Nie ma co się rozklejać! Fragment książki „Olga"

Data: 2024-03-22 06:28:52 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 8 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Zakazany owoc miewa gorzki smak

Ona – wzorowa uczennica z konkretnym planem na przyszłość.

On – nauczyciel języka polskiego znienawidzony przez szkolną społeczność.

I przypadek, który ich połączył.

Piotr Grajewski pracuje w elitarnym liceum w Warszawie. Ze względu na swoje wysokie wymagania oraz cięty język nie cieszy się wśród uczniów popularnością. Pewnego dnia otrzymuje nietypowe polecenie od dyrektora szkoły: ma zaopiekować się Olgą, jedną ze swoich uczennic, podczas służbowej podróży jej rodziców do Stanów Zjednoczonych.

Początkowa niechęć między dziewczyną a nauczycielem zaczyna niepostrzeżenie przeradzać się we wzajemną fascynację, a następnie w gorący romans. Wkrótce zakazane uczucie staje się dla nich źródłem nieprzewidzianych cierpień i tragedii życiowych. Oboje odkrywają, że miłość nie zawsze pozostawia po sobie słodki smak…

Olga Ewa Hansen grafika promująca książkę

Do przeczytania powieści Ewy Hansen Olga zaprasza Wydawnictwo Novae Res. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Olga. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii: 

Ona

Czasem budzisz się rano i wiesz, że to będzie dobry dzień. Słońce wita cię radośnie, przepełnia cię energia i generalnie czujesz, że możesz góry przenosić. Kiedy indziej budzisz się i zanim jeszcze otworzysz oczy, wiesz, że to będzie całkowita katastrofa. Los zaserwował mi dzisiaj opcję numer dwa, co sobie uświadomiłam jeszcze we śnie, kiedy poczułam narastające skurcze w podbrzuszu, które ostatecznie mnie obudziły. Z ledwością doczołgałam się do łazienki, by wygrzebać z szafki środki przeciwbólowe i odkryć, że oczywiście skończyły mi się tampony. Czując narastający ból, połknęłam dwa naproxeny i osunęłam się po ścianie, siadając na chłodnych kafelkach. Przymknęłam oczy, wiedząc, że dopóki leki nie zaczną działać, nie ma sensu się ruszać, ponieważ z chwili na chwilę ból będzie coraz gorszy, aż osiągnie apogeum.

Pół godziny później, ledwo stojąc na nogach, próbowałam wziąć prysznic i ogarnąć się do wyjścia, ale wiedziałam, że ta walka jest przegrana. Oprócz okresu giganta wyraźnie czułam, że coś mnie zaczyna brać. Gardło miałam niesamowicie suche i czułam się dziwnie ciepła – i to nie była sprawka prysznica. Usiadłam na łóżku, chowając twarz w dłoniach, i zaczęłam rozważać sytuację. Najrozsądniej byłoby olać szkołę i zostać w domu. Istniało tylko jedno ale. GRAJEWSKI. Pieprzony profesor od języka polskiego, który na dzisiaj zapowiedział sprawdzian z twórczości Mickiewicza. Niby nic niezwykłego, w normalnej sytuacji mogłabym go napisać w innym terminie, ale nie u tego człowieka. Grajewski nie uznawał drugich terminów. Nie obchodziły go choroby, śmierci i inne powody zwolnień. Nie dotarłeś na zapowiedziany sprawdzian? Bach! Lufa do dziennika. W każdym roczniku wszyscy się na to skarżyli, jednak dyrekcja była nieubłagana, ponieważ dzięki swoim metodom nauczania profesor mógł się pochwalić tym, że jego wychowankowie mieli 100% zdawalność na maturze. Zresztą, wielu rodziców go popierało, twierdząc, że w ten sposób uczy nas, gówniarzy, życia i że w dorosłości nikt nie będzie nam pobłażał. Sama niejeden raz słyszałam od matki, że kto jak kto, ale Grajewski przynajmniej przygotowuje nas do realiów, jakie panują w korporacjach. A przecież po to właśnie zapisali mnie z ojcem do Pereca – żebym już za kilka lat popylała w garsonce po Mordorze, popijając sojowe latte.

Poczułam, jak robi mi się niedobrze na samą myśl o moim przyszłym cudownym życiu i z niechęcią wstałam z łóżka. Podeszłam do szafy i spojrzałam na siebie ostro.

– Nie ma co się rozklejać. To tylko głupia infekcja i okres. Dam radę – mruknęłam do swojego wybitnie bladego odbicia, które patrzyło na mnie wielkimi, czarnymi oczami. Starałam się nie zwracać uwagi na niezbyt zdrowo wyglądające rumieńce i cienie pod oczami. Zagryzłam wargę, przymknęłam oczy, wzięłam głęboki oddech i zmobilizowałam się. Po kwadransie byłam gotowa do wyjścia z domu, ubrana jak zawsze w idealnie odprasowany mundurek składający się z białej bluzki i granatowej spódnicy w białą kratkę. Czarne, proste włosy związałam w ciasny kok, z którego nie wystawał nawet najmniejszy kosmyk. Wychodząc z pokoju, wstąpiłam jeszcze do łazienki i wrzuciłam do teczki listek tabletek. Brak tamponów zrekompensowałam sobie podkradzionymi z łazienki rodziców gigantycznymi podpaskami mojej matki, przez co czułam się jeszcze gorzej.

Schodząc do kuchni, znów poczułam mdłości, więc uznałam, że śniadanie nie ma sensu. I tak bym nic nie przełknęła, a bałam się, że jakakolwiek próba wciskania w siebie jedzenia na siłę skończy się utknięciem w toalecie. A i tak już byłam spóźniona. Rodziców oczywiście nigdzie nie było. W zasadzie nie pamiętałam, kiedy ostatni raz jedliśmy razem śniadanie. Lub jakikolwiek inny posiłek. Jedynym śladem ich obecności była zostawiona na kuchennym blacie kartka, w której matka informowała mnie, że oboje polecieli do Nowego Jorku podpisywać jakąś ważną umowę i wrócą w poniedziałek. Dziś była środa.

Nie zawracając sobie głowy tym, czy sobie poradzę, bo to nie była pierwsza tego typu sytuacja, wyszłam z domu na ulicę. Dzień był szary, ciemne chmury zwiastowały, że lada moment może lunąć deszcz. Zaklęłam pod nosem, uświadamiając sobie, że nie wzięłam z domu komórki, przez co nie mam nawet jak zadzwonić po kierowcę lub chociażby po Ubera. Chcąc nie chcąc, ruszyłam w stronę przystanku, na którym kłębiło się stado ludzi. Nienawidziłam poruszać się komunikacją miejską – nie znoszę tłoku i tego, że nigdy nie wiadomo, czy nie trafi się na jakiegoś menela. Dziś jednak musiałam pogodzić się z tym, że nie mam innej opcji, bo pójście na piechotę odpadało w przedbiegach. Nie chodziło nawet o odległość. Moje osiedle znajdowało się zaledwie półtora kilometra od szkoły, jednak tego dnia nawet spacer do przystanku mnie wykończył.

Gdy dotarłam do szkoły, zauważyłam, że jestem już spóźniona, a oczywiście parszywy język polski był na pierwszej i drugiej lekcji. Puściłam się biegiem przez opustoszałe korytarze, aż dopadłam właściwej sali.

– No proszę, proszę, panna Piotrowska raczyła nas zaszczycić swoją obecnością – profesor zmierzył mnie wzrokiem z góry na dół, wykrzywiając usta we wrednym uśmieszku. Ugryzłam się w język, aby nie odpowiedzieć nic poza: „przepraszam”. Bez słowa dotarłam do swojej ławki, zlokalizowanej na samym końcu rzędu pod oknem, i usiadłam.

– Jak już mówiłem, zanim panna Piotrowska mi przerwała, dzisiejszy sprawdzian będzie miał podniesiony poziom trudności. Za nieprawidłowe odpowiedzi będziecie mogli uzyskać punkty ujemne. Co oznacza, że aby go zaliczyć, musicie mieć poprawnych minimum 75% odpowiedzi. Czy to jest jasne? – Profesor obrzucił nas srogim spojrzeniem. Wszyscy pokiwaliśmy głowami.

Nauczyciel zaczął rozdawać kartki. Gdy dostałam swoją, zauważyłam, że na górze było czerwonym długopisem napisane: „–30 punktów za spóźnienie”. Zerknęłam na punktację i przeklęłam w duchu. Całość zliczała się do 70. Równie dobrze mogłam nie przychodzić do szkoły, i tak już miałam niezaliczony sprawdzian. Mogłam tu i teraz oddać kartkę i wrócić do domu, jednak duch przekory doszedł do głosu. Udowodnię temu gnojkowi, że umiem! Nawet jeśli dostanę jedynkę, to przynajmniej nie za brak wiedzy, ale za jego durne zasady!

Będąc w połowie arkusza, poczułam, jak stróżka potu spływa mi po plecach. Z chwili na chwilę coraz bardziej kręciło mi się w głowie – gdyby ktoś mnie teraz wywołał do odpowiedzi, nie byłabym w stanie się odezwać. Miałam tarkę zamiast gardła. Mimo to dalej pisałam, starając się jak najlepiej odpowiedzieć na każde pytanie. Grajewski miał manię wyciągania szczegółów – nie tylko z lektur, ale i biografii autorów. Pytania w stylu: „Jakiego zwierzęcia nienawidził Juliusz Słowacki?” lub „Ile lat miał Władysław Jagiełło podczas bitwy pod Grunwaldem?” nikogo już nie dziwiły. Dlatego i tym razem nie drgnęła mi powieka, gdy przeczytałam pytanie: „W jakim litewskim mieście znajduje się kamień, na którym siedział Adam Mickiewicz, obmyślając kompozycję Dziadów?”.

Nagle poczułam, że coś jest mocno nie w porządku. Litery zaczęły mi skakać przed oczami, a głowa samoistnie zaczęła opadać. Czułam się tak, jakby ktoś mnie pozbawił wszystkich kości i odłączył zasilanie. W ostatnim przebłysku świadomości mignęło mi, że ktoś krzyknął moje imię, a potem zapadła ciemność.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Olga. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Olga
Ewa Hansen 4
Okładka książki - Olga

Zakazany owoc miewa gorzki smak Ona – wzorowa uczennica z konkretnym planem na przyszłość.On – nauczyciel języka polskiego znienawidzony przez...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Kobiety naukowców
Aleksandra Glapa-Nowak
Kobiety naukowców
Kalendarz adwentowy
Marta Jednachowska; Jolanta Kosowska
 Kalendarz adwentowy
Grzechy Południa
Agata Suchocka ;
Grzechy Południa
Stasiek, jeszcze chwilkę
Małgorzata Zielaskiewicz
Stasiek, jeszcze chwilkę
Biedna Mała C.
Elżbieta Juszczak
Biedna Mała C.
Sues Dei
Jakub Ćwiek ;
Sues Dei
Rodzinne bezdroża
Monika Chodorowska
Rodzinne bezdroża
Zagubiony w mroku
Urszula Gajdowska ;
Zagubiony w mroku
Jeszcze nie wszystko stracone
Paulina Wiśniewska ;
Jeszcze nie wszystko stracone
Pokaż wszystkie recenzje