nie znał się na procedurach uwalniania zakładników, a na rozmowę z psychologiem nie miał ochoty, ale jego mocno poturbowane poczucie własnej wartości odrobinę by odżyło, gdyby miał szansę takowej odmówić. Zgiął na cztery kopię zeznań i schował do kieszeni spodni. Z drugiej strony musiał przyznać, że policję mieli tu nad wyraz sprawną. Ostatnia rzecz, jakiej teraz pragnął, to spędzenie nocy na komisariacie.

Zadając sobie w myślach pytanie, czego w takim razie by pragnął i czy byłaby to raczej paczka papierosów, butelka wódki, czy też obie te rzeczy jednocześnie, pokuśtykał w stronę wejścia.

W lobby zauważył jednak coś, na co kompletnie nie miał ochoty. Oto w jednym z foteli siedziała Daiva, bezmyślnie przeglądając kolorowe czasopismo. Mimo przygaszonego światła, widział odcinające się od jej bladej skóry ciemne sińce wokół oczu. Odruchowo zrobił w jej kierunku kilka kroków, szybko jednak się zatrzymał. Próbował wymyślić jakieś przeprosiny, ale przesłuchanie, pobicie i ogłuszenie nie pomagały mu zebrać myśli. Stał kilka chwil, przypatrując się jej w milczeniu.

Nagle dotarło do niego, jaki element nie pasował mu do obrazu. Sukienka, która podczas kolacji budziła zachwyt mężczyzn i zazdrość kobiet, teraz była zmięta i przybrudzona, a na fotelu obok leżał zwinięty w kłębek hotelowy szlafrok. W jego pamięci rozbrzmiały rozmowy o pocieszaniu, które słyszał, wychodząc z sali. Bezgłośnie odwrócił się i skierował ku windom.

Stalowe drzwi rozsunęły się ze zgrzytem niosącym się po holu jak bicie kościelnego dzwonu. Niv kątem oka zauważył, jak Daiva zrywa się z fotela i biegnie w jego stronę. Wszedł do środka, udając, że jej nie dostrzega. Gdy jednak usłyszał, że woła jego imię, zacisnął zęby i wysunął rękę, zasłaniając fotokomórkę. Daiva zdyszana wpadła do środka i szybko wcisnęła guzik zamykania drzwi.

—  Niv! Czekałam na ciebie, ale… — Nagle dostrzegła, w jakim stanie jest jego twarz i garderoba i urwała.

—  Nie musisz niczego tłumaczyć. — Niv wziął głęboki oddech. — Przepraszam za to w restauracji.

—  Słuchaj! To nie tak, jak myślisz!

—  Jest późno i miałem ciężki wieczór. Ja w ogóle nie myślę. Przepraszam. Cokolwiek się stało, to moja wina.

To zdecydowanie nie była pora na wyjaśnienia. Marzył o wódce, papierosach i ciepłym prysznicu. W samotności. Dzwonek oznajmił, że znaleźli się na jego piętrze, Daiva jednak stanęła w drzwiach, najwyraźniej nie mając zamiaru go przepuścić. Przecież ją przeprosił! Czego jeszcze oczekiwała?

Wcisnęła numer piętra własnego pokoju. Tego było już za wiele!

—  Pani doktor pozwoli, mam poduszkę do zapłakania — warknął i oparł dłoń na przycisku swojego piętra, blokując odjazd.

Kobieta podniosła głowę i zmrużyła oczy. Spoliczkowała go.

Otumaniony środkami przeciwbólowymi prawie nie poczuł uderzenia, ale ego zabolało mocno.

—  Nie chciałbym psuć ci zabawy, ale bicie mnie w tej chwili niewiele daje. Przeszedłem dziś takie rzeczy, że musiałabyś złamać mi szczękę, żebym w ogóle coś poczuł. Jak już mówiłem, przepraszam cię za moje zachowanie przy kolacji, cokolwiek działo się później, nie jest moją sprawą. Dobranoc.

—  Później zostałeś porwany. Trudno to nazwać nie twoją sprawą.

Zbaraniały Niv stał przez chwilę bezgłośnie rozdziawiając usta.

—  Jak… kto… to znaczy… Skąd o tym wiesz?

—  To ja wezwałam policję.

Niv wziął gwałtowny wdech, ale zanim się odezwał, Daiva położyła mu palec na ustach.

—  Widzisz… Stwierdziłam, że powinnam jednak dać ci w pysk za to, co powiedziałeś, i wróciłam do restauracji. Ktoś powiedział mi, że chyba poszedłeś się utopić, bo widział, jak zmierzałeś na plażę. Poszłam po twoich śladach. Widziałam, jak podchodzi do ciebie jakiś facet, uderza cię, a potem wciąga do samochodu. Na szczęście szłam blisko drzew, więc nie zauważył, kiedy padłam na ziemię i odczołgałam się w krzaki. Po telefonie na policję wróciłam tu biegiem i zabrałam twojego laptopa, bojąc się, że ci ludzie mogą chcieć ukraść wyniki. Bałam się też zostać sama w pokoju, więc od tamtej pory siedzę tu i czekam.

Niv bez słowa wpatrywał się w ślady ziemi na jej ubraniu. Daiva podała mu zwinięty szlafrok, który do tej pory kurczowo ściskała pod pachą. Przez miękki materiał wyczuł obudowę laptopa. Wstyd palił mu policzki.

—  Wygląda na to, że znów muszę cię przeprosić. — Odwrócił wzrok i rozważał coś przez chwilę. — Ja… na spacerze na plaży, dosłyszałem fragment rozmowy… Coś o obijaniu się na wyjeździe, że zaraz wracasz… Doszedłem do wniosku, że to twój facet, że macie jakiś problem czy coś, a ja robię tylko za emocjonalny tampon… Stąd ta scena przy kolacji. Przepraszam. Jak chcesz, możesz mi jeszcze raz dać w głupi dziób, jak już przestaną działać prochy, które dostałem od gliniarza.

—  Jeśli podsłuchałeś coś, co nie do końca zrozumiałeś, to trzeba było po prostu spytać. Nie mam faceta. To znaczy… nie miałam… — Spojrzała na niego nieśmiało, ale ponieważ zszokowany nie zareagował na to wyznanie, kontynuowała: — Ale chyba nie ma sensu cię opieprzać, bo pewnie i tak nie powiem ci nic, czego byś sobie sam już do tej pory nie powiedział. — Daiva odsunęła się od drzwi. — Wiesz co? Może weź swoje rzeczy i przyjdź do mnie?

W pokoju okazało się, że nie było rzeczy, które Niv mógł wziąć. Temu, kto przeszukiwał pomieszczenie, nie wystarczyło samo wysypanie ubrań z szuflad. Każde zostało rozprute na szwach i wywrócone na nice. Podobnie potraktowano meble, a nawet elektronikę i zasłony.

Godzinę później Niv był już wykąpany, a wszystkie rany i stłuczenia miał opatrzone lub obłożone zimnymi kompresami. Uwadze Daivy nie umknęło nawet coś tak błahego, jak otarcie na pięcie.

Teraz leżał z cienkim mentolem zwisającym z kącika ust, bezmyślnie wpatrując się w telewizor, podczas gdy Daiva brała prysznic. Prawie usypiał, gdy rozpoczęła się emisja jakiegoś tandetnego szpiegowskiego filmu.

Zerwał się na równe nogi i złapał za głowę. W całym tym zamieszaniu zapomniał poinformować szefa o człowieku Blue Pill w instytucie! Ktoś przecież sprawdzał jego komputer dla Adamsa!

Złapał leżącą na szafce nocnej komórkę i wywołał listę ostatnich połączeń. Przez chwilę skonfundowany wpatrywał się w ekran. Zamiast numerów profesora Bielawskiego i pizzerii widział tylko nieznany ciąg cyfr. Dopiero po kilku sekundach dotarło do niego, że trzyma w ręku telefon Daivy. Coś mu się jednak nie zgadzało. Łączyła się dwukrotnie z tym samym numerem – raz podczas ich brzemiennego w skutki spaceru, a drugi mniej więcej w czasie, gdy został porwany. Połączenia z policją nie było wcale. Podobnie jak zapisanych kontaktów, starych wiadomości, zdjęć, tuzinów bezużytecznych aplikacji… Jakby urządzenie zdjęto ze sklepowej półki nie dalej jak trzy dni temu.

Spojrzał w kierunku łazienki i przygryzł wargę. Ważył telefon w ręku kilka chwil, dwa razy przymierzył się do odłożenia go na półkę, ale w końcu wcisnął zieloną słuchawkę. Po kilku sygnałach włączyła się automatyczna sekretarka. Kiedy w słuchawce zadudniło przywitanie, ze wstrętem zakończył połączenie.

Gdy kilkanaście minut później Daiva wyszła spod prysznica, czekał na nią ubrany. Bałagan w pokoju niewiele odbiegał od tego, jaki wcześniej zastał u siebie. Włożył jej do ręki komórkę.

—  Podziękuj Youngowi, że mnie wyciągnął z łap Adamsa. Na wet nie zgłoszę policji, że wasi najemnicy odstrzelili mu łeb.

Daiva poważnie pokiwała głową. Gdy przestała już grać, z jej oczu zniknęła naiwna zalotność, ustępując miejsca chłodnej ironii, zaciekawieniu, ale także czemuś na kształt niechętnego respektu.

—  Znając twój profil psychologiczny, mogę założyć, że płacz i zapewnienia, że to nie tak, jak myślisz, nie mają sensu.

Niv odwrócił się i położył dłoń na klamce. Nie miał najmniejszej ochoty na dalszą rozmowę.

—  Poczekaj! Rozumiem twoje oburzenie, ale, jak sam widzisz, nie chcę marnować twojego czasu na melodramaty. Mam jednak pytanie.

Niv wahał się przez moment, ale ostatecznie ciekawość znów zwyciężyła, tym razem nad urażoną dumą.

—  Widzę, że niezły macie ten profil.

—  Co zrobisz? Nie możesz wrócić do domu i udawać, że nic się nie stało. Blue Pill ci nie odpuści.

Niv wzruszył ramionami.

—  I co z tego? Że niby was to obchodzi?

—  To z tego, że możemy zapewnić ci ochronę. Czujemy się w jakimś stopniu odpowiedzialni za to, co cię spotkało. Wbrew pozorom mamy swoją etykę…

—  I cóż właśnie ta etyka pozwoliła ci dolać do mojej whiskey? — Niv sięgnął do kieszeni, wyjął buteleczkę i pomachał naczyniem przed nosem kobiety. Przez chwilę naprawdę wyglądali jak naukowcy, którzy badają klarowność substancji w probówce.

—  To jeszcze nie ma nazwy — odpowiedziała Daiva — ale to nic szkodliwego. Wzmacnia emocje. Chwilowo. Ten wieczór miał być dla ciebie naprawdę wyjątkowy.

—  Naszprycowałaś mnie?

—  Nie. Tak. Chociaż technicznie rzecz ujmując to nie, bo to ani nie uzależnia, ani nie daje efektów ubocznych. Nawet wycina z pamięci emocje, które wywołało. Gdybyś chciał, po wszystkim mógłbyś o mnie po prostu zapomnieć.

—  Dziękuję ci uprzejmie! O kradzieży mojego patentu też bym zapomniał?

—  Jakiego patentu?! — prychnęła drwiąco. — Widzieliśmy dane na twoim laptopie. Wyglądały obiecująco, ale bez pieniędzy na dalsze badania twoimi nanobotami może się zainteresować najwyżej Al-Kaida.

—  Wykorzystałaś moje porwanie, żeby włamać się do mojego laptopa?! — Niv uniósł brwi w zdumieniu, bowiem bezceremonialność tej kobiety wciąż nie przestawała go zadziwiać.

—  Za kogo mnie masz?! Wczoraj w nocy Graham wpiął ci do niego pluskwę!

—  No tak, to zmienia postać rzeczy…

—  Gdybyś nie zaspał i rano włączył komputer, rozmawiałby z tobą inaczej podczas lunchu. Ale to teraz nieistotne.

Niv zamrugał, gdy uderzyła go pewna myśl.

—  Nawet zostawił mi przejściówkę na wypadek, gdybym zapomniał swojej? Czy to wasz gadżet reklamowy? Coś jak długopis dla lekarza? Nie przyglądałem się, ale może gdzieś na spodzie jest logo InnoMedu.

—  Nie… po prostu ją zostawił. — Daiva skrzywiła się zniecierpliwiona. — Ale brawo za kreatywność. Graham, w przeciwieństwie do środowiska naukowego, naprawdę wysoko ją sobie ceni. — Przez chwilę przyglądała mu się z nadzieją. — Jesteś pewny, że nie chcesz z nim jeszcze raz porozmawiać?

Niv się zawahał. A potem zezłościł się na siebie za to wahanie. Związał się z akademią nie dlatego, że brakowało mu kwalifikacji do pracy w firmie farmaceutycznej!

—  Nie rozśmieszaj mnie! — wybuchnął. — Korporacyjna kreatywność?! Może jeszcze dodasz, że dla dobra ludzkości? Nauka i praca w służbie inwestorów, ot co! — Widząc, że Daiva zaciska gniewnie usta i nie kwapi się do kontynuowania tematu, wrócił do przerwanego wątku: — Dlaczego podałaś mi narkotyk?

—  Chodziło tylko o to, żebyś w czasie rozmowy o współpracy nie wyskoczył z tą twoją chorą ambicją. To miało mi pomóc w stworzeniu odpowiedniego klimatu.

—  Ale ja się zirytowałem, a to paskudztwo wprawiło mnie w furię. — Niv klepnął się w czoło. — I pomyśleć, że potem latałem cię przepraszać.

—  Naprawdę wolałabym, żeby ta noc wyglądała inaczej. — Na jej twarzy na krótką chwilę znów zagościł cień dawnego uśmiechu.

—  Przepraszam, że to powiem, ale nie wiem, czy większym wstrętem napawa mnie wspomnienie dotyku mokrej szmaty, czy twoich rąk. Adams może i mnie torturował, ale przynajmniej nie ukrywał, że traktuje mnie przedmiotowo.

—  A ty mnie nie traktowałeś przedmiotowo? — Złość Daivy wyglądała na szczerą. — Cycata niunia z tytułem i bzikiem na punkcie sztuki. Fajna wkładka do łóżka, co?! Myślisz, że nie wiem, że średnia długość trwania twoich związków liczy się w dniach, jeśli nie w godzinach?!

Niv patrzył jej w oczy, aż spuściła wzrok. Wychodząc, rzucił przez ramię:

—  Powinnaś jednak zmienić parę rzeczy w tym profilu.

I choć to także do niego nie pasowało, trzasnął drzwiami.

Winda nie przyjeżdżała całą wieczność, więc ruszył w dół schodami. W głowie aż mu huczało od nadmiaru wrażeń.

Nie spał całą noc, a pod pachą niósł komputer z wynikami, z powodu których, jeszcze przed ich ujawnieniem, zginęło dwoje ludzi. Z drugiej strony… jego badania mogły też uratować wiele istnień. Minął piętro, na którym był zakwaterowany i zszedł na sam dół, do baru, zakładając, że bez uzupełnienia pierwotnego planu o wódkę i tak nic nie wymyśli.

Przy kontuarze zastał dwie osoby. Barmana, którego spodziewał się w tym miejscu, i profesora Sestiere, którego obecność kompletnie go zaskoczyła. Staruszek tłumaczył właśnie jakieś zagadnienia z fizyki cząstek. Byli tak pochłonięci rozmową, że dostrzegli Niva dopiero wtedy, gdy usiadł obok. Gdy barman odszedł realizować zamówienie, Sestiere uśmiechnął się do Niva.

—  Widzę, że nie może pan przespać nocy przed wykładem. — W ustach kogokolwiek innego brzmiałoby to jak kpina, ale profesor naprawdę zdawał się martwić.

—  To nie tak. Samo wystąpienie mnie nie przeraża. Po prostu w ciągu ostatniej doby zostałem porwany, pobity i wykorzystany. A wszystko dlatego, że recenzent mojego projektu sprzedał go firmom farmaceutycznym.

—  Koncerny dowiedziały się o nanobotach?

Niv smętnie pokiwał głową.

—  Jeśli może pana to pocieszyć, to chyba wiem, kto za tym stoi. Ten projekt widziały dwie osoby. Wiem, że ja tych danych nikomu nie przekazałem…

Na kontuarze pojawiły się dwa kieliszki. Niv opróżnił swój i westchnął.

—  Obawiam się, że nawet jeśli poznam nazwisko, niewiele to zmieni. Firmy nie poświadczą swojej winy w sądzie.

—  Oczywiście, że nie wygra pan w sądzie! Ale jest pan pewny, że nie chce wiedzieć, kto pana tak urządził?

Przez chwilę Niv zastanawiał się nad odpowiedzią, wreszcie pokręcił głową. Profesor uśmiechnął się smutno.

—  Mogę pana zapewnić, że osoba, która pozwoliła sobie na takie nadużycie, spotka się od tej pory z pewnym… ostracyzmem w środowisku. Pana zdrowie.

Wypili obaj. Profesor wiercił się przez moment na krześle, aż wreszcie wypalił:

—  Ja też muszę pana przeprosić. To z pana powodu narobiłem wokół tej konferencji tyle szumu.

Niv roześmiał się histerycznie.

—  Więc i pan uwierzył, że mam gotowy uniwersalny lek na raka?

Profesor wyglądał na zaskoczonego.

—  Skądże znowu! Co za bzdura! Tego chcą od pana firmy?

Niv tylko pokiwał głową. Napięcie i stres znalazły nagle ujście i w paroksyzmach śmiechu nie był teraz w stanie wymówić słowa. Sestiere dołączył do niego i rechotali obaj, uderzając pięściami o blat tak zawzięcie, że barman odstawił butelkę i wycofał się chyłkiem.

Uspokoili się po dobrej minucie.

—  Czy nadal ma pan zamiar ogłosić, co naprawdę kryje się w tych wynikach? — Sestiere ocierał łzy z oczu.

—  Szczerze mówiąc? Nie wiem. — Nivowi nagle przestało być do śmiechu.

—  Wie pan, w razie czego wyciągnę coś z szuflady, żeby zaspokoić dziennikarzy.

—  To by tylko opóźniło moment podjęcia decyzji. I nie chodzi o media. Chodzi o to, co zrobią z tym koncerny.

—  W sumie… W opisie projektu był pan bardziej niż enigmatyczny. Sam chętnie poznałbym szczegóły tego odkrycia. Może znajdziemy jakieś rozwiązanie.

Niv nalał sobie jeszcze jeden kieliszek, który wychylił, nie zapijając. Pokłady jego zaufania zostały ostatnio cokolwiek nadszarpnięte, a Sestiere był jedną z dwóch osób, które widziały projekt… Z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że jeśli na całym świecie istniał choć jeden człowiek, którego bardziej interesowała treść odkrycia, niż stojąca za nim perspektywa zysków, to był to właśnie ten stary naukowiec.

—  Pracując dla Bielawskiego — zaczął Niv — opracowałem nanoboty, które potrafią łapać enzymy i używać ich do manipulacji DNA…

—  Jak teraz mi pan powie, że mają aktywność helikazową, a helikazy są niezbędne w procesach replikacji, transkrypcji, rekombinacji, a nawet przy tworzeniu rybosomów, wstaję i wychodzę.

Niv parsknął krótko i przytaknął ze zrozumieniem.

—  Od helikaz oczywiście zacząłem — kontynuował — ale potem dodałem funkcję wychwytywania innych białek i uzyskałem szerokie spektrum możliwości operowania cząsteczką DNA: cięcia, gięcia, a przede wszystkim substytucji nukleotydów! Potem, dzięki pojawieniu się w Weizmannie nanokomputerów kwantowych — wzrok rozbłysnął mu na wspomnienie ekscytacji, z jaką przemycał z budynku obok pudełko z prototypami opatrzone napisem „do utylizacji” — udało mi się spakować cały genom na dysk wielkości jednej dziesiątej przeciętnej komórki i dodać równie mały procesor zdolny do przetwarzania go w czasie rzeczywistym.

Profesor Sestiere podrapał się po łysinie.

—  Pamięć już nie ta, ale jeśli dobrze pojąłem z projektu, to były dwa rodzaje nanobotów: robotnice naprawiające DNA oraz matki zawierające ten dysk z całą sekwencją organizmu, ale zbyt duże żeby wejść do komórki.

Niv stosownym milczeniem pominął uwagę o szwankującej pamięci, zwłaszcza, że padła z ust człowieka, który zawartością swojego mózgu prawdopodobnie zapełniłby niejeden dysk kwantowy. W zamian skupił się na istocie projektu.

—  Dokładnie tak. Opisałem też bazującą na promieniowaniu terahercowym komunikację między robotnicami i matkami. Ponieważ to promieniowanie jest wyjątkowo mało przenikliwe, musiałem dostarczyć organizmowi odpowiednią liczbę matek, tak, by znalazła się przynajmniej jedna na każdy centymetr sześcienny ciała. Inaczej robotnice straciłyby dostęp do sekwencji referencyjnej na dysku.

—  Potem przedstawił pan wyniki, których zagmatwanie do formy, w jakiej je otrzymaliśmy, chyba zajęło więcej czasu niż ich uzyskanie — podsumował profesor, a widząc zbolałą minę Niva, zastrzegł szybko: — Nie mam na myśli, że były niepoprawne! Broń Boże nie oskarżam pana o niekompetencję! — Pokiwał uspokajająco głową. — Mam na myśli raczej to, że w przeciwieństwie do większości pana kolegów, nie usiłował pan statystyczną żonglerką ukryć niepewności czy też nieinterpretowalności rezultatów. Wprost przeciwnie! Do rangi sztuki podniósł pan poddawanie własnych wyników w wątpliwość. Szczerze mówiąc, może powinien pan pomyśleć o zmianie dziedziny. W biologii, z takim podejściem, nie wróżę panu sukcesów na polu publikacyjnym i w pozyskiwaniu grantów…

Profesor uśmiechnął się niewesoło, a Niv, chcąc nie chcąc, musiał przyznać mu rację. Skłamałby, twierdząc, że podobna myśl nigdy nie przyszła mu do głowy, zwłaszcza gdy porównywał swoje podejście z podejściem tych, którzy publikowali w „Nature” czy „Science” tak regularnie i niefrasobliwie zarazem, jakby to był ich prywatny blog.

—  Szczęśliwie — ciągnął staruszek — praca z fizykami nauczyła mnie tego i owego o liczbach i stąd moja ekscytacja pana odkryciem. Nie rozumiem tylko, dlaczego mimo wszystko nie udaje się panu leczyć raka?

Niv bezradnie rozłożył ręce.

—  Szczerze mówiąc, nie wiem — przyznał otwarcie. — Różnice osobnicze uniemożliwiają mi stworzenie uniwersalnej sekwencji referencyjnej dla danego gatunku, więc muszę przygotowywać ją oddzielnie dla każdego osobnika. W tym celu pobieram materiał genetyczny z różnych tkanek, sekwencjonuję, ustalam konsensus, ale i tak część z tych sekwencji, szczególnie stworzona na podstawie tkanek osobników starszych i takich, u których już rozwinął się rak, wyrządza więcej szkody niż pożytku. Zmiany w DNA wprowadzane na ich podstawie przez nanoboty zamiast leczyć, nagle prowadzą do pojawienia się nowotworu! Ale jaki stoi za tym mechanizm, nie mam pojęcia. Może w pewnym wieku jest już zbyt wiele mutacji, by dało się dobrze uśrednić sekwencję?

—  Każdy podział komórkowy zmienia dziedziczoną informację genetyczną i po iluś pokoleniach przestaje ona być kompatybilna z sekwencją referencyjną… — mruknął Sestiere w zamyśleniu.

—  Na to wygląda. Żeby wspólna matryca miała sens, musi być stworzona wcześnie. Wtedy ma szansę służyć jako sekwencja referencyjna. Jeśli będziemy czekać za długo…

Niespodziewanie Sestiere chwycił Niva za ramię i zaczął nim gwałtownie potrząsać.

—  Eureka! Już wiem! Chodźmy do Bielawskiego! Musimy wykonać kilka telefonów!

***

Następnego dnia o trzynastej wciśnięty w pożyczoną marynarkę Niv wyszedł na mównicę sali konferencyjnej. Profesor Sestiere zapowiedział go jako obiecany gwóźdź programu. Emocje, zmęczenie, litry wypitej kawy i szklanka specyfiku na wzmocnienie głosu – wszystko to sprawiło, że nie zapamiętał szczegółów wykładu.

Opowiadał o myszach, którym wstrzyknął nanoboty. O tym, jak część z nich umierała po kilku godzinach, a część po kilku dniach, w zależności od wieku i stopnia rozwoju nowotworu. Pokazywał wykresy, zdjęcia i schematy wskazujące, jak bardzo nie udało mu się znaleźć sposobu na raka i jakie efekty uboczne nękały badane gryzonie.

W pierwszym rzędzie Graham Young zawzięcie klepał w klawisze laptopa. Po kordialności oraz dziecinnym zapale prostodusznego entuzjasty nauki, którego z takim powodzeniem odgrywał na potrzeby profesora Bielawskiego, nie został nawet ślad. Teraz trudno było w ogóle dać wiarę, że jego wydłużona, pełna powagi twarz o wyrazistych rysach byłaby zdolna do tego typu żywiołowej ekspresji, przebiegle zmrużone oczy – do chorobliwej ekscytacji, wygięte w dół, zaciśnięte usta – do uśmiechu. Podczas całego wykładu zaledwie raz oderwał wzrok od komputera i spojrzał na Niva, a w jego błękitnych oczach mignęło zniecierpliwienie, a także pełen rozczarowania wyrzut. Zaraz jednak stracił zainteresowanie prelegentem i tylko ledwo dostrzegalne wykrzywienie wąskich warg w pogardliwym grymasie było dowodem, że zaszczycił Niva jakąkolwiek myślą. Chwilę później jego proste brwi znów ściągnęły się w pojedynczą poziomą kreskę, wysokie czoło zmarszczyło w skupieniu, a ostry podbródek i mięśnie szczęk zadrgały mimowolnie, zdradzając, że dyrektor InnoMedu miał jakiś twardy orzech do zgryzienia. Niv życzył mu z całego serca, aby połamał sobie na nim zęby.

 Obok Younga siedziała Daiva i wpatrywała się w przestrzeń, a na jej twarzy malowały się emocje, których Niv dla odmiany nie miał ani czasu, ani ochoty analizować.

Na koniec wykładu pokazał to, co umknęło wszystkim, poza nim i profesorem Sestiere. Wrócił do slajdów z wynikami zdrowych myszy poddawanych działaniu nanobotów. Średni czas życia nie odbiegał od wartości, do których przyzwyczajeni byli obecni. Inny obraz pojawiał się po rozłożeniu próby na grupy wiekowe i odrzuceniu wyników starszych, zmarłych gwałtownie osobników. Młodsze gryzonie nie tylko przeżywały, ale żyły kilkukrotnie dłużej niż przeciętna laboratoryjna mysz!

Gdy skończył, część słuchaczy ostentacyjnie wyszła. Większość tych, którzy zostali, prześcigała się w podważaniu jego wyników. Ci, którzy nie odróżniali pipety od szalki, oskarżali go o błędy warsztatowe; ci, którzy nie odróżniali średniej od mediany, o statystyczne; pozostali zaś, którzy nie znali się na niczym, wręcz o szarlatanerię. Potem profesorowie pokłócili się między sobą o jakieś dawno zapomniane doświadczenia, a gdy kończyły się im argumenty, wywlekali – ku uciesze dziennikarzy i młodzieży – sterty brudów sprzed dekad.

Po dwóch godzinach Sestiere wstał i zakończył sesję pytań, pozwalając zabrać głos milczącemu od dłuższej chwili Nivowi. Ten uśmiechnął się z wdzięcznością i ogłosił:

—  Za zgodą Instytutu Weizmanna wszystkie protokoły, metody i wyniki mojego badania zostaną umieszczone w specjalnym repozytorium. Z tego co mi wiadomo, są tam przesyłane właśnie w tej chwili. — Spojrzał na Younga, który wyglądał, jakby dostał zawału. — Ach. Byłbym zapomniał. — Wbił w dyrektora twarde spojrzenie. — Są dostępne na otwartej licencji.

Książkę Pharmacon kupić można poniżej: 

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Pharmacon
Marlena Siwiak0
Okładka książki - Pharmacon

Biolog Niv Sokol, wciąż dość młody by wierzyć, że dobry pomysł poparty ciężką pracą gwarantuje sukces, wynajduje wykorzystującą nanoboty technologię, która...

dodaj do biblioteczki
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Katar duszy
Joanna Bartoń
Katar duszy
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Klubowe dziewczyny 2
Ewa Hansen ;
Klubowe dziewczyny 2
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje