Pełny zmysłowości i nieszablonowego humoru debiut o płomiennym uczuciu. Trzyma w napięciu do ostatniej strony.
Kiedy Rafał wyciąga drobną kobietę z pożaru, nie wie jeszcze, że jego cały świat runie w posadach. Dla niej złamie wszystkie swoje zasady. Dla niej zaryzykuje własne życie. Czy to wystarczy Marcie, gdy pozna prawdę o mężczyźnie, który wcale nie jest bohaterem? Jak potoczą się losy dwóch osób różniących się od siebie niczym woda i ogień? Czy płomień namiętności wystarczy, by uchronić rodzące się uczucie?
W płomieniach to pierwsza część cyklu Cztery żywioły, które łączy jedno – gorące, namiętne uczucie wystawione na próbę. Bohaterowie powieści będą musieli walczyć z demonami przeszłości, by wygrać w najważniejszym starciu swego życia, a stawką będzie miłość. Do lektury debiutanckiej powieści Magdaleny Szponar zaprasza Wydawnictwo Szósty Zmysł. Ostatnio mogliście przeczytać pierwszy fragment powieści, tymczasem dziś prezentujemy Wam kolejny rozdział książki:
Rozdział 3
Rafał
Wracamy do remizy. Po wstępnych oględzinach stwierdziłem, że pożar w kamienicy był co najmniej dziwny. Jednak od pewnego czasu nikt nie chce brać pod uwagę mojej opinii. Co w zasadzie mnie nie dziwi.
Zdążyliśmy tylko minąć bramę, kiedy usłyszałem kumpla:
– Oho, stary już pewnie wie o twojej akcji. Wygląda jak wkurwiony byk podczas corridy.
– No co ty nie powiesz. Spodziewałeś się czegoś innego po naszym oficerku piździe? Pewnie jeszcze na miejscu dzwonił, by się poskarżyć – odpowiedziałem konspiracyjnym szeptem.
– Wciąż nie rozumiem, dlaczego tak nazywasz Irka. To spoko gość – szepnął mój najlepszy kumpel, Olek, a ja pierwszy raz w życiu miałem ochotę obić mu mordę.
Chyba wyczytał co nieco z mojego wzroku, bo już więcej się nie odezwał. Wysiadłem z auta wprost przed komendantem.
– Do mnie – usłyszałem.
– Tak jest – odpowiedziałem, choć wiem, że to tylko bardziej go wkurzyło.
Energicznym krokiem zbliżałem się do biura szefa, po drodze nie zapominając oczarować pięknym uśmiechem jego sekretarkę. Dziewczę momentalnie oblało się czerwienią. Ciekawe. Kiedy ostatnio wyprawiałem cuda z jej ponętnymi usteczkami, nie rumieniła się, tylko błagała o więcej.
– Rafał, zamknij drzwi – szef odezwał się niepokojąco spokojnie.
Kiedy to zrobiłem, kontynuował:
– Irek powiedział mi, co zrobiłeś dzisiaj na akcji. W sumie to gratuluję. Dzwoniłem do szpitala. Dziewczyna nie odzyskała świadomości, ale przeżyje. Gdyby nie ty, w tej chwili technicy wyciągaliby jej zwęglone zwłoki.
– Dzięki, szefie – odpowiedziałem zachowawczo, bo byłem pewien, że nie po to mnie wezwał, żeby dawać mi medal. Swoją drogą, muszę przyznać, że ta informacja mnie ucieszyła. A dawno nie dopuszczałem do siebie takich uczuć.
– Jednak mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że gdyby nie bohaterski czyn, o którym już trąbią media, byłbyś zawieszony. Ostatni raz zakopuję pod dywan twoją niesubordynację. Czas się otrząsnąć, Rafał. Nie chcę stracić kolejnego strażaka. Nie możesz tak ryzykować.
– Szefie…
– Nie… Wysłuchaj mnie i wyjdź. Mam nadzieję, że tym razem coś do ciebie dotrze. Jesteś moim najlepszym człowiekiem. Masz coś, co widziałem u niewielu strażaków. Intuicję i odwagę. Niestety, wszyscy, którzy to mieli, już nie żyją. Jeżeli jeszcze raz nie posłuchasz rozkazu, wypieprzę cię stąd na zbity pysk. Wolę skończyć twoją karierę, niż odwiedzać kolejny grób.
Przez chwilę patrzyłem w oczy osobie, dzięki której w ogóle jestem strażakiem. Komendant Andrzej Dąbrowski był najlepszym przyjacielem mojego ojca. I zastąpił go, kiedy ten zginął w trakcie akcji. Rozumiałem go. Po stracie kogoś, kto był dla niego jak brat, nie chciał powtórki z przybranym synem. Dlatego przełknąłem odpowiedź i wyszedłem bez pożegnania.
Zabrałem swoje rzeczy z szatni i skierowałem się na parking. Mimo wszystko widok mojego mustanga zawsze działał na mnie kojąco. Wsiadłem do czerwonej bestii i już po półgodzinie siedziałem w swoim mieszkaniu ze szklaneczką brązowego płynu, który palił przełyk. Tego właśnie potrzebowałem. Powoli zacząłem analizować wydarzenia dzisiejszego poranka. Ten pożar wydawał mi się dziwny. Niby wszystko normalnie, stara kamienica, pewnie instalacja elektryczna jeszcze starsza, ale… no właśnie. Dałbym sobie rękę uciąć, że szukając tej dziewczyny, widziałem wyraźnie ślady świeżego cekolu na ścianach, zapewne po remoncie. Wyglądało to tak, jakby ktoś zmieniał kable. Więc nie mógł to być pożar instalacji. W takim razie co? Jednak wiedziałem, że nikt nie posłucha moich sugestii. Nie po tym, co odwaliłem w sprawie Krystiana. Straciłem wtedy rozum i trzeźwość osądu sytuacji. Ale, kurwa, nie często traci się przyjaciela z tak durnych powodów.
***
Następnego dnia obudziłem się z potwornym kacem. Powrót do rzeczywistości okazał się trudny i usiany wieloma pułapkami. W końcu udało mi się zwlec dupsko z łóżka i w miarę ogarnąć, by przypominać bardziej siebie niż żula spod monopolowego. Po południu postanowiłem pobiegać. Od wczoraj nie mogłem pozbyć się z głowy obrazu oczu tamtej dziewczyny. Ten kolor określa się mianem „piwne”, jednak w jej przypadku były bardziej złote, miejscami zielonkawe. Wręcz nienaturalnie jasne w porównaniu z ciemnymi włosami i kaskadą czarnych, długich rzęs. Wyglądały jak oczy dzikiego kota. Kurwa, robię się sentymentalny. Po kilku kilometrach ostrego biegu powinno mi przejść.
Biegałem już od godziny, a mój zegarek pokazywał niezły wynik. Zatrzymałem się i rozejrzałem. Nawet nie wiem kiedy i jak, ale znalazłem się pod szpitalem Świętej Teresy. Kurwa. Freud by się ucieszył. Dochodziła osiemnasta. Świetnie, godziny wizyt skończone, więc wejdę tylko zapytać, co z nią.
– Cześć, Anka! – przywitałem się z pigułą, która siedziała za kontuarem rejestracji i przeglądała karty pacjentów.
– Ooo… – zdziwiła się i dopiero po chwili odzyskała rezon. Przyznam się, jakiś czas temu ją przeleciałem. I nie zadzwoniłem. Wiem, jestem chamem. – Rafał. Miło cię widzieć. Chociaż wiesz co, w sumie nie. Jesteś skończonym dupkiem – powiedziała, jednak nie dało się nie zauważyć błysku rozbawienia w jej oczach.
– Cóż, nigdy nie mówiłem, że jestem kimś innym, kotku – odparłem i zaserwowałem jej mój najbardziej kuszący uśmiech.
– A ja nigdy nie mówiłam, że chcę od ciebie czegoś więcej niż to, co dostałam – powiedziała i ponętnie oblizała wargi. – Więc gdybyś miał ochotę na powtórkę, to przypomnij sobie, gdzie schowałeś mój numer.
– Nie omieszkam. Teraz jednak mam do ciebie prośbę.
– Lubię twoje prośby. Szczególnie, jeśli w zamian będziesz mi coś winien – kokietowała mnie nadal.
– Chodzi o dziewczynę. – Dałbym sobie uciąć rękę, że w jej oczach zobaczyłem czystą żądzę mordu. – Ofiarę. Wczoraj przywieźli ją z pożaru na Chełmońskiej. Nie wiem, jak się nazywa. To ja ją wyciągnąłem. Chciałbym dowiedzieć się, czy dała radę.
– O, jasne – odpowiedziała z wyraźnymi wyrzutami sumienia. – Zaraz sprawdzę. – Zaczęła klikać w klawiaturę komputera i po chwili między jej z pewnością nienaturalnymi brwiami pojawiła się bruzda. – Nie odzyskała jeszcze świadomości. Jutro mają robić jej badania. Boją się, że są jakieś uszkodzenia mózgu. Długo nie oddychała. – Spojrzała na mnie. – Jeśli chcesz ją zobaczyć…
– Nie, dzięki. Wpadnę za parę dni.
Czym prędzej opuściłem szpital. Cholera, ratować kogoś po to, by do końca życia był roślinką? Kurwa.
Książkę W płomieniach kupić można w księgarniach internetowych: