Każde miejsce ma swoją tajemnicę.
Piotr Stocki prowadzi antykwariat. Pewnego dnia wyjeżdża z miasta, aby spotkać się z kimś i spłacić zaległy dług.
Spirala nieprawdopodobnych zdarzeń wciąga mężczyznę w machinę zbrodni, a mroczny sekret z przeszłości daje o sobie znać. Dawne grzechy wychodzą na jaw.
Kim tak naprawdę jest Piotr Stocki? Czy jego zmorą i przekleństwem jest antykwariat?
Wciągająca intryga i narastająca z każdą stroną powieści groza stanowią finezyjną mieszankę kryminału i thrillera psychologicznego. Sekret antykwariusza to powieść trzymająca w napięciu aż do zaskakującego zakończenia. Książkę polecamy Wam w naszej redakcyjnej recenzji. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina. W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy premierowe fragmenty książki. Dziś czas na ciąg dalszy tej historii:
To już nie była fantasmagoria. Z każdym dniem śmiały plan antykwariusza nabierał rzeczywistych kształtów. Żeby go zrealizować, spędził kilka godzin w internecie, przeglądając portale społecznościowe. Całe życie Ottona Gerharda miał jak na dłoni. Wkrótce poznał krąg jego facebookowych przyjaciół, ale najważniejsze było to, że potrafił odtworzyć jego plan dnia. Teraz, by zrealizować zamiar, należało wybrać najlepszy wariant. Brakowało jedynie wyznaczonego terminu, miejsca i narzędzia, którym należałoby się posłużyć.
Piotr ustalił, że Otto Gerhard rozpoczynał dzień wcześnie, korzystając zapewne z tego, że jego kaleki syn jeszcze spał. Przed świtem wyruszał z aparatem fotograficznym na bezkrwawe łowy na łono natury. Nie brał samochodu, tylko rower, a pokonaną trasę uwieczniał w internecie w Endomondo.
Startował przy kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa, którego wieżę Stocki widział ze swego mieszkania nad antykwariatem, zanim pobudowali ohydne osiedle, przypominające studnię. Otto przejeżdżał przez ruchliwą ulicę, po której kursował tramwaj, i kierował się w stronę dworca kolejowego, by ostatecznie dotrzeć do jeziora przy wschodniej granicy miasta, nad którym mieszkał kiedyś burmistrz Oskar Belian.
Otto polował na mgły i ptaki. Umieszczał swoje zdjęcia na stronie internetowej z premedytacją o wczesnej porze. Wiedział, że jego znajomi dopiero się budzą, szykują do pracy i może, pijąc pierwszą kawę, oglądają jego poranne fotki.
Trzeba przyznać, że Gerhard miał wprawne oko. Stocki doceniał jego artyzm, a może jeszcze bardziej mu go zazdrościł. Pośród setek fotografii zamieszczonych na Fejsie trafiały się prawdziwe perełki, chociażby zamarły w locie zimorodek albo łódka z wędkarzem wynurzająca się z pomarańczowej mgły. W jego albumie internetowym królowały oczywiście zaprojektowane przez niego ogrody, ale Stocki uznał, że nie przydadzą się do realizacji jego skrytego planu. Najważniejsze było to, że Otto poruszał się niemal codziennie tą samą trasą rowerową, liczącą około dziesięciu kilometrów. Wystarczyło tylko znaleźć na niej najsłabszy punkt i będzie po sprawie.
Antykwariusz postawił w myśli krzyżyk przy starym pomoście nad jeziorem, lecz w dniu, gdy miał zrealizować swój plan, architekt zaniechał porannych wypraw ze względu na wypadek syna. Najpewniej dzielił teraz swój czas między zajęcia domowe i odwiedziny w szpitalu. Był sam, gdyż żona, z którą się rozwiódł, wyjechała z kraju i nie interesowała się kalekim synem.
Stocki był zmuszony zmodyfikować scenariusz. Potrzebował teraz bardziej wyrafinowanych narzędzi niż ciężki młotek i stalowa linka. Aby je nabyć, wybrał się na targowisko miejskie, leżące na skraju wysuszonego jeziora o wdzięcznej nazwie Fajferek.
Był wtorek, ósma rano, pochmurny dzień, a mimo to rynek buzował w najlepsze. Antykwariusz wszedł w ciasny labirynt bud i straganów, między którymi kręcili się kupujący. Wokół panował harmider. Na żużlowym parkingu stały dziesiątki samochodów. Kierowcy parkowali byle jak, wiedząc, że straż miejska podległa prezydentowi woli wlepiać mandaty niedaleko ratusza.
Piotr się rozglądał. Wiedział, co mu potrzebne. Niebawem dostrzegł interesujący go towar, wyłożony przed budą oszpeconą napisem „Mamy tradycję jebać policję”. Na rozkładanych stołach leżały noże, latarki, kołowrotki i pojemniki z gazem pieprzowym.
Ledwie podniósł nóż myśliwski, natychmiast pojawił się przed nim sprzedawca o oliwkowej cerze i kasztanowych oczach, jak nic przybysz z dawnego Związku Radzieckiego, który znalazł teraz swój raj w kraju nad Wisłą.
– Kupuje coś? Coś mu doradzić? – zaciągnął mężczyzna z miękkim zaśpiewem, w którym pobrzmiewała mowa Czechowa.
Stocki wlepiał wzrok w zielony pojemnik z gazem pieprzowym. Wziął go do ręki, by przeczytać instrukcję.
– Doskonały wybór, tylko taki, żaden inny! – Sprzedawca z orlim nosem uśmiechnął się chytrze. – Niech się namyśli, nikt go nie goni. Mam jeszcze większy. Na duże psy. Chce zobaczyć?
Stocki pokręcił głową przecząco.
– Tu coś lepszego, niech pan tylko spojrzy! To jest latarka, a tu paralizator. Nowiusieńkie baterie. Tak to działa elegancko! Siedemdziesiąt pięć tysięcy „kafał”. Nie ma żartów. Na psy i na złych ludzi też! – dodał ciszej, jakby zdradzał jakąś tajemnicę.
Handlarz wcisnął przycisk od spodu urządzenia. Z końcówki paralizatora wystrzeliły iskry i powietrze przeciął suchy trzask, aż Stocki poczuł mrowienie na plecach.
– Tylko uważać, żeby sobie krzywdy nie zrobić. Boli, ale nie zabija! – instruował, nie spuszczając oczu z klienta.
Antykwariusz się nie targował i dał sprzedawcy odliczone pieniądze. Potem schował paralizator do kieszeni i zniknął w tłumie. Przeszedł obok wyłożonych na gazetach zardzewiałych siekier, badziewiastych rowerków i kluczy hydraulicznych. Już miał wracać do domu, lecz zajrzał przez przypadek do budy, gdzie sprzedawano drób. Obok lodówki, w której leżały gęsie szyje, serca oraz żołądki, piętrzył się stosik książek, ale jakich!
Przystanął. Czytał nazwiska i tytuły i nie mógł uwierzyć: obok poćwiartowanego mięsa leżeli potulnie geniusze literatury.
Poczuł się, jakby ktoś napluł mu w twarz. Kto i dlaczego wpadł na ów przewrotny pomysł? Co było zachętą do zakupu czego? Mięso drobiowe do nabycia książek czy na odwrót?
Przyglądał się wypreparowanym sercom w blaszanej misce. Przeniósł wzrok na stos obciętych kurzych nóg z zakręconymi pazurkami, nieprawdopodobnie białych, bo wyparzonych we wrzątku. Kiedy przyszła jego kolej, wyjął ze stosiku książek ProcesFranza Kafki. Zapłacił sprzedawczyni tyle, ile za serce kurczaka – złotówkę. Trzymał w ręce dowód, że życie straciło sens. Świat oszalał, a jego antykwariat zszedł na psy.
Mruknął coś sklepowej i ruszył w stronę dawnego cmentarza żydowskiego, po którym została aleja lipowa i obszczywane przez psy ogrodzenie. Wszedł między śmietniki i się zatrzymał. Pod krzakiem bzu menel oddawał mocz. Nie mógł zmarnować okazji.
Sekret antykwariusza kupicie w popularnych księgarniach internetowych: